Niektórzy ekonomiści oceniają, że w czasie zmiany ustroju, skutkiem gospodarczej terapii szokowej, nasz naród stracił co najmniej 85 miliardów dolarów. Jest to dwa razy więcej niż zagraniczny dług Polski w 1989 roku. Skutkiem tego jest rosnące bezrobocie, śmieciowe umowy o pracę i masowa ucieczka kapitału oraz młodych ludzi z Polski.
Na samym początku wyborów prezydenckich w 1990 roku, spotkałem się w kawiarni hotelu Marriott w Warszawie z sekretarzem politycznym ambasady Stanów Zjednoczonych Danielem Friedem. Na jego własna prośbę. Był to Amerykanin etnicznie żydowski. Kiedy usiedliśmy na kawę przy stoliku, zapytałem, czy sprawdził moje referencje w Kanadzie. Odpowiedział, że sprawdził też moje referencje w Peru i zapytał, co chciałbym zrobić jako prezydent RP. Powiedziałem mu o dwóch najważniejszych rzeczach – "chcę tę samą konstytucję jaką ma USA i wolny dostęp do rynków międzynarodowych". Po moich słowach zapadło milczenie i wyczułem, że moja odpowiedź nie była po jego myśli. Nie wiedziałem wtedy, jakie miał on niecne plany wobec Polski. Kilka lat później D. Fried został ambasadorem USA w Polsce, a jeszcze potem podsekretarzem stanu przy Condoleezzie Rice, odpowiedzialnym za politykę amerykańskiego imperium w całej Europie Środkowowschodniej i Rosji.
Reforma ustrojowa zwana "planem Balcerowicza" w rzeczywistości była planem rządu USA i urodzonego na Węgrzech żydowskiego spekulanta finansowego (Georgy Schwartz), znanego jako George Soros. G. Soros, przy pomocy ekonomisty Stanisława Gomułki, przekonał prezydenta PRL generała Wojciecha Jaruzelskiego do swego planu gospodarczego. Przekonał W. Jaruzelskiego, że jego plan, który wymagał "terapii szokowej" i szybkiej prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, był najbardziej optymalnym planem reformy gospodarczej Polski. Był to jedyny plan akceptowany przez ambasadora USA, Bank Światowy oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Pod taką presją zatwardziały komunista generał Wojciech Jaruzelski się ugiął. I oddał Polskę w brudne ręce bezwzględnych kapitalistów. A Polska miała być dla Rosji przykładem wzbogacenia się komunistycznej nomenklatury.
G. Soros zatrudnił sobie do pomocy ekonomicznego "cudaka" – młodego profesora ekonomii z Uniwersytetu Harvarda w USA, Jeffreya Sachsa. J. Sachs wyróżnił się wcześniej prywatyzacją w Boliwii, która wbrew opinii lansowanej przez media zakończyła się fiaskiem i po serii zamieszek społecznych, spowodowała przejęcie władzy przez lewicowego prezydenta Evo Moralesa.
J. Sachs, etnicznie białoruski Żyd, jeszcze przed 1990 rokiem przyjechał do Polski kilkadziesiąt razy, aby rozeznać się w sytuacji, ocenić stan polskiej gospodarki i przygotować ją do prywatyzacji. Dopuszczenie reprezentanta G. Sorosa, który za złodziejskie spekulanctwo był z wielu krajów wyrzucany, do takich tajnych informacji rządowych, to tak jakby wpuścić lisa do kurnika. Po tych wizytach J. Sachs dobrze wiedział, które części gospodarki są najbardziej rentowne. Był on dopuszczony do niejawnych informacji na temat gospodarczego stanu państwa, a w dzisiejszych czasach taka wewnętrzna, niejawna informacja pozwala zarobić olbrzymie pieniądze. Dlatego wszelki handel wewnętrzny taką uprzywilejowaną i niejawną informacją jest w krajach rozwiniętych ostro karany przez prawo. Taki konflikt interesów nie jest bowiem tolerowany. A gdzie J. Sachs, tam i G. Soros ze swoim spekulacyjnym kapitałem finansowym.
Dowiedziałem się o działaniach J. Sachsa już na początku prezydenckiej kampanii wyborczej w 1990 roku i byłem tym porażony. Zderzyłem się z nim ostro w programie "na żywo" Nightline transmitowanym z Polski, przy oglądalności ponad 10 milionów Amerykanów. Podważyłem wtedy jego metody uzdrowienia gospodarki Polski. Zareagował na to nader krzykliwie i nawet powtórzył kłamstwo za "Gazetą Wyborczą", że bywałem w Libii i z tego powodu nie można było mnie traktować na serio.
Dlatego, kiedy pod koniec pierwszej tury wyborów prezydenckich udało mi się otrzymać tajne dyrektywy rządu Tadeusza Mazowieckiego, mające na celu sprywatyzowanie za bezcen pierwszych czterech przedsiębiorstw państwowych, na czele z ówczesną hutą "Warszawa", użyłem tego do ostrego ataku na niego i jego rząd. Publicznie nazwałem premiera T. Mazowieckiego zdrajcą narodu.
Myślałem wtedy, że przez moją ostrą i nieustanną krytykę tzw. planu Balcerowicza i obalenie rządu T. Mazowieckiego, w którym Leszek Balcerowicz był wicepremierem i ministrem finansów, L. Balcerowicz także odejdzie w niebyt z jego perfidnym planem grabieży majątku narodowego Polski. Przecież to głównie dzięki skutkom jego okrutnej reformy wprowadzone w styczniu 1990 roku, udało się obalić rząd premiera T. Mazowieckiego w wyniku jego przegranej w I turze wyborów prezydenckich. Niestety stało się inaczej. Byłem ogromnie zdumiony, kiedy zaraz po wyborach Lech Wałęsa zapowiedział, że L. Balcerowicz i jego plan muszą zostać. Jak to niedawno ujawnił bliski współpracownik L. Wałęsy, było to wynikiem żądań ambasady USA. L. Wałęsa szybko powołał nowy rząd premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, znowu z L. Balcerowiczem jako ministrem finansów. A premierem polskiego rządu został człowiek, który powiedział publicznie, że pierwszy milion trzeba ukraść. J.K. Bielecki błyskawicznie i po cichu rozprzedał za bezcen 1256 przedsiębiorstw państwowych, z których wiele było na wysokim poziomie rentowności i miało bogate inwentarze surowcowe.
Do dzisiaj nie wiemy, w czyje ręce te przedsiębiorstwa były oddane.
Nie byłem nawet zaskoczony, kiedy się dowiedziałem dwa lata później, w 1992 roku, że ten "cudowny" ekonomista J. Sachs wraz ze swoimi kolegami z Uniwersytetu Harvarda, jako faktyczni najemnicy George'a Sorosa, zmontowali amerykańsko-żydowski zespół doradczy dla prezydenta Rosji Borysa Jelcyna. A B. Jelcyn ich kolejny plan "terapii szokowej", wprowadził w życie dekretami prezydenckimi. I wbrew protestom rosyjskiego parlamentu. Dodam, że opór rosyjskiej Rady Najwyższej wobec "terapii szokowej" skończył się w 1993 roku jej rozwiązaniem przez B. Jelcyna. Doszło do krwawej rozprawy wojska z protestującymi deputowanymi, w której zginęło oficjalnie 156 osób, a nieoficjalnie 700 do 800. Po raz pierwszy w historii i Rosji, i Europy, parlament ostrzeliwały czołgi.
Tym razem J. Sachs był bardzo ostrożny. Sam pozostał w cieniu jako profesor Uniwersytetu Harvarda. A do brudnej roboty ekonomicznej w Rosji znalazł "słupa" – młodego amerykańskiego ekonomistę Jonathana Haya, który nauczył się języka rosyjskiego w instytucie lingwistycznym w Petersburgu. Młody J. Hay szybko został osobistym doradcą premiera Rosji Jegora Gajdara i ministra prywatyzacji Anatolija Czubajsa. Dzięki tajnym informacjom na temat prywatyzacji dziewczyna J. Haya, Beth Herbert, założyła pierwszy w Rosji licencjonowany fundusz akcji giełdowych. Kilka lat później oboje wzięli ślub, a ich fundusz Pallada Assets sprzedali z dużym zyskiem. Plan znany jako "500 dni" był taki sam jak w Polsce – najpierw terapia szokowa dla Rosjan, dla ich całkowitej dezorientacji, a potem pośpieszna prywatyzacja w celu maksymalnej grabieży majątku narodowego. Ten plan miał finansowe wsparcie amerykańskiej agencji rządowej USAID na sumę ponad 350 milionów dolarów. Cieszył się ten plan także najwyższą rekomendacją Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wiceprezydent USA Al Gore osobiście nadzorował, aby ten plan był wykonany w całości.
Kiedy Rosjanie obudzili się kilka lat później i pozbyli się G. Sorosa i ludzi J. Sachsa, z ich kraju wyciekło już ponad 500 miliardów dolarów gotówki, która została "wyprana" głównie w bankach Nowego Yorku. Całkowicie został zniszczony rynek finansowy i Rosja przestała spłacać zagraniczne pożyczki, ponieważ nagle stała się bankrutem. 66% majątku narodowego znalazło się w rękach sześciu rosyjskich oligarchów, z których pięciu jest pochodzenia żydowskiego. Ponad 15 milionów Rosjan z powodu nagłej biedy i chorób straciło życie.
Można powiedzieć, że spustoszenia były porównywalne do zrzucenia kilkunastu bomb atomowych na Rosję. Spekulant G. Soros w jednym ze swoich wywiadów prasowych powiedział, że byłe Imperium Sowieckie stało się Imperium Sorosa. Wykupił on po cichu za bezcen perły rosyjskiej gospodarki. Kraj, który przeżył krwawą rewolucję bolszewicką i kosztem ogromnych ofiar ludzkich faktycznie wygrał z Hitlerem II wojnę światową, został zdradziecko uderzony nożem w plecy i wił się w konwulsjach. Do czasu kiedy Władimir Putin został premierem Rosji i zatrzymał krwotok nielegalnie wywożonych pieniędzy.
Wielu komentatorów tej niewyobrażalnej afery uważa, że cała akcja bezprzykładnego zubożenia Rosji była zaplanowana, aby raz na zawsze zniszczyć jej potęgę wojskową. Nie bardzo zresztą to się udało, ponieważ zaraz potem ceny ropy i gazu poszły nagle do góry i Rosja tym sposobem zbilansowała swój budżet i uniknęła pułapki zadłużenia zagranicznego, która byłaby wymuszona pożyczkami z Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Polska natomiast gazu i ropy nie miała.
Cały mechanizm tej potwornej grabieży majątku narodowego Rosji szczegółowo opisała amerykańska dziennikarka Anne Williamson w swojej książce "Plaga – jak Ameryka zdradziła Rosję". Tej książki nigdy nie chciał wydrukować żaden wydawca w USA, a sama A. Williamson od roku 2009 tajemniczo zniknęła z publicznego pola widzenia. Jej arcyciekawa książka, a czyta się ją jak najlepszy kryminał, zawiera ostrą krytykę niemoralnej polityki zagranicznej USA. Udało mi się dostać jej rozdziały poświęcone szczegółom tej manipulacji. Moi znajomi Rosjanie mówią dzisiaj, że wtedy wierzyli w piękne słowa o reformach i dali się oszukać szalbierczym spekulantom. Ale w końcu Rosjanie skorzystali z okazji, gdyż koledzy J. Sachsa z Harvardu na boku kręcili sobie lody z pieniędzy amerykańskiego rządu, czyli amerykańskich podatników. Między innymi inwestowali oni rządowe pieniądze USA w rosyjskie firmy, które pomagali potem prywatyzować z zyskiem dla siebie rzędu 500 proc. Rosjanie to nagłośnili i na podstawie dowodów licznych przestępstw finansowych grupa "cudownych" ekonomistów z Harvardu została zlikwidowana. Cała afera znalazła się w amerykańskim sądzie, ale za tę grabież stulecia nikt nie poszedł do więzienia. Prestiżowy Uniwersytet Harvarda zgodził się wypłacić ponad 26,5 miliona dolarów kary. Ale kariery zawodowe "cudownych" ekonomistów miały się lepiej niż kiedykolwiek. Bill i Hilary Clintonowie ukręcili całej sprawie łeb i nie dopuścili do senackich przesłuchań, jak to proponowali niektórzy republikańscy senatorowie. Tylko Larry Summers, prezydent Uniwersytetu Harvarda, a politycznie zaciekły promotor Izraela, został zmuszony do dymisji.
A więc Polacy nie są jedynym umęczonym narodem, który został bezlitośnie ograbiony. Ci sami ludzie i w taki sam sposób, a stosując te same metody, ograbili wielką Rosję, podobnie jak i Polskę i wiele innych krajów. Chiny, Malezja czy też sąsiednia Białoruś w ogóle nie wpuściły ludzi Sorosa. I tym samym miały o wiele więcej kapitału na swój rozwój i na potrzeby społeczne swoich obywateli. Propaganda demokracji i neoliberalizmu okazała się być tylko przygotowaniem kraju do terapii szokowej i grabieży. I wpędzeniem kraju w zależność od zagranicznych pożyczek bankowych.
Tzw. plan Balcerowicza w Polsce i tzw. plan Czubajsa w Rosji niezmiernie wzbogaciły Sorosa i małą grupę oligarchów oraz komunistycznej nomenklatury przez brutalne pogwałcenie dwóch podstawowych warunków do rozwoju: poszanowania własności, tak prywatnej, jak państwowej, oraz tępienia wszelkiego rodzaju grabieży. Przed zmianą ustroju gospodarki Polski i Rosji były samowystarczalne – brakowało tylko bananów i kawy. Można było wybrać inne plany. Takie na przykład, jakie wybrały Brazylia czy Chiny, które mogą być dzisiaj dumne ze swoich gospodarczych osiągnięć.
Morał jest taki, że nigdy nie można ufać zagranicznym doradcom. Polsce i Rosji w czasie zmiany ustroju doradzali ludzie, którzy nigdy nie zbudowali żadnego zakładu pracy, tylko potrafili je niszczyć. W odpowiedzi na pytanie, jak się w przyszłości uchronić przed taką grabieżą, powiem tylko, że do obrony i rozwoju kraju potrzebny jest rząd patriotów, a nie zdrajców i matołów. Tylko państwo narodowe może uchronić swoich obywateli od zewnętrznych manipulacji i zapewnić wzrost gospodarki kraju, a co tym idzie, zwiększyć liczbę miejsc pracy i stale tworzyć lepsze możliwości rozwoju dla swoich obywateli. Aby nasza Ojczyzna była matką, a nie okrutną macochą. Dodam jeszcze, że lepszy domek ciasny, ale własny. Amen.
Stanisław Tymiński
4 stycznia 2013, Acton, Kanada
www.rzeczpospolita.com
Po pięciu latach przerwy, na wokandę sądową i forum publiczne powróciła sprawa doktora G. Po przegranym przez Zbigniewa Ziobrę procesie cywilnym, wytoczonym przez doktora G. za nazwanie go mordercą ("nikt więcej przez tego pana pozbawionym życia nie będzie"), tym razem doktor G. odpowiedział wreszcie za korupcję. Dla przypomnienia, postawiono mu 50 zarzutów korupcyjnych na kwotę, uwaga!, 47.000 złotych (słownie: czterdzieści siedem tysięcy). Skazano go w końcu na jeden rok więzienia w zawieszenia na dwa lata i grzywnę w wysokości 72.000 złotych za siedemnaście tysięcy złotych przyjętych łapówek, wliczając w to egzemplarze szkockiej whisky i francuskiej brandy. Sprawa precedensowa w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości, ponieważ oskarżony doktor G. w roku 2007 nie tylko został skuty przez agentów CBA w blasku kamer, a nagrane wcześniej zamontowaną w jego gabinecie ukrytą kamerą odwiedziny wdzięcznych pacjentów zaowocowały zarzutami również wobec nich samych. Wobec pacjentów sąd na szczęście umorzył postępowanie, odetchnąłem głęboko, o czym za chwilę. Aresztowanie to dokonało się w ostatnim roku panowania w mediach i polityce postrachu przestępców, ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego w jednej osobie, nieustraszonego Zbigniewa Ziobry. Było to zarazem w ostatnim roku trwania rządu Jarosława Kaczyńskiego, o czym wspominam nie bez przyczyny, a wyjaśnię w dalszej części tekstu.
Najpierw jednak muszę się do czegoś po tylu latach publicznie przyznać. Skorumpowałem kiedyś lekarza, tak. I chyba tylko dlatego, że ukryte kamery nie były jeszcze w powszechnym użyciu, a sam fakt był społecznie akceptowany, nie gniję do tej pory w więzieniu i cieszę się pełnią praw obywatelskich, uff. Był rok 1989. To był francuski koniak za 19 amerykańskich dolarów w Peweksie (wódka kosztowała 1 dol.), egzemplarz trzeci, bo poprzednie dwa zdążyłem opróżnić razem z gratulującymi mi potomka kolegami. Ale żeby tylko lekarza. Ponieważ moja była żona źle się czuła w ciąży i dwa ostatnie tygodnie spędziła w szpitalu, musiałem korumpować również szpitalnego portiera. Najpierw po 1 tysiąc złotych za niedozwolone w owych czasach widzenie, a po tygodniu, gdy zdążyło mi się na moją wybrankę nakrzyczeć, już za 2 tysiące. Zresztą słusznie, bo na kobietę w ciąży nie powinno się krzyczeć.
Cała moja rodzina, włączając w to moją świętej pamięci matkę, wszyscy bliżsi i dalsi znajomi korumpowali lekarzy, chociaż wtedy jeszcze się to tak nie nazywało. A nie nazywało z prostego powodu. Każdy normalny człowiek wiedział, że lekarz zarabia za mało, i chciał w ten właśnie sposób wynagrodzić krzywdę, jaka spotkała lekarzy po wprowadzeniu w Polsce komunizmu. Powiecie demagogia? Szczęśliwi ludzie bez pamięci o czasach komunizmu.
W ramach niszczenia narodu polskiego, zniszczenie wolnych zawodów, do jakich niewątpliwie zaliczają się lekarze, stało się jednym z bolszewickich priorytetów. Wracając do współczesności, w Pierwszym Świecie doktor G., lokujący się w pierwszej trójce specjalistów transplantologii w Polsce, zarabiałby co najmniej 50.000 złotych miesięcznie, powtarzam co najmniej. Czyli tyle samo ile wynoszą zarzuty korupcyjne w liczbie 47. W Trzecim Świecie, również w najczarniejszej Afryce, doktor G. zarabiałby może nominalnie trochę mniej niż w Pierwszym, ale jego standard życia byłby wyższy ze względu na niedogodności klimatyczne. Łukasz, syn moich bardzo PiS-owskich znajomych po roku stażu w szpitalu psychiatrycznym wyjechał do Norwegii. Z dwóch powodów, a nawet trzech. Po pierwsze, zarabiał psie pieniądze, niecałe 1500 złotych na rękę. Po drugie, nie chciał zarabiać więcej, wystawiając żółte papiery przestępcom (proceder kwitnie). I po trzecie, żeby normalnie żyć, co udało mu się bardzo szybko, bo po fundowanym przez rząd norweski przeszkoleniu z języka od razu dostał wynagrodzenie w wysokości prawie 30.000 polskich złotych. Dlaczego zatem w Drugim Świecie, w państwach komunistycznych to pacjenci musieli dopłacać lekarzom? Z prostej bolszewickiej przyczyny – komunistyczne państwo zostało tak zaprogramowane, żeby każdy obywatel, niezależnie od zajmowanego stanowiska, był formalnie przestępcą. Dzięki temu, w razie wyższej konieczności (gdyby ktoś próbował podskoczyć), można było go w pokazowym procesie oskarżyć o przestępstwo przeciwko socjalistycznemu państwu i społeczeństwu i rzecz jasna skazać.
Wykorzystanie tego bolszewickiego prawa przez Zbigniewa Ziobrę, gwiazdę Prawa i Sprawiedliwości, zamiast oczekiwanego przez rzesze wyborców z roku 2005 obalenia postkomunistycznego systemu okrągłego stołu, zaowocowało porażką partii Jarosława Kaczyńskiego w wyborach roku 2007. Czy stały za aferą z doktorem G. tajne służby, a zwłaszcza rozwiązywane WSI, jak twierdzi Krzysztof Kotowski w książce "Obława" gloryfikującej tę rzekomo najbardziej patriotyczną formację, nie wiem i dla własnego zdrowia – skoro mowa o lekarzu – sprawdzał nie będę. Czy stały te służby również za aferą Samoobrony, jak twierdzi wyżej przytoczony autor, również nie wiem. Wiem jedno, to zachowanie Zbigniewa Ziobry i zachowanie wiceprezesa PiS Adama Lipińskiego w pokoju posłanki Beger, i wreszcie zachowanie Ludwika "Saby" Dorna zadecydowało o porażce Prawa i Sprawiedliwości w roku 2007. Wyborcy odrzucili hunwejbinów (=Ziobro), hipokrytów (=Lipiński) i impertynentów (=Dorn). A dramatem dla Polski jest to, że rzeczywista oferta zmiany systemu do tej pory się nie pojawiła. Dzięki temu politycy dalej będą walczyć, emeryci dalej będą podniecać się ich medialnymi wrzutkami typu doktor G., a młodzi wykształceni Polacy będą emigrować.
Niestety, proces od samego początku naznaczony był wielką polityczną rozgrywką i zaperzeniem publiki. Gdyby nie brnięcie w swojej głupocie rzekomych zwolenników IV RP, którzy posunęli się do rozgrzebania życia prywatnego Doktora, i obrzydliwa "pomoc" całego salonu III RP, zwłaszcza spadkobierców UB, pewnie by został po cichu uniewinniony. Doktorowi Garlickiemu życzę na koniec rychłego powrotu do wykonywania zawodu za wynagrodzenie wystarczające do wyrzucania pacjentów z kopertami za drzwi. Będzie to oznaczało również dla nas wszystkich ostateczne pożegnanie z komunizmem. Jeśli chodzi o koniaki, sam nie wiem.
Jan Kowalski
Czarna
PS Tekst ten powinienem był napisać już w roku 2007, zaraz po zatrzymaniu doktora Garlickiego. Nie zrobiłem tego z przyczyn osobistych, czego obecnie się wstydzę. Przodkowie doktora Mirosława Garlickiego i moi leżą w tym samym grobowcu. (jk)
O czymże innym pisać w pierwszym numerze nowego roku, jak nie o... prognozach... Prognozy – jak wiadomo – są takie, że lepiej byłoby, gdybyśmy zostali przy starym roku.
Nie ma co się jednak lękać; wchodzimy po prostu (This Is Your Captain Speaking) w rejony znów odrobinę większych turbulencji, a jak mówi przypisywany Nietzschemu aforyzm, co nie zabije, to wzmocni – możemy spokojnie przyjąć, że rok 2012 nas wzmocnił i to kolejny raz. Lepiej już nie będzie, przede wszystkim dlatego, że mieszkamy po "złej" stronie globusa. Ale nie ma co się lękać i strzelać knykciami, tylko raczej dziękować Panu Bogu, że usiłuje nas otrząsnąć z konsumpcyjnego letargu, stawiając nowe wyzwania.
Powiedzmy sobie szczerze, że życie nie polega na szukaniu najcieplejszego zapiecka, lecz jest wojną o siebie, ocalenie własnej duszy. I to niezależnie od tego, czy ją podejmujemy, czy od niej uciekamy, dekując się po jakichś hedonistycznych ścieżkach. Ta walka nas ZAWSZE dopadnie; jeśli nie dzisiaj czy jutro, to na łożu śmierci. Stojąc u zarania nowego roku kalendarzowego, warto sobie przypomnieć eschatologiczną perspektywę egzystencji. Ona to rysuje ramy wszystkiego innego. A perspektywa jest taka, że tu, na Ziemi, zameldowano nas tylko czasowo. Warto więc przyjąć ją, oswoić i w niej żyć, doświadczenie przekonuje, że jest to perspektywa bardzo prawdziwa.
A skoro prawdziwa, to znaczy, że nie powinniśmy się bać żadnych ziemskich przepychanek.
Ale do rzeczy; tak jak pokolenia naszych rodziców i dziadków były świadkami realizacji szaleństw nazizmu i komunizmu, my również z roku na rok jesteśmy bardziej unurzani w realizację nowego nieludzkiego planu globalizacyjnego. Również – jak tamte – realizowanego w imię "dobra ludzkości". Pomijając, kto i po co to robi, z naszego punktu widzenia ważne jest to, co nam to robi w głowie, bo prosto mówiąc, pozbawia nas w przyjemny sposób wolności. Na razie bez bacika, na razie szepcąc słodkie słówka. Chodzi o to, abyśmy w coraz większym stopniu rezygnowali z wolności na rzecz domniemanego bezpieczeństwa nas wszystkich oraz ogólnoświatowego "pokoju i demokracji". Jest to o tyle kabaretowe, że "o pokój" walczyły już "do ostatniego naboju" wszystkie wcześniejsze totale. I my też o pokój i demokrację musimy prowadzić wiele wojen...
Przy okazji wymiany kalendarzy warto więc kolejny raz skonstatować, że system z roku na rok plecie nam większe głupoty. Stąd i konieczność naszej postawy ludzi wolnych, by nie dać sobie zabetonować mózgu.
Postępująca siła obliczeniowa procesorów, które prawdopodobnie już w najbliższym czasie przesiądą się z krzemu, może na węgiel, pozwala na wmontowanie systemów kontroli w całą gamę rzeczy codziennego użytku – już nie tylko telefony komórkowe, ale lodówki, samochody. I to powoli będzie nas ogarniało.
Rok 2013 przyniesie też odpowiedź na pytanie, czy wspomniana nasza strona globusa zdoła się podnieść po okresie kredytowo-monetarnych spazmów, czy też – jak niegdyś Rzym – będzie sobie sinusoidalnie upadać.
Ów upadek Zachodu, jaki znamy – jego przepoczwarzanie prawdopodobnie (jeśli ktoś boi się własnych myśli, proszę przestać czytać) jest częścią większego planu. Elita świata nie może powstać bez jakiejś formy dokooptowania i zasymilowania elit azjatyckich. Cóż to bowiem za rząd światowy, którego nie słucha 60 proc. ludzkości, mieszkającej nomen omen w Azji?
Tak więc gra globalna, której etapy obserwujemy od lat 70. ubiegłego wieku, toczy się głównie o Azję, toczy się naszym kosztem – obniżając poziom życia ogółu w państwach tzw. Zachodu
Wbrew demo-liberalnym deklaracjom, model chiński – konfucjańsko-komunistyczny, jest wymarzonym sposobem zarządzania światem. Dlatego mimo całych wolnościowych tyrad pod adresem takich pionków, jak Białoruś, na razie nikt Chinom braku wolności nie wyciąga. Chiński komunizm przestał być problemem, przestał nam przeszkadzać. Stało się to jakoś mimochodem, bez specjalnego tłumaczenia się w telewizorach.
Oczywiście projekt globalizacyjny to nie jest monolit. W jego ramach płynie wiele nurtów ubocznych; dają o sobie znać konflikty i szarpania. No bo nie o żadne pieniądze tu chodzi (umówmy się raz na zawsze, że pieniądze nie mają dzisiaj żadnej wewnętrznej wartości i są sposobem kontrolowania populacji przez kontrolę kredytu), lecz o w-aaa-dzę. Tę najbardziej rajcującą postać ludzkiej pychy.
W 2013 doznamy na własnej skórze wysiłków realizacji tych projektów, co skutkować będzie zapaściami, wojnami i kryzysami. Nadal jednak ludzie będą się kochać, zakładać rodziny i rodzić dzieci. – Na tym polu też przebiega front walki, tu też powinniśmy się okopać, by strzec rodziny, no bo właśnie rodzina – ta normalna – stanowi najlepszą zaporę przed szaleństwem ideologii. Jest więc o co się bić, nawet gdyby nam się wydawało, że wszystko stracone i jedyne, co pozostaje, to zapalić ostatniego papierosa. Gdy przestaniemy "wierzgać" i pogodzimy się z utratą wolności, faktycznie ją stracimy.
Nowy rok przyniesie również dalszą "depersonalizację" i automatyzację pola walki. Na naszych oczach – walczą roboty, wirusy komputerowe i – nie daj Boże – retrowirusy. Wielkie wojny być może już się gdzieś tam podskórnie toczą. Z pewnością rozrysują się głębiej na globie linie podziałów – wywołane wstrząsami nowego meblowania Bliskiego Wschodu...
Cóż to wszystko warte, patrząc oczami duszy opuszczającej ciało? Pół kilo kłaków? Nie pozwólmy więc sobie zasłonić tej optyki, czego Państwu z całego serca w nowym roku życzę. Reszta to marność nad marnościami i w ostatecznym rachunku liczy się tylko to, czy i ile spustoszenia w naszych sercach to dokona.
Szczęśliwego Nowego Roku!
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
(O dmuchaniu na zimne, czyli politpoprawności w biznesie)
Pisałem o kartkach bożonarodzeniowych, które miast Jezusa pokazują nam reniferki, pingwiny i tym podobne obrazki, które ze świętami Bożego Narodzenia nie mają nic wspólnego. Ale w naszej świadomości dokonują bardzo niebezpiecznych zmian: godzimy się na to, że znika z publicznego życia Święta Rodzina, Dzieciątko Jezus i chociaż nawet pojawiają się słowa Merry Christmas, to zamiast religijnej treści podrzuca się nam np. myszkę Mickey.
I coraz liczniejsza jest grupa chrześcijan, która nawet nie zauważa, jak zręcznie wyeliminowano ze świątecznego przekazu to, co jest najważniejsze, a mianowicie osobę Jezusa!
Ale o kartkach już było, dzisiaj chcę pokazać inny przykład, niemniej jednak wpisujący się w tę niechlubną praktykę. Robiąc ostatnie, przedświąteczne zakupy, zwróciłem uwagę na kalendarzyki, które wyłożył jeden z naszych, polskich pośredników sprzedaży domów. Kalendarzyk rzecz przydatna, sięgnąłem po jeden i historia się powtórzyła: Season Greetings! Zacząłem to głośno krytykować, dlaczego nie Merry Christmas, czy w ostateczności Happy Holidays?
Traf chciał, że w sklepie była obecna pani pracująca w tym biznesie, która słysząc moje słowa, poczuła się zobowiązana do obrony kolegi.
Najpierw strzeliła kulą w płot, tłumacząc, że przecież nie można napisać Boże Narodzenie. Oczywiście, że nie, jesteśmy w Kanadzie, ale np. Merry Christmas? Jak pani myśli?
Nasi klienci to nie tylko katolicy – na to moja rozmówczyni. Cóż, musiałem jej zwrócić uwagę, że Boże Narodzenie to szczególny czas nie tylko dla katolików, ale w ogóle dla chrześcijan, a więc i protestantów, i ortodoksów. Możemy się różnić, świętować wcześniej lub później, ale nie zmienia to faktu, że czas Bożego Narodzenia jest dla nas szczególny i umieszczenie na kalendarzu słów Merry Christmas byłoby jak najbardziej wskazane.
W każdym bądź razie przytoczona przed chwilą historia pokazuje, jak ludzie sami sobie nakładają kaganiec... Moi klienci to nie tylko katolicy i nie potrafię sobie powiedzieć, że oprócz katolików mam wokół siebie miliony chrześcijan. Nie chcę być złośliwy, ale wypadałoby np. moją rozmówczynię zapytać, ilu miała klientów muzułmanów, albo sikhów, albo ateistów? Takie pytania ludzie zajmujący się biznesem, czy w ogóle mający szersze kontakty, powinni sobie zadawać. Nie robią tego jednak i coraz rzadziej akcenty świąteczne pojawiają się tam, gdzie jeszcze rok – dwa lata temu były.
Jest to, przynajmniej dla mnie, oburzające, że w kraju, w którym chrześcijanie stanowią prawie 80 proc. ogółu ludności, obawiają się oni (ale czy o strach tu chodzi, czy o spętanie wolnego do niedawna umysłu) śmiało pokazywać swoje tradycje, swoją religię. Czy muszę dodawać, że zgodnie z konstytucją mamy w Kanadzie zapewnioną wolność religijną. I nie tylko religijną, dlatego sikh w turbanie jest oficerem RCMP i zamiast kapelusza nosi swoje tradycyjne nakrycie głowy. Wolność, multikulti, ale czy coraz częściej nie to zbyt daleko posunięte? Moja rozmówczyni kładzie nacisk na informację, że nie wszyscy klienci są katolikami, ale nie jest w stanie przyznać, że Kanada to jeszcze 80 proc. chrześcijan.
Sięgnąłem po dane statystyczne, niestety, pochodzą one z 2001 r. (czy w późniejszym okresie tematyka religijna została pominięta, czy nie potrafiłem dotrzeć do danych z ostatniego spisu powszechnego?), ale są jednoznaczne. Jeżeli nawet w okresie ostatnich 11 lat zaszły jakieś zmiany, na pewno nie zmienią obrazu, jaki mamy dla roku 2001. Dodam, że obecnie Kanada liczy blisko 35 mln mieszkańców, a w roku 2001 było poniżej 30 mln.
Katolików było 12 mln 936 tys., protestantów 8 mln 936 tys., ortodoksów 480 tys. i jeszcze 780 tys. chrześcijan, którzy nie określali się jako katolicy, luteranie etc., po prostu uważali się za chrześcijan.
A inne religie w tym czasie? Muzułmanie – 580 tys., izraelici 330 tys., buddyści 300 tys., hinduiści 298 tys.; ogromną rzeszę stanowili ludzie niereligijni, blisko 5 mln.
W tymże roku 2001 katolicy stanowili 43 proc. ogółu mieszkańców.
Kiedy dodamy do siebie wszystkie grupy chrześcijan, otrzymamy blisko 80 proc. I co musi zastanawiać: pomimo tego, że chrześcijan jest 80 proc., symbole chrześcijańskie znikają z naszego otoczenia. Tam komuś przeszkadza krzyż, na uniwersytecie w Windsor zarzuca się tradycyjną modlitwę na zakończenie roku akademickiego; katolicki uniwersytet w USA zdejmuje ze ściany krzyż, ponieważ prezydent Obama wygłasza tam mowę... Wspomniałem Stany Zjednoczone, gdzie wrogów krzyża jest znacznie więcej, nie zapominajmy bowiem, że walka z religią toczy się w wielu krajach. Uzupełnię, uściślę, z religią chrześcijańską.
Mogę sobie pozwolić na przypuszczenie, że moja rozmówczyni ma do czynienia z klientami w większości o chrześcijańskich korzeniach, ale ma już zakodowane, że gdzieś istnieje niewielki odsetek, który nie wierzy w Boga, i ten niewielki margines powoduje, że lekką ręką odrzuca się naszą tradycję. Aby tylko nikogo nie urazić, nikomu nie sprawić przyszłości... a w świecie, każdego dnia, giną chrześcijanie tylko dlatego, że trwają przy Jezusie. My u siebie zamykamy sobie usta w trosce o dobre samopoczucie muzułmanów, a w ich krajach grozi ukamienowanie za samo tylko posiadanie Pisma Świętego... jakaś równowaga powinna obowiązywać, prawda?
A skoro przytoczyłem nieco liczb, dorzucę jeszcze garstkę, nad którą warto się zastanowić. Otóż w latach 1991–2001 liczba muzułmanów w Kanadzie wzrosła o 129 proc., buddystów o 84 proc., hinduistów o 89 proc. i sikhów o 88 proc.
Liczby te pokazują, skąd nowi imigranci przybywają i jakie będzie oblicze Kanady w przyszłości.
To chyba Lenin mówił o kapitalistach, którzy gotowi są sprzedać nawet sznur, na którym zawisną. Parafrazując myśl tego arcyzbira, można powiedzieć, że w pogoni za zyskiem, klientem gotowi jesteśmy zaprzeć się swoich korzeni – byle srebrniki znalazły się na naszym koncie...
Leszek Wyrzykowski
Windsor
The Emergence of Media: Humanity's Endgame (1)
Napisane przez Mark WegierskiThis work of critical writing intends to look at the topic of media in contemporary society. This writing should be seen as the beginning of further attempts -- building on the insights of figures as diverse as Marshall McLuhan and the lesser-known media theorist Harold A. Innis, Canadian philosopher George Parkin Grant, Noam Chomsky, and Camille Paglia -- to extend towards a “unified field theory” of the relations between media and society.
It could be argued that the effect on society of the emergence of electronic mass media (and their immediate precursors such as cinema) has been profoundly underestimated by most thinkers, or interpreted in banal and fairly trivial terms. One point that can almost immediately be made is that there are considerable differences between the mass media before the emergence of the Internet as a mass medium, and afterwards. It could be suggested that the real birth of the Internet was in 1995, with the creation of the first websites which could be accessed by everyone who had a computer with an Internet connection. With ever-faster connections and ever-faster microcomputers (personal computers) the Internet spawned all kinds of new media developments that had never really been possible before, or had been prefigured only in some kind of fragmentary form. Thus, to look at the impact of the somewhat earlier media (mainly cinema, television, and the VCR) and then to try to examine the multifarious impacts of the post-1995 Internet, are largely separate questions.
As the Internet develops, we learn through different events and junctures about different aspects of its possible impact – such as the emergence of Amazon, of Napster, of political blogs, of MMORPGs, of Google, of MySpace, of YouTube, of Facebook, of SecondLife, of iTunes, of podcasts, of smartphones, and so forth. To briefly look at just one of these developments, Google has become the overwhelmingly dominant search-engine, and has been able to parlay that into vast commercial wealth. The only main alternative to Google one can probably think of today is A9, which is most prominently utilized now (as far as the author knows) by Amazon. There were also reports that some regional search engines in China and Korea were being hugely utilized.
In terms of human consciousness, it could be argued with a broad sweep, that the realm of modern media (mainly cinema, television, and Internet) constitutes a new type of reality, of various dimensions -- parts of which can also be stored and recreated for viewing or listening by most people.
Until the emergence of the mass Internet after 1995, the situation was that, while almost anyone could use a camcorder, there was no easy way of widely distributing personal content. In the pre-Internet days, the “video” content that could be given a truly mass-audience constituted only an infinitesimal portion of all videotape filmed. Of course, just having “video” content today theoretically available to everyone on the Web who wishes to view it certainly does NOT guarantee it a mass-audience. What can be seen is that much of Web content, even today, is driven by the inertia, resources, and economic as well as cultural power of vast media enterprises, franchises and brands. This weight of inertia goes back three to four decades, at least.
In the pre-1995 days, almost everything in media that was widely available was produced by a relatively small number of different types of professionals, such as Hollywood movie directors and network television producers. And the final say on virtually all the sounds, speech, and images which could become available to a truly large, mass-audience was further channeled through an extremely small number of effective decision-makers, or “gatekeepers”. However, the weight of the pre-1995 media is such that the hegemony of various media enterprises, franchises and brands, endlessly and almost effortlessly continues. In fact, an argument could be made that such phenomena as celebrity gossip websites have in fact intensified many people’s never-ending excitation over various entertainment and sports celebrities.
While eclectic material can theoretically be made available on the Internet, in most cases, it lacks the “authority”, “cool-factor”, and advertising muscle of such phenomena as Hollywood blockbusters, CNN news programs, or videogames created with multi-million dollar budgets. Indeed, the effect of the Internet is often just to mobilize and intensify a given “fan-base” – rather than to encourage any kind of eclectic philosophical thinking, reflection, or discussion. The Internet has arrived on the scene after more than four decades of extremely intensive image shaping by media such as television and electrically-enhanced popular music (formerly mostly existing in the category of rock music, and now given over largely to rap and hip-hop.)
The notion that so-called “televangelism” may be a major aspect of the current-day media that brings into question the idea that there is overwhelming antinomianism in current-day media culture, is highly dubious. It could be argued that “televangelism” (which in any case may have in fact peaked in the 1980s) is mostly just another form of entertainment, at considerable remove from more traditional understandings of religion and the religious experience. It also frequently trades on highly dubious misapplications of prophetic and apocalyptic traditions. And any serious comparison of the comparative social and cultural reach and influence of Hollywood as opposed to “televangelism” show the former as far, far more salient.
In regard to talk-radio, it could be argued that there is little there but a mostly mindless, jingoistic, ersatz patriotism whose main purpose appears to be to drive America into endless wars abroad.
As far as independent “art” films, documentaries, and so forth, nearly all of them can be seen as intensifying most of the trends and concepts prevalent today in most major Hollywood productions, rather than trying to give voice to a truly serious, constructive critique of current-day society.
It might also be noted that the mass-education system over the last three to four decades mostly failed to encourage any kind of “counter-ethic” to the prevalent media messages and images, thus resulting in the near-destruction of the possibility of nurturing a substantial number of more reflective, cultured, truly literate people in our society.
Partially based on a translation into English of the author’s original Polish-language text that appeared in Obywatel (The Citizen) 2001 no 2 (no 3) (Summer 2001) “Swiat mediow: mordercy kultury” (The world of media: killers of culture), pp. 23-24.
Siedzę przy okrągłym naszym stole. To był nasz ostatni zakup przed zubożeniem i koniecznością moich wyjazdów do Niemiec. Za chlebem, dla rodziny. Obok stołu choinka, prawdziwa. Zawsze mamy prawdziwą choinkę, chociaż jest wybierana z tych tańszych. Pan, który sprzedawał choinki, oznajmił, że byłam jego nauczycielką . Aha, to dlatego zapłaciliśmy mniej, niż to wynikało z jej wysokości. Cena była 30 złotych za metr wysokości. Choinka ma na sobie wszystkie bombki od czasu naszego małżeństwa. Przez pierwsze kilka lat jeździliśmy do teściów, do Kalisza, bo teściowa jeszcze żyła.
Nogi mnie bolą, odpoczywam po robieniu dwóch blach pizzy, następnie murzynka i piernika. Jedno wyjmowałam, drugie wkładałam do piekarnika, Taśmowo. Już wszystko zrobione, ostatnie ciasto się piecze. A ja mogę sobie popisać. Moje nastolatki poszły każdy ze swoją blachą pizzy do swoich grup rówieśników. Jeszcze im zapalałam światło na klatce schodowej i czekałam, aż zejdą z naszego trzeciego piętra.
Dzisiaj dałam ostatnie pismo do sądu, z zawiadomieniem o błędach w protokole, i mam nadzieję sobie wreszcie odpocząć, przestać myśleć na ten temat.
Mój tata był bogaty, ale dusigrosz. Ufał bankom. Umarł w roku 2008. Banki mówiły, że tata ma na kontach zero. Brat dał do sądu sprawę spadkową w roku 2009 i do dzisiaj się ciągnie. Nie przyniosła żadnych pieniędzy, jakby wyparowały.
Rok temu bank przesłał do sądu historię rachunku mojego taty.
W lecie znalazłam zaświadczenie, że tata zdał nieważną już kartę bankomatową do banku. Potem były nią jednak wypłacane przez trzy lata pieniądze z taty rachunku. I to po 13 razy na miesiąc. Zgłosiłam do prokuratury.
Już jesteśmy straszeni, że coś zrobią dzieciom. Musimy się wyprowadzić z tego miasteczka.
Za to ubyło kłopotów trochę domowych, bo syn dorosły, z zaburzeniami ps., jest już zupełnie inny. Bierze leki, jest spokojny. Nawet raz dziennie wychodzi z domu, z psem na spacer.
Piernik się jeszcze piecze. Córeczka poszła wystrojona, a ja jeszcze niewystrojona.
Kupiła sobie złotą krótką mini z długimi rękawami, do tego jakiś czarny żakiecik, czarne rajstopki i stare czarne szpilki. Na pewno będą do wyrzucenia po sylwestrze, ale za to zaoszczędziła pieniądze na nowe buty. Dzisiaj otrzymała telefon, że sala, którą wynajęli, będzie zimna i że sukienki odpadają. Trzeba się cieplej ubrać. Jednak sukienkę już kupiła, założyła tylko dwie pary rajstop – beżowe, a na nie czarne.
Syn 17-letni poszedł do kolegów, ze swoją blachą pizzy. Miało być ich dziewięciu, ale jednemu dzisiaj rano umarła babcia. Podzieliłam więc pizzę na osiem części.
Syn w Anglii urządza sylwestra u siebie, pokazywał mi przez Skype whisky, które kupił. Nie może pić wina, bo robi się czerwony po winie. Nie wie, dlaczego.
A ja mam wino z Biedronki, jest półsłodkie.
Średni syn poleciał z żoną i córką do Anglii, do znajomych. Tam będą spędzać Sylwestra. Po powrocie czekają na mój przyjazd, bo jako jedyna nie widziałam ich nowego mieszkania, kupionego na kredyt. No i wnuczka najważniejsza.
Mama dzwoniła od siostry, wypytuje się o każdego ze swoich wnuków. Teraz jest u drugiej mojej siostry. Straszy, żeby nie dopominać się o pieniądze po ojcu, bo jeszcze dostaniemy po głowie.
Następny market otworzyli przed świętami. I dobrze, bo my z wielkiego osiedla musieliśmy samochodem jechać na drugi koniec miasta, bo kupcy z naszego miasta mieli kilka sklepików na osiedlu i nie chcieli tu widzieć żadnych marketów.
Przejechać przez nasze miasto trudno czasem, bo dwa jeziora dochodzą prawie do centrum, nie stykając się ze sobą. Uwielbiam jeziora. Jeszcze kilka lat temu jeździliśmy po nich na łyżwach. Zaopatrzenie rodziny w łyżwy było bardzo ważną sprawą. Trudno je było kupić. Na ryneczek w latach 90. przyjeżdżali Rosjanie i od nich kupiłam w lecie dwie pary. Nic znakomitego, ale mój najstarszy syn miał łyżwy i już nie musiał patrzeć, jak koledzy jeżdżą całymi popołudniami po szkole. Teraz już nie widać dzieci na łyżwach, dzieci na sankach. Dzieci siedzą przed komputerem, pod okiem mamusi. Wydają się bezpieczniejsze. Nie biegają po domu, nie hałasują.
Oj, mój piernik...! Jeszcze się nie upiekł.
Muszę coś powyszukiwać z moich ubrań, na razie nie wiem, co. Spędzamy Sylwestra w domu, od lat tak już jest. Najpierw ze względu na dzieci, teraz, bo się już przyzwyczailiśmy i tak jest ekonomiczniej.
W drugi dzień świąt dzwoniła rodzina pani starszej z Niemiec. Chcieliby, żebym przyjechała. Ucieszyłam się. Pani starsza też mi życzenia złożyła i każdy członek rodziny kolejno.
Przyjechała też sąsiadka, która mieszka w Niemczech, wyszła za Polaka, który tam mieszka od 25 lat.
Przedtem rozwiodła się z mężem, który kogoś już miał na boku. Jej mama by chciała, żebym się opiekowała nią i jej mężem. Oboje są starszymi już ludźmi. Jednak ja musze jeździć do Niemiec. Tutaj nie zarobię na rodzinę.
Sąsiadka planuje z mężem zapracować na emeryturę w Niemczech, a potem przyjechać i żyć w Polsce. W Polsce z niemiecką emeryturą będzie im całkiem dobrze i syto. Miło było się z nią zobaczyć, pokazywali zdjęcia ze ślubu, który był w Niemczech.
Jeszcze nie tak dawno biegałyśmy do siebie w skarpetach na kawkę.
Mąż nakłada już wszystko na stół. On jest mięsożerny, czego ja nie mogę zrozumieć. Bo jak można jeszcze patrzeć na mięso po świętach, podczas których zjadł całą swoją karkówkę, bo nikt jej więcej nie jadł.
Ja kupuję ser biały, owoce, buraki, cebule, piekę ciasta, on codziennie musi jeść mięso. Gdybyśmy wylądowali na bezludnej wyspie, toby mnie zjadł... Tak sobie czasem żartuję , a on zgadza się ze mną.
Dobrze, że nas stać na święta, na jedzenie świąteczne . Najtańsze oczywiście, liczymy się z każdym groszem. Córka studiuje informatykę, dobrze sobie radzi. Pierwszy rok to zawsze odsiew.
Czy jest lepiej, czy gorzej, niż w latach 80.? Wtedy długo nie było nic w sklepach. Pamiętam, jak kilka godzin staliśmy, aby kupić trzy zielone pomarańcze kubańskie. A ja opowiadałam synom, że prawdziwe pomarańcze są pomarańczowe i w środku bardziej miękkie.
Na naszym balkonie świecą się lampki. Na sześć klatek schodowych po 4 piętra i dwa mieszkania na każdym piętrze, czyli na 60 rodzin, tylko dwa balkony są oświetlone. A były lata, że było ich sześć, potem osiem. Ludzie mają coraz mniej pieniędzy, szkoda im prądu na lampki. I coraz gorsze mają humory.
I święta dla nich, to czasem duży problem. Jak ktoś kupuje w markecie cały wózek towarów, to wszyscy się patrzą,
Co przyniesie Nowy Rok 2013? Pamiętam, że w roku 1979 ogarniałam wyobraźnią rok najwyżej 2000, a tu już tak daleko. Rok 2013 może przynieść zmiany i na pewno je przyniesie. Ale zmiany w Polsce są non stop. Jacy się staliśmy tacy europejscy! W telewizji ludzie w dużych miastach spędzają imprezy sylwestrowe w centrum miasta, na stojąco, przy występach zespołów i ludziach prowadzących. Jest Agata Młynarska, Krzysztof Ibisz. Jego bardzo lubię, to człowiek z klasą. Cudowny.
Ooo, słychać – Józek, nie daruję ci tej nocy. Rodowicz wciąż z tą samą grzywką blond włosów. Nie, przerzedziła je już trochę. Niech żyje bal – śpiewa.
Lady Pank śpiewa dla wrocławian, a mój pies chce ciasta. Wino takie sobie, trochę cierpkie.
Córka napisała smsa, że pizza została zjedzona w ciągu 10 minut, że była bardzo dobra.
Idzie nowy, całkiem nowy ROOOOOOOK!
Wanda Rat
Polska
"Nigdy ci tego nie wybaczę" być może powiedzieliśmy tak do kogoś, usłyszeliśmy takie słowa od kogoś bliskiego, a może zdarzyło się nam i jedno, i drugie. Niezależnie od tego, czy konflikt miał miejsce niedawno, czy lata temu, jeszcze w kraju ojczystym, poczucie krzywdy i ból przeszkadza w szczęśliwym życiu. Na to, czy ktoś wybaczy nam, wyrządzoną w sposób zamierzony lub nie, krzywdę, mamy niewielki wpływ. Natomiast to, czy wybaczymy osobie, przez którą cierpimy, zależy tylko od nas. I warto tę władzę wykorzystać.
Masz prawo czuć ból
Wybaczyć bowiem, to wcale nie oznacza pogodzić się z rolą ofiary, udać, że nie boli, że nie ma znaczenia. Jeśli krzywda została wyrządzona, masz prawo czuć ból, żal, gniew, smutek. Te przykre emocje są uzasadnione w momencie trudnego zdarzenia i jakiś czas później, ale jeśli bolesne uczucia są w tobie przez długi okres, oddziałują toksycznie, jak sącząca się powoli trucizna, przeszkadzając w radosnym, spełnionym życiu.
Tak bolesne uczucia rodzą się w wyniku konfliktów z osobami bliskimi, które obdarzyliśmy zaufaniem, a ono zostało odebrane, czy też bardzo mocno nadwerężone.
"Tylko wtedy będę wiedział, że kocham kobietę, jeśli będzie ona potrafiła mnie skrzywdzić" – usłyszałam kiedyś takie zdanie. Krzywda może pojawić się tam, gdzie wcześniej była bliskość, miłość, zaufanie.
W związkach dorosłych ludzi pokutują niestety też krzywdy dziecięce doznane od rodziców czy innych osób, których obdarzyliśmy pierwotnie największym zaufaniem. Jeśli rodzice, obydwoje, czy też jedno z nich, zawiodło: byłeś bity czy poniżany słownie, molestowany seksualnie, zaniedbany, upokarzany jako dziecko, prawdopodobnie będziesz bardziej niż inni wyczulony na wszelkie zranienia, jakich doznajesz w wieku dorosłym.
Pierwotne zaufanie
Jeśli masz poczucie krzywdy w związku z postępowaniem małżonka, rodzeństwa, dalszych krewnych, przyjaciół, jeśli ono jest tak silne, że emocje z nim związane zaszczepione jak dawka trucizny niszczą twoją radość życia, uświadom sobie, że za część odczuwanego bólu odpowiadają inne osoby – opiekunowie, rodzice, nauczyciele. Ci wszyscy, którzy kiedyś, gdy byłeś bezbronnym dzieckiem, nadwerężyli twoje pierwotne zaufanie.
Jeśli w dorosłym życiu tak bardzo zabolały cię czyjeś słowa, że aż zerwałeś kontakt z bliską ci przecież osobą, zastanów się, czy podobnych słów nie słyszałeś w dzieciństwie od najbliższych ci wtedy osób lub czy nie przeżywałeś wtedy podobnych emocji. Dziecko nie ma obowiązku ani nawet możliwości rozumienia niewłaściwych, raniących zachowań swoich opiekunów. Opiekunowie są bowiem po to, by chronić swoje dzieci przed zagrożeniami, a nie je stwarzać. Jako dorosła osoba jednak, która doznała krzywdy od kogoś bliskiego, jesteś już w zupełnie innej sytuacji. Możesz próbować go rozumieć – to co słyszysz w złości od drugiej osoby, rzadko kiedy jest wyrazem jej stałych przekonań. Raniące cię słowa mogą być wynikiem tymczasowego zaburzenia równowagi emocjonalnej związanej z dużymi zmianami w życiu, zmianami hormonalnymi, krótkotrwałymi niezakotwiczonymi na dłużej myślami.
Zrozumienie
Jeśli przyjdzie zrozumienie, z czego mogą wynikać twoje tak silne bolesne reakcje emocjonalne na zachowania bliskich, łatwiej pozbędziesz się poczucia dojmującej krzywdy. Łatwiej ci będzie poprosić o wyjaśnienie, a później o zadość uczynienie, by w końcu wybaczyć.
• Po pierwsze, zrób wyprawę w przeszłość i sprawdź, kto zawiódł twoje pierwotne zaufanie.
• Zastanów się, czy poczucie krzywdy, jakiego doznajesz od bliskich w dorosłym życiu, ma związek z pierwotną krzywdą.
• Zdaj sobie sprawę, że słowa i zachowania twoich bliskich tak bardzo cię ranią, bo te osoby są dla ciebie ważne.
• Zdaj sobie sprawę z tego, że raniące słowa i zachowania twoich bliskich nie wynikają ze stałych negatywnych o tobie przekonań, a zwykle wywołane są zachwianiem ich równowagi emocjonalnej i gospodarki hormonalnej. Zachwiania te występują często w obliczu dużych zmian życiowych i są wynikiem stresu.
• Dobrze jest, gdy stawiasz umysł ponad nastrojem, ale pamiętaj, że nie zawsze się to udaje ani tobie, ani innym osobom.
Po takiej wewnętrznej pracy zaproś do rozmowy osobę, z którą jesteś w konflikcie, poproś o wyjaśnienie jej zachowania. Na początku wyjaśnij swoje. Pamiętaj, że osoba, którą uważasz za krzywdziciela, sama czuje się na ogół pokrzywdzona. W każdy konflikt zaangażowane są bowiem dwie strony i dwie strony do niego prowadzą. Poproś o zadośćuczynienie, jednocześnie zapytaj, co ty możesz zrobić dla bliskiego ci człowieka, by złagodzić jego cierpienie.
Śpieszmy się kochać ludzi
Pamiętaj, że ty masz władzę wybaczyć, ale nie masz wpływu na to, czy otrzymasz wybaczenie. Niezależnie od tego, czy otrzymasz zrozumienie, zadośćuczynienie i wybaczenie, ty masz możliwość dać je drugiej osobie. Skorzystaj zatem ze szczególnej atmosfery świąt Bożego Narodzenia, pomyśl o ludziach, którzy są ci ciągle bliscy, ale powstałe zranienia nie pozwalały do tej pory na wznowienie kontaktów. Pomyśl o osobach mieszkających w starym kraju, w Polsce, o mieszkających tutaj, w Kanadzie, czy też w innych zakątkach świata. Masz szansę uwolnić się od niezagojonych ran, poprawić sobie życie, a może też tym, do których się zwrócisz, o ile będą gotowi przyjąć twoje słowa. Masz szansę wrócić do bliskiego związku z osobą, która jest dla ciebie ważna.
Nie czekaj do następnych świąt. Niech pomogą ci słowa ks. Jana Twardowskiego: "Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą".
Psychoterapeutka Bożena Wolańczyk zaprasza na telefoniczne konsultacje w każdy wtorek w godz. 17-19. Tel.: 647-712-4848.
Jednym z problemów polskiej debaty politycznej jest brak programu reform; dlatego z prawdziwą przyjemnością przedstawiamy Państwu propozycję programową człowieka czynu i praktyki, Jana Kowalskiego, stałym, Czytelnikom znanego z publicystyki kilka lat temu zamieszczanej na naszych łamach.
Nie bójmy się myśleć o Polsce radykalnie i do końca. Przyszłość, nawet ta najbliższa, może bowiem nieść wielkie zmiany dla Europy i świata. Zapraszamy więc do wspólnego myślenia z troską o Polsce. (red.)
WSTĘP
W książce "Dziury w mózgu" opisałem rewolucję roku '89 w Polsce jako zwycięską rewolucję komunistów, uwłaszczających się na majątku narodowym, którym dotychczas jedynie zarządzali.
Przedstawiłem przyczyny, dla których rewolucja komunistów musiała zwyciężyć, nie spotykając na swojej drodze żadnego istotnego oporu społecznego. I opisałem system okrągłego stołu. System, który zapanował nad Polakami dla ochrony interesów dotychczasowych komunistów, a od momentu uwłaszczenia posiadaczy, właścicieli, towarzyszy-biznesmenów, słowem elity III RP.
Rewolucja komunistów nie udałaby się bez dopuszczenia "świeżej krwi", tych wybranych przez komunistów ludzi opozycji, którzy dla własnych korzyści nie zawahali się podpisać cyrografu. A firmując przemiany, stali się zasłoną dymną dla dokonywanych przez komunistów zmian. Przed dwudziestu laty szacowałem liczbę komunistycznych agentów w łonie koncesjonowanej opozycji na 50 proc. Oddając sprawiedliwość dostępnym po latach dokumentom, należy liczbę tę zwiększyć co najmniej do 85 proc. Co się okaże, jeśli kiedyś odtajniony zostanie zbiór zastrzeżony dotyczący najważniejszych ludzi w państwie i odtajnione zostaną archiwa agentów wojskowych? Wolę nie podejrzewać.
Jednorazowe wpuszczenie "świeżej krwi" (= swoich agentów) pomogło komunistom z zarządców państwa w imieniu Związku Sowieckiego stać się jego właścicielami. Jednak, żeby jakikolwiek system sprawnie funkcjonował, musi gwarantować stały dopływ "świeżej krwi", stałą możliwość awansu w jego ramach. Po dwudziestu paru latach widać wyraźnie, że kanały awansu są zablokowane, a system postkomunistyczny jest kompletnie niewydolny. Niezdolny do funkcjonowania bez dopływu pieniędzy z zewnątrz, a co więcej większość tych środków marnujący.
Na pięćdziesiąt lat przewidywałem czas trwania systemu Okrągłego Stołu. Mija właśnie mniejsza połowa tego okresu. Nie chciałbym, żeby moja przepowiednia się sprawdziła, bo jeśli miałoby tak być, przestaniemy istnieć jako państwo ze szkodą dla narodu.
Zastanówmy się zatem jak pokonać system okrągłego stołu. Żeby nie było wątpliwości, nie będę namawiał do walki wprost z III RP. Bo nie ma z czym walczyć. III RP z całą swoją organizacją jest klasyczną wydmuszką. Jeśli zbudujemy własne państwo, z Polaków, którzy tu i teraz, a nie w Anglii na zmywaku, chcą budować swoją przyszłość, wydmuszka pod nazwą III RP sama się zapadnie.
W roku 1989 świat dopiero do nas wkraczał, dlatego sprawom międzynarodowym poświęciłem jeden, ostatni rozdział. Dlatego "Dziury w mózgu" były parafialną książeczką. Dwadzieścia lat później nie sposób niczego wyjaśnić na naszym polskim podwórku, bez zrozumienia tego, co dokonuje się w świecie. I w tym sensie obecna lektura będzie pozycją niemalże światową.
II. 1 Zdrada elit Zachodu
Bez wiary w jedynego Boga, który nam się objawił w Jezusie Chrystusie, nasza cywilizacja nie ma sensu. Dla jej trwania, rozprzestrzeniania w świecie i obrony, nie da się znaleźć innego uzasadnienia jak tylko przełożenie Bożych Przykazań na świecki język prawa osoby ludzkiej (= dziecka Bożego) do życia w wolności. Wolności gwarantowanej każdemu w Bożym akcie stworzenia. Jeśli zatracimy wiarę w Boga, odrzucimy jego zakazy i nakazy, przyjdzie nam przyjąć w zamian którąś z szalonych ideologii współczesnego świata. Komunizm i nazizm już zbankrutowały. Ale przecież mamy feminizm, konsumpcjonizm, New Age, który wdziera się w serca pozbawione prawdziwej wiary. Może przyjmiemy za swoją masońską gnozę dzielącą ludzi na wtajemniczonych i bydło, którym się pogardza. Albo rozwydrzony seksualizm i będziemy traktować innych ludzi jedynie jako byty seksualne. Albo transseksualizm, gdzie będziemy sami określać, czy jesteśmy kobietą czy mężczyzną. A może będziemy się określać w zależności od dnia i nastroju?
Bez wiary w Boga, który nam się objawił w Jezusie Chrystusie, w zbawienie i życie wieczne, nasza perspektywa zostaje ograniczona jedynie do tu i teraz. A skoro tak, to po co martwić się o słabszych, o starych rodziców i nienarodzone lub już narodzone dzieci, ale kalekie. Przecież tylko ograniczają możliwość przyjemnego spędzania przez nas czasu, rozwoju zawodowego i na dodatek kosztują. Nie lepiej ich zabić, o przepraszam, uwolnić od cierpienia dla ich dobra – tak się przecież męczą, a my jesteśmy tacy współczujący.
Przez długi czas wydawało się większości z nas, że wcale nie musimy wierzyć, by być dobrymi ludźmi. Zamieniliśmy Boże Przykazania na Prawa Naturalne i zasnęliśmy zadowoleni. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że po upływie zaledwie ośmiu pokoleń od zwycięstwa rewolucji francuskiej, Prawa Naturalne wcale już nie będą tożsame z Bożymi Przykazaniami. Co to jest osiem pokoleń? 200 lat? Dostatecznie długo żyjąca osoba ma styczność z pięcioma pokoleniami, dwoma wcześniejszymi i dwoma późniejszymi. Dlatego nie przerażajmy się – to wcale nie musi być upadek naszej cywilizacji. Z perspektywy 2000 lat chrześcijaństwa, które przeżywało nieraz bardzo ciężkie chwile, 200 lat to tyle samo co dziesiąta część roku. Z perspektywy życia wiecznego, którego obietnicę dostaliśmy od samego Boga, to mniej niż pstryk.
Przypomnijmy najpierw, skąd wzięły się elity polityczne sprawujące obecnie władzę w krajach zachodniej Europy. Otóż, niezależnie od tego czy są to partie konserwatywne, czy socjalistyczne, wszystkie one biorą początek w rewolucji społecznej, jaka przetoczyła się przez Europę Zachodnią w drugiej połowie XIX stulecia. Masowe protesty robotników przeciwko wyzyskowi drapieżnego kapitalizmu zaowocowały powstaniem reprezentacji ich dążeń, masowych partii politycznych. Zdemolowały one dotychczasową scenę polityczną, politykę uprawianą w zaciszu gabinetów. Kilkadziesiąt lat walki o prawa obywatelskie, wyrażane przez nowe partie polityczne, zaowocowały niespotykanym w dziejach ludzkości dobrobytem zwykłych zjadaczy chleba. Rozkwit wolności gospodarczej w postaci wielu milionów firm uruchomił energię setek milionów pracowników. Doświadczyliśmy niespotykanego rozwoju technologicznego. Od przymusowej pracy dzieci z początku rewolucji przemysłowej i ciężkiej pracy kobiet i mężczyzn wylądowaliśmy w czasach ośmiogodzinnego dnia pracy i dodatkowym dniu wolnym poza niedzielą. Na dobrą sprawę jedna pensja robotnika wystarczała do utrzymania rodziny. A oszczędzając, mógł on uzbierać pieniądze na własny dom i samochód. Pod warunkiem dobrego i rozsądnego życia.
W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wszystko się jednak zmieniło. Zmieniło się wskutek odrzucenia i zapomnienia Dziesięciu Przykazań. Kompletna sekularyzacji Europy Zachodniej i prywatyzacja Wiary w Ameryce zaowocowały nowym podejściem do człowieka. Już nie jest naszym bliźnim. Jest konsumentem, kontrahentem ewentualnie partnerem. Bytem jedynie fizycznym. A w co wierzy i czy w ogóle, to jego prywatna sprawa. Czy aby na pewno?
Wśród ludzi żyjących w każdych czasach i pod każdą szerokością geograficzną oprócz skromnych, pracowitych, rozsądnych, możemy spotkać także próżnych, leniwych i lekkomyślnych. Możemy spotkać również takich, którzy przy dużym potencjale inteligencji wcale nie zamierzają żyć skromnie i pracowicie. Ich ideą jest beztroskie życie na koszt tych pierwszych. Bezpośrednie przekonanie skromnych, pracowitych i rozsądnych, żeby wzięli ich na swoje utrzymanie, byłoby oczywiście bezcelowe. Należało zatem dla własnego celu = beztroskiego życia na koszt innych wykorzystać tych drugich. Kluczem do sukcesu okazał się kredyt. Po co oszczędzać kosztem wyrzeczeń, żeby coś kupić w odległej przyszłości, skoro można mieć wszystko już teraz od ręki? Nowy samochód, nowe mieszkanie, nowy dom, nowy telewizor. Wszystko nowe. Bezpośrednim skutkiem wprowadzenia na szeroką skalę kredytu konsumpcyjnego stało się zadłużenie większości ludzi i niebywały wzrost potęgi korporacji zdolnych natychmiast kredytowane dobra dostarczyć. Skutkiem nie wprost był upadek etyki pracy i dotychczasowego rozsądnego życia. Dokonało się ogromne przewartościowanie społeczne. Wielkie korporacje odkrywszy swoje eldorado, ani myślały z niego zrezygnować. Część ogromnych nadwyżek finansowych zaczęły przeznaczać na wychowywanie ludzi, to znaczy na przekształcanie dzieci Bożych w konsumentów. Od kołyski aż po grób. Żeby zawładnąć człowiekiem i uczynić z człowieka wolnego niewolnika, posłużono się mediami. Wielkie pieniądze wiele mogą. Wielkie pieniądze zaangażowane w ogólnokrajowe kampanie reklamowe posłużyły budowie imperiów medialnych służących budowie nowego ładu. Niszcząc zarazem lokalne i niezależne inicjatywy. Nawet nie sposób sobie wyobrazić, jak wielkie kwoty są przeznaczane na produkcję prymitywnych reklam. Ale te reklamy, prymitywne w swojej treści, są zazwyczaj częścią totalnej kampanii propagandowej obliczonej na hodowlę nowego człowieka, homo consumentus. Homo consumentus nie będzie wybierał niezależnych mediów. Może jeszcze miałby za nie płacić? Skoro ładne i kolorowe może mieć jeśli nie za darmo, to za półdarmo.
Wielkie pieniądze bardzo szybko dogadały się z wielką polityką, po prostu kupując polityków. Niezależnie od ich deklarowanych poglądów, prawicowych, lewicowych czy centrowych. Wielcy politycy też mieli coś do zaproponowania, możliwość tworzenia przepisów prawa mogących ograniczać lub mnożyć przywileje dla wielkich pieniędzy. Nastąpił długi czas symbiozy. Jej początek wyznacza zgoda polityków amerykańskich na powstanie i rozwój wielkich korporacji, wbrew prawu antytrustowemu. A kryzys finansowy 2008 roku wynikający ze zgody na kreowanie pieniędzy przez wielkie banki oznacza czasu tego nieuchronny koniec.
Dla zwykłych Amerykanów, przedstawicieli klasy średniej, bilans tej współpracy przedstawia się zdecydowanie niekorzystnie. A trzeba tu wspomnieć, że klasa średnia to nie tylko wizytówka sukcesu amerykańskiego stylu życia, ale również 50 proc. obywateli kraju i wyborców. Jej dochody spadły do poziomu sprzed 40 lat. A w ciągu tylko ostatnich 10 lat jej majątek zmniejszył się o 30 proc. I co szczególnie istotne dla zrozumienia istoty problemu, łączne dochody klasy średniej w roku 2010 były niższe niż skumulowane dochody klasy wyższej. W roku 1970 na klasę średnią przypadało 62 proc. wszystkich dochodów, a na klasę wyższą (10 proc. społeczeństwa) – 29 proc. W roku 2010 klasa średnia zarobiła już tylko 46 proc., za to wyższa 47 proc. Natomiast najbogatsze 1 proc. Amerykanów, z dochodami powyżej 380 tysięcy dolarów rocznie, powiększyło swój majątek o 33 proc.
Czy zatem którakolwiek z dwóch wielkich partii reprezentuje interesy 50-procentowego elektoratu? Fakty temu w sposób oczywisty przeczą.
Jan Kowalski
Ciąg dalszy w następnym numerze
Człowiek coraz częściej odzywa się nie wtedy, gdy ma coś do powiedzenia, lecz wówczas, gdy współczesna technika pozwala mu powiedzieć cokolwiek. Za to wtedy już usta gadule się nie zamykają.
Odrobinę uogólniając, można zaryzykować stwierdzenie, że prawdziwy dramat ludzi, których słuszne racje nigdy nie zostaną wysłuchane, zawiera się w gadulstwie tych, którzy wciąż do nas mówią i mówią, choć w zasadzie nigdy niczego ważnego nam do powiedzenia nie mają. Stąd też jedną z fundamentalnych powinności ludzi przyzwoitych jest przynajmniej starać się ów szkodliwy łańcuch przerywać, a tam gdzie tylko to możliwe, dopuszczać do głosu ludzi prawych, mądrych i odpowiedzialnych.
W CO WIERZYSZ?
Weźmy Andrzeja Gwiazdę, który w rozmowie z Wojciechem Sumlińskim powiada tak: "Pod wieloma względami jesteśmy w sytuacji gorszej niż pod zaborami. Wówczas zaborca był jawny, dziś działa podstępnie, niszczy podstawy najważniejszych wartości, na których opiera się naród: poczucie wspólnoty, tożsamości". Refleksja jak znalazł na początek roku.
A oto refleksja druga: chrześcijaństwo daje ludzkości nadzieję, zaś marksizm kulturowy spycha ludzkość w czeluście barbarii. Zaś wszystko to, ponieważ człowiek staje się tym, w co wierzy – a wierzy zwykle w jakąś ideę. "Myśli i idee, to mnie interesuje!" – tak widzi kontekst Meryl Streep, odtwarzająca postać Margaret Thatcher w filmie Phyllida Lloyda "Żelazna Dama". Po czym wyjaśnia: "Uważaj na myśli, bo stają się słowami. Uważaj na słowa, bo stają się działaniem. Uważaj na działania, bo stają się zwyczajami. Uważaj na zwyczaje, bo stanowią o charakterze. I uważaj na charakter, bo staje się twoim przeznaczeniem. Stajemy się tym, co myślimy".
W powyższym kontekście warto i należy przypominać, że życie jest przestrzenią, w której dokonujemy wyborów moralnych, a w naszym kręgu kulturowym wyłącznie przyzwoitość wyrastająca z moralności chrześcijańskiej (w Polsce: z katolicyzmu) pozwala określić relacje między tym, jak postępujemy, a tym, jak postępować powinniśmy. I że taka miara to rzecz bezcenna, ponieważ bez poczucia miary, czyli bez moralnych punktów odniesienia, człowiek ślepnie moralnie i takie również – ślepe moralnie – stają się wówczas ludzkie wybory i czyny.
CELOFAN PIJARU
Powtórzmy: wolność jest przywilejem człowieka, ale jest również zadaniem stojącym przed człowiekiem. To nieodmiennie oznacza czyn, a ten bezwzględnie sprzeciwia się rezygnacji czy obojętności. Bo niezwalczane zło najpierw bezczelnieje, potem nadyma się i krzepnie, by na koniec skoczyć do gardeł ludziom, którzy z powodu głupoty wdrukowywanej im przez media oraz za przyczyną nabytego deficytu odpowiedzialności, postanowili zło ignorować.
Historyk Feliks Koneczny zauważył, że zło byłoby niczym i rozsypałoby się w proch, gdyby nie ludzie dobrej woli, którzy popierają zło, święcie wierząc, że popierają dobro. Z powyższego wynika, że jeśli dogadujesz się z diabłem, wcześniej czy później przegrywasz. W każdym obszarze i niezależnie od zaoferowanych warunków. Albowiem diabeł nie negocjuje. On tylko wmawia swoim ofiarom, że te sprytnie negocjują z nim. Jak by to ująć: ludzka pycha to rzecz straszna.
Oczywiście Rzeczpospolitą można naprawić i należy naprawić ją czym prędzej. Wszelako będzie to możliwe nie wcześniej niż po uprzednim uzdrowieniu postaw moralnych ludzi, uważających się za Polaków. To w sumie oczywiste i proste jak sztylet: jeśli nie restytuujemy przyzwoitości w Polakach, ogarniająca naród demoralizacja będzie się pogłębiać, zaś kryzys etyczny, w jakim tkwimy po uszy Urbana, w końcu pochłonie i Polskę, i Polskość. W takich okolicznościach każda próba naprawy, i w każdym obszarze egzystencji Polaków, będzie tylko kolejnym złodziejstwem publicznych pieniędzy. Skokiem na kasę, nieco staranniej niż przy budowie autostrad czy "Inwestycji Polskich" owiniętym w pustosłowie. W szeleszczący celofan pijaru.
***
I jeszcze na koniec tegorocznego początku, czyli o wiedzy, która wpierw upokarza nas, potem oczyszcza, wreszcie wyzwala: otóż pierwszym i zarazem najtrudniejszym krokiem wiodącym ku wyjściu z Labiryntu jest uzyskanie świadomości naszego uwikłania w Labirynt. To w sumie naprawdę bardzo proste: wszak oszusta możemy zidentyfikować i pokonać dopiero wtedy, gdy zrozumiemy, że jesteśmy oszukiwani.
Podsumowując, Panie i Panowie: z Nowym Rokiem nowym krokiem. I niech nikt nie odejdzie skrzywdzony.
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Na początek kilka punktów wyjściowych.
1. W Szwajcarii wszyscy dorośli mężczyźni mają broń wojskową w domu – normalne karabiny automatyczne strzelające seriami, plus amunicję. Obowiązek nakazuje przechowywać to wszystko w stalowych szafkach zamykanych na klucz. W tradycyjnych europejskich wielopokoleniowych rodzinach zdarza się tak, że w domu są karabiny dziadka, ojca i syna – trzy automatyczne odpowiedniki broni podobnej do kałasznikowa...
2. W Izraelu broń mają wszyscy, którzy chcą, osadnicy paradują z M16 przewieszonym przez ramię. W dodatku bardzo często jest to M16 dofinansowane przez podatników innych państw.
3. Niejaki Breivik zmasakrował ludzi przy pomocy zmajstrowanej przez siebie bomby dużej mocy, a następnie strzelał do dzieci jak do kaczek, bo w promieniu kilku kilometrów nie było żadnego faceta, zdolnego wpakować mu kulę do głowy, ergo uzbrojonego.
4. W Chinach kilka lat temu doszło do trzech ataków pod rząd na przedszkola, napastnicy za każdym razem byli uzbrojeni w noże, w wyniku tylko jednego pięcioro dzieci było w stanie krytycznym.
To tak w skrócie, byśmy sobie dali do myślenia, o co chodzi w debatach nad zakazaniem dostępu do broni palnej. Bo rzeczą naprawdę bardzo zastanawiającą jest w nich to, że wszystkie koncentrują się na narzędziu zbrodni z niemal całkowitym pominięciem jej przyczyn.
A przyczyny, prócz czegoś co ogólnie można by było określić jako upadek obyczajów, rozpad rodzin, zanik wychowania ku odpowiedzialności, sprowadzają się do wszechobecnej kultury przemocy w mediach – głównie w grach komputerowych, a te wielu młodym ludziom konstruują rzeczywistość. Tam wirtualna krew leje się rzęsiście. Co więcej, jest wiele ogólnie dostępnych gier, które przypominają bardzo realnie sytuację współczesnego pola walki, zwłaszcza miejskiej. Armia amerykańska uważa je za dobre narzędzie przygotowania młodzieży do ochotniczego zaciągu. Jednym z głównych celów współczesnego szkolenia wojskowego jest od strony psychologicznej "odczulenie" żołnierza, tak by wroga nie traktował jako człowieka, lecz obiekt czy zadanie.
To są rzeczy oczywiste i zamiast dyskutować nad ograniczeniem swobody wypowiedzi (tak jak to ma miejsce w przypadku pornografii), by tego rodzaju materiały nie dostawały się w ręce młodych ludzi, rozmawia się o zakazie dostępu do broni palnej. Broń palna setki tysięcy Amerykanów nauczyła odpowiedzialności i dała szacunek dla własnej wolności. Wbrew pozorom, tam, gdzie ludzie są uzbrojeni, nie ma więcej przestępstw – patrz wspomniana Szwajcaria. Problem masakr w USA to problem społeczny, i postulowane coraz bardziej powszechnie odebranie nam prawa do posiadania sztucerów czy karabinów myśliwskich problemów społecznych nie rozwiąże.
Interesujące jest natomiast to, że kiedy mówi się o ograniczeniu przemocy w grach wideo czy filmach, natychmiast podnoszą się głosy "obrońców" wolności – tych samych, którzy chwilę potem są w stanie przekonywać, że wszyscy powinniśmy natychmiast stracić prawo do posiadania jakiejkolwiek broni palnej – w imię... a jakże, bezpieczeństwa.
Tak więc drogi Obywatelu zanim zaczniesz ferować wyroki i wyrabiać sobie opinię na podstawie wrzuconych Ci na oczy brutalnych i krwawych obrazów, zastanów się przez chwilę, komu i dlaczego zależy na takim, a nie innym ukształtowaniu Twojego myślenia.
Społeczeństwo może być wolne, jeśli ludzie, którzy je tworzą, będą odpowiedzialni. Obrona wolności nie polega na tym, byśmy mogli pokazać na ulicy każdą niegodziwość, lecz na tym, byśmy w szkole i w domu wychowali odpowiedzialnych ludzi, zdolnych samodzielnie podejmować decyzje, będąc jednocześnie świadomymi kosztów swego postępowania.
Różni idioci mogą na masową skalę zabijać w najprzeróżniejszy sposób – trując żywność, wjeżdżając cysterną na korytarz szkoły podstawowej, czy chociażby tak jak w owych Chinach, masakrując maczetą czy samurajskim mieczem przedszkolne klasy. Ludzkość przeżyła już tyle mordów, i to tak przeróżnych, że w miarę inteligentny idiota chcący mordować ma w czym przebierać. Niestety my, obywatele, szerokiej gamy wyboru nie mamy – broń palna pozostaje od wieku XIX najskuteczniejszym narzędziem osobistej obrony, zwłaszcza ta o dużej sile rażenia, wojskowa. Dzięki takiemu uzbrojeniu możemy nie tylko obronić siebie, ale też i domostwo czy kwartał ulicy – jak to wspaniale pokazali właściciele sklepów w koreańskiej dzielnicy Los Angeles objętej murzyńskimi zamieszkami w 1992 roku. Nic lepszego nie wymyślono. I dzisiaj, pod pretekstem obrony najbardziej bezbronnych, usiłuje się pozbawić Amerykanów prawa, które od zamierzchłych czasów przysługiwało ludziom wolnym; prawa, które legło u podstaw politycznego ustroju Stanów Zjednoczonych, gwarantując równoważenie militarnej siły federacji zdolnością stanów do wystawiania pospolitego ruszenia.
Oczywiście takich rzeczy nie robi się od razu; takie rzeczy robi się przez dwa – trzy pokolenia, krok po kroku... Po co? Odpowiedzi nikt nam na talerzu nie poda.
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…