Wiedza o rzeczywistości to zaledwie początek. Niepozorny przyczółek. Punkt widokowy, z którego można dostrzec właściwą drogę. Ludzie przyzwoici w tym miejscu wybierają wyzwanie: zmianę zastanego na pożądane.
Przy okazji wygłaszania pryncypialnej krytyki "polowania na sędziego Tuleyę", wielce zatroskany prezydent Komorowski raczył pochylić się nad deficytem poszanowania sędziów i sądów, zauważając w tym obszarze Rzeczypospolitej wyraźny niedostatek. Bynajmniej nie w sobie, o nie, a tylko wśród swoich rodaków. O sobie na pewno nie myślał. Zresztą w tym momencie mniejsza z tym, kto i w kogo rzuca kamieniem, i czy aby na pewno do takiej postawy pan prezydent dysponuje wystarczającą legitymizacją. Ważne, iż przy tej samej okazji głowa państwa nie odważyła się wspomnieć, że na szacunek wypada sobie najpierw zasłużyć. Pewnie nie było tego na kartce z przemową.
Ale korzystając z nadarzającej się okazji, proponuję odrobinę inną perspektywę. Otóż nie mam wątpliwości, iż gdyby ktoś usiłował zadać dziś pytanie, czy w wolnej Polsce udało się zbudować kompetentny, bezstronny, sumienny i rzetelny wymiar sprawiedliwości, czy wznieśliśmy struktury systemowe, do których obywatele mieliby zaufanie, niechybnie byłyby to pytania z gatunku mało rozsądnych. Te właściwe powinny brzmieć: czemu przez ponad dwie dekady to się Polakom nie udało i dlaczego gorzkie spostrzeżenie Waldemara Łysiaka sprzed wielu lat ("W Polsce istnieje prawo, ale nie istnieje sprawiedliwość") nic nie straciło na aktualności, przeciwnie, czemu z każdym rokiem nabiera mocy?
Nie ma to, tamto: nadwiślański aparat sprawiedliwości jest ślepy jak trzewiki Moniki Olejnik, głuchy jak tipsy Doroty Rabczewskiej i zepsuty niczym charakter policjanta drogówki. Na dodatek często sprawia wrażenie kokoty, umęczonej po całonocnej szychcie. Nie ma dostatecznie twardych "cojones", by skoczyć do gardeł swoim ciemiężycielom – tym, którzy gwałcili go przez długie dziesięciolecia, począwszy od 1944 roku. Czy zniewolili polską praworządność ze szczętem – oto jest pytanie.
Pytanie ważne, może nawet najważniejsze, skoro w kraju położonym między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca o sprawiedliwości rozstrzygają de facto znajomości, pieniądze oraz władza, zaś maluczkich odsyła się po sprawiedliwość do bogini Temidy. Co często oznacza, że odsyła się ich do diabła.
Zjeść naiwnych
Do diabła usiłuje się również odesłać ludzi pytających o rodzinne koneksje dzisiejszych decydentów, a to z kolei przy okazji przekazania opinii publicznej informacji o przeszłym statusie zawodowym matki pewnego sędziego.
"Owady łajnolubne" – strzyknął komentarzem jak śliną Tomasz Lis, dając tym samym świadectwo przemożnego szacunku dla przeciwnika politycznego. Lis napisał tak o ludziach, którzy wyrazili zainteresowanie biografiami person, we współczesnej Polsce zasiadających na świecznikach. Racji w bełkocie Lisa tyle, że rzeczywiście to, co tkwi w życiorysach wielu świecznikowych bytów, to bardzo często łajno.
Dlatego powiadam: ludzie podobni Lisowi, odstręczając od własnych i cudzych życiorysów, oszukują nas. Nie pozwólmy zgnieść w sobie przyzwoitości. Dziecko nie dziedziczy przewin swoich przodków, natomiast wartości, którym hołdują czy hołdowali ich rodzice, nie pozostają bez wpływu na sposób, w jaki dzieci te postrzegają i rozumieją świat. I dlatego kpiną ze zdrowego rozsądku jest rozpowszechnianie poglądu, głoszącego, jakoby korzenie rodzinne, kulturowe czy etniczne pozostawały bez wpływu na wychowanie, wynikające z wychowania przekonania, wynikające z przekonań wybory oraz wynikające z wyborów opinie i osądy, za pomocą których własne wybory racjonalizujemy.
Krócej: nikt nie bierze się znikąd. A nasze korzenie mają na nas wpływ – bezsprzecznie. Zakłamywanie tej oczywistości bierze się ze złej woli, i to jest jedna rzecz, natomiast ignorowanie owego faktu – i proszę to sobie naprawdę bardzo starannie przemyśleć – jest świadectwem zatrważającej i samozgubnej naiwności. A we współczesnym świecie naiwnych się zjada.
Medialna berbelucha
Zatem strzeżmy się naiwności i abstrahując od matki tego czy innego sędziego, zapytajmy: kim byli rodzice ludzi, którzy dysponują dziś największymi wpływami w biznesie, mediach, polityce? Z zaułków jakich mrocznych aksjologii się wywodzą? Jak brzmiały kryteria ich moralności politycznej? Jakim wartościom służyli i w związku z tym jakie wartości mogli przekazać swoim potomkom? I tak dalej, i tak dalej.
Rozumiem powyższe wątpliwości i znam dla nich uzasadnienie. Wiem, że dzień dzisiejszy oraz przyszłość Polski warte są dokładnie tyle, ile warte są zasady moralne, kształtujące sumienia ludzi, którzy w Polsce odpowiadają za polskość. Tym bardziej drażni mnie ślepota przeciętnego Polaka. Zaś przeciętny Polak nie dostrzega tych oczywistości, ponieważ prawdy tej nikt nie pokazuje mu w telewizorze, nie wygłasza w radiu, nie publikuje w gazecie. Przeciętnemu Polakowi spacyfikowano część mózgu odpowiedzialną za krytyczną analizę i wnioskowanie. Jak tego dokonano? Przemilczając pewne informacje na śmierć oraz troszcząc o obudowywanie tych, których zamilczeć nie sposób, odpowiednim kontekstem. W efekcie przeżarty medialną berbeluchą rodak obserwuje, co dzieje się dookoła niego, lecz nie potrafi wzbudzić w sobie refleksji, co może oznaczać fakt, że dzieje się akurat to, co się dzieje. Albo dlaczego pokazują mu to, co pokazują, a nie cokolwiek innego. "Fatalna fikcja, rozpanoszona u nas, przeżera już nie tylko obyczaje, ale psychikę narodu. Wierzymy i widzimy to tylko, co widzieć chcemy, a nie to, co jest zgodne z rzeczywistością" (Józef Mackiewicz).
Demokracja skaleczona
Zaglądajmy w życiorysy ludziom ze świeczników. Zaglądajmy tym bardziej, im bardziej ten i ów od zaglądania w życiorysy nas odstręcza. Oni wiedzą, czemu to robią i co chcą przed nami ukryć. Zaręczam: wszystkim ludziom przyzwoitym ta wiedza również się przyda. To dla niektórych bardzo niewygodne, lecz w sumie wcale nietrudne (co więcej właściwe i zawsze na miejscu): wydać właściwą opinię o ludziach, którzy swoją dzisiejszą pozycję zawdzięczają rodzicom aktywnym w aparacie represji PRL.
Z perspektywy interesów wspólnoty, postawa antenatów zawsze jest czynnikiem znaczącym, zwłaszcza wtedy gdy determinuje pozycję potomków. Albowiem niezmiernie istotne jest (i powinna to być wiedza dostępna opinii publicznej bezwzględnie), w jaki sposób dzieci wczorajszych decydentów zbudowały swoje dzisiejsze pozycje zawodowe i społeczne: w opozycji do postaw rodziców czy zgodnie z nimi bądź nawet dzięki nim. Ci, którzy tę pozycję wznoszą dzięki określonym wyborom dokonanym przez rodziców, wyborom jednoznacznie złym, zasługują co najmniej na ostracyzm. Tacy ludzie sami to wiedzą i dlatego tak bardzo boją się naszej oceny.
A między nami w samej istocie nie brak nikczemników. Ludzi uwikłanych w przeszłość w takim stopniu, że trudno im ją przekreślić, w takim razie musieliby bowiem przekreślić samych siebie. Nie dziwota, że temu i owemu zależy, by wszystkie przejawy nepotyzmu nomenklaturowego, kulturowego czy etnicznego, ukryć w czarnej dziurze naszej niewiedzy. Komu i dlaczego?
* * *
I na koniec w powyższym kontekście przypomnienie bodaj najważniejsze: wspólnotowe wybory dokonywane w oparciu o niedobór wiedzy zawsze są jałowe, niejako z definicji kalecząc demokrację śmiertelnie. Jak to ujął Lech Kaczyński na jednym z seminariów w Lucieniu: "Elementarny mechanizm demokratyczny nie może funkcjonować przynajmniej w miarę sprawnie, jeżeli rozeznanie potoczne – bo to z punktu widzenia mechanizmu demokratycznego jest najistotniejsze – tak bardzo odbiega od rzeczywistości".
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Minister Kenney issues statement on death of Cardinal Glemp
Napisane przez Jason KenneyTen adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Minister Kenney issues statement on death of Cardinal Glemp
I was saddened to hear of the death of His Eminence Cardinal Józef Glemp, the former Primate of Poland and Archbishop of Warsaw, on Wednesday at the age of 83.
Cardinal Glemp was an eminent figure in the history of the Roman Catholic Church in Poland, having guided the Polish Church through a very difficult period in its history.
As a close associate of Cardinal Stefan Wyszyński, and later Blessed John Paul II, he was entrusted with a key responsibility as Archbishop of Gniezno in 1981, which made him Primate of Poland.
As head of the Polish Bishops’ conference, he was to lead his flock through a time of severe Communist repression during the 19 month period of Martial Law. While he was often under pressure to take political positions, he steadfastly remained focused on the spiritual well-being of the faithful, knowing that this was the key to defeating the morally bankrupt Communist regime.
When the Jaruzelski regime finally fell in 1989, His Eminence Cardinal Glemp led the revival of the Polish Church in free Poland, leaving a proud legacy of accomplishments including the construction of the National Temple of Divine Providence in Warsaw. In 2009, His Eminence received a well-deserved Order of the White Eagle for his contributions to the Polish nation from the hands of President Lech Kaczynski, who later died tragically.
Cardinal Glemp belonged to that generation of Polish leaders who had to rebuild a Poland deeply scarred by the experience of two totalitarian empires, the legacy of brutal war, the execution of the Holocaust in their midst, and a public life built on lies. He made his own remarkable contribution to this difficult task of historical recovery, cultural restoration and reconciliation between peoples.
Today I join Canada’s Polish community and the people of Poland in mourning the passing of this remarkable religious leader, and in praying for the repose of his soul.
Powstanie Styczniowe jest jednym z tych denerwujących, bo przegranych epizodów polskiej historii. Przez minione 200 lat historia nam, Polakom, udzieliła wielu krwawych lekcji, jednak zdaje się, że nadal mieliśmy jeszcze za mało, żeby zmądrzeć.
Dlatego przy okazji Powstania Styczniowego, którego ocena jest jednoznacznie negatywna (przepraszam, ale nie potrafię się przekonać do tłumaczeń, że warto było wysłać na tamten świat kilkadziesiąt tysięcy najlepszej młodzieży, bo to zapobiegło ruskolubnej asymilacji, co potem odegrało niebagatelną rolę przy wybijaniu się na niepodległość i mobilizacji przeciwko bolszewikom). Są to argumenty okrutne, a niestety pokutujące przez pokolenia polskiej irredenty.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, można prosto zauważyć, że Pan Bóg nas pokarał. Dziewiętnastowieczni Polacy, zamiast zrobić sobie prosty obrachunek sumienia, nadal powtarzali grzechy ojców, nurzając się w pysze. Z tym że ich dziadkowie pławili się w pysze zwycięstw, bogactwa i siły, zaś oni – w pysze klęski, dorabiając racjonalizacje mesjanistyczne, grzesząc wybraństwem i wyniosłością.
Bo też kiedy mowa o powstaniach, zaczynajmy "od początku", czyli dlaczego w ogóle musieliśmy "powstawać". Zwłaszcza że jeszcze te 200 lat przed powstaniami mieliśmy jedno z najbogatszych i najpotężniejszych królestw na ziemi. Tutaj – jak mawiają Niemcy – piesek jest pogrzebany – tutaj trzeba szukać odpowiedzi na upadek polskiego domu, tu popatrzeć, jak to się najbogatszym i najpotężniejszym Polakom poprzewracało w głowach z pychy możnowładztwa do tego stopnia, że przehandlowali i wzgardzili własnym poddanym narodem, że rozszabrowali państwo, w swej głupocie niepomni jego ochronnej siły.
Od tego musimy dzisiaj zaczynać, abyśmy nie poprzestali na głupich sporach, czy warto młodzież pchać na armaty, czy też lepiej jest dla niej, by się kształciła i bogaciła choćby ze sznurem na szyi.
Polacy odwrócili się od Pana Boga, zapomnieli, skąd płynie zamożność ich królestwa, nadstawili ucha na podszepty i zdradzili Polskę. Zdradzili ją najczęściej za miraże wywyższenia się i najnormalniej w świecie za złoto. Sprzedając Polskę, sprzedali w niewolę własne dzieci, wnuki i prawnuki. To ich zstępnych gnano później w kibitkach na Sybir i rezano w kozackich szarżach. To właśnie było w prostej linii konsekwencją działania kilkunastu polskich elitarnych rodów.
Zdrada. Tak się nazywa główny polski grzech.
Ta zdrada dawała później wielokrotnie znać o sobie. Już podczas Powstania Listopadowego, wszczętego w o wiele lepszych okolicznościach niż styczniowe, a przegranego z powodu kunktatorstwa elit. Zdrajców, którzy nie dorośli do kierowania narodem.
Co tam powstania – nauka z nich gorzka, ale najcenniejsza polska nauczka płynie nie z powstań, a z samych rozbiorów. To przecież ewenement na skalę Europy, by olbrzymie i przebogate imperium dało się rozebrać przez głupotę własnych elit. Przez ich niedojrzałość, nieodpowiedzialność – przez pychę.
Pan Bóg Polski nie wybrał na żadnego "Chrystusa narodów", Pan Bóg tylko Polskę pokarał za to, jak żyli Polacy, sromotnie zdradzając wszystko, co w królestwie jest Boże.
Od odczytania tej wyjątkowej lekcji każde pokolenie Polaków powinno zaczynać myślenie o dorosłym życiu. To tamte grzechy powielały się w następnych pokoleniach. Polacy zmitologizowali własny los, nie dopuszczając myśli, że ponoszą zasłużoną karę za grzechy ojców. Kolejnym pokoleniom wydawało się, że wszystkiemu winna obca ręka, a oni jak te dziewice bez skazy. Tymczasem litania narodowych grzechów była długa jak listy proskrypcyjne.
Polska upadła przez Polaków, a nie przez Rosjan czy Austriaków. Polska upadła, bo oszołomiona pychą magnateria zamiast wziąć odpowiedzialność za lud, prześcigała się w orgiach przepychu i pogardzie dla niższych stanów.
Nie można mówić o powstaniach w oderwaniu od polskich przewin. Polacy, straciwszy imperium, przez kilka pokoleń nie byli w stanie się podnieść. Odłamki tych win tkwią w nas nierozliczone. Stąd kolejne pokolenia powtarzają ten sam chocholi pląs; kolejne pokolenia rozhuśtują się między patosem polskich klęsk a kręgami piekieł zdrady.
Tymczasem aby zbudować normalny, silny kraj, trzeba rozliczyć zdrajców, zdefiniować polski interes i w najnormalniejszy sposób zacząć go bronić.
Powstanie Styczniowe upuściło Polsce morze krwi i pozbawiło Polaków olbrzymiego majątku. Niestety, pozbawiło nas to na długi czas zdolności do normalnego politycznego myślenia. Oczywiście nie zmienia to oceny poświęcenia i patriotyzmu polskiej młodzieży, tak ciężko pokaranej za winy ojców.
Pycha nasza na nas i na dzieci nasze – odpowiadały szatanowi rzesze przedrozbiorowych Polaków, wydając Królestwo.
I ta pycha hasa po nas do dziś.
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Z OSt FRONTU: Smutna rocznica
Napisane przez Aleksander graf PruszyńskiMija 140. rocznica wybuchu Powstania Styczniowego. Nie jest ona szczególnie obchodzona przez władze III RP, choć nawet za Gomułki obchodzono ją całkiem uroczyście.
Przede wszystkim chciałbym zacytować pisarza Tomasza Jeża, który pod koniec XIX w. stwierdził, że wszystkie powstania polskie skierowane przeciw Moskalom, bo oni zaharapczyli ponad 80 proc. przedrozbiorowej Polski, wybuchały, kiedy nasz najeźdźca nie miał innych kłopotów, a właśnie trzeba było robić je, kiedy miał – jak np. podczas wojny krymskiej w 1856 r.
Dalej trzeba stwierdzić, co się zapomina, że różnym państwom w różnych okresach były one na rękę. Powstanie listopadowe wybuchło na skutek plotki, że gdy polskie wojska będą poza krajem uśmierzać powstanie w Belgii, to car wtedy zniesie autonomię Królestwa Polskiego. To uratowało Belgię, ale ile kosztowało Polskę. Na powstanie styczniowe żydowski bankier Kronenberg przywiózł z Londynu 5 milionów rubli, bo Anglicy chcieli, by Moskale nie pchali się przez Afganistan do Indii. Ba, jeszcze raz Anglicy chcieli je wywołać w 1876 r. Dali jednemu z polskich arystokratów spore pieniądze,ale już Polacy nie dali się na to nabrać.
Powstanie listopadowe nie było sensu stricto powstaniem, a wojną Królestwa Polskiego z Cesarstwem Rosyjskim, bo walczyły regularne wojska polskie wyposażone w artylerię, jakiej walczący 30 lat potem nie mieli. Jeśli ten zryw przeciw Moskwie się nie powiódł, to jak mógł się powieść kolejny zryw, gdzie Polacy nie mieli regularnej armii, byli słabo uzbrojeni i nie bardzo mieli sprawnych dowódców?
Kolejne powstania były też kolejną klęską społeczną i gospodarczą Polski. Niesamowitą stratą było przerzedzenie polskiej elity. W powstaniu listopadowym moc Polaków zginęło i kilkadziesiąt tysięcy poszło na Sybir. Moc zdolnych Polaków emigrowało. Po skończeniu studiów we Francji zrobili bardzo dużo dla Ameryki Łacińskiej zamiast dla Polski. Ba, kilku oficerów z tego powstania znalazło się w Szwajcarii i założyło manufaktury produkujące zegarki. Między innymi tak powstała słynna dziś firma Patek Philippe. Po powstaniu styczniowym było podobnie.
Dalej, szlachta zaciągała długi, które trzeba było latami spłacać. Podczas powstania styczniowego szlachta opodatkowała się dokładnie tyle, ile płacono podatków Moskalom. Ci dowiedzieli się o tym i potem podatki w Królestwie Polskim katolicy płacili przez 20 lat dwa razy takie, jak płacili prawosławni.
Opowiadała mi nieżyjąca Matka, że kilka lat przed wojną pewien profesor Politechniki Warszawskiej obliczył, ile Żydzi zarobili na kolejnych powstaniach. Np. kupowali przez podstawionych Rosjan skonfiskowane majątki. Niestety, nie potrafiłem odnaleźć jego książki.
Ostatnio czytałem kilka artykułów na temat powstania, ale nigdzie nie natrafiłem na nazwisko margrabiego Wielopolskiego, a właśnie on przez kilka lat przed powstaniem sprawował funkcję premiera kraju i sytuacja Polaków radykalnie się poprawiła. Przywrócił rozwiązany po 1832 r. Uniwersytet w Warszawie pod nazwą Szkoły Głównej, a jego studenci nie poszli do powstania. W momencie powstania był tylko jeden urzędnik carski – generał gubernator, Królestwo Polskie zaczęło się bardzo rozwijać, co oczywiście przerwał wybuch powstania.
Po powstaniu było moc represji, zlikwidowano szkolnictwo polskie, nie wolno było mówić na ulicach po polsku, a społeczeństwo popadło w marazm, który trwał 30 lat.
Sprawa "Starucha"
Od lipca w areszcie na Rakowieckiej w Warszawie siedzi wódz kibiców, młody Piotr Staruchowicz, przezywany "Staruchem", który zasłynął okrzykiem przeciwko premierowi, nazywając go "matołem".
Ten przywódca kibiców został aresztowany przed Euro i władze dawały do zrozumienia, że robią to "profilaktycznie", by nie było na stadionach rozruchów. Euro minęło, a "Staruch" nadal siedzi, a co kilka miesięcy przedłużają mu areszt tymczasowy i, co gorsza, siedzi w izolatce, bo ponoć jest "niebezpiecznym" więźniem, a za takich są uważani ci, co w więzieniach organizują demonstracje czy burdy.
Podstawowym zarzutem wobec "Starucha" jest oskarżenie o handel narkotykami, ale prokurator ma dziwnego świadka. Jest to skruszony bandzior, tzw. świadek koronny, który jest wykorzystany w wielu procesach i jest pod ochroną.
Areszt tymczasowy stosuje się między innymi wtedy, gdy jest obawa, że oskarżony na wolności będzie nakłaniał świadków do zmiany swych zeznań, a przecież do "świadka koronnego" nikt bez zgody prokuratora dostępu nie ma.
Niewątpliwie "Staruch" stał się nieformalnym wodzem młodych i prokuratura, a właściwie "czynniki" stojące za nią, nie bardzo wiedzą, co z tym fantem zrobić, i teraz próbują oskarżyć go o nielegalne posiadanie czyichś dokumentów. No cóż, jak się chce psa uderzyć, to kij się zawsze znajdzie.
Jedno jest pozytywne, że nagłośnienie sprawy "Starucha" ponownie zwróci uwagę opinii na "profilaktyczne" przetrzymywanie ludzi w więzieniach.
Pora wprowadzić odpowiedzialność sędziów i prokuratorów za nagminne wieloletnie przetrzymywanie podejrzanych w aresztach śledczych. Bez tego ci "słudzy obywateli" będą nagminnie, jak to było już w PRL-u i jest nadal, przetrzymywać ludzi BEZ WYROKU latami w więzieniach.
Zapomniał wół
W Polsce rozgorzała może nie walka, ale dyskusja o na temat fotoradarów. Najgrzeczniej mówiąc, nie są one popularne, ale władza je chce przepchnąć, bo mają dać spory wpływ do budżetu. PO na swe nieszczęście zapomina, że w poprzednich wyborach wygrała dzięki temu, że je wprowadzał PiS. Podobnie zresztą było w Kanadzie, a PiS albo nie wiedział albo zlekceważył doświadczenie kanadyjskich wyborów.
Czy fotoradary będą gwoździem do trumny Matoła i jego spółki?
Zasłyszane
Ostatnio dowiedziałem się czegoś z życia premiera Cyrankiewicza. Ponoć bawił w Hotelu Grand w Krakowie z panią X, przyjaciółka jego żony, Niny Andrycz, widziała ich tam znajoma i doniosła jej. Ta wezwała służbowy samochód i w cztery godziny była na miejscu. Wtargnęła do apartamentu, gdzie para biwakowała. Konkurentkę wyrzuciła z łóżka i nagą ganiała po hotelu ku przerażeniu, a zarazem uciesze personelu.
Tego nie ma w ostatniej książce pani Niny i pytanie, ilu innych, podobnych, pikantnych spraw tam brakuje.
Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Warszawa
Ledwo zakończył się pogrzeb Jadwigi Kaczyńskiej, matki nieżyjącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego, a już nadeszła wiadomość o śmierci Józefa kardynała Glempa, byłego prymasa Polski. Pogrzeb Jadwigi Kaczyńskiej był uroczysty, ale nie przekształcił się w jakąś polityczną manifestację – co zostało przyjęte z ulgą przez tak zwany Salon. Jego uczucia wyraził Mirosław Czech, działacz Związku Ukraińców w Polsce, pisujący w żydowskiej gazecie dla Polaków, a więc będący żywą ilustracją proletariackiego internacjonalizmu. Zauważył mianowicie, że "nie chowaliśmy generałowej Sowińskiej". Jak wiadomo, pogrzeb generałowej Sowińskiej w roku 1860, wdowie po "jenerale z nogą drewnianą", co to poległ w obronie wolskiej reduty podczas Powstania Listopadowego, przekształcił się w patriotyczną manifestację, która zapoczątkowała kolejne, prowadząc do wybuchu Powstania Styczniowego.
Najwyraźniej Salon przez gęsią skórkę czuje, że atmosfera w naszym nieszczęśliwym kraju coraz bardziej sprzyja manifestacjom, które Bóg wie, do czego mogą doprowadzić, a z pewnością – do konieczności opowiedzenia się po jakiejś stronie: pałowanych albo pałujących. Nietrudno się domyślić, że w środowisku autorytetów moralnych wzbudza to żywe zaniepokojenie, bo i poczucie wspólnoty interesów i instynkt samozachowawczy nakazywałby stanąć murem po stronie pałujących – oczywiście patetycznie uzasadniając to koniecznością obrony wolności i demokracji, bo wiadomo, że nic tak demokracji nie służy jak czołgi na ulicach i spałowanie suwerenów – ale z drugiej strony, czy autorytetom moralnym wypada tak ostentacyjnie przyłączać się do pałowania, podskakiwać i pokrzykiwać?
Nie tylko nie wypada, ale nawet stwarza ryzyko zwichnięcia aureoli – toteż nic dziwnego, że spokojny przebieg uroczystości pogrzebowych pani Kaczyńskiej Salon przyjął z widoczną ulgą, co w żydowskiej gazecie dla Polaków odnotował swoimi słowami działacz Związku Ukraińców w Polsce, nazwiskiem Czech. Ciekawe, jak będzie wyglądał pogrzeb pana red. Adama Michnika – bo myślę, że towarzyszyła mu będzie oprawa znacznie bardziej okazała niż nawet w przypadku Jacka Kuronia. Jak pamiętamy, w pogrzebie Jacka Kuronia, który uchodził za agnostyka, wzięli udział przedstawiciele wszystkich możliwych wyznań, co jakiegoś poczciwca skłoniło do komentarza, że "chłop wierzył we wszystko".
Tak to pozory mylą, o czym wspomina również Adam Grzymała-Siedlecki, opisując, jak to słynący z zamiłowania do retorycznych popisów abp obrządku ormiańskiego Józef Teodorowicz po uroczystej mszy w Wilnie w roku 1918 miał udzielić błogosławieństwa – ale przedtem nie oparł się pokusie przemówienia: "Mnież to, niegodnemu słudze Bożemu przygodzi się błogosławić ciebie, ludu wileński, ludu, któryś tyle przecierpiał? Mnież to ciebie – a nie tobie mnie błogosławić? – co jeden ze słuchaczy streścił głuchawej żonie, pytającej, co arcybiskup powiedział: "prosto waha się, czy błogosławić!".
Z okazji śmierci prymasa Glempa, który kazał pochować się w warszawskiej Archikatedrze, a nie w "panteonie wielkich Polaków" przy świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie, w telewizji podkreślano, że był on prymasem "kompromisu" i "rozwagi", przypominając jego słowa z pierwszego dnia stanu wojennego nawołujące, by nie podnosić ręki na braci-Polaków.
To oczywiście bardzo ładnie – ale niepodobna nie zauważyć, że te nawoływania skuteczne były jedynie w odniesieniu do pałowanych, bo pałujących sługusów generała Jaruzelskiego żadne braterstwo przed niczym by nie powstrzymało. Jestem nawet pewien, że do żadnego braterstwa żaden z nich się nie poczuwał – i słusznie – bo już wtedy byli to ludzie sowieccy, a więc grupa etniczna zupełnie inna niż Polacy, chociaż z braku własnego posługująca się zubożonym językiem polskim.
Niestety, tamta fałszywa diagnoza – również za sprawą "lewicy laickiej", która w drugiej połowie lat 80. już obwąchiwała się z razwiedczykami generała Kiszczaka – na dobre, a właściwie na złe się utrwaliła, ośmielając zarówno przedstawicieli ubeckich dynastii, jak i komuszków drobniejszego płazu nie tylko do natrętnej i nieznośnej amikoszonerii, ale również do reprezentowania narodu polskiego – co wydaje się jawnym i łajdackim nadużyciem. Stąd też kompromis awansował do najważniejszej cnoty obywatelskiej, a nawet chrześcijańskiej – co znakomicie wychodzi naprzeciw głosu instynktu samozachowawczego. Jeśli jednak nawet w tej sytuacji Salon przez gęsią skórkę zaczyna odczuwać niepokój, to znaczy, że i diagnoza Jego Eminencji z 13 grudnia 1981 roku z wolna może tracić na aktualności.
Tymczasem kryzys dał o sobie znać w sposób zupełnie nieoczekiwany, mianowicie w postaci zapobiegliwości Umiłowanych Przywódców. Okazało się, że sejmowa marszalica Ewa Kopacz przyznała sobie 45 tysięcy złotych nagrody, a swoim zastępcom, w osobach Jerzego Wenderlicha z SLD, Wandy Nowickiej z dziwnie osobliwej trzódki biłgorajskiego filozofa, Markowi Kuchcińskiemu z PiS, Cezaremu Grabarczykowi z PO i Eugeniuszowi Grzeszczakowi z PSL po 40 tys. złotych.
Kiedy podniósł się klangor, że "Sejm to nie koryto", Umiłowani Przywódcy z kwaśnymi minami deklarowali, że przekażą te pieniądze "na cele charytatywne" – co niestety nie jest pewne, bo nagrody owe zostały im przyznane w dwóch transzach – w listopadzie i grudniu ub. roku, więc jest wysoce prawdopodobne, że już dawno zostały skonsumowane i nawet strawione.
Najgorzej wyszła na tym Wanda Nowicka, której trzódka dziwnie osobliwa cofnęła rekomendację na wicemarszalicę sejmową, co konkretnie oznacza utratę alimentów na poziomie co najmniej 5 tysięcy złotych miesięcznie. Niby niewiele, ale mamy kryzys, więc, jak to mówią, dobra psu i mucha. A cóż może lepiej przekonywać o kryzysie niż owa zapobiegliwość Umiłowanych Przywódców? Kryzysowi, ma się rozumieć, nie zapobiegną; to zadanie na znacznie tęższe głowy – ale własne problemy socjalne mogą sobie rozwiązywać, niczym diligens pater familias – żeby zacytować Digesta cesarza Justyniana. A cóż tu cytować, jeśli nie Digesta, kiedy idzie o problemy socjalne Umiłowanych Przywódców – naszych nadzorców i – podobno – prawodawców?
Podobno – bo nie jest żadną tajemnicą, że zdecydowana większość prawa obowiązującego w naszym nieszczęśliwym kraju to są dyrektywy Komisji Europejskiej, które Umiłowani Przywódcy tylko tłumaczą własnymi słowami, dodając najwyżej wtręty w rodzaju "lub czasopisma", pozwalające nakraść się komu tam trzeba w tak zwanym "majestacie prawa".
W tym też kontekście należy spojrzeć na debatę, jaka odbyła się w Sejmie w związku z trzema projektami ustaw o tak zwanych związkach partnerskich. Inicjatywa ta jest, z jednej strony, następstwem presji, jaką na Umiłowanych Przywódców wywiera Eurokołchoz, dyrygowany przez marksistów, realizujących na tym etapie strategię Antoniego Gramsciego. Polega ona na stopniowym zoperowaniu nieświadomych niczego europejskich narodów, by przekształcić je w zbiegowiska człowieków sowieckich. Zoperowaniu temu służą rozmaite semantyczne sztuczki, wśród których są również "związki partnerskie". Potrzebę ich zinstytucjonalizowania tłumaczy się obłudnie koniecznością skasowania dyskryminacji – ale to oczywiście nieprawda, bo przecież zarówno sodomici i gomorytki, jak i konkubenci zwyczajni nie potrzebują urzędowego certyfikatu do odbywania stosunków płciowych. Mogą też zapisać sobie nawzajem majątek w testamencie i złożyć oświadczenie uprawniające do uzyskania informacji medycznej.
Jeśli w tej sytuacji forsowane są specjalne ustawy instytucjonalizujące "związki partnerskie", to wyłącznie w tym celu, by stopniowo, zgodnie z wytycznymi strategii Antoniego Gramsciego, zrównać nie tylko konkubinaty, ale i związki sodomickie i gomoryckie z małżeństwami i w ten sposób doprowadzić do prawnej degradacji rodziny jako instytucji "dawnego reżymu" przez postępactwo znienawidzonej. Jak wiadomo, Umiłowani Przywódcy w naszym nieszczęśliwym kraju uprawianie prawdziwej polityki mają już zakazane – ale rujnować fundamenty łacińskiej cywilizacji nie tylko im wolno, ale nawet zaleca im zarówno Eurokołchoz, jak i tubylcza razwiedka, której najtwardsze jądro stanowią wszak człowieki sowieckie.
W tej sytuacji tylko patrzeć, jak wszystkie trzy projekty zostaną skierowane do komisji, która wypichci z nich produkt finalny, dzięki któremu Umiłowani Przywódcy będą mogli podlizywać się nie tylko postępactwu, ale również – sodomitom i gomorytkom. Jakkolwiek przykro czy okrutnie by to nie zabrzmiało – ale może zarówno pani Kaczyńska, jak i kardynał Glemp umarli w samą porę?
Stanisław Michalkiewicz
Aby wyjaśnić antypolonizm, trzeba wyjaśnić problem antysemityzmu. Z moich osobistych doświadczeń wynika, że antysemityzm jest to broń polityczna używana w Polsce przez małą, ale silną i zwartą żydowską grupę władzy. Ta grupa używa zarzutu antysemityzmu po to, aby spowodować śmierć cywilną przeciwnika. To jest forma politycznej klątwy. Antysemita – to jakiś straszny człowiek, nienawidzący Żydów i pewnie innych ludzi. Rasista!
W Polsce często byłem oskarżany o antysemityzm. Pamiętam tego skutki, kiedy stałem przy ulicznych stolikach i pomagałem partii "X" w zbieraniu podpisów poparcia, koniecznych do rejestracji w wyborach do Sejmu w 1993 roku. W Warszawie, Poznaniu i Wrocławiu na mój widok starsze panie pluły pod nogi, a potem rozcierały swoje plwociny stopami o ziemię, coś mówiąc do siebie pod nosem. Było to dla mnie ciekawe, bo nigdy takiego folkloru nie widziałem. Dowiedziałem się, że to zwyczaj żydowski. Dlatego po powrocie do Kanady, zapytałem moich znajomych kanadyjskich Żydów, co to jest według nich antysemityzm. Ich zdaniem jest o'key, gdy się Żydów nie lubi. Nic w tym złego. Każdej nacji można nie lubić. Można nie lubić Niemców, tak jak można nie lubić Żydów czy Polaków. To ani nie antygermanizm, ani nie antysemityzm, ani też antypolonizm. Bo to rzecz normalna. Ludzie mają prawo kogoś nie lubić. To zwyczajnie ludzkie. To nie jest nienawiść. A przecież te panie, które pluły na mój widok, nienawidziły mnie dzięki "Gazecie Wyborczej" Adama Michnika. To gazeta Michnika tworzyła atmosferę nienawiści wobec ludzi takich jak ja. I to tylko dlatego, że krytycznie wyrażałem się nie o Żydach, tylko o nielicznej żydowskiej grupie władzy w Polsce. A przecież w Polsce nie ma przejawów nienawiści do Żydów. Nikt nie pluje na ich widok, tak jak owe panie pluły na widok Stanisława Tymińskiego. Nigdy też żadnej nienawiści nie żywiłem. Do nikogo. Nienawiść to uczucie negatywne. Ono odciąga energię człowieka od konstruktywnego działania. To odbiera dużo energii życiowej. To człowieka osłabia. I choćby dlatego jest absurdalne. I jeśli Żydzi z grupy władzy w Polsce mogą do celów politycznych rzucać klątwę antysemityzmu i siać nienawiść do swoich polskich przeciwników, to ja nazwałem to antypolonizmem. Antypolonizm to uczucie nienawiści do Polaków i propagowanie takiego uczucia. To jest pojęcie wprowadzone do obiegu publicznego przeze mnie. Jeszcze na początku lat 90. nie używano takiego określenia.
Jaskrawym przykładem takiego zachowania był Piotr Najsztub, młody dziennikarz "Gazety Wyborczej". Na początku lat 90. miał on zadanie, aby się mną zająć i mnie pilnować. W praktyce chodził on za mną jak wierny pies. I nawet aby być obecnym na zjeździe założycielskim partii "X", wypełnił i podpisał deklarację członkowską, którą zachowałem na pamiątkę mimo jego późniejszej prośby, aby ją zniszczyć. Tyle, że sala zagłosowała wówczas przeciw jego obecności i musiał czekać na mnie przy wyjściu z budynku, aby dowiedzieć się, gdzie pojadę dalej. W 1995 roku, kiedy wyjeżdżałem z Polski do Kanady, P. Najsztub czekał na mnie przy bramce do sali pasażerów na lotnisku Okęcie w Warszawie. Akurat miałem w kieszeni masowej produkcji zabawkę, którą ktoś mi dał jako żart. Było to małe czarne plastykowe pudełeczko z głośniczkiem i guzikiem. Kiedy się nacisnęło ten guzik, to słychać było głośne "fuck you". Ponieważ nie chciałem mieć kłopotu z kontrolą przy wejściu na salę odlotu, z uśmiechem dałem to pudełeczko Najsztubowi na pożegnanie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy się dowiedziałem, że następnego dnia "Gazeta Wyborcza" zamieściła jego sprawozdanie z mego odlotu z Polski z uwagą, że dałem mu zabawkę, która mówi "ty pieprzony Żydzie". No niech mi ktoś powie, czy jestem w błędzie, jeśli sądzę, że jest to szerzenie nienawiści rasowej.
Ale pomijając ten fakt, uważam, że istotą konfliktu pomiędzy żydowską grupą władzy w Polsce a Polakami jest zasadnicza różnica kulturowa. Zasadnicza różnica pomiędzy kulturą żydowską a kulturą polską. Kultura polska jest zbudowana na kulturze łacińsko-katolickiej. Kultura żydowska w Polsce jest czymś dla niej zupełnie obcym. Dodam, że jest jeszcze w Polsce obecna kultura bizantyjska. Naukowo te różnice przeanalizował profesor Marian Mazur, a wcześniej jako różnice pomiędzy cywilizacjami zdeterminowanymi kulturowo, opisał profesor Feliks Koneczny. Kontynuował to docent Józef Kossecki, mój zastępca w partii "X" w latach 1991–1995. Tak że ja, z punktu widzenia tych naukowców, uważam, że jest to walka polityczna, a nie rasowa czy etniczna. Zawsze tak było w historii świata, iż jeżeli na danym terenie geograficznym współżyją dwie grupy kulturowe, dwie kultury, takie jak kultura polska i kultura żydowska, to jedna będzie się starała zająć dominującą pozycję. I tutaj nie chodzi o to, kogo jest mniej, a kogo więcej, bo oczywiście liczebnie żydowska grupa władzy jest niewielka, maksymalnie kilkaset osób. Ale mimo to, ta mała grupa żydowska jest na topie, tak w polityce, jak i w mediach. Jest na topie nie tylko dzięki charakterystycznej dla tej kultury agresywności, nazywanej "żydowską hucpą". Jest na topie głównie dzięki zewnętrznym źródłom finansowania w Polsce. Jest też na topie ze względów historycznych. To Stalin narzucił Polsce w 1944 roku polskojęzyczny rząd żydowski w Lublinie. Do tego doszło panowanie grupy żydowskiej w aparacie represji komunistycznej, od Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego poczynając. Taki był punkt wyjścia istnienia w Polsce współczesnej żydowskiej grupy władzy.
Konsekwencją tej sytuacji dominującej pozycji kultury żydowskiej w Polsce jest stałe wypieranie kultury polskiej. To, że Kościół katolicki w Polsce współczesnej jest przedmiotem stałych ataków medialnych, będąc stale poniżany i obrażany, jest wynikiem panowania kultury żydowskiej grupy władzy, wrogiej wobec kultury łacińsko-chrześcijańskiej, z jakiej wyrosła kultura polska. Hasła wielokulturowości, globalizacji i kosmopolityzmu są przejawem takiej dominacji. Jej przejawem jest też marginalizowanie i rugowanie w życiu publicznym wszystkiego co jest polskie; od kultury ludowej poszczególnych regionów, po dorobek klasycznej kultury wyższej. Ja to traktuję jako specyficzny rodzaj sportowej rywalizacji, w której drużynami przeciwnymi są dwie odmienne kultury. A to jest normalne, że w trakcie takiej sportowej rywalizacji są i faule. Nawet ostre. Z kopaniem po kostkach. Ale to nie powód, aby krzyczeć o nienawiści rasowej czy etnicznej. Spotkałem się z tym, że wielu Polaków mruczy pod nosem niechętne wobec Żydów uwagi. Ale przecież w Polsce nie ma aktów przemocy czy wrogiej agresji wobec Żydów i ich kultury. Więc jak można mówić o nienawiści rasowej. Nienawiść rasowa typu antysemityzm prowadzi nie tylko do aktów przemocy, ale i do morderstw. A nie było takich przypadków we współczesnej Polsce, więc o jakim antysemityzmie my mówimy? To jest tylko walka kulturowa, i to jeszcze prowadzona według kulturalnych zasad. Choć trzeba zauważyć, że żydowska grupa władzy w Polsce jest wyjątkowo agresywna i perfidna. Ale czego oczekiwać od wilka. Wilk zawsze będzie mordował owce. Taka jest jego natura. Więc od kultury żydowskiej grupy władzy w Polsce musimy oczekiwać takich jej cech, jak agresywność czy chęć dominacji oraz manipulacji i spekulacji w każdej dziedzinie. Ale mimo to nie ma dowodów, że Żydzi w Polsce są traktowani z nienawiścią. Wręcz przeciwnie, wielu Polaków im przyklaskuje i ich adoruje. Dobrze to dokumentują wyniki głosowania w kolejnych wyborach parlamentarnych.
Co ciekawe, moi znajomi Żydzi kanadyjscy i cała społeczność żydowska w Kanadzie, takich cech kulturowych, jak agresywność, chęć dominacji i spekulacji, nie wykazuje. W wielokulturowej Kanadzie z ludźmi pochodzenia żydowskiego normalnie się współpracuje i współżyje. A kiedy opowiadam o praktykach żydowskiej grupy władzy w Polsce, kanadyjscy Żydzi nie kryją swego zniesmaczenia. W Polsce też poznałem wielu kulturalnych Żydów, którzy żydowskiej grupy władzy w Polsce nie lubią, czy też wręcz jej nienawidzą. Znana była w Polsce antypatia śp. prof. Ludwika Haasa i Adama Michnika. A to dlatego, że większość Żydów w Polsce jest tak samo poszkodowana jak my, rdzenni etnicznie Polacy. Otóż ta mała grupa władzy żydowskiej nigdy się z nimi nie podzieliła łupami terapii szokowej Balcerowicza. Nie podzieliła się też dolarami, których dostali dziesiątki milionów w latach 80. od różnych organizacji w Ameryce. Nie dziwota, że z takim poparciem finansowym oraz wsparciem politycznym możnych tego świata, zmieniając nazwy kontrolowanych przez siebie partii politycznych, dążą do całkowitej politycznej dominacji w naszym kraju.
Ważnym ośrodkiem żydowskiej władzy w Polsce jest założona w 1988 roku Fundacja im. Stefana Batorego w Warszawie, finansowana przez George'a Sorosa, znanego ze spekulanckich ataków finansowych w wielu krajach. W Radzie tej fundacji są między innymi Jan Krzysztof Bielecki, Bogdan Borusewicz, Wojciech Fibak, Olga Krzyżanowska, Hanna Suchocka, Andrzej Olechowski i ks. bp Tadeusz Pieronek. W skład rady przed śmiercią wchodzili Jerzy Turowicz, ks. Józef Tischner i Bronisław Geremek.
Innym ważnym ośrodkiem władzy tej grupy żydowskiej jest Ministerstwo Spraw Zagranicznych, gdzie stałą praktyką jest mianowanie ambasadorów i konsulów spośród żydowskiej grupy władzy. Stwarza to sytuację nieufności do tych urzędów ze strony Polaków na emigracji. Hamuje to promocję naszej kultury oraz promocję naszej produkcji eksportowej. Placówki dyplomatyczne powinny być obsadzone przez żarliwych patriotów, którzy całym sercem będą aktywnie promować Polskę z jak najlepszych stron i są dumni ze swego kraju. Zawsze kiedy miałem do czynienia z placówkami MSZ, czułem się, jakbym był w biurze obcego mi, nieprzyjaznego kraju. Nie życzę sobie spotkania jeszcze jednego ambasadora Polski, który w rozmowie ze mną się ślini i czuję, że mną gardzi i mnie nienawidzi tylko za to, że jestem Polakiem.
Nie wiem, dlaczego ludzie żydowskiej grupy władzy stale zmieniają nazwę swoich partii politycznych i udają polskich patriotów w czasie wyborów. Powinni oni śmiało wystąpić na arenie politycznej jako partia żydowska, aby podobnie jak mniejszość niemiecka mieć swoich posłów w Sejmie. Wtedy byśmy mogli z nimi uczciwie grać w polityczną piłkę na polskim boisku.
Nie widzę w tym nic złego, aby Polacy żydowskiego pochodzenia etnicznego mieli swoją partię polityczną w Sejmie. Natomiast istnieje poważny konflikt interesów, kiedy ta grupa z pomocą możnych tego świata ukrywa swoje pochodzenie i nachalnie narzuca niekorzystne dla Polaków rozwiązania, aby przejąć większość finansowych i państwowych instytucji w Polsce.
Na tej płaszczyźnie nie chodzi o antysemityzm czy też antypolonizm, ale o to czyja będzie Polska.
Przerażająca jest bezczelność tej grupy w niszczeniu naszej narodowej kultury oraz promocji Polaków jako antysemitów. To tendencyjnie pisane książki, jak choćby "Malowany ptak" autorstwa Jerzego Kosińskiego, byłego partnera Martyny Lisieckiej-Klinz. To była pracownica Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach, która w 1990 roku otrzymała nawet tytuł Miss Biznesu. A prasa zachwycała się jej zdolnościami finansowymi. Rok po założeniu Prosper Bank wyemitował akcje, które znalazły chętnych nabywców. Jego kapitał był niewielki – kilka milionów złotych, a kredytów udzielano z naruszeniem zasad bankowych. Już w 1992 r. NBP zawiesił działanie zarządu Prosper Banku i mianował jego komisarycznego nadzorcę. Ostatecznie z odsieczą przybył Kredyt Bank, dzięki finansowemu wsparciu NBP.
W 1994 r. Martynę Lisiecką-Klinz aresztowano pod zarzutem narażenia Prosper Banku na stratę ponad 50 mld ówczesnych złotych oraz przyjmowania łapówek od biznesmenów ubiegających się o kredyty. Jej wspólnik Jerzy Kosiński w 1991 roku popełnił samobójstwo w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku. Czy takie dzieła jak książka "Malowany ptak" i przekręt finansowy z Prosper Bank, to nie jest skrajny kulturowy i finansowy antypolonizm?
Przykładów niemoralnej koluzji (zmowy) jest tak wiele w codziennej prasie, że tylko narodowy rząd może ochronić Polaków przed takimi atakami antypolonizmu. W imię poszanowania praw własności jednostki oraz ochrony przed grabieżą mienia prywatnego i państwowego. Nie można odbudować gospodarki kraju, kiedy jesteśmy pod stałym atakiem grupy władzy jednej z mniejszości narodowych czy etnicznych zamieszkałych na terenie Polski.
Stanisław Tymiński
Acton, Ontario, Kanada
Nad kołchozem ciemne chmury wiszą...
Napisane przez Wiesław WyrzykowskiTak naprawdę, to nie nad kołchozem, ale nad Ontario, i są to nie tyle chmury, co groźba dalszego, pogłębiającego się kryzysu. Chociaż i w chwili obecnej nie możemy powiedzieć, że Ontario ma recesję za sobą. Co prawda szpece od propagandy robią wszystko, aby nam w głowach mieszać i wmawiać, że czarne jest już białe, a ludziom się żyje dostatnio, co jest zasługą wiekopomną (niektórzy wymawiają to... wielkopomną) łaskawie nam panującego... tu wpisujemy imię i nazwisko aktualnego premiera, prezydenta, dyktatora itd. Propaganda ma to do siebie, że bez względu na ustrój, szerokość geograficzną, kolor skóry zawsze jest taka sama: masom wmawia się, jak im się dobrze powodzi, i masy po jakimś czasie powtarzają zgodnym chórem, że np. "a u was to biją Murzynów". Można też masom powiedzieć, że chleb, co prawda, zdrożał, podobnie jak kości na zupę, ale, kochani, LOKOMOTYWY są już znacznie tańsze!
I nie wypada nawet zapytać, ile potrzebuję chleba, aby przeżyć do następnego dnia, a ile lokomotyw...
Ponieważ, jak co roku, mamy w Detroit wielką wystawę samochodową, można w prasie znaleźć wypowiedzi ludzi związanych z tą branżą, wypowiedzi, które wręcz zmuszają do zastanowienia się nad pytaniem: co dalej?
Myślę o montowniach samochodów w Ontario, ale też o tysiącach miejsc pracy w zakładach, które istnieją tylko dlatego, że – mimo wszystko – jeszcze się auta składa. Wypada w tym miejscu przypomnieć, że przed laty w Windsor nie tylko Chrysler składał auta, ale np. Ford produkował tysiące samochodów. Ten sam Ford w roku 2000 miał w Windsor 6 fabryk i zatrudniał 6 tys. osób, co dzisiaj, zaledwie 13 lat później, wydawać się może opowieścią z zupełnie innej bajki.
Tak zwany szczyt (proszę nie mylić ze szczytowaniem, cokolwiek miałoby to znaczyć) wielkie firmy samochodowe mają za sobą, dzisiaj te tysiące aut, które budowano w Ontario, składa się chociażby w Meksyku. Co wynika nie tylko z faktu, że robotnik zarabia tam naprawdę grosze, ale także z faktu, że w ramach NAFTA, czyli porozumienia między Meksykiem, Kanadą i USA, firmy mogą swobodnie prowadzić działalność w każdym kraju. Mało tego, paragraf, czy też artykuł 11 owego porozumienia nadaje władzom tejże NAFTA-y tak ogromną władzę, że korporacja może pozwać np. rząd Kanady przed trybunał organizacji i Kanada przegra! Nie można bowiem korporacjom rzucać kłód pod nogi, jeżeli nawet korporacja niszczy środowisko albo ludzie sprzeciwiają się działalności jakiegoś truciciela. Ale nie tylko, bardzo świeża sprawa, oto goście od turbin wiatrowych chcą pozwać (a może już pozwali?) rząd, ponieważ ogłoszono moratorium na turbiny w wodach jeziora Ontario. Ludzie mówią, że jest to szkodliwe dla zdrowia? A cóż ludzie mają do powiedzenia, jeżeli my chcemy postawić wiatraki i kasować miliony? Moratorium? No problem, nasze straty wyliczamy na 475 mln dolarów, proszę nam wypłacić gotówkę i sprawa załatwiona... Tak to się mniej więcej odbywa. Premier Ontario skasował dwie elektrownie, które miały powstać na terenie metropolii Toronto, ale za tą decyzją idą ogromne pieniądze, które teraz trzeba wypłacić za zerwane kontrakty.
Chcę zwrócić uwagę, że jakaś ponadnarodowa agencja ma prawo podejmować decyzje wbrew rządom, czy to nie jest absurd? I może, tak na marginesie, przykład jak porozumienia o wolnym handlu pomagają naszej gospodarce. Mel Hurtig, autor książki pt. "The Vanishing Country. Is It Too Late To Save Canada?" (Toronto, 2002), podaje przykład następujący: w okresie grudzień 1988 – kwiecień 2001 utworzono w Kanadzie 1.381.000 stałych (full-time) miejsc pracy. W tym samym okresie czasowym, ale przed podpisaniem FTA, czyli porozumienia z USA, które poprzedziło NAFTA, stworzono ponad 3 miliony!
Nie lepiej jest w USA, tam również ludzie tracą dobrze płatne prace i chociaż niby tworzy się nowe, to są to już za znacznie mniejsze pieniądze, tymczasowe. Co oznacza spadek stopy życiowej, względnie przejście na pomoc socjalną.
Czy zatem w Meksyku stopa życiowa idzie w górę, czy robotnikom żyje się lepiej? Nie, np. w strefie przygranicznej jest około 4 tys. zakładów, gdzie płaci się grosze, a ludzie nie mają żadnych osłon socjalnych. Można zaryzykować stwierdzenie, że panują tam na pół niewolnicze warunki.
Kto zatem najbardziej korzysta na NAFTA? Nie my, szare baranki, skubani przez urząd podatkowy jak gęsi, a korporacje, inwestorzy, banki. Piszą ludzie, że nie jest to wolna wymiana, a eksploatacja najbiedniejszych, bezsilnych ludzi.
A zapewniano nas, i w dalszym ciągu się to robi (wystarczy wejść na stronę NAFTA-y), że trójstronne porozumienie o wolnym handlu na obszarze Północnej Ameryki dopiero nam poprawi poziom życia. Obiecywano jedno, zrobiono drugie. Wygląda na to, że chodzi o postępujące zubożenie społeczeństwa. Przy okazji rządzący kopią się we własną kostkę, a przecież budowa cepa jest zupełnie prosta: nie ma pracy? Nie ma wpływu z podatków. W kasie pustki? Zaczynamy szukać oszczędności albo zaciągamy pożyczki, dobrze wiedząc, że ich spłatę muszą przejąć na siebie nasze dzieci, a może i wnuki. Brakuje na emerytury? Pracujemy do 67. roku życia, albo i dłużej, najlepsze rozwiązanie jest takie: pracujemy dopóty, dopóki nie padniemy na stanowisku pracy! Jak w niemieckich obozach. Proszę pomyśleć, czy nie powinien to być patriotyczny obowiązek każdego obywatela?! Dzięki temu rządzący mogliby otoczyć opieką (czytaj fundować przedwyborczą marchewkę) jeszcze liczniejszą klientelę, tak potrzebną w czasie wyborów...
Ale dość tego swobodnego fantazjowania, okazuje się bowiem, że przysłowiowe chmury przybierają zupełnie realny kształt. Musimy się liczyć z tym, że koncerny samochodowe przygotowują się do przeprowadzki, na razie do USA, a z czasem nieco dalej: część postawi na Meksyk, inni na Chiny, jak np. Chrysler, który jeszcze kilka miesięcy temu wyśmiał kandydata na prezydenta USA, kiedy ten powiedział, że Chrysler przenosi część produkcji do Azji. Teraz oficjalnie powiedziano, że w Chinach zacznie się składać jeepy. Pierwszy krok został zrobiony, powstanie pierwsza montownia, później druga; a przecież mówi się też o Rosji. Niby to problem amerykańskiego robotnika, ale ustami wiceprezesa Jerry'ego Chenkina Honda dała do zrozumienia, że w Ontario jest za drogo składać auta. Dodał, że produkcja w Ontario jest obecnie wyzwaniem... Uzupełnił, że gros produkcji trafia na rynek amerykański, a więc tam należy składać samochody. Tym bardziej, że hondę civic buduje się także w USA i robi się to taniej. Jak więc gałąź kanadyjska może konkurować z amerykańską? Inna sprawa, że w Stanach nie tylko siła robocza jest obecnie znacznie tańsza, ale i rząd wykłada duże pieniądze, aby przyciągać m.in. firmy samochodowe. To są nie tylko ulgi podatkowe, ale np. budowa dróg dojazdowych. Chodzi o to, aby nowe miejsca pracy powstały, a nakłady szybko się zwrócą chociażby w postaci podatków, które zatrudnieni będą płacić.
Czy w Kanadzie możemy mówić, że mamy jakieś atuty? Tony Faria z windsorskiego uniwersytetu, zajmujący się biznesem, twierdzi, że tak naprawdę, to kanadyjski robotnik nie ma żadnej przewagi, żadnego atutu. Mówimy o kanadyjskiej sile roboczej, że jest wykwalifikowana, wykształcona, wydajna, ale robotnik w USA – pyta Faria – nie jest równie pracowity, wykształcony i wydajny? Podobnie jak robotnik meksykański. Zdaniem profesora, nie mamy obecnie żadnego atutu, żadnej przewagi. Dodam od siebie, że silny dolar kanadyjski też jest skuteczną blokadą. Honda w ostatnim czasie przeniosła produkcję nowego modelu acury MDX z Alliston do Alabamy, gdzie składane są półciężarówki.
GM też ogłosił, że w Oshawie trzeba się liczyć z mniejszym zatrudnieniem.
Prezes GM Canada, Kevin Williams, powiedział wyraźnie, że jego zdaniem, koszty produkcji w Kanadzie są zbyt wysokie. Co przekłada się na zmniejszanie zatrudnienia tutaj, a wzrost w USA. Trzeba w tym miejscu wyraźnie zaznaczyć, że w Stanach zatrudnia się robotników za połowę stawki, powiedzmy za 14 dol., co przy naszych 34 dol. w Big 3 jest kolosalną różnicą. Ale kiedy Ford potrzebował ludzi w St. Thomas, zanim zakład zamknięto, przyjął zwolnionych w Windsor, za 20 dol.! I obciął im świadczenia, a kiedy zakład zamykano, ci ostatni nie otrzymali propozycji przejścia do Oakville! Widzimy zatem, że z jednej strony związki zawodowe krzyczą, że wszyscy są równi, ale w praktyce zgadzają się, że mimo wszystko przymykają oczy na dyskryminacyjne traktowanie swoich członków.
Nie jest tajemnicą, że jeżeli CAW "odpuści" i zgodzi się na niższe stawki, co może stworzyć nowe miejsca pracy, w kolejce ustawią się tysiące ludzi gotowych pracować nawet nie za 20 dol., ale za połowę stawki, czyli za 17, czy nawet 15 dol.
Taka jest brutalna rzeczywistość. CAW nie mówi głośno, ile nowych miejsc pracy powstało w Stanach, kładzie nacisk na to, że nowo zatrudnieni otrzymują niską stawkę i tego w Kanadzie nie będzie. I nowych miejsc pracy nie będzie... a na złość mamie odmrożę sobie uszy, prawda?
Wspomniany VIP z General Motors powiedział, że produkcja camaro zostaje przeniesiona do USA ze względu na koszty, co trzeba rozumieć w ten sposób, że koncern liczy pieniądze i może się okazać, że trzeba w Kanadzie zwijać żagle.
Ford potrzebuje w tej chwili miliard dolarów na unowocześnienie montowni w Oakville i wyciąga rękę w stronę rządu federalnego i prowincji, zdaniem prof. Fari, 400 mln może spowodować, że Ford wprowadzi do produkcji nowe typy, przez co przyszłość zakładu zostanie zabezpieczona; ale na jak długo?
Obecnie Ford inwestuje miliard dolarów w Kansas City, modernizuje linię produkcyjną i otwiera stalownię, co oznacza 1600 nowych miejsc pracy. Mało tego, firma zatrudni kilka tysięcy umysłowych pracowników, ogółem zainwestuje przeszło 6 miliardów i zatrudni 12 tys. pracowników. W Kanadzie mamy się cieszyć, że w ciągu najbliższych czterech lat powrócą (albo i nie, podobne obietnice składano już wielokrotnie) do pracy wszyscy zwolnieni. O inwestycjach w Kanadzie nikt nie mówi.
Nad kołchozem ciemne chmury wiszą, idzie Wania z pijaniutkim Griszą (stąd zapożyczenie w tytule felietonu)... więc co nam pozostaje, opić się i pogodzić z tym, co się dzieje? Przecież głową muru nikt nie przebije i najgorsze jest to, że właściwie nie ma się gdzie przenieść, wszędzie to samo g...
Świecą gwiazdy, świecą, na wysokim niebie, jeno nie myśl chłopie, że to i dla ciebie... pisała przed laty Maria Konopnicka i dobrze wywróżyła nie tyle chłopom, co nam wszystkim. W moich notatkach na temat położenia robotników w USA w XIX i XX wieku (w przyszłości chcę ten temat przybliżyć naszym czytelnikom) znajduje się komentarz jednego z właścicieli fabryki, a może kopalni, że przyjdzie taki czas, że robotnicy na kolanach będą prosić o zatrudnienie...
Proszę sobie tylko wyobrazić sytuację, że nie żyjemy w welfare state, gdzie są rozwinięte programy pomocowe, i mamy obecne bezrobocie – w Windsor np. 10,5 proc. Oficjalnie, bo nieoficjalnie może to być nawet i 20: kończy się zasiłek i wypadamy z kartoteki, jak gdyby udało nam się znaleźć zatrudnienie.
Najstarsi Polacy, pamiętający Windsor przed wojną, opowiadali mi, jak trudno było znaleźć pracę i czy tacy ludzie nie byli gotowi całować czyjegoś łapska, byle mieć pracę? Dochodziło przecież do takich sytuacji, że forman – wiedząc, że robotnik ma atrakcyjną żonę – prosił o klucz do domu. Niewiasta wiedziała, że trzeba wyświadczyć majstrowi pewną usługę... Może to bajka, może nie, ale tak mi opowiadano.
Może jeszcze jedna ciekawostka, firmy płaciły miliony dolarów na ochronę, kupowały broń palną, opłacały szpiegów i prowokatorów, ale nie mogły się zdobyć na to, aby robotnikom dać minimalną podwyżkę! Pisałem kiedyś o masakrze w Ludlow, gdzie strzelano do ludzi z karabinów maszynowych. W Detroit też padli zabici, zwolnieni z pracy robotnicy Forda. Pokojową demonstrację ostrzelano, padli zabici, byli ranni i nikt nie poniósł konsekwencji. Domaganie się lepszych warunków pracy, wyższych zarobków traktowano jako... komunistyczne zachcianki! Komunistów nikt nie powinien żałować, tym bardziej że są to głównie obcy, którzy chcą zniszczyć wspaniałą Amerykę. Wśród protestujących robotników były tysiące naszych rodaków.
Czy dzisiaj jesteśmy w stanie wykazać się podobną determinacją? Nie, nie jesteśmy w stanie, bo... są ostatecznie zasiłki, jest welfare, inne formy pomocy i jakoś to będzie. Ile w ostatnich latach zlikwidowano w samym Ontario miejsc pracy, dobrze płatnych miejsc pracy? 300 tys., a może nawet i 400! Co otrzymujemy w zamian? Prace przy nalewaniu kawy, jakieś prace okresowe, bez żadnej pewności, że i jutro będziemy potrzebni. Pamiętam czas, kiedy w Windsor praca na prasach gwarantowała, powiedzmy, dwie dychy na godzinę, obecnie stawka 12 dol. wydaje się pracodawcom wygórowana! Tyle, w najlepszym przypadku, płacą agencje, czyli pośrednicy, bez których pracy, nawet najgorszej, nikt nie znajdzie.
I znów mamy przykład, jak się traktuje ludzi. Moja znajoma jest pielęgniarką, może pracować i 60 godz. tygodniowo, ale to wciąż jest part-time bez prawa do świadczeń socjalnych.
I takich ludzi mamy tysiące i nic nie wskazuje na to, że będzie ich mniej. Pracując za stawkę minimalną, nie zarabia się grosza ponad granicę prawdziwego ubóstwa, nie ma się też zazwyczaj żadnych "benefitów"; ile kosztują lekarstwa? A czyszczenie zębów (zapłaciłem 155 dol.)? Przy stawkach, które się obecnie ludziom proponuje, i braku świadczeń socjalnych, czy w ogóle opłaca się pracować? Mówi mi znajoma, czy nie lepiej siedzieć na welfare? Pieniążki minimalne, ale o ile łatwiej wyczyścić zęby... dopłacą do mieszkania, ubiorą na zimę... a mając 67 lat, otrzymamy to samo!
Mimo wszystko jestem optymistą, chociaż, prawdę mówiąc, dopiero teraz, mając trzy prace, "wyrabiam" 40 godzin tygodniowo. A dlaczego jestem optymistą? Wierzę, że musi nastąpić zmiana. Przebudzenie ludzi, którzy pewnego dnia postawią rządzących przed alternatywą zmiany polityki, albo rewolucji. Nie da się nas sprowadzić do poziomu zahukanych półniewolników w kufajkach...
Leszek Wyrzykowski
Windsor
Młode pokolenie to przyszłość Polski, dlatego patrząc na tańce godowe i różnego rodzaju pohukiwania, jakie wokół środowiska Młodzieży Wszechpolskiej i narodowców czynią dzisiaj ci, "co wiedzą lepiej", chce się krzyczeć: "nie dajcie się chłopaki (i dziewczyny też)!".
Dlatego cieszą słowa Roberta Winnickiego i Mariana Kowalskiego, bo budowanie oddolnego ruchu to jedyna recepta na podźwignięcie kraju.
Polityczne środowiska siedzące na Polsce i pilnujące swych koryt w naturalny sposób podchodzą do młodych ludzi jako zagrożenia. Wygląda bowiem na to, że – bez żadnej przesady – coraz więcej młodych Polaków jest uświadomionych narodowo, obytych w świecie i zniesmaczonych telewizyjnym "wychowaniem"; lansem "róbta, co chceta". To już było, to się przejadło, to nie jest modne.
Od lat modlę się o modę na Polskę, i chyba nadchodzi!
Program przyjęty przez Młodzież Wszechpolską – budowania struktur lokalnych – wyłaniania lokalnych przywódców, tych na klatce schodowej, tych w dzielnicy, tych w powiecie i we wsi. To jest to, co dawno temu postulowała endecja, to powrót do korzeni i jedyna skuteczna metoda zrzucenia sitwy pookrągłostołowej, która sobie Polskę rozpisała między siebie; sitwy niebieskiej czerwonej i tęczowej.
Jedną z najsilniejszych motywacji działania politycznego jest możliwość decydowania czy współdecydowania o sobie, przełamanie bariery bezsilności, poczucie, że coś od nas zależy, że możemy działać i inni będą się z nami liczyć.
To pokonanie politycznego ubezwłasnowolnienia tak charakterystycznego w Polsce to jest rewolucja! System polityczny jest skostniały. Proporcjonalna ordynacja wyborcza powoduje powielanie się tzw. klasy politycznej – dopływ świeżej krwi odbywa się jedynie na zasadzie awansu wewnątrzstrukturalnego, który premiuje miernych, ale wiernych; osoby zbyt samodzielne odpadają, bo zagrażają pozycji urzędników politycznych, którzy mają "obsikane" swoje działki.
Modus operandi przyjęty przez środowisko młodzieży narodowej jest najbardziej skuteczny, dlatego z taką agresją młodzi są atakowani. Z jednej strony przez różnego rodzaju kanalizatorów, którzy chcieliby ich zamustrować do swoich szeregów, a z drugiej przez oficjalne środowiska i partie polityczne.
Niezależnie bowiem od wyników działania MW, to, co się już dzieje, wychowa pokolenie ludzi samodzielnie myślących, ludzi spoza "republiki okrągłego stołu", świadomych polskich obowiązków, polskiego potencjału i spuścizny, którą dziedziczą.
Jednocześnie ludzi impregnowanych na propagandowe projekty obecnego obozu rozgrywającego.
Jeśli ci nowi działacze zdołają się przebić; zmienić ordynację na większościową, nauczyć skutecznego działania w gminie, miasteczku, wsi, to Polska ma szansę.
Kibicuję całym sercem Marianowi Kowalskiemu, Robertowi Winnickiemu i wielu innym ich kolegom. Chodzi o budowanie narodowej wspólnoty, chodzi o zachęcanie do bycia przywódcą i liderem. By już nikt nigdy Polakom "liderów" nie przywoził w czołgach czy w teczkach; by nam nikt nie narzucał szemranych autorytetów zdradą podszytych, by posprzątać gmachy, w których powinien być reprezentowany polski interes; by można było zbudować instytucje publiczne wolnego państwa.
Oczywiście położenie nie jest łatwe; Polska nie jest niepodległa, utraciła suwerenność, jest kontrolowana przez instytucje międzynarodowego kredytu, jest rozgrywana przez ościenne interesy...
Dlatego wychowywanie młodych ludzi w duchu suwerenności jest pierwszym koniecznym krokiem odbudowy. Przekonanie młodych ludzi do Polski, do możliwości zbudowania zasobnego kraju jest rzeczą cudowną.
Cud niepodległości nie przyjdzie z nieba. Tę niepodległość może zbudować nowa młoda polska elita. Chodzi o to, by była świadoma konieczności odwojowania instytucji państwa, by była wykształcona, wiedziała jak negocjować, jak walczyć, by znała własne atuty.
Fakt, że takie pokolenie Polaków wyrosło, że nie wszyscy wyjechali i nie wszystkim zgniły głowy od nowomowy neoliberalizmu obyczajowego, to już jest cud, jak człowiek popatrzy, jakie walce medialne jeździły ludziom po głowach.
Po oporze poznaje się wartość własnego działania, patrząc na to, jak wielka zgraja dzisiaj rzuca się na narodową młodzież, serce rośnie! Nie dajcie się, idźcie swoją drogą, plwajcie na skorupę straconych pokoleń, róbcie swoje!
Budujcie!
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Separatist tendencies in Canada – their origins, development, and future (3)
Napisane przez Mark WegierskiIn the 1997 federal election, the BQ won 44 seats, but the Reform Party became the Official Opposition, with 60 seats (all its seats won in Western Canada). In the 2000 federal election, the BQ won 38 seats, with the Canadian Alliance (which had emerged out of the broadening of the Reform Party) winning 66 seats (64 in Western Canada, and two in Ontario). In 2003, the Parti Quebecois government was decisively defeated by the Liberal Party in Quebec, which gave the impression that separatism was ebbing.
However, the fortunes of the Bloc Quebecois revived in time for the federal election of June 28, 2004, partly in reaction to the federal sponsorship scandal, where at least 100 million dollars (Canadian) had gone to Quebec Liberal Party cronies. The Bloc Quebecois won 54 seats. The rest of Quebec’s 75 seats went to the Liberals. The Conservative Party – which was reconstituted in December 2003 out of the merger of the Canadian Alliance and the “ultra-moderate” federal Progressive Conservatives – at that time had a minimal presence in Quebec. However, in the 2006 and 2008 federal elections, the Conservative Party was able to win 10 seats in Quebec – while the BQ continued to hold most Quebec seats. However, the federal election of May 2, 2011 marked major change. While the Conservatives managed to win five seats in Quebec, the BQ was annihilated down to four seats, with 59 seats won by the NDP! Quebec, which has a bit of a reputation for doing the unexpected, had pulled off another surprise.
Quebec today is largely defined by its modern Quebecois nationalism, an outlook that mixes traditionalism and progressivism. It is especially “progressive” in its secularism, in its virtual repudiation of the Roman Catholic traditions of Quebec, which had been considered almost definitional of Quebecois identity for most of Quebec’s history. Today, Québec separatism to some extent appears to be waning. One of the reasons for the apparent waning of separatism is that Québec is simply being flooded with all kinds of economic benefits to persuade it to remain in Canada, a process that has been ongoing for at least four decades. At least some “non-separatist nationalists” feel that the Québécois are already maitres chez nous ("masters in our own house").
In late 2011, there arose a new political grouping on the Quebec provincial scene. This was the Coalition for the Future of Quebec (Coalition pour l’avenir du Quebec) (CAQ), led by Francois Legault and Charles Sirois (a prominent businessman). It polled surprisingly well for a new party. It said that the issue of sovereignty should be downplayed. Rather, the CAQ offered efficient management of the economy – calling itself “le gauche efficace” – the “efficient Left”. The ADQ (Action democratique du Quebec) which had been reduced down to 7 seats in the Quebec provincial election of December 8, 2008, readily dissolved itself, in favour of joining the CAQ. In the prior 2007 provincial election, the ADQ had become the Official Opposition to the Liberals, winning 41 seats, while the PQ had come in third. The ADQ was a smaller, centre-right party, that had arisen only in the 1990s.
In the September 4, 2012 election, the PQ won 54 seats, the Liberals, 50, and the CAQ, 19. The very left-wing as well as separatist Quebec solidaire won 2 seats. A minority PQ government has been formed, but an election could occur relatively soon, should the government be defeated on a major bill, or if they feel calling an election could be opportune.
One of today's ironies is the fact that secularization and modernization have given Québec one of Canada's lowest birthrates and highest abortion rates -- creating a demographic crisis in a society once known for its very large families, and for its so-called "revenge of the cradle" against the English. It could be argued that Québécois nationalists will have to re-evaluate their relationships to what is called “the rest of Canada” (TROC), to their own traditionalist past, and to the massive inflow of Third World immigration into Québec, if they are indeed seriously interested in their survival as a nation and people over the coming centuries.
Mark Wegierski
Partially based on an English-language text that appeared in Polish translation under the title, “Tendencje separatystyczne w Kanadzie.” (Separatist tendencies in Canada) trans. Olaf Swolkien, Nowe Sprawy Polityczne (Wolomin, Poland) no. 30 (2004-2005), pp. 77-81
Wigilia. Dzwoni telefon. To dobry znajomy Stefan, dzwoni z Nowego Jorku. Przyjechał do USA z Polski w okresie przemian "solidarnościowych". Inżynier elektryk. Dzisiaj, można by powiedzieć, model Amerykanina, z wyjątkiem przekonań religijnych, bo w niedzielę zaobserwowano go na klęczkach w katolickim kościele. Zawsze był za rządem i za każdą amerykańską wojną, głównie dlatego że nie miał synów w wieku poborowym, a sam był już za stary na komandosa (Marines). W każde święto narodowe flagę amerykańską wywieszał. Nigdy go z pracy nie wyrzucano, chyba że firma plajtowała, co zdarzało się ostatnio nieco częściej. Ma od lat obywatelstwo amerykańskie. Mieszka w okolicy Nowego Yorku.
Co słychać? Jak leci? – zapytałem. Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia! Niestety nie mogę się cieszyć, bo zwolnili mnie z pracy, powiedział Stefan. Dlaczego? Czy twoja firma plajtuje? Nie. Nie plajtuje, ale zarząd w Belgii stwierdził, że produkcja w Chinach będzie tańsza. Nie mogę narzekać, bo dali mi dobrą odprawę, ale ze znalezieniem innej pracy będzie mi tym razem trudno. Mam już 60 lat. Wiele fabryk w mojej okolicy zlikwidowano. Przez ostatnie dwa lata wysyłano mnie do Chin, abym uczył Chińczyków naszej produkcji. Nawet byli pojętni. Nauczyli się szybciej, niż się spodziewałem. Byłem z nich dumny. Teraz nie wiem, co z sobą zrobić, bo czuję się w pełni sił i chciałbym jeszcze popracować i być przydatny. Problem ma także moja żona, Genia. Jest o 10 lat młodsza ode mnie i pracuje jako księgowa w wielkiej firmie. Dobrze zarabia, ale ostatnio wysłali ją do Indii, aby nauczyła Hindusów, jak prowadzić amerykańską księgowość. Już zwolnili z jej firmy trzy tysiące ludzi i nie wiadomo, jak długo Genia będzie pracować, jeśli cały wydział księgowości przeniosą do Indii. Problem jest z jej ubezpieczeniem na zdrowie. Bo ja za pięć lat będę miał ubezpieczenie państwowe (Medicare), bo mam już 60 lat, ale ona będzie musiała czekać następne dziesięć. Na prywatne ubezpieczenie nie będzie nas stać. Na szczęście dom mamy spłacony, ale nie będziemy go mogli utrzymać. Podatki od nieruchomości, ogrzewania i elektryczności nas dobijają. Czy starczy nam na benzynę – wątpliwe, bo mieszkamy daleko za miastem i do sklepu trzeba jechać samochodem.
Stefan, zapytałem, czy dyrekcja firmy nie była w stanie utrzymać produkcji w Ameryce? Przecież twoja firma była dochodowa. Dyrekcja nie jest już w Ameryce, powiedział Stefan. Moja mała firma, zatrudniająca 250 pracowników, w ciągu kilku lat kilkakrotnie zmieniła właścicieli. Konsolidacja, wtedy nam tłumaczono. W tej chwili dyrekcja jest w Belgii. Oni nawet nie przyjechali zobaczyć, co produkujemy. Decyzja o przeniesieniu produkcji do Chin zapadła w ich księgowości. Tam w Shenzen, koło Hongkongu, Belgowie zbudowali nową wielką fabrykę. My, Amerykanie, nie mieliśmy nic do gadania.
Przykro mi, Stefan, powiedziałem, ale ty jesteś jedną z wielu ofiar GLOBALIZACJI. Globalizacja nie zaczęła się od wczoraj. Już po drugiej wojnie światowej powstało porozumienie zwane GATT (General Agreement of Trade and Tariffs), które ostatnio, bo w roku 1995, przekształcono w WTO (World Trade Organization). Ja jeszcze pamiętam poparcie, jakie dla GATT-u wyrażał prezydent John Kennedy. Ameryka wtedy była potęgą przemysłową, której nikt się nie równał. Za jednego amerykańskiego dolara dostawało się wtedy cztery zachodnioniemieckie marki. Dosłownie za grosze można było kupować europejskie produkty, a nawet całe przemysły.
Dzisiaj sytuacja się zmieniła. Jeden dolar dzisiaj pozwala zakupić tylko 0,75 euro. Założeniem poparcia dla GATT było umożliwienie eksportu amerykańskich produktów i kapitału. Wtedy nikt nie przypuszczał, że wraz z eksportem kapitału wystąpi także eksport miejsc pracy i wzrost bezrobocia. Parafrazując przysłowie, można by powiedzieć, że Amerykanin strzela, a Bóg kule nosi. Jeszcze niedawno, cztery lata temu, pisano szeroko o amerykańskiej postprzemysłowej gospodarce opartej na wysoko wykwalifikowanej sile roboczej składającej się z naukowców i bankowców. Prosta praca pracowników w branży wytwórczej zostanie przeniesiona do krajów azjatyckich. My, intelektualnie lepiej przygotowani, prawie że namaszczeni przez Boga, zajmiemy się kontrolą płodów wypracowanych przez poślednich pracowników innej rasy. Pod wpływem tego rodzaju "ideologów", głównie ze strony bankowej, kolejni prezydenci, jak i Izby Ustawodawcze uwierzyli i w tę bzdurę i jej przyklasnęli. Związki zawodowe także do emigracji miejsc pracy się przyczyniły, wymuszając wysokie płace niewspółmierne z wydajnością.
Teraz okazuje się, że nie tylko prosta praca została wyeksportowana, ale także miejsca pracy dla niepotrzebnych już inżynierów, jak mój kuzyn Stefan. Wszystko to pogłębia amerykańską zapaść przemysłową i rosnące bezrobocie, nie wspominając o dwóch zasadniczo przegranych wojnach w Iraku i Afganistanie. Ci, którzy te wojny zmontowali, ukrywają się dzisiaj po różnych "pojemnikach myślicieli", zwanych w Ameryce jako " Think Tanks", licząc na to, że mogą być jeszcze w przyszłości potrzebni. Ktoś mógłby mi zarzucić, że się mylę, gdyż przebrzydły Saddam Husajn już zawisł w Iraku na szubienicy, a w Afganistanie idzie na lepsze. Nawet zaczęliśmy już rozmawiać z naszymi wrogami – talibami o możliwości wspólnego zarządu Afganistanem. Zgoda. Wojny być może militarnie zostały wygrane, ale jak wspomniał kiedyś generał Chuck Hagel, ostatnio proponowany na ministra obrony, nie widać tańców radości na ulicach Bagdadu (i Kabulu). A o to nam przecież chodziło. O demokrację na wzór amerykański, czyli dwupartyjną. No, a jeśli to nie jest możliwe, to przynajmniej o wdzięczność za wyzwolenie, którego u wyzwolonych narodów jakoś nie widać.
Demokracja na Bliskim Wschodzie, jak widzimy, rozwija się zgodnie z moimi przepowiedniami, czyli pasuje do nich jak siodło do krowy. Natomiast postprzemysłowa amerykańska gospodarka świetnie się rozwija, przynosząc spodziewane wyniki, których ofiarą padł mój postprzemysłowy znajomy, Stefan.
Jedyną nadzieją, a raczej rewanżem, dla Stefana jest, że niedługo resztki postprzemysłowej gospodarki przeniosą się z Wall Street do banków w Hongkongu, Szanghaju czy w Singapurze, a w kolejkach o zasiłki dla bezrobotnych staną, ramię przy ramieniu ze Stefanem, analitycy i maklerzy z Wall Street. A wraz z nimi wszyscy ci, którzy tą ekonomię wymyślili.
dr inż. Jan Czekajewski
Columbus, Ohio, USA
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…