Polski prezydent, polskim głosem, wypowiada słowa, które z polskich ust europejscy politycy winni byli słyszeć od zawsze. Wypowiada je publicznie i wprost. Po angielsku.
To wiele, bardzo wiele, gdy w głosie prezydenta Rzeczypospolitej słyszymy ton nienotowany w przestrzeni publicznej na tym poziomie przedstawicielskim bodaj od owego tragicznego kwietnia 2010 roku. Niemieccy politycy, przyzwyczajeni ze strony polskiej do więcej niż uległości werbalnej, rzec można: zbaranieli. Kto nie zarejestrował miny przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza w czasie dyskusji panelowej w Monachium, niech żałuje. Wytykać Berlinowi interesy z Moskwą? Imputować błędy polityczne władzom Niemiec? Zarzucać im brak solidarności z państwami Unii, a w tym kontekście piętnować postępowanie Kremla? Horrendum!
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!