O czymże innym pisać w pierwszym numerze nowego roku, jak nie o... prognozach... Prognozy – jak wiadomo – są takie, że lepiej byłoby, gdybyśmy zostali przy starym roku.
Nie ma co się jednak lękać; wchodzimy po prostu (This Is Your Captain Speaking) w rejony znów odrobinę większych turbulencji, a jak mówi przypisywany Nietzschemu aforyzm, co nie zabije, to wzmocni – możemy spokojnie przyjąć, że rok 2012 nas wzmocnił i to kolejny raz. Lepiej już nie będzie, przede wszystkim dlatego, że mieszkamy po "złej" stronie globusa. Ale nie ma co się lękać i strzelać knykciami, tylko raczej dziękować Panu Bogu, że usiłuje nas otrząsnąć z konsumpcyjnego letargu, stawiając nowe wyzwania.
Powiedzmy sobie szczerze, że życie nie polega na szukaniu najcieplejszego zapiecka, lecz jest wojną o siebie, ocalenie własnej duszy. I to niezależnie od tego, czy ją podejmujemy, czy od niej uciekamy, dekując się po jakichś hedonistycznych ścieżkach. Ta walka nas ZAWSZE dopadnie; jeśli nie dzisiaj czy jutro, to na łożu śmierci. Stojąc u zarania nowego roku kalendarzowego, warto sobie przypomnieć eschatologiczną perspektywę egzystencji. Ona to rysuje ramy wszystkiego innego. A perspektywa jest taka, że tu, na Ziemi, zameldowano nas tylko czasowo. Warto więc przyjąć ją, oswoić i w niej żyć, doświadczenie przekonuje, że jest to perspektywa bardzo prawdziwa.
A skoro prawdziwa, to znaczy, że nie powinniśmy się bać żadnych ziemskich przepychanek.
Ale do rzeczy; tak jak pokolenia naszych rodziców i dziadków były świadkami realizacji szaleństw nazizmu i komunizmu, my również z roku na rok jesteśmy bardziej unurzani w realizację nowego nieludzkiego planu globalizacyjnego. Również – jak tamte – realizowanego w imię "dobra ludzkości". Pomijając, kto i po co to robi, z naszego punktu widzenia ważne jest to, co nam to robi w głowie, bo prosto mówiąc, pozbawia nas w przyjemny sposób wolności. Na razie bez bacika, na razie szepcąc słodkie słówka. Chodzi o to, abyśmy w coraz większym stopniu rezygnowali z wolności na rzecz domniemanego bezpieczeństwa nas wszystkich oraz ogólnoświatowego "pokoju i demokracji". Jest to o tyle kabaretowe, że "o pokój" walczyły już "do ostatniego naboju" wszystkie wcześniejsze totale. I my też o pokój i demokrację musimy prowadzić wiele wojen...
Przy okazji wymiany kalendarzy warto więc kolejny raz skonstatować, że system z roku na rok plecie nam większe głupoty. Stąd i konieczność naszej postawy ludzi wolnych, by nie dać sobie zabetonować mózgu.
Postępująca siła obliczeniowa procesorów, które prawdopodobnie już w najbliższym czasie przesiądą się z krzemu, może na węgiel, pozwala na wmontowanie systemów kontroli w całą gamę rzeczy codziennego użytku – już nie tylko telefony komórkowe, ale lodówki, samochody. I to powoli będzie nas ogarniało.
Rok 2013 przyniesie też odpowiedź na pytanie, czy wspomniana nasza strona globusa zdoła się podnieść po okresie kredytowo-monetarnych spazmów, czy też – jak niegdyś Rzym – będzie sobie sinusoidalnie upadać.
Ów upadek Zachodu, jaki znamy – jego przepoczwarzanie prawdopodobnie (jeśli ktoś boi się własnych myśli, proszę przestać czytać) jest częścią większego planu. Elita świata nie może powstać bez jakiejś formy dokooptowania i zasymilowania elit azjatyckich. Cóż to bowiem za rząd światowy, którego nie słucha 60 proc. ludzkości, mieszkającej nomen omen w Azji?
Tak więc gra globalna, której etapy obserwujemy od lat 70. ubiegłego wieku, toczy się głównie o Azję, toczy się naszym kosztem – obniżając poziom życia ogółu w państwach tzw. Zachodu
Wbrew demo-liberalnym deklaracjom, model chiński – konfucjańsko-komunistyczny, jest wymarzonym sposobem zarządzania światem. Dlatego mimo całych wolnościowych tyrad pod adresem takich pionków, jak Białoruś, na razie nikt Chinom braku wolności nie wyciąga. Chiński komunizm przestał być problemem, przestał nam przeszkadzać. Stało się to jakoś mimochodem, bez specjalnego tłumaczenia się w telewizorach.
Oczywiście projekt globalizacyjny to nie jest monolit. W jego ramach płynie wiele nurtów ubocznych; dają o sobie znać konflikty i szarpania. No bo nie o żadne pieniądze tu chodzi (umówmy się raz na zawsze, że pieniądze nie mają dzisiaj żadnej wewnętrznej wartości i są sposobem kontrolowania populacji przez kontrolę kredytu), lecz o w-aaa-dzę. Tę najbardziej rajcującą postać ludzkiej pychy.
W 2013 doznamy na własnej skórze wysiłków realizacji tych projektów, co skutkować będzie zapaściami, wojnami i kryzysami. Nadal jednak ludzie będą się kochać, zakładać rodziny i rodzić dzieci. – Na tym polu też przebiega front walki, tu też powinniśmy się okopać, by strzec rodziny, no bo właśnie rodzina – ta normalna – stanowi najlepszą zaporę przed szaleństwem ideologii. Jest więc o co się bić, nawet gdyby nam się wydawało, że wszystko stracone i jedyne, co pozostaje, to zapalić ostatniego papierosa. Gdy przestaniemy "wierzgać" i pogodzimy się z utratą wolności, faktycznie ją stracimy.
Nowy rok przyniesie również dalszą "depersonalizację" i automatyzację pola walki. Na naszych oczach – walczą roboty, wirusy komputerowe i – nie daj Boże – retrowirusy. Wielkie wojny być może już się gdzieś tam podskórnie toczą. Z pewnością rozrysują się głębiej na globie linie podziałów – wywołane wstrząsami nowego meblowania Bliskiego Wschodu...
Cóż to wszystko warte, patrząc oczami duszy opuszczającej ciało? Pół kilo kłaków? Nie pozwólmy więc sobie zasłonić tej optyki, czego Państwu z całego serca w nowym roku życzę. Reszta to marność nad marnościami i w ostatecznym rachunku liczy się tylko to, czy i ile spustoszenia w naszych sercach to dokona.
Szczęśliwego Nowego Roku!
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!