farolwebad1

A+ A A-
piątek, 07 grudzień 2012 14:04

Bezsens, paranoja, głupota

Napisał


kumorAGdy w czasach rewolucji francuskiej władze postanowiły walczyć z bezrobociem, zlecając przesypywanie piasku z jednej kupy na drugą, wydawało się, że osiągnięty został szczyt głupoty i marnotrawstwa. Niestety, tego rodzaju szczyty są powtarzane i w dzisiejszych czasach – radni Toronto uchwalili przepisy zabraniające pakowania towarów w torby plastykowe. Od samego początku wiadomo było, że jest to bubel prawny. Nic więc dziwnego, że przepis zniesiono, zanim zdążył wejść w życie. Wszystko to przy akompaniamencie nadętych debat, wielkich słów i wałkowania całymi dniami prostego tematu, który nie należy do jurysdykcji municypalnej. Bo przepraszam bardzo, ale to nie władze miejskie są od naprawiania świata. Koszt idiotyzmu – można określić na kilka milionów dolarów – choćby sądząc po zmarnowanym czasie pracy licznego grona osób.
Takich przykładów jest multum na każdym kroku; na każdym kroku ludzie, którzy przyzwyczaili się do lekkiej pracy, szastają na lewo i prawo pieniędzmi podatników i nikt nie jest w stanie przerwać tej paranoi. Nikt też nie ponosi konsekwencji za takie działanie; nikomu głupiej premii nie odbiorą... A gdyby próbowano, wrzask podniósłby się do nieba.
W Mississaudze w centrum po raz kolejny zwężają Burnhamthorpe – przelotową arterię wschód-zachód. Ma być bardziej po europejsku, bardziej zagęszczona zabudową, koniec z krążownikami szos i używaniem samochodu, bo tak sobie jeden z drugim wymyślił. Mamy przemieszczać się per pedes lub na rowerku. Zwłaszcza zimą, zwłaszcza gdy trzeba dziecko z przedszkola odebrać czy zrobić zakupy.
"Oni" wiedzą lepiej, co dla nas jest dobre. A my siedzimy cichutko, bo większość mieszkańców Mississaugi to nowi imigranci, którym nie w głowie takie sprawy.


•••


Żydzi się nie patyczkują, gdy Palestyńczycy uzyskali w ONZ-ecie podniesienie statusu państwowego, co daje im m.in. możliwość zasiadania w różnych organizacjach oenzetowskich i skarżenie w nich Izraela za gwałcenie rezolucji praw międzynarodowych. Żydzi uderzyli Autonomię po kieszeni, wstrzymując wypłatę podatków pobieranych od Palestyńczyków i im przekazywanych, a tym samym uniemożliwiając wypłatę pensji. Ponadto postanowili – jawnie gwałcąc prawo międzynarodowe – wybudować kilka tysięcy domów we wschodniej Jerozolimie.
Nie ma "przeproś", jest polityka faktów dokonanych. Wiadomo, kto jest Goliatem, a kto pozostaje Dawidem. Dlatego jedyną palestyńską bronią pozostaje demografia.
To powiedziawszy, smutno się robi, patrząc na polski przyrost naturalny, który od kilku ładnych lat pozostaje "w dolnych strefach stanów niskich". Nie ma Polski bez Polaków. Matkom Polkom nie chce się wysilać do tego stopnia, że w Opolskiem premier Tusk promuje dzietność przy użyciu specjalnej strefy demograficznej. Szczerze powiedziawszy, niezły kretynizm.
Bo przecież państwo prosto mogłoby zachęcać ludzi do rodzenia, inwestując w urlopy macierzyńskie i inne prorodzinne rzeczy. Jest to o wiele tańsze i zdrowsze niż "otwieranie się na imigrację". I jest to najlepsza inwestycja państwowa, jaką można sobie wyobrazić – bezpośredni zastrzyk w przyszłego podatnika. A każdy podatnik jest zyskiem netto dla skarbu państwa.


•••


mielzynski copy"My Two Worlds. A Memoir of an Aristocratic Polish Childhood, War and Emmigration to Canada" – tak zatytułowane są wydane w języku angielskim wspomnienia mieszkającego dzisiaj w Oakville Piotra hr. Mielżyńskiego, człowieka 90-letniego, o wielkich zasługach.
Książka to wgląd w losy polskiej arystokracji. Akurat w przypadku rodziny Mielżyńskich jest to rozdział, który świadczy o wielkiej gospodarności i trosce o kraj. Wspomnienia Piotra Mielżyńskiego powinien przeczytać każdy, kto chce liznąć obyczajów i kultury wyższych sfer ziemiańskich przedwojennej Polski, ale też poznać tragiczne losy wojenne i powojenne tej warstwy.
Stąd tytuł "Moje dwa światy", bo ludzie ci doświadczyli radykalnej huśtawki – od szczytów społecznego powodzenia i dobrobytu po nędzę i wykluczenie społeczne. Znajdziemy też w książce barwny opis tragedii wojennej i przesuwającego się frontu wschodniego.
Czego takie życie uczy? Mądrości! Szacunku dla innych, pokory, umiejętności pracy z każdym człowiekiem, stawiania sobie wysokich wymagań!
Historia warstw wyższych przedwojennej Polski została przez komunistów zakłamana lub przemilczana, świadczyły o niej jedynie spotykane tu i tam szczątki majątków. Szczęśliwie mamy wydaną w języku angielskim wspaniałą książkę, którą czyta się jednym tchem – wspaniały prezent pod choinkę.


Andrzej Kumor
Mississauga


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

piątek, 07 grudzień 2012 14:00

Ost Front: Czwarta doba w Gruzji

Napisane przez

pruszynskiNa śniadaniu spotkałem interesującego Kanadyjczyka z Toronto. Pisze doktorat z finansów i wiele razy był w tutejszym Ministerstwie Skarbu. Okazuje się, że za prezydentury Miszy wiele zrobiono, by ułatwić życie przedsiębiorcom. Zmniejszyli z 50 do 8 liczba podatków i już na niskim poziomie urzędniczym nie ma korupcji. Problemy jednak są na wyższym poziomie, gdy się chce wygrać z urzędem podatkowym w sądzie. Tam jest niewiele szans, by to zrobić. Gdy mu powiedziałem, że na Białorusi są tylko cztery podatki i trzy akcyzy powiedział, że tak powinno być.
Później byłem na targu staroci. Czego tam nie było... Ordery i odznaki Armii Czerwonej, porcelana, platery, nawet komplet do herbat warszawskiego Norblina z XIX wieku za 1000 dolarów. Sporo starych miedzianych naczyń, w tym nawet całe urządzenia do pędzenia samogonu. Różne pozłacane i srebrne świecidełka dla pań, kilimy. Trochę kryształów i tutejsze typowe suweniry, jak ikony, kielichy z rogów czy kindżały, a wreszcie obrazy, znacznie ciekawsze niż te, które można oglądać na rynku suwenirów w Mińsku.


Ale było siedem razy tyle sprzedających co kupujących, wśród których spotkałem ludzi z Północnej Osetii, która jest częścią Rosji. Od dwóch lat ludzie z rosyjskimi paszportami mogą jeździć bez wiz do Gruzji, ale Gruzini muszą nadal mieć wizę, jadąc do Rosji. Spotkałem ich znów przy stoisku z obrazami, gdzie pan bez ceregieli wyjął spory zwitek studolarówek i kupił dwa obrazy. Okazało się, że jadą do Messcheta, odległej o 20 km pierwszej stolicy Gruzji, gdzie urzędował ich chrześcijański król już w IV wieku, i wprosiłem się na tą wycieczkę.
Po drodze dowiedziałem się, że jego ojciec dostał się do niewoli niemieckiej, był w różnych obozach, a na koniec w Holandii. Po wyzwoleniu wrócił do ZSRS i jeszcze osiem lat był w łagrze wcale nie lepszym niż niemieckie. Jechaliśmy jego drogą japońską terenówką doliną rzeki Mittari. Po obu stronach drogi były góry porosłe trawą i krzakami, a koło drogi widać nowe wysokie domy. Gdy wyjechaliśmy z miasta, była niska zabudowa.
Starożytna stolica Gruzji była w znacznym stopniu odbudowana, a może nawet pobudowana, bo rozebrano stare domy wokół monasteru i podobne do siebie nowe. Wszystko na koszt UNESCO, które, jak wiadomo, nic na Białorusi nie finansowało.
Weszliśmy do wielkiego kościoła bez ławek i klęczników, gdzie kapłan udzielał ślubu i było koło młodych z osiem osób. Przeciwieństwie do ślubów katolickich, kapłan długo się modlił, zaś młodzi tylko dwa razy powiedzieli tak i z kapłanem obeszli z trzy razy centralny drewniany mebel, na którym była rozłożona księga, z której kapłan czytał modlitwę, i wypili wspólnie wino z kubeczka, jaki im podał kapłan. Okazuje się, że ten monaster jest modnym miejscem brania ślubów. W ciągu niecałych dwóch godzin widzieliśmy z siedem par, a wychodząc na parking, aż trzy przedłużone amerykańskie limuzyny, którymi przyjechali młodzi i ich goście. Potem dowiedziałem się, czemu dwie pierwsze pary były tylko z garścią gości. Byli tutejsi, a na huczne wesele jechali do odległych miejsc, gdzie żyją rodzice i krewni. Panny młode były w uroczych białych ślubnych sukniach, kosztujących z 300 dolarów, zaś panowie w byle jakich czarnych ubraniach prócz jednego, który występował w tradycyjnym męskim stroju Gruzina.
Wieczorem byłem na kolacji u tutejszego Polaka, z którym mnie spiknęła pani Maria spotkana w Tbilisi na lotnisku. Okazało się, że jesteśmy tego samego herbu Rawicz, który przyszedł do Polski z Czech. Podano podobne do polskich pierogi i zapijaliśmy je doskonałym tutejszym winem oraz wódką robioną z pozostałego po wytłoczeniu z winogron soku. Przy okazji dowiedziałem się, że aby z winogron dostać słodkie wino, trzeba wstrzymać się z ich zerwaniem i wyciskaniem nawet do... grudnia.
Tam poznałem panią profesor Tamarę Kilendadze z tutejszego międzynarodowego prywatnego uniwersytetu. Okazało się, że oboje jesteśmy sceptykami co do zalet Unii Europejskiej. Niestety, takich jak ona jest mało, bo "wszyscy", podobnie jak lata temu w Polsce, nie bardzo znają szczegóły działania Unii, ale są zaślepieni jej zaletami. Pani Tamara, widząc we mnie bratnią duszę, zaprosiła mnie do swego uniwersytetu, bym miał dla studentów wykład o Polsce i Białorusi.
Niedziela
Po śniadaniu bez kłopotu taksówką dotarłem do kościoła katolickiego. Przed nim sporo brązowawych ludzi, ksiądz i zakonnice hinduskie oraz jedna Polka. Kościół pobudowany w XIX w. przez Polaków już nie jest tak polski i tylko raz w miesiącu są polskie msze, choć proboszcz jest Polakiem i nawet uczy dzieci po polsku. Kiedyś nawet w Tbilisi była ulica polska i jest jeszcze polski cmentarz i boleję, że go nie odwiedziłem.
W niedziele są msze: rosyjska, gruzińska i po południu łacińska. Po mszy spotkałem ciekawego rodaka, pana Kamińskiego, którego dziad z Kiejdan na Litwie został zesłany do Gruzji. W Tbilisi pracował na kolei, która zresztą została zbudowana przez Polaków i na wyższych stanowiskach, podobnie jak na Kolei Transsyberyjskiej byli sami Polacy.
Jego dziad ożenił się potem z siostrą innego Polaka, która przyjechała odwiedzić brata. W 1920 roku z dziećmi chcieli przez Baku dostać się do Polski, ale to okazało się niemożliwe i wrócili do Tbilisi, gdzie już zostali. Mój rozmówca skończył miejscową politechnikę i pracował jako metrolog. Mimo że nie było polskiej szkoły, nauczył się sam dobrze po polsku, a w Polsce był tylko raz, odwożąc na wakacje grupę tutejszych dzieci kilka lat temu. Teraz zbiera materiały historyczne o tutejszych Polakach, ale ma kłopoty z ich wydaniem. Choć jest dobrze wykształcony, nie miał pojęcia o tym, że w 1919 r. kapitan Kozłowski złamał szyfr Armii Czerwonej, co pomogło Polakom pobić Sowietów w 1920 r., oraz nie wiedział, że była Enigma, czyli złamanie przez Polaków, a potem Francuzów i Anglików szyfru niemieckiego, a informacje uzyskane przekazywano też Sowietom. To też walnie przyczyniło się do zwycięstwa aliantów nad Hitlerem.

Ostatnia doba
W niedzielę wieczorem wpadłem do mej ulubionej kafejki Encore i zaprosiłem menedżerkę, która właśnie kończyła służbę, na kawę. Okazało się, że była dawniej dziennikarką w TV, ale jej stacja splajtowała i chcąc, nie chcąc została kelnerką, a po dwóch latach menedżerką w tej kafejce. Zarabia niecałe 400 zielonych i zasadniczo nie widzi żadnej przyszłości w tej pracy. Więc zasugerowałem jej, że jeśli uda mi się kogoś namówić w Polsce na wejście na tutejszy rynek z bursztynami, to mogłaby mieć przy tym pracę. Ale nie miała wielkiego pojęcia, co to jest bursztyn, więc zrobiłem jej wykład na ten temat i szans sprzedawania go. Potem zaproponowałem, by zwróciła się do starszej pani siedzącej przy drugim stoliku i zapytała ją, czy wie, co to bursztyn i czy by sobie coś z bursztynu kupiła. Dziewczyna to zrobiła. Panie rozgadały się, a potem dosiedliśmy się do nich i okazało się, że jej towarzysz jest wydawcą tutejszego tygodnika. Zaproponował mi, że następnego dnia zrobią z mną wywiad.
W poniedziałek po południu pani profesor zawiozła mnie do Międzynarodowego Uniwersytetu, który ma studentów zarówno z Azerbejdżanu, jak i Gruzji. Mówiłem po angielsku do ponad dwudziestu młodych. Powiedziałem wiele o Białorusi i sporo o Polsce, a szczególnie o wadach UE. O tym, że polscy rolnicy dostają po latach nadal dopłaty niższe niż ich konkurenci w zachodniej Europie.
Później przyjechała dziennikarka z tygodnika "Tbilisi" i zrobiła z mną wywiad, gdzie sporo znów mówiłem o wadach UE. Mam nadzieję, że koś poważniejszy to przeczyta i zastanowi się, w co się oni pchają, a robią dokładnie to, co Polska, mówiąc, że muszą gwałtem wstąpić do UE.
Z rodakami z mego hoteliku pojechaliśmy na lotnisko autobusem miejskim za jednego lari, a nie za 20 dolców. Niestety, trzeba było biwakować do 5 rano. Jedyna pociecha, że spotkałem tu rodaków, w tym tych, co przyjechali tym samym rejsem co ja. Byli w górach. Dużo zwiedzili, spotkali moc serdecznych ludzi, są gotowi przyjechać jeszcze raz i szczęśliwi czekali na odlot. Potem spotkałem grupę polskich "nafciarzy", którzy wiercą tu za ropą. Ponoć ma być na głębokości 2500 metrów, czyli dość płytko. Oni mieszkali na prowincji, po wsiach. Dwa tygodnie pracują, potem dwa tygodnie urlopu. Spotkali się z wielką biedą, emerytury są poniżej 100 dolarów, a mieszkania w blokach kosztują niewiele mniej, więc ludzie się z nich wyprowadzają do pustostanów, których jest sporo.


Miło było tam być, choć z wielkimi tego kraju się nie widziałem, ale sporo się dowiedziałem i może wiosną tam jeszcze wpadnę, jeśli dokopię LOT-owi i wydębię bilet za moje mile.


Aleksander graf Pruszyński
Warszawa/Mińsk

Mam przed sobą "Niedzielę" z datą 4 listopada 2012, a w niej rozmowę z p. Antonim Krauzem, reżyserem filmowym, o filmie i o Fundacji o tej samej nazwie – "Smoleńsk 2010".


Fundacja została powołana głównie w tym celu, aby zebrać fundusze na realizację tego filmu, jej adres: Fundacja "Smoleńsk 2010", ul. Batuty 7c m. 1004, 02-743 Warszawa. W Radzie Fundacji zasiadają m.in. Andrzej Chodakowski, Bronisław Wildstein i Marek Nowakowski.
Robocza nazwa tego filmu – "Smoleńsk 2010" – zapewne jeszcze ulegnie zmianie. Przypomnę tylko, że od samego początku tej tragedii propagandziści forsowali termin – Smoleńsk, pod Smoleńskiem itp., byle tylko nie wiązać tej tragedii ze zbrodniami katyńskimi 1940 r. I z tym, że celem tego tragicznego lotu nie był przecież Smoleńsk, tylko Katyń – obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskich.
Po przeczytaniu tego tekstu zacząłem się zastanawiać, jaki powinien być tytuł tego filmu. Jestem trochę bezczelny, bo nikt, chyba nawet jeszcze sam reżyser, nie wie, co to będzie za film, więc trudno już mówić o jego tytule. Mój "zapał" do tych rozważań wziął się stąd, że bardzo mi się nie spodobała robocza nazwa "Smoleńsk 2010".


Smoleńsk, 10 kwietnia 2010 rok – to są, jak by powiedział matematyk, jakieś punkty osobliwe w przestrzeni wydarzeń ostatnich kilku lat. I mam nadzieję, że ten film będzie o tej całej koszmarnej, tragicznej przestrzeni, a nie tylko o jej punktach osobliwych.
Być może tytuł tego filmu mógłby brzmieć "Zbrodnia narodowa…". Ale myślę, że tragedia jest lepszym określeniem, bo bardziej ogólnym. Bo przecież nie tylko zginęło 96 osób, ale jeszcze przed 10 kwietnia i po 10 kwietnia 2010 miało miejsce wyniszczanie Polski i Polaków w niezwykle szerokim zakresie, i niestety niezwykle skuteczne, i trwa do dziś.


Zacząłbym od tzw. transformacji ustrojowej. Dla mnie cały ten proces to nie transformacja, lecz deformacja, i to nie tylko ustrojowa. Jest to deformacja wielowektorowa, jak by powiedział matematyk, bo dotyczy właściwie każdej dziedziny naszego życia. (Na marginesie tylko dodam, że w dzisiejszych czasach demokracja ma również za zadanie deformację czyli zniekształcanie państw i narodów.)
Gdzie są dzisiaj polskie stocznie, polskie huty? To deformacja gospodarcza. Gdzie są dzisiaj polskie banki? To deformacja finansowa. Gdzie są dzisiaj polskie szkoły i wyższe uczelnie oraz jaki jest poziom dzisiaj polskiej edukacji i nauki? Ta deformacja obejmuje szerzej całą polską kulturę. Gdzie są polscy dziennikarze? Ktoś zaproponował niedawno, aby na tzw. dziennikarzy głównego ścieku używać terminu nocnikarze. Gdzie są polscy parlamentarzyści? Przecież taka postać jak p. Niesiołowski to czołowy deformator polskiego parlamentu i zarazem "okazały" owoc tej deformacji.
I tak można by wymieniać dziedzinę po dziedzinie, i nigdzie nie można mówić o postępie, o poprawie, a raczej wszędzie o deformacji.
A co powiedzieć o tych wszystkich, których określamy jeszcze, też fałszywym terminem, dlatego ujmuję go w cudzysłów, jako "demokratycznie wybrana władza"? Już nie mówię o tym, żeby można było ich nazywać patriotami, nawet Polakami, ale przecież tam nawet ciężko odnaleźć jakieś fragmenty człowieczeństwa. Weźmy tylko pod uwagę ostatnie debaty w sprawie aborcji czy in vitro. A stosunek tych ludzi do tragedii narodowej z 10 kwietnia 2010 roku?


Przed chwilą przeczytałem w Internecie, że na powtórnym pogrzebie śp. ostatniego prezydenta Rzeczypospolitej na Uchodźstwie, p. Ryszarda Kaczorowskiego, zabrakło czołowych reprezentantów "demokratycznie wybranych władz". Zabrakło im i odwagi, i kultury. Ale to, moim zdaniem, dobrze, że ich tam nie było. Bo tam, gdzie są patrioci, gdzie spotykają się Polacy, tam już dla nich miejsca nie ma. A gdzie się podziała prawda, sprawiedliwość itd. itd.? Przecież dzisiaj nawet gdyby ktoś naprawdę popełnił samobójstwo, bez cudzysłowu, bez "pomocy osób trzecich", to nawet sam tow. Urban czy p. Tusk w to nie uwierzy.
Taką to mamy przestrzeń życia w Polsce. Taką to mamy powszechną deformację państwa i narodu. A przecież nie wspomniałem jeszcze o Kościele katolickim w Polsce.


Toż to jest po prostu tragedia tego narodu, która się przecież jeszcze nie zakończyła. Która ciągle trwa. Raz, dlatego, że te tzw. "demokratycznie wybrane władze" mają jeszcze wiele do zdeformowania. A po drugie, dlatego, że tzw. naród polski razem z Kościołem katolickim im na to zezwala. Nie potrafi powiedzieć, jak to jeszcze dobrze pamiętamy – non possumus – ani kroku dalej, złoczyńcy, zdrajcy i złodzieje.
I dlatego całość tych wydarzeń, moim skromnym zdaniem, lepiej oddaje określenie – tragedia narodowa. Mam nadzieję, że film też będzie mówił nie tylko o zamordowaniu 96 osób.
A może jeszcze lepszym tytułem jest po prostu "Tragedia narodowa w drodze do Katynia: 1940–2010 – ????", bez żadnego Smoleńska. Ta droga w tytule też jest długa i szeroka, i symboliczna. I mam nadzieję, że niebawem się… urwie.
Kiedy? Bóg jeden wie.


Emanuel Czyżo
Toronto

piątek, 07 grudzień 2012 13:29

Czechy za Izraelem – brawo!

Napisane przez

chojeckiCzesi, pomimo dekapitacji elit w bitwie na Białej Górze w roku 1620, nie stracili politycznego rozsądku. Choć po kontrreformacji stracili swoją podmiotowość w rozgrywkach geopolitycznych (oprócz eksterminacji szlachty, Liga Katolicka zredukowała do 1/4 liczbę mieszkańców, zrujnowała ekonomicznie i zlikwidowała niezależność Królestwa Czech), do dziś nasi południowi sąsiedzi podejmują rozsądne decyzje polityczne. Przykładem tego jest jednoznaczne poparcie Izraela na forum ONZ podczas piątkowego głosowania nad podniesieniem statusu Palestyny.


Czesi mają świadomość tego, że bez pomocy jakiegoś mocarstwa nie obronią swoich interesów narodowych. Nie wierzą Niemcom, którzy wysuwają wobec nich pretensje terytorialne i historyczne, nie wierzą Brytyjczykom, którzy zdradzili ich w Monachium. Nie przychodzi im też do głowy idiotyzm, któremu ulega część naszych neoendeków, by w Rosji szukać oparcia dla swoich interesów i "konserwatywnych wartości". Wiedzą, że jedynie USA mogą realnie i przyjaźnie patrzeć na ich interesy. Ale USA są za oceanem, koncentrują się na Azji Południowo-Wschodniej i w rozgrywkach z Putinem mogą łatwo poświęcać niezbyt ważnych sojuszników z Europy Środkowej. W jaki więc sposób uczynić siebie ważkim w oczach Ameryki?
Sprytni Czesi nie mają trudności z odpowiedzią na to pytanie. Wiedzą, że w tej części świata kluczowym sojusznikiem USA jest Izrael. USA mogą poświecić w swojej polityce Czechów, Polaków czy Węgrów, ale nie poświęcą Izraela! Co więc zrobili Czesi? Ano, postarali się, by Izrael miał interes w lobbowaniu za nimi w USA. Z takim wsparciem ich pozycja w Waszyngtonie jest niezagrożona.


Czesi nie popierają Izraela tylko doraźnie, ale od czasów jego powstania w 1948 roku. Już wtedy, nie zważając na embargo ONZ, Czechosłowacja wysłała broń Izraelczykom (23 myśliwce Avia S-199 oraz szkolenie pilotów). W przeciwieństwie do nas, Czesi dobrze rozumieli, że rozbudzanie nastrojów antysemickich po wojnie sześciodniowej roku 1967 jest w interesie komunistycznej Rosji. Po odzyskaniu wpływu na swoją politykę zagraniczną w 1990 roku, wznowili stosunki dyplomatyczne z Izraelem i wspierają go na arenie międzynarodowej.
Jak widać z piątkowego głosowania w ONZ, Izrael nie ma wielu przyjaciół – za jego interesami głosowało tylko 9 państw (w tym USA, Kanada, Czechy), 138 było przeciw (w tym oczywiście Rosja i Chiny), a 41 (w tym Polska i Niemcy) wstrzymało się od głosu. W takiej sytuacji głos Czech jest ważki i z pewnością odnotowany w Jerozolimie. Nic dziwnego, że premier Izraela Benjamin Netanjahu powiedział niedawno:
"Izrael nie ma lepszego przyjaciela w Europie niż Republika Czeska".


Patrząc na rozkład głosów w ONZ, można wyciągnąć proste, geopolityczne wnioski. Polityka amerykańska napotyka coraz to większe trudności (a w szczególności jej bezwarunkowe poparcie dla Izraela). Prezydent Obama będzie starał się dystansować od Jerozolimy i pozować na bezstronnego arbitra. Izrael będzie więc z czasem coraz bardziej osamotniony. Wsparcie nawet niewielkich Czech będzie mu bardzo na rękę i będzie starał się je utrzymać, z czego Czesi osiągną różnorakie korzyści. Państwa opowiadające się przeciw Izraelowi stawiają się w orbicie geopolitycznych interesów Eurazji. Podział UE na tym tle jest dowodem, z jednej strony, rosnącego wpływu elektoratu muzułmańskiego w części jej państw, a z drugiej, tężejącej osi interesów Berlin-Moskwa-Pekin.


W tym kontekście widać dalekowzroczną mądrość polityki Lecha Kaczyńskiego, który nawiązując do Jagiellonów (a także ostatniego Piasta i I RP), od 2007 roku zapalał w oknach swego pałacu chanukowe świece.


•••


"Stolica Apostolska przyjmuje z zadowoleniem decyzję, na mocy której Palestyna stała się nieczłonkowskim państwem obserwatorem ONZ"


Paweł Chojecki
naszeblogi.pl

PS Ludziom o małym rozumku, zaślepionym lewacką propagandą antyizraelską, dedykuję trafne wypowiedzi Józefa Darskiego, gospodarza tego portalu: "Potencjał jest i już zagospodarowuje go Opara i NE. Gdybym był pułkownikiem KGB odpowiedzialnym za Priwislanski Kraj, zainwestowałbym mocno w obóz antystołowy-narodowy. Hasła:
– USA naszym wrogiem, bo instrumentem Izraela, który chce 60 mld dolarów i Judeopolonii, a tam morduje dzieci, naszym przyjacielem od czasu Andersa jest Iran;
– Wrogiem katolickiej Polski jest zagniwajszczyj Zapad, dlatego Polacy powinni walczyć z libertynizmem, mają w tym pomoc Rusi – ostatniego prawdziwie chrześcijańskiego kraju;
– Wrogiem Polski, który nas okrada i wyzyskuje, jest UE, z której trzeba wystąpić, precz z UE i germanizacją;
– Odwiecznymi wrogami Polaków, mordercami, ludobójcami są Ukraińcy, Litwini chcą tylko zniszczyć Polaków (na Litwie inne hasła dla Polaków i Litwinów) – jakakolwiek współpraca z tymi narodami morderców jest zdradą, najpierw mają ukorzyć się przed Polakami i przepraszać, że żyją;
– Precz z okrągłym stołem i jego twórcą Michnikiem (jednocześnie odwrotne rozkazy dla czerskich – pluć na wszystko co polskie, oskarżyć Polaków o holokaust itp., by sztucznie stworzyć falę antysemityzmu);
– Walka na śmierć i życie z polakożerczymi Żydami, którzy gnębią Polskę – tu odpowiednie listy, tak głupie, by trafiły do każdego polskiego idioty.
A następnie czekać, jak polactwo pod wodzą nowej endecji jak dojrzały owoc samo spadnie w nasze, moskiewskie ręce. Będziemy mieli naszych przeciwników okrągłego stołu i wymienimy zużytą agenturę na świeżutką z poparciem polskich mas jak zawsze." 19.11.2012

piątek, 07 grudzień 2012 13:27

Tatuaż, czy chipy?

Napisane przez

michalkiewicz„Mówimy: Lenin – a w domyśle – partia. Mówimy: partia – a w domyśle – Lenin” – pisał „proletariacki poeta” Włodzimierz Majakowski, zanim zastrzelił się „bez udziału osób trzecich”. I tak już się utarło, że co innego mówimy, a co innego myślimy. Nawiasem mówiąc, nie wynalazł tego ani Włodzimierz Majakowski, ani nawet Łomonosow, co to wynalazł wszystko – nawet „polarną zorzę, by oświetlała carski tron – i w której blasku wielki Soso milionom podejrzanych osób zgotował zasłużony zgon”.


Mowa jako narzędzie ukrywania myśli została wykorzystana już dawno, a bodajże wymowni Francuzi uczynili z niej sztukę nazywaną dyplomacją. Coś jest na rzeczy, bo coraz częściej przemówienia trzeba przekładać na język ludzki i to nie tylko wtedy, gdy przemawia, dajmy na to, były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa, ale nawet dygnitarze znacznie większego kalibru. Na przykład, gdy kandydat na amerykańskiego prezydenta mówi w Berlinie, że Niemcy powinny wziąć „większą odpowiedzialność za Europę”, to cóż to może oznaczać w przełożeniu na język ludzki? Ano to, że on, jako już amerykański prezydent, nie będzie miał nic przeciwko temu, by Niemcy urządzały sobie Europę po swojemu. Niemcom, ma się rozumieć, nie trzeba tego dwa razy powtarzać, więc nic dziwnego, że urządzili kandydatowi owację niczym mieszkańcy Pierwszego Stalinowskiego Okręgu Wyborczego miasta Moskwy kandydatowi do Najwyższego Sowietu Józefowi Wisarionowiczowi Stalinowi. Ta owacja jest świadectwem, że mowa tak całkiem myśli jednak nie ukrywa, skoro ukryty sens można jednak oddestylować. Oczywiście wymaga to umiejętności logicznego myślenia, a zwłaszcza – umiejętności myślenia w ogóle.


Sztuka ta jest jednak coraz rzadsza, również w środowiskach zajmujących się kształtowaniem opinii publicznej. Odpowiedzialny jest za to system edukacyjny, zastępujący edukację, czyli wdrażanie młodych ludzi do samodzielnego myślenia – tresurą. Narzędziem tej tresury jest tzw. „klucz”, to znaczy – zbitki pojęciowe, które gimnazjalista i licealista musi stosować pod rygorem obniżenia oceny. W rezultacie proces myślowy zostaje u niego zastąpiony odruchami Pawłowa podobnymi do słynnego wiersza Gałczyńskiego: „Zupa? – Pomidorowa! Demokracja? – Ludowa! Nie damy? – Odry, Nysy! ...” – i tak dalej. W rezultacie w „Polityce” pani red. Malwina Dziedzic obdarzyła mnie łaskawie biletem wstępu do klubu „oszołomów” za taką oto opinię o niektórych uczestnikach Marszu Fukcjonariuszy i Konfidentów z udziałem pana prezydenta Komorowskiego: „Tacy eunuchoidalni narodowcy, wytresowani w tolerancji oraz starannie wykastrowani z wszelkich „ksenofobii” i „antysemityzmów”, mogą nawet stanowić znakomity kwiatek do kożucha, bo cóż to szkodzi Żydom mieć w Polsce własnych narodowców?” Najwyrażniej pani Dziedzić naprawdę uważa, że „wszyscy ludzie będą braćmi”. No cóż; „naiwne to i niewinne”.


Te ogólne stwierdzenia miały zwrócić uwagę na urząd zajmowany w rządzie premiera Donalda Tuska przez Michała Boniego. Pan Michał Boni cieszy się reputacją człowieka renesansu, choćby dlatego, że wygartywał chyba z wszystkich kominów, to znaczy – tak czy owak uczestniczył we wszystkich, albo prawie wszystkich, rządach. Chociaż z wykształcenia jest „kulturoznawcą”, umie dosłownie wszystko. Najlepszym tego dowodem jest choćby obecny Dienst pod nazwą „cyfryzacji”. Skąd biorą się tacy geniusze?


Częściowo wyjaśnił tę sprawę ks. prof. Stefan Pawlicki, wykładający filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim w epoce chwały tej uczelni, która obecnie... no, mniejsza z tym. Pytany przez studentów o przyczyny niebywałej eksplozji twórczego ducha ludzkiego w epoce renesansu odpowiedział, że w tej epoce było bardzo wielu hojnych mecenasów, którzy za u d a n e dzieła b a r d z o do b r z e p ł a c i l i – co ogromnie pobudzało w artystach twórczego ducha. I rzeczywiście; takiemu panu Stuhrowi ktoś musiał dobrze zapłacić, bo nie tylko zagrał w filmie „Pokłosie” opowiadającym o tym, jak to polska dzicz holokaustuje biednych Żydów – ale nawet z małpią zręcznością wdrapał się na piedestał autorytetu moralnego, z którego zaczął moralizować, rozdrapywać sumienia i rozrzucać perły wiedzy, jak to Polacy pod Cedynią używali dzieci w charakterze żywych tarcz, słowem – nieubłaganym palcem dźgał mniej wartościowy naród tubylczy w chore z nienawiści oczy.


No dobrze, ale przecież panu ministrowi Boniemu premier Tusk płaci tyle samo, co ministrowi Arłukowiczowi, który nie tylko nie ma reputacji człowieka renesansu, ale chyba nie ma żadnej reputacji. Zatem nie tylko w pieniądzach tajemnica. Cóż tedy jeszcze? Ano – w odróżnieniu od pana ministra Arłukowicza, pan minister Boni był w przeszłości – naturalnie „bez swojej wiedzy i zgody” – tajnym współpracownikiem SB. Być może to w tajnych służbach mieści się ta hodowla geniuszy – na co wskazywałaby obecność w najściślejszym kręgu władzy również innych genialnych osób.
Mam tu zwłaszcza na myśli panów Pawła Grasia i Tomasza Arabskiego, których podejrzewam o zajmowanie w prawdziwej hierarchii władzy pozycji znacznie wyższej od rangi formalnej, kto wie, czy nawet nie wyższej od pozycji samego pana premiera Tuska. Takie rzeczy już się u nas zdarzały; w latach 40-tych Jakub Berman był tylko wiceministrem, ale Stanisław Mikołajczyk uważał go za czwartą osobę w prawdziwym rządzie – po generale Iwanie Sierowie, po szefie NKWD w sowieckiej ambasadzie i po ambasadorze Lebiedziewie.
Więc pan Michał Boni ma zajmować się „cyfryzacją”. „Zachodzim w um z Podgornym Kolą”, cóż może znaczyć ta cała „cyfryzacja”, skoro pan minister Boni dotychczas dał się poznać z nieustępliwości w rokowaniach z „reakcyjnym klerem” na temat finansowania z budżetu? Do niedawna skazani byliśmy na domysły, ale dzisiaj wyszło szydło z worka.


Oto rąbka tajemnicy uchylił sam pan minister, ogłaszając projekt utworzenia specjalnego Sowietu do zwalczania „mowy nienawiści”. Ta rządowa Rada, w skład której mają wejść przedstawiciele resortów: cyfryzacji, spraw wewnętrznych i edukacji, ma „monitorować” przejawy „nienawiści”, „ksenofobii”, „dyskryminacji” i oczywiście – „wykluczenia społecznego” – ale chyba na samym „monitorowaniu” się nie skończy? To „monitorowanie” z pewnością będzie tylko wstępem do „likwidacji”, „ograniczania” i „wypierania”, zalecanego przez konstytucję z 1952 roku. No a jak tu „wypierać”, ograniczać”, a zwłaszcza – jak tu „likwidować” – bez uprzedniego skoncentrowania nienawistników w jakichś miejscach odosobnionych? Bez tego się nie obejdzie, to jasne, więc tylko patrzeć, jak chwilowo nieczynne obozy koncentracyjne zostaną ponownie uruchomione. Mogą zresztą okazać się niewystarczające – ale tu pojawia się zajęcie dla funkcjonariuszy rezortu cyfryzacji. Przecież tych wszystkich nienawistników, ksenofobów, dyskryminantów i sprawców „wykluczeń” trzeba będzie najpierw zewidencjonować, a następnie – trwale zidentyfikować.
I tu pojawia się dylemat – czy pozostać przy tradycyjnym sposobie identyfikacji przy pomocy tatuażu, czy też i do koncentraków powinien wkroczyć nieubłagany postęp w postaci chipów? Jestem pewien, że w resorcie cyfryzacji tak kwestia została już rozstrzygnięta, a odpowiednie kadry – przygotowane. Podobnie w resorcie spraw wewnętrznych, który wraz z resortem obrony z pewnością przećwiczył niejeden pilotażowy program przy okazji tajnych więzień CIA w naszym nieszczęśliwym kraju.


Dopiero na tym tle możemy docenić wagę decyzji Komendanta Głównego, który wyznaczył 15 stycznia 2013 roku dniem naboru do policji. Jestem też pewien, że i w resorcie edukacji też wszystko jest gotowe, a zwłaszcza program „godziny tolerancji”, w ramach której pedagodzy będą przy pomocy specjalnych psychodram ekscytowali uczniów przeciwko nienawistnikom.
Słowem – czekiści wracają, przekształcając nasz nieszczęśliwy kraj na swój ideał, a nas wszystkich – na swój obraz i podobieństwo. Może Bóg nas przed taką metamorfozą uchroni, ale zanim to się okaże, ileż radości dostarczy humanistom znęcanie się nad nienawistnikami!


Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl

piątek, 07 grudzień 2012 13:23

Sikorscy. Bez Boga, Honoru i Ojczyzny

Napisane przez

tyminskiAnne Applebaum-Sikorski wydała w tych dniach książkę "IRON CURTAIN. THE CRUSHING OF EASTERN EUROPE 1944–1956" ("Żelazna kurtyna. Miażdżenie Wschodniej Europy 1944–1956"). Ta książka opisuje okres stalinowski w Polsce i całej Europie Środkowowschodniej. Applebaum fałszuje w swojej książce historię Polski, między innymi przez to, że wybiela w niej zbrodniczą rolę komunistów żydowskich w mordowaniu polskich patriotów. Takich jak choćby żydowski komunista Salomon Morel, który był zwykłym zbrodniarzem i mordercą. Applebaum twierdzi, że za to, co zrobił, nie został skazany w Izraelu, gdyż zrobił to z powodu zemsty za zbrodnie na Żydach. Zemsta ma go rozgrzeszać ze zbrodni. Ale nasze prawo rzymskie jest przecież zupełnie inne niż żydowskie. I nasza etyka chrześcijańska jest zupełnie inna niż judaistyczna. A on dokonywał zbrodni w Polsce, a nie w Izraelu.

Ale pomijając to, że ta książka fałszuje historię Polski okresu stalinizmu, sam sposób promocji książki jest nie tylko złamaniem zasad elementarnej etyki. Jest przestępstwem polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. I przestępstwem jego szefa, ministra Radosława Sikorskiego. A prywatnie – męża Anne Applebaum.


28 listopada tego roku odbyła się promocja książki w Waszyngtonie, na którą zaproszono senatorów amerykańskich. Zaproszono ich na wieczór promocyjny do waszyngtońskiego Instytutu AEI. Jest to ultrakonserwatywny Instytut, w istocie amerykańsko-żydowski sądząc po składzie personalnym. Pracował w nim okresowo, kiedy nie ministrował w Polsce, również i Radosław Sikorski. Zresztą razem z A. Applebaum, już jako swoją żoną. I właśnie jako była pracownica tego Instytutu miała ona promocję swej książki dla amerykańskich senatorów.


Następnego zaś dnia, 29 listopada, A. Applebaum miała promocję swej książki już za polskie pieniądze, i to publiczne, w ambasadzie polskiej w Waszyngtonie. Tam właśnie nowo mianowany przez ministra Sikorskiego ambasador Polski w USA, Ryszard Sznepf, wydał przyjęcie promocyjne dla Applebaum. Dodam, że Ryszard Sznepf jest bardzo ceniony i poważany przez środowiska żydowskie, tak w USA, jak i Izraelu, za wszechstronną pomoc, jakiej udzielał w odzyskiwaniu mienia żydowskiego w Polsce. Ambasador Sznepf wydał wielkie przyjęcie i zrobił wielką fetę, na której Anne Applebaum-Sikorski nie tylko promowała swoją książkę "Żelazna kurtyna", lecz także promowała swoją nową książkę kucharską! Swoją prywatną książkę kucharską, której jest tylko współautorem. Applebaum promowała więc za pieniądze Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Przecież w normalnym kraju byłoby to niemożliwe. A gdyby się tak stało, to i ambasador Sznepf, i minister Sikorski straciliby natychmiast swoje stanowiska. I jeszcze mieliby procesy karne za defraudację grosza publicznego. Nigdzie w cywilizowanym świecie nie było jeszcze takiego przypadku, żeby minister rządu promował książkę kucharską swojej żony za publiczne pieniądze, którymi on sam rozporządza. A jeszcze sam minister Sikorski brał osobiście udział w tej fecie żony jako gość ambasady. I to wszystko w sytuacji cięć wydatków na działalność zagraniczną ministerstwa.


Ale to i tak drobnostka w porównaniu z faktem, że żona polskiego ministra spraw zagranicznych jest urzędującym w Londynie dyrektorem politycznym międzynarodowego Instytutu Legatum z siedzibą w Dubaju. A rola tego Instytutu jest co najmniej dwuznaczna. Oficjalnie ten Instytut zbiera informacje o sytuacji w poszczególnych krajach celem poprawy ich położenia ekonomicznego, w tym szczególnie niższych i biedniejszych warstw społecznych ludności tych krajów. Natomiast oskarża się go o to, że nieoficjalnie te zebrane informacje służą inwestycjom finansowym dla ekonomicznego drenażu tych krajów. Inwestycjom finansowym kapitałów głównie środowisk żydowskich. Legatum jest prywatną instytucją inwestycyjną międzynarodową, której dyrekcja wszakże wywodzi się praktycznie wyłącznie ze środowisk żydowskich. Oskarża się ją o to, że faktycznie Legatum jest instytutem szpiegostwa gospodarczego w świecie. Na stronach internetowych Legatum jest nawet wykres, na którym Instytut chwali się, że ma najlepsze na świecie wskaźniki finansowe zysków z inwestycji. A jak wszystko na to wskazuje, te zyski z inwestycji to faktyczna grabież ekonomiczna. I czy żona ministra spraw zagranicznych Rzeczpospolitej Polskiej powinna być dyrektorem politycznym tego typu instytucji? Przecież jest jakiś poziom przyzwoitości!


Przecież zarówno ta feta za publiczne pieniądze w polskiej ambasadzie, jak i dyrektorowanie, i to polityczne, a nie administracyjne, w takiej najdelikatniej mówiąc podejrzanej politycznie i etycznie instytucji, to złamanie wszelkich elementarnych reguł przyzwoitości, bo o honorze nie ma co wspominać. Przecież z każdego z tych powodów minister Sikorski powinien być zmuszony do natychmiastowej dymisji. I tak by było w każdym cywilizowanym państwie. I nie rozumiem tego, co się dzieje w Polsce! Czy ludzie tego nie widzą? Czy upadek moralny jest już taki, że jest to traktowane jako normalne? Przecież w każdym kraju wywołałoby to takie oburzenie społeczne, że taki minister czy by chciał, czy by nie chciał, musiałby odejść.


Stanisław Tymiński
Kanada, Acton, 1.12.2012
www.rzeczpospolita.com

sobota, 01 grudzień 2012 09:29

Widziane od końca: koniec bełtania

Napisał

kumorAKażda utrwalona władza uczy się wywąchiwać zagrożenia i w porę je likwidować. Obecny układ rządzący Polską zdaje sobie sprawę, że nadchodzi zmiana pokoleniowa (i nie tylko) i trzeba dostosować środki do nowego etapu.

Do tej pory wystarczała władza bełtania ludziom w głowach przez tzw. media głównego nurtu – w latach 90. jeśli ktoś napisałby w "Wyborczej", że Księżyc ma o połowę mniejszą masę, to tysiące tuzinów młodych Polaków aspirujących do załapania się w eszelony proeuropejskiego postępu pokiwałyby jedynie ze zrozumieniem głowami, nie zadając zbędnych pytań. Gdy w 1991 roku krytykowałem Lecha Wałęsę za to, co dzisiaj wie każde dziecko w szkole, zostałem nazwany "żydokomuną, ubekiem, który ma krew na rękach i zionie nienawiścią do prezydenta".
Dzisiaj miliony młodych ludzi nie czytają głównego ścieku, a większość informacji czerpią z Internetu – owszem, wciąż z megatub w rodzaju onetu czy interii, ale też wielu czy to za namową kolegów, czy przez "googlowy przypadek" trafia na...
...Trafia na teksty wyrugowane z cenzurowanego mainstreamu.


Coraz więcej osób, doznając na własnej skórze skutków działania skorumpowanego układu polskiej oligarchii, nie nabiera się już na propagandę sukcesu płynącą z radiowych czy telewizyjnych betoniarek.


No i coraz częściej ci młodzi, przecierający oczy Polacy wychodzą na ulicę; coraz częściej pokazują, że mają w czterech literach opinie michnikowych organów czy głupawe szyderstwa Wojewódzkiego.
Widzą, że z Polską jest coś nie tak, i szukają rozwiązania.
Dlatego ośrodek władzy zamierza skrócić smyczkę; dlatego "zabrano się" za Brauna i Michalkiewicza. Na razie spokojnie – na razie nie ma mowy nawet o obozie reedukacyjnym, na razie jest akcja delikatnego nękania, ot tak żeby człowieka finansowo wykończyć, żeby pozbawić środków do życia. No bo jeśli ktoś jest wolnym dziennikarzem czy filmowcem i nie można go po prostu wyrzucić z roboty, to sądowe wykańczanie jest najlepszym sposobem sypania piasku w tryby.


Oczywiście, przy okazji działa "odstraszająca funkcja kary", czyli chodzi o tych wszystkich, którzy chcieliby mieć w nosie obecny układ i żyć po Bożemu w wolności, aby w porę się opamiętali inie marnowali młodego życia...
Wolność słowa tak i owszem, ale "dla naszych", wówczas można podżegać do morderstw słowami o "dorzynaniu watahy", czy w prześmiechujkach nawoływać do "wypatroszenia"; jednak, kiedy ktoś mówi o tym, by nas przetrzebić za zdradę, a to co innego, to już przekroczone zostały wszelkie granice przyzwoitości, a może nawet prawa karnego....
Pałac będzie więc podsycał atmosferę strachu, dokładał do pieca, strugał jakiegoś polskiego brejwika, żeby postraszyć brunatną hydrą nacjonalizmu, którego nie ma.


Tak się bowiem składa, że nasz aparat władzy to cienkie Bolki; to na dobrą sprawę garstka hochsztaplerów w szczękościsku uwieszonych Polsce u gardła. Sami w sobie są słabi, tym bardziej że nie mają za sobą imperialnego zaplecza Związku Radzieckiego, jak to było udziałem ich ojców i wujów. A więc chcą zainteresować utrzymaniem siebie u władzy możnych tego świata, bo gdyby przyszło co do czego grozić im może wielkie rozpierzchnięcie. – Szukają więc zewnętrznego sojusznika – silniejszego kolegi, na którym będą się mogli oprzeć.
No i tu najbardziej naturalnym wydają się być elity europejskiej polit-poprawnej bolszewii i towarzyszące jej formacje kulturowego "postępu". Te zaś uruchomić można bardzo łatwo straszakiem antysemityzmu, czy nacjonalizmu, ksenofobii co widać na przykładzie Węgier, czy kiedyś Austrii.
Tylko, że ta współczesna polit-poprawna soldateska kulturowa, wspierająca interesy oberkorporacji, sama się chwieje i gdy ruchy narodowe przybiorą na sile, będzie szukała drzwi z napisem "exit". Jeden z wysoko postawionych peerelowskich komuchów powiedział kiedyś, że socjalizmu będą bronić jak niepodległości. Powiedzenie to pozostaje aktualne w przypadku elit obecnego układu. Nie sądzę, by miały większe opory w obronie stanu posiadania, niż sekretarze kompartii.
Stąd i propozycja ustawy ds. walki z "mową nienawiści". O ile, tu w Kanadzie, możemy jakoś z taką ustawą żyć bo działa wciąż tradycja demokracji i wolnego słowa, o tyle w sytuacji "niezawisłych" polskich sądów, które są na każde gwizdnięcie układu, można się spodziewać, że będzie to pałka do bicia po głowie przeciwników politycznych.


O czym można się domyślać choćby sądząc po po obecnych praktykach polskiego prawodawstwa.
Tak więc idą czasy trudniejsze i układ władzy buduje linie obrony – kanalizowania niezadowolenia społecznego, rozbicia, ewentualnych ruchów zorganizowanego protestu i postawienia barier próbom przejmowania inicjatywy politycznej przez przeciwników.
Na ile będą to działania skuteczne, zależy od nas wszystkich – Polaków – bo jak głosi przysłowie, i Herkules dupa, kiedy ludzi kupa. Ludzie muszą mieć tylko autentycznych przywódców, a nie tych podrzuconych.
A więc, różaniec za Polskę i do dzieła!


Andrzej Kumor
Mississauga


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

Ostatnio zmieniany niedziela, 02 grudzień 2012 22:11
piątek, 30 listopad 2012 21:32

Kto zgasi światło?

Napisane przez


ligezaCzas mija szybciej niż trzask z bicza, a niektóre zdarzenia przechodzą nieomal bez echa. Co nam umknęło tym razem? Otóż umknęło nam pięciolecie rządów Donalda Tuska. Wszak on i jego kamaryla rządzą Polską właśnie od pięciu lat.
Te pięć lat to rekord, zauważył onet.pl, ponieważ żaden z wcześniejszych premierów III RP nie osiągnął takiego wyniku. W tych radosnych okolicznościach wzmiankowany portal zaproponował, by szefowi rządu, jak to ujęto: coś powiedzieć. "Włącz się do dyskusji, a my przekażemy najciekawsze komentarze kancelarii premiera. Warunek jest jeden: muszą mieć dokładnie pięć słów. Zapraszamy!".
I proszę sobie wyobrazić, internauci "włączali się do dyskusji", aż im klawiatury puchły. Z czego można wysnuć ten oto wniosek, iż drugą twarzą tuskoida ani chybi musi być kabotynizm.

Haraczowisko
Z okazji pięciolecia Donald Tusk zechciał również wszystkim przypomnieć, że Platforma Obywatelska "powstała po to, by Polacy nigdy nie musieli się zbroić na wypadek konfliktu". Z czego płynie wniosek kolejny, że – dzięki Platformie Obywatelskiej – w wypadku konfliktu Polacy uzbrojeni nie będą. Osła mamy za premiera albo zdrajcę, tertium non datur. Otóż, panie premierze, wiarygodność jest jak dziewictwo: nie można schować jej do kieszeni i wyjąć, uznawszy za przydatną. Ani pożyczyć, zużywszy. Pan to sobie wreszcie zapisze i zapamięta.
Ale dajmy na chwilę spokój premierowi, bo w polską przestrzeń publiczną wdziera się kolejna idea, mianowicie idea "uzdrowienia rodzimego systemu emerytalnego". Jak ów uzdrowić? Podnieść składki do OFE – przekonuje Marek Goliszewski, prezes Business Centre Club, i jest to pomysł zaiste rewelacyjny. Podobnie jak każdy pomysł, wsparty na starannej obserwacji rzeczywistości. Wszak ponadprzeciętną sprawność nadwiślańskiego systemu otwartych funduszy emerytalnych potwierdzi na Okęciu byle emeryt, wracający z wakacji na Seszelach czy innych Karaibach. I dlatego mowy nie ma, by kwestię oszczędzania na starość pozostawić do indywidualnego rozstrzygania, zaś podstawą systemu uczynić wolność i odpowiedzialność. Albowiem wolność i odpowiedzialność wykluczają haracz, a bez haraczowiska oszuści i złodzieje zdychają z głodu.

Dość dyktatu
Szkoda, że zdychają wyłącznie w teorii, bo przecież nie na tym świecie. Na tym świecie oszustów i złodziei dostatek. Niezależnie od wieku, płci, koloru skóry, kształtu nosa, przynależności etnicznej czy narodowości. Dlatego haraczowisk w Europie długo nie zabraknie. I dlatego na niektórych z nich trwa osobliwa, acz ostra jazda. Wiadomo: gdy zaczyna brakować pieniędzy, każdy szarpie do siebie, starając się jak najszerzej rozłożyć ramiona.
We współczesnej Europie najszerzej rozkładają ramiona zwolennicy zapadającego się w nicość projektu pt. "Unia Europejska". Dla unijnych urzędasów to być albo nie być, choć na dłuższą metę nic im nie pomoże. Unia Europejska za bardzo upodobniła się do pacjenta w stanie terminalnym, poddawanego uporczywej terapii. Ktoś tak czy owak będzie musiał wyłączyć prąd w respiratorze, a zwłoki złożyć w trumnie, zakopując głęboko obok innych, równie niewydarzonych ideologii.
Niewykluczone, że katalizatorem tego ostatniego rozwiązania wcale nie okaże się kształt unijnego budżetu, lecz decyzja Wielkiej Brytanii o rozpisaniu referendum w sprawie wystąpienia tegoż państwa z unijnych struktur. Premiera Camerona nie da się odwołać w trybie, w jakim odwołano premiera Papandreu po zapowiedzi rozpisania w mordowanej gospodarczo Grecji "referendum pomocowego". Stąd pytanie nie brzmi "kiedy", lecz "jak szybko"? Jak szybko za Zjednoczonym Królestwem podążą inne narody, mające dość dyktatu Brukseli?
Który naród podąży, ten podąży. Niemcy nie podążą na pewno. I ja się Niemcom nie dziwię: jak szacują ekonomiści niezwiązani z unijnymi grantami, z każdego euro przekazanego krajom takim jak Polska czy Rumunia, nawet 80 centów wraca do gospodarki niemieckiej.

Bez niedomówień
Zatem Unia, przynajmniej z perspektywy Berlina, to nadzwyczaj udana inwestycja. Pod warunkiem oczywiście, że do tego garnka nikt obcy Niemcom nie dosypuje cichaczem soli i nie wpycha własnej chochli. Stąd zniuansowane do niedawna oświadczenia Angeli Merkel, głośno przyznającej, że niemiecka racja stanu zakłada zjednoczenie Europy (i dodającej szeptem łaskoczącym uszy niemieckich przedsiębiorców, iż najważniejsza będzie obrona niemieckich interesów w Europie), zmieniły się w deklaracje wieszczące kolejne kroki integracyjne, deklaracje składane już otwartym tekstem i mówiące wprost o stworzeniu unii politycznej pod przewodnictwem Berlina. Weźmy tę wypowiedź dla niemieckiej telewizji ARD, pochodzącą z połowy bieżącego roku: "Potrzebujemy więcej Europy. Nie tylko unii walutowej, ale też tak zwanej unii fiskalnej i więcej wspólnej polityki budżetowej. I przede wszystkim potrzebujemy unii politycznej" – to przecież nic innego jak projekt Czwartej Rzeszy, rysowany bez bawełny niedomówień. Niegdysiejszy minister spraw zagranicznych Niemiec, Joschka Fischer: "Niemcy nie postrzegają już Europy jako celu, lecz traktują ją jako środek w przeforsowaniu własnych narodowych interesów".
Z drugiej strony, póki w niemieckich planach ktoś solidnie nie napaskudzi, Berlin akcentować będzie oficjalnie jedynie pozycję największego płatnika unijnego budżetu, starannie przemilczając fakt, że na wspólnym rynku najwięcej zyskują właśnie Niemcy. W tych okolicznościach staje się jasne, dlaczego Angela Merkel tak ostentacyjnie hołubi Donalda Tuska, jednocześnie przytulając do Davida Camerona. Ten pierwszy jest tylko narzędziem, ten drugi może sprawić, że wbrew woli pani kanclerz, nad Europą zgaśnie unijne światło. Niemiecka gospodarka mogłaby tego nie wytrzymać.


Krzysztof Ligęza


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

piątek, 30 listopad 2012 21:30

Nienasycenie

Napisał

kumorANienasycenie – takie witkacowskie odczucie pozostało mi w ustach po odwiedzeniu Dnia Polskiego w ROM. I proszę mnie dobrze zrozumieć – czapkuję przed organizatorami, z pewnością włożyli wiele pracy, z pewnością była to największa impreza polska w mieście w ostatnich czasach, zrealizowana w całkiem innej formule niż organizowane przez Wojtka Śniegowskiego i Roberta Szelążka Dni Polskie na Ontario Place. Były więc piękne koncerty muzyki poważnej, były wystawy planszowe, były non stop śpiewające zespoły folklorystyczne. Przyszli ważni goście – posłowie – z ubranym po góralsku posłem Lizoniem; był zaprzyjaźniony minister imigracji Jason Kenney, przyszło też sporo osób z Polską niezwiązanych.
Skąd więc moje nienasycenie?


Zacznijmy od tego, czym jest dla mnie Polska, bo to chyba przede wszystkim wina mojej perspektywy. Otóż Polska to dziedzictwo imperium, wspaniały kraj, o specyficznej kulturze politycznej, olbrzymim dobrobycie i olbrzymim wkładzie cywilizacyjnym w Europę i świat.
Polska to osiągnięcia i zwycięstwa wojskowe – obrona chrześcijaństwa przed imperium otomańskim, cywilizowanie Kresów, śmiałe, nowoczesne idee społeczne i polityczne wykraczające poza epokę. Polska to o nieprzebrane bogactwa kraju dumnego tworzonego przez ludzi wolnych i niezależnych, a jednocześnie tolerancyjnych, szanujących swobody obywatelskie.
Ten obraz Polski został zakłamany przez propagandę oświeceniową encyklopedystów opłacanych przez Fryderyka Wielkiego i Katarzynę w celu usprawiedliwienia gwałtu, jakim był rozbiór Polski.
Jedźmy dalej – w XIX wieku – Polacy, zdeklasowani szlachcice, wykształceni, zesłani i ci szukający przygody – odkrywali, opisywali i klasyfikowali rosyjski wschód; budowali w Ameryce Południowej nowoczesne konstrukcje stalowe i koleje, wynaleźli lampę naftową, kładli podwaliny pod naukę o promieniowaniu, nowoczesną chemię, matematykę (lwowsko-warszawska szkoła matematyczna – rachunek macierzy, prof. Banacha, potem superprace nad Enigmą).


A także – uratowanie Europy przed pożogą bolszewicką! Wspaniałe osiągnięcia polskiego przemysłu zbrojeniowego w okresie międzywojnia – karabin przeciwpancerny Ur, niezłe czołgi, samoloty Karaś eksportowane do Rumunii, myśliwiec Łoś, osiągnięcia przemysłu motoryzacyjnego, Organizacja linii lotniczych LOT... Wszystko to w niesamowicie trudnych warunkach blokad, bojkotów, zmuszających do mobilizacji cały nowo odtworzony naród.
Jest też Polska wspierająca wysiłek mniejszości – jak choćby ruch Betar – zarodek odrodzenia powojennego państwa żydowskiego w Palestynie. Kluczowa rola, marionetkowej przyznać trzeba, ale zawsze, dyplomacji polskiej w osobie hrabiego Pruszyńskiego (ojca naszego korespondenta białoruskiego) w głosowaniu w ONZ nad podziałem Palestyny brytyjskiej i utworzeniem Izraela.
I wreszcie – Polska pierwsza przeciwstawiająca się samotnie hitlerowskim Niemcom – zdradzona przez sojuszników, położona na łopatki ciosem w plecy od wschodu, zdradzona przez mniejszości etniczne.
Piszę to wszystko, bo czas przestać pokazywać Polskę jedynie przez pryzmat ludowego folkloru i chłopskiej kuchni.
Przecież Polska kuchnia słynęła w całej Europie! Zwłaszcza z dziczyzny – nigdzie nie było takiego jedzenia, nigdzie nie było takich polowań jak w naszej starożytnej Republice.
Mamy się czym chwalić i nikt za nas tego nie zrobi, bo przecież nie będą nas chwalić ci, którzy w tamtych czasach stali przed dworem, miętoląc czapkę w ręku.
Odzwierciedleniem szacunku i pozycji do tamtej Polski paradoksalnie mogły być słowa generała izraelskiego lotnictwa Ashe, który kilka lat temu łamiąc polskie przepisy lotnicze, skomentował kolegom, że "słuchaliśmy Polaków przez 800 lat, a teraz już nie musimy". No ale przez 800 lat to my wydawaliśmy rozkazy, od czasu do czasu zachodząc aż do Kremla, i to jest prawda warta przypomnienia dla naszych dzieci.
To nasza husaria była najlepszą bronią tamtych czasów, czymś na kształt ówczesnego czołgu Abrams.
Polska była wielka i może wciąż być wielka, jeśli wielcy będą Polacy.
Jeśli tylko zdecydowanie odmówimy bycia na miarę, którą przewidzieli dla nas obcy; jeśli tylko nie będziemy się ograniczać.
Leży przede mną książka o życiu mieszkającego w Oakville, dzisiaj 90-letniego Piotra Mielżyńskiego, – kanadyjskiego pioniera, twórcy przemysłu produkcji win wysokiej jakości na półwyspie Niagara, człowieka, którego ojcem chrzestnym jest ojciec chrzestny męża królowej Belgii księcia Bernarda – nomen omen założyciela grupy Bilderberg, książka fascynująca, opisująca szczątek dziejów tamtej wielkiej Polski, a nie Polski pierogów i bigosu. Niestety, nawet tej postaci zabrakło w ekspozycji ROM.
Moja Polska jest wielka i takimi widzę Polaków, dlatego boleję, gdy dają się poklepywać po plecach i boleję, gdy ich własne lenistwo i ignorancja każą im odrzucać dziedzictwo, którego bogactwa pozostają nieświadomi.
Wychodziłem z ROM z mieszanymi uczuciami. Trochę się w muzeum pogubiłem – brakowało strzałek kierujących do poszczególnych stanowisk Dnia Polskiego.
...A poza tym, mojej Rzeczpospolitej było w tym dniu w ROM bardzo mało...


Andrzej Kumor
Mississauga


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

Ostatnio zmieniany piątek, 30 listopad 2012 22:17

RatajewskaJestem nadal u tej samej pani starszej niemieckiej, niedaleko Bremy. Opiekuję się nią, mieszkam z nią i w ten sposób zarabiam na utrzymanie rodziny, która jest w Polsce. Pracuję przez siedem dni w tygodniu. W dawnej Polsce chyba służące miały lepiej. Cicho, nie narzekać. Dobrze trafiłam, do dobrych ludzi.


Rano postanowiłyśmy iść z panią na spacer, ale deszcz trochę padał. Ona szybo się ubrała i wychodzi z domu. Otworzyła drzwi, klucz zostawiła w drzwiach. Poszłam szybko pozamykać drzwi środkowe domu, prowadzące do ogrodu. Po drodze się szybko ubieram, bo pani wyszła przed dom, a na pewno pada. Zamknęłam drzwi domu. Ale nie na klucz, przymknęłam po prostu. A one się zamknęły na amen. A my bez klucza. Deszcz wcale mocno nie padał, tylko troszkę.


Przypomniałam sobie, że sąsiadka z drugiej połówki domu ma klucz, a moja pani ma klucz do jej domu. Zadzwoniłam, sąsiadka wyszła, też starsza pani, do zimnej sieni, wiatr jeszcze podwiewał, a ona nieubrana jak trzeba. Ale dała nam te nasze klucze. Od wielu lat leżą w czerwonej torebeczce na szafce. Nigdy nie były używane. Już byłam zadowolona, a tu okazuje się, że ten klucz wcale nie pasuje. Ten drugi, do skrzynki pocztowej, pasuje. Klucz do drzwi dało się włożyć, ale nie dało się przekręcić – w żadną stronę. Jakby nie od tych drzwi.
Ale jeszcze był drugi sąsiad z domu obok, który mógłby pomóc. On często u nas coś naprawia. Zostawiam więc moją panią u jej sąsiadki i pędzę do domu obok. Nie wiem, którędy wejść. Przekraczam zamkniętą niską bramkę, psa żadnego nie słychać ani nie widać, i dzwonię. Dzwonię raz, drugi raz. Cisza. Więc idę od drugiej strony. Tam też dzwonię, cisza. Więc pukam w okno w kuchni i słyszę tylko, jak piesek szczeka gdzieś dalej w domu. Wracam więc do sąsiadki, gdzie czeka moja pani. Ubrana w kurtkę, jak to na spacer. Rozpinam ją trochę, bo w pokoju ciepło. Okazało się, że panie starsze już dzwoniły do tego sąsiada i rzeczywiście go nie ma w domu.


Co tu robić? Do mojej pani starszej i do jej sąsiadki dociera to, że moja dała tamtej wiele lat temu zły klucz. Gdyby był dobry, toby się go dało przekręcić w zamku. Jak mogło się to stać, że dała jej nie ten klucz? Nie możemy zadzwonić do rodziny starszej pani, bo sąsiadka nie ma numeru, a ja nie wzięłam komórki. Na spacer wychodzimy tylko przed dom. Nigdy nie brałam. Brałam, jak gdzieś wyjeżdżałam po zakupy.
Przypomniałam sobie, co mówiła rodzina, że klucze mają też diakoni, czyli służba kościelna pielęgniarska. Dzwonimy tam, są trudności z dojazdem do nas tych pięciu kilometrów, nie ma nikogo wolnego, ale pani obiecała, że się sama pofatyguje. Czekamy długo, długo. Sąsiadka już sobie gotuje na obiad ziemniaki, my czekamy. Chciałam się urwać, pójść do naszych komórek, coś tam porobić, ale panie proszą, żebym jednak została. W końcu przyjeżdża samochód ze służbami pielęgnacyjnymi niemieckimi. Niestety, ich klucz się kręci, ale nie otwiera. Pani twierdzi, że zamek się popsuł.
Idą wszystkie trzy do domu sąsiadki, a ja uparciuch proszę jednak o ten klucz, bo naszym nie dało się kręcić, a tym się da. I kręcę, i wysuwam troszkę, i kręcę, i mocno wpycham, i kręcę. I tak z 20 minut. Naciskam na drzwi, otworzyły się! Cud!
Panie starsze nie mogą uwierzyć. Bardzo, bardzo cieszy się sąsiadka, której na głowie siedziałyśmy. Ona dopiero co ze szpitala wróciła, ma też ponad 90 lat. Takiej starszej pani to nawet trudno rozmowę tak długo prowadzić.


Moja pani, szczęśliwa z zakończenia, obiecała służbom niemieckim zapłacić za przywiezienie klucza. Gotuję szybko spóźniony obiad, ale myślę już nad tą zagadką z kluczem. Trzeba to sprawdzić. Tylko uważać przy sprawdzaniu, żeby się znów nie zamknąć.
Jak się gotowały ziemniaki, moja ryba się dusiła i szpinak się rozmrażał na małym ogniu w garnuszku, wyskoczyłam z kluczami, stworzyłam taką samą sytuację. I już wiem wszystko. Zamek jest dobry. Jak wychodziłam, to klucze zostały w zamku. Więc inne klucze, z drugiej strony drzwi, nie miały już miejsca. Nie można klucza w zamku zostawiać. Tu i tu mamy takie drzwi. Jak klucz tkwi w zamku, to drugim kluczem nie możemy go otworzyć. Ja otworzyłam, bo klucz nie był widocznie przekręcony i trochę wyleciał, i wtedy udało mi się otworzyć. Jak to dobrze być w swoim domu. Ale pani starsza powinna podorabiać klucze. Ja powinnam mieć swój. I jeden powinien być też ukryty gdzieś na zewnątrz budynku. Bo sąsiadka może pójść do szpitala.


Ona prosi mnie, żebym rodzinie nic nie mówiła. Ona nie lubi żadnych zmian ani żadnych uwag. Zastanowię się nad tym. Jak zadzwonię do rodziny, to poproszę ich, żeby nic nie mówili, że dzwoniłam.


Wychodząc z domu na ten spacer, nie miałam czasu się przebrać. Wyglądałam śmiesznie w spódnicy z falbanką na dole, w getrach, odblaskowych ciepłych zielonych skarpetach i przedeptanych srebrnych kapciach. Mieszkamy na wsi, przed nami szeroki chodnik, idziemy trzy domy dalej, wracamy te trzy domy, idziemy dwa domy w drugim kierunku i już wracamy do naszego domu. Tu ludzie nie chodzą, nie spacerują. Jeżdżą samochodami. Kto by się przejmował jakimś samochodem, wyszłam więc z domu ubrana byle jak, po domowemu. Chociaż w reklamach kuchni widzę kobietę na bardzo wysokim obcasie, elegancko ubrana.
Przechodzę do innego tematu – teraz temat: kiełbasa.


Więc pani starsza pytała się, czy będę jechać dzisiaj do miasta. Nie potrzebowałam jechać, więc nie dawałam jej jasnej odpowiedzi, bo gdyby coś potrzebowała, to przecież żaden problem pojechać tam samochodem. Ona chciała, żebym kupiła krew-kiełbasę z jęzorami. Domyśliłam się, że chodzi o kaszankę z ozorami albo coś w tym stylu. Niezbyt mądrze odpowiedziałam jej, że wiem, co to jest, bo to mój mąż jada i mój pies. O tym psie niepotrzebnie wspomniałam.


A ona zadzwoniła do byłej niemieckiej opiekunki i razem pojechały po tę kiełbasę, przy okazji wzięły ciuchy do Czerwonego Krzyża. Niemiecka opiekunka to jakaś jej dalsza sąsiadka, przychodziła do tej pani na dwie godziny dziennie przez wiele lat? Może pani moja się za nią stęskniła. Może mnie nie lubi? Opiekunka, która była przede mną, brała raz w tygodniu wolny dzień i jechała do sąsiedniego dużego miasta. Tam miała znajomą albo znajomego. Więc raz w tygodniu Niemki sobie mogły zarobić. A ja nie pozwalam nikomu dorobić, bo nie wymagam dnia wolnego. Jestem tu non stop. Znajomej ani znajomego w dużym mieście nie mam. Poza tym wyjazdy kosztują. Rodzina mi dwa tygodnie temu zrobiła pół dnia wolnego, zwiedziłam wtedy Bremę i było cudownie. Jednak teraz szybko robi się ciemno, może być ślisko, lepiej siedzieć na miejscu, jeszcze mnie czeka długa droga do domu, do Polski, jeszcze się najeżdżę.


Dzisiaj w czasie obiadu przeczytałam, że Gewalt, przemoc, jest w domu starców. Że opiekunki krzyczą na ludzi starszych z demencją i nawet ciągną ich za włosy, co zostało nagrane przez syna ukrytą kamerą. Że Niemcy mają za mało kadry w domach dla osób starszych, że za duże wymagania się stawia pracownicom, że nie powinno być tak, że musi być matura, aby tam pracować. Że ich trzyletnie szkoły mają czasem wyższy poziom niż zagraniczne uniwersytety. Że będą uchwalać, żeby osoby ponad 16-letnie mogły pracować w opiece nad ludźmi starszymi, jeśli będą kontynuować naukę w opiece. Powiedziałam o tym starszej pani. Niepotrzebnie. Jak ja lubię kłapać zębami. Ona mi powiedziała, że ja wszystko, co polskie, to wychwalam. Tęsknię za Polską, dlatego tak jest. Nie wszystko wychwalam. Ona nie ma racji.
Przyjechały, niepotrzebnie się martwiłam. Pani chciała oddać bieliznę, którą kupiła wcześniej, a która była niedobra. Jeszcze kupiła sobie piżamę i kupiła tę krwawą kiełbasę, czyli ciemny salceson. Ja bym tam nie dojechała. Znam drogę tylko do trzech marketów. W dodatku miasto jest porozkopywane, objazdy. Wszystko OK.


Gdybym nie przedłużyła pobytu, tobym już za trzy dni jechała szczęśliwa do domu. Moja rodzina miałaby na listopad pieniądze, może na część grudnia. Nie wiem, czy by starczyło do końca grudnia. I od 2 stycznia musiałabym jechać znów do Niemiec, szukać miejsca przy starszych ludziach do zarobku. Więc lepiej tutaj dłużej zostać i potem dłużej w domu. Pieniędzy starcza na styk, tylko na opłaty i na jedzenie, na pewno niewykwintne.
W odpowiednim czasie muszę pani starszej wytłumaczyć, jak postępować z naszymi drzwiami. Dzisiaj było za dużo stresu, żeby ją znów pakować w stres. Do rodziny nie zadzwoniłam, o co pani starsza prosiła. W sumie nic takiego się nie stało. Zamku w drzwiach nie trzeba wymieniać. Musiałam tylko poznać te drzwi. Powinien mnie ktoś uprzedzić. Poprzednie opiekunki nie wychodziły z panią starszą na spacer, więc nie było tych problemów.
Ja wychodzę z nią dwa razy dziennie na spacer. Musiałam ją przekonać najpierw do tych spacerów, potłumaczyć, że potrzebuje tlenu, ruchu. Pani starszej przestało się już kręcić w głowie. Ale te drzwi dzisiaj były złośliwe…


W polskiej internetowej prasie przeczytałam o wychowawczyniach przedszkola, które zgubiły kilkoro 4-letnich dzieci. W Niemczech rok temu jakiś pan starszy zainteresował się 3-letnią dziewczynką, która jechała sama w kolejce podmiejskiej. Zostawiła ją wycieczka przedszkolna, panie nie zorientowały się, że im brakuje dziecka. Takie małe dzieci zdążą jeszcze świat zwiedzić. Najlepiej i najbezpieczniej jest im w piaskownicy. Uwielbiałam robić babki z piasku.


Wanda Rat
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.