(O dmuchaniu na zimne, czyli politpoprawności w biznesie)
Pisałem o kartkach bożonarodzeniowych, które miast Jezusa pokazują nam reniferki, pingwiny i tym podobne obrazki, które ze świętami Bożego Narodzenia nie mają nic wspólnego. Ale w naszej świadomości dokonują bardzo niebezpiecznych zmian: godzimy się na to, że znika z publicznego życia Święta Rodzina, Dzieciątko Jezus i chociaż nawet pojawiają się słowa Merry Christmas, to zamiast religijnej treści podrzuca się nam np. myszkę Mickey.
I coraz liczniejsza jest grupa chrześcijan, która nawet nie zauważa, jak zręcznie wyeliminowano ze świątecznego przekazu to, co jest najważniejsze, a mianowicie osobę Jezusa!
Ale o kartkach już było, dzisiaj chcę pokazać inny przykład, niemniej jednak wpisujący się w tę niechlubną praktykę. Robiąc ostatnie, przedświąteczne zakupy, zwróciłem uwagę na kalendarzyki, które wyłożył jeden z naszych, polskich pośredników sprzedaży domów. Kalendarzyk rzecz przydatna, sięgnąłem po jeden i historia się powtórzyła: Season Greetings! Zacząłem to głośno krytykować, dlaczego nie Merry Christmas, czy w ostateczności Happy Holidays?
Traf chciał, że w sklepie była obecna pani pracująca w tym biznesie, która słysząc moje słowa, poczuła się zobowiązana do obrony kolegi.
Najpierw strzeliła kulą w płot, tłumacząc, że przecież nie można napisać Boże Narodzenie. Oczywiście, że nie, jesteśmy w Kanadzie, ale np. Merry Christmas? Jak pani myśli?
Nasi klienci to nie tylko katolicy – na to moja rozmówczyni. Cóż, musiałem jej zwrócić uwagę, że Boże Narodzenie to szczególny czas nie tylko dla katolików, ale w ogóle dla chrześcijan, a więc i protestantów, i ortodoksów. Możemy się różnić, świętować wcześniej lub później, ale nie zmienia to faktu, że czas Bożego Narodzenia jest dla nas szczególny i umieszczenie na kalendarzu słów Merry Christmas byłoby jak najbardziej wskazane.
W każdym bądź razie przytoczona przed chwilą historia pokazuje, jak ludzie sami sobie nakładają kaganiec... Moi klienci to nie tylko katolicy i nie potrafię sobie powiedzieć, że oprócz katolików mam wokół siebie miliony chrześcijan. Nie chcę być złośliwy, ale wypadałoby np. moją rozmówczynię zapytać, ilu miała klientów muzułmanów, albo sikhów, albo ateistów? Takie pytania ludzie zajmujący się biznesem, czy w ogóle mający szersze kontakty, powinni sobie zadawać. Nie robią tego jednak i coraz rzadziej akcenty świąteczne pojawiają się tam, gdzie jeszcze rok – dwa lata temu były.
Jest to, przynajmniej dla mnie, oburzające, że w kraju, w którym chrześcijanie stanowią prawie 80 proc. ogółu ludności, obawiają się oni (ale czy o strach tu chodzi, czy o spętanie wolnego do niedawna umysłu) śmiało pokazywać swoje tradycje, swoją religię. Czy muszę dodawać, że zgodnie z konstytucją mamy w Kanadzie zapewnioną wolność religijną. I nie tylko religijną, dlatego sikh w turbanie jest oficerem RCMP i zamiast kapelusza nosi swoje tradycyjne nakrycie głowy. Wolność, multikulti, ale czy coraz częściej nie to zbyt daleko posunięte? Moja rozmówczyni kładzie nacisk na informację, że nie wszyscy klienci są katolikami, ale nie jest w stanie przyznać, że Kanada to jeszcze 80 proc. chrześcijan.
Sięgnąłem po dane statystyczne, niestety, pochodzą one z 2001 r. (czy w późniejszym okresie tematyka religijna została pominięta, czy nie potrafiłem dotrzeć do danych z ostatniego spisu powszechnego?), ale są jednoznaczne. Jeżeli nawet w okresie ostatnich 11 lat zaszły jakieś zmiany, na pewno nie zmienią obrazu, jaki mamy dla roku 2001. Dodam, że obecnie Kanada liczy blisko 35 mln mieszkańców, a w roku 2001 było poniżej 30 mln.
Katolików było 12 mln 936 tys., protestantów 8 mln 936 tys., ortodoksów 480 tys. i jeszcze 780 tys. chrześcijan, którzy nie określali się jako katolicy, luteranie etc., po prostu uważali się za chrześcijan.
A inne religie w tym czasie? Muzułmanie – 580 tys., izraelici 330 tys., buddyści 300 tys., hinduiści 298 tys.; ogromną rzeszę stanowili ludzie niereligijni, blisko 5 mln.
W tymże roku 2001 katolicy stanowili 43 proc. ogółu mieszkańców.
Kiedy dodamy do siebie wszystkie grupy chrześcijan, otrzymamy blisko 80 proc. I co musi zastanawiać: pomimo tego, że chrześcijan jest 80 proc., symbole chrześcijańskie znikają z naszego otoczenia. Tam komuś przeszkadza krzyż, na uniwersytecie w Windsor zarzuca się tradycyjną modlitwę na zakończenie roku akademickiego; katolicki uniwersytet w USA zdejmuje ze ściany krzyż, ponieważ prezydent Obama wygłasza tam mowę... Wspomniałem Stany Zjednoczone, gdzie wrogów krzyża jest znacznie więcej, nie zapominajmy bowiem, że walka z religią toczy się w wielu krajach. Uzupełnię, uściślę, z religią chrześcijańską.
Mogę sobie pozwolić na przypuszczenie, że moja rozmówczyni ma do czynienia z klientami w większości o chrześcijańskich korzeniach, ale ma już zakodowane, że gdzieś istnieje niewielki odsetek, który nie wierzy w Boga, i ten niewielki margines powoduje, że lekką ręką odrzuca się naszą tradycję. Aby tylko nikogo nie urazić, nikomu nie sprawić przyszłości... a w świecie, każdego dnia, giną chrześcijanie tylko dlatego, że trwają przy Jezusie. My u siebie zamykamy sobie usta w trosce o dobre samopoczucie muzułmanów, a w ich krajach grozi ukamienowanie za samo tylko posiadanie Pisma Świętego... jakaś równowaga powinna obowiązywać, prawda?
A skoro przytoczyłem nieco liczb, dorzucę jeszcze garstkę, nad którą warto się zastanowić. Otóż w latach 1991–2001 liczba muzułmanów w Kanadzie wzrosła o 129 proc., buddystów o 84 proc., hinduistów o 89 proc. i sikhów o 88 proc.
Liczby te pokazują, skąd nowi imigranci przybywają i jakie będzie oblicze Kanady w przyszłości.
To chyba Lenin mówił o kapitalistach, którzy gotowi są sprzedać nawet sznur, na którym zawisną. Parafrazując myśl tego arcyzbira, można powiedzieć, że w pogoni za zyskiem, klientem gotowi jesteśmy zaprzeć się swoich korzeni – byle srebrniki znalazły się na naszym koncie...
Leszek Wyrzykowski
Windsor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!