Nie od dzisiaj wiadomo, że ludzie, którzy na co dzień kochają zamordyzm, lubią śpiewać o wolności. Doskonale stan ten oddaje sowiecki szlagier radia Moskwa: Sziroka strana maja rodnaja. / Mnogo w niej liesow, poliej i riek. / Ja drugoj takoj strany nie znaju / Gdie tak wolno dyszyt czełowiek…
Ach, pięknie Sowieci śpiewali.
Tymczasem jeśli tak dalej pójdzie, to my również będziemy mieli okazję zaznać wolnościowego "dyszenia". Gdzie? Tutaj, w stronie radnoj… Dzierżymordzie ma to do siebie, że najłatwiej zaprowadza się je pod sztandarami wolności i liberalizmu. Tendencję zaś widać gołym okiem.
Na razie są to tylko dzwoneczki alarmowe; na razie wśród naszych "liesow, poliej i riek" nie słychać warkotu pił i stuku młotów "ochotników budujących nową linię kolejową", jak miało to na przykład miejsce w szczęśliwej Albanii pod rządami Enwera Hodży. Na razie. Za to już możemy się poszczycić budową zrębów systemu, który może je kiedyś zapełni. Systemu "ośrodków deradykalizacyjnych", "dyrektoriatów ds. walki z rasizmem" i tym podobnych.
Samo nazewnictwo jest znamienne, z jednej strony, kojarząc się z XX-wieczną literaturą political fiction, a z drugiej, ze schyłkowym okresem rewolucyjnego terroru. Jak podaje Wikipedia, dyrektoriat – organ rządowej egzekutywy rewolucji francuskiej i innych "egzekutyw" w czasach rewolucyjnego tumultu i zamieszania.
Na razie wydaje nam się, że to nie do pomyślenia. Ale w tym pięknym kraju licznych rzek i jezior, jeszcze 20 lat temu nie do pomyślenia było mnóstwo rzeczy, które dzisiaj przyjmujemy za naturalne i oczywiste.
Cóż więc stoi na przeszkodzie, by "deradykalizować", czy też leczyć z rasizmu pięknem kanadyjskiej przyrody w odległych zakątkach? Pomysł sam się narzuca, tym bardziej że izolacja pozbawi element zradykalizowany czy to na tle rasistowskim, czy homofobicznym zgubnego wpływu na otoczenie i zahamuje rozprzestrzenianie się takich postaw. Gdyby więc ktoś kiedyś pytał, to proszę pamiętać, że pierwszy poddałem ten sprawdzony pomysł socjalnej przebudowy i przeczyszczenia.
Do tego etapu jeszcze nie doszliśmy, choć na drodze do "świetlanej przyszłości wolnych ludzi" mamy już wiele za sobą.
W przyszłość kroczymy wielkimi krokami, o czym może świadczyć i to, że nasza miłościwie panująca partia – a jakże, liberalna, ergo wolnościowa – postanowiła, w głosowaniu nad nową ustawą zezwalającą na wspomagane samobójstwo, czytaj dobijanie, w kanadyjskich szpitalach wprowadzić dyscyplinę, żeby tam żaden mięczak nie wyłamywał się z szeregu, zasłaniając sumieniem (to chyba jakiś zabobon). Nasz seksowny szef oznajmił, że jest to "sprawa wolności zagwarantowanych przez konstytucję", a więc nie ma przeproś. Jak mus, to mus, równym krokiem pójdziemy w awangardzie świata: "Dawnej niewoli już się kończy czas! Chorągiew wznieś! Szeregi mocno zwarte!".
Zresztą posłowie liberalni wiedzą, co to jest wolność sumienia, ponieważ zanim Partia Liberalna zgłosiła ich kandydatury, od każdego odebrała proaborcyjną deklarację. Aborcja, eutanazja… wsio ryba.
Od jakiegoś czasu równie rewolucyjnie zaczyna wyglądać sytuacja tzw. wolności prasy. Co prawda jacyś tam wolterianie twierdzili kiedyś, że bez swobody głoszenia opinii nie ma mowy o wolności, ale to było dawno, a więc może było, a może się już zbyło. Nasi obecni "wolnomyśliciele" idą prekursorskim tropem kolegi prokuratora z rady rejsu (patrz film "Rejs"), cytuję: "Każdy może, prawda, krytykować, a mam wrażenie, że dopuszczanie do krytyki panie to nikomu... Mmmm... Tak nie... Nie podoba się. Więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie. Tych naszych prawda punktów, które stworzymy".
Wtedy, w latach 70., wzbudzało to wesołość nawet wśród uciskanego żelazną kurtyną ludu miast i wsi.
Dzisiaj, w Kanadzie, śmiech zastyga na ustach, bo oto pewien aparatczik rządu albertańskiej bojowniczki o sprawiedliwość społeczną, premier Racheli Notley z NDP, postanowił umieścić w rozpisce rubrykę "tych klientów nie obsługujemy" i wywalił z konferencji prasowych dziennikarzy prawicowego portalu The Rebel kanadyjskiego Żyda Ezry Lewanta. Dlaczego? No bo się głupio naśmiewali... "Krytyka może być, ale tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było…".
Szczęśliwie, na razie jeszcze było to o jeden most za daleko i podniósł się klangor. Na razie, bo już w przyszłym pokoleniu sześciopłciowe społeczeństwo kanadyjskie, jak młode pelikany będzie łykać takie szmoncesy.
Kierownicy systemu wiedzą, że najbardziej skuteczna zmiana polega na małych krokach. Polityka małych kroków w ciągu pół wieku odmieniła nie do poznania ludzi i kraj. Można jednak odnieść wrażenie, że ostatnio proces zaczął jakby przyspieszać. Czyżby czasu było niewiele?
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!