Jak chciał Cyprian Kamil Norwid: cisza to zbieranie głosów. Ci, którzy sami są głosami, ale którzy nie potrafią trwać w ciszy, gdy ich państwo skowyczy z bólu, 29 września spotkali się w Warszawie.
Zbigniew Kuźmiuk w niedzielę, 30 września: "Jeżeli więc tysiące ludzi z własnej nieprzymuszonej woli przez wiele godzin najpierw jadą do Warszawy, aby publicznie zaprezentować takie postawy, a później przez wiele godzin będą do swoich miejsc zamieszkania wracać, to oznacza ich ogromną determinację, aby naprawiać Polskę. Te tysiące ludzi wczoraj na ulicach Warszawy, świadczą o tym, że Polska się obudziła".
Być może rzeczywiście Polska się obudziła, a być może dopiero się budzi. Tak czy owak, manifestacja, zdaniem warszawskiej policji: "największa od lat", zgromadziła według różnych szacunków od 120.000 do 200.000 uczestników. Nie było większej od paru dekad, nie licząc papieskich pielgrzymek. Dziesiątki, dziesiątki tysięcy ludzi, prawdziwa ludzka rzeka płynąca ulicami Warszawy, ocean przystrojony biało-czerwonymi flagami. Rzeczywiście, serce rosło. Rodziny z małymi dziećmi, grupki młodzieży, babcie i dziadkowie z wnukami, reprezentanci Kościoła w koloratkach, przedstawiciele partii opozycyjnych, tłum związkowców, nie zabrakło nawet inwalidów na wózkach. Ja jednakowoż odegram teraz rolę nadzwyczajnie ponurego malkontenta, by rzec: mało nas do pieczenia chleba.
* * *
Demonstracja demonstracją, tłumy tłumami, lecz Telewizja Trwam nie dostanie koncesji na multipleks, bo to jest być albo nie być obecnego układu. Rząd głosem premiera Tuska bierze odpowiedzialność za wszystko, ale odpowiadać nie chce i nie zamierza za nic. Macie pracować do śmierci, bo przeputaliśmy wasze emerytury. Nie przeprosimy za Smoleńsk, bo tańczycie na trumnach. I tak dalej, i tak dalej.
Kilka dni przed manifestacją najsłynniejszy polski redemptorysta, ojciec Tadeusz Rydzyk, zauważył: "Jesteśmy poddawani obróbce propagandowej, której trzeba umieć i chcieć się przeciwstawić. Niech ci, którzy występują przeciwko nam, nas zobaczą. Niech widzą, że jesteśmy, ilu nas jest, że nas nie uśpili". Potem na placu Trzech Krzyży przeżywaliśmy Mszę Świętą. Potem ruszył imponujących rozmiarów marsz. Rzecz w tym, iż tę celebrę (i mszę, i marsz) Jan Krzysztof Kelus skomentował dawno temu słowami słusznymi, choć zupełnie pozbawionymi kontekstu chrześcijańskiego: "modlitwa modlitwą, a tu trzeba brzytwą. Albo jeszcze gorzej, sprężynowym nożem".
* * *
Mało nas do pieczenia chleba, powtórzę. A przecież rząd Donalda Tuska można przewrócić od ręki. To równie proste, co pstryknięcie palcami. Niczym zdmuchnięcie świeczki. By ten rząd upadł w połowie tygodnia, wystarczy w poniedziałkowe południe wyprowadzić na ulice Warszawy dwa miliony ludzi, żądających natychmiastowej dymisji gabinetu. Niechby zgromadzili się na placu Trzech Krzyży, na Nowym Świecie i na Krakowskim Przedmieściu. Niech prowadzi ich krzyż niesiony przez księdza Stanisława Małkowskiego, a modlitwie przewodniczy kościelny hierarcha o autorytecie drohiczyńskiego biskupa Antoniego Dydycza. Niechby wszyscy ci ludzie zostali w centrum Warszawy, modląc się, do wtorku. I do środy.
Do wieczora trzeciego dnia tygodnia ten rząd byłby martwy. Albowiem nie ma takiej władzy, która wytrzymałaby wyrażone w ten sposób żądanie, dodatkowo legitymizowane mocą Kościoła. Tak jak nie istnieją siły policyjne, zdolne powstrzymać dwa miliony zdesperowanych ludzi przed wymierzeniem sprawiedliwości złodziejom, oszustom i łgarzom poprzebieranym w "obywatelski mandat wyborczy".
Krótko mówiąc, idzie o to, Szanowni Państwo, by Warszawę odwiedziła rzesza rzeczywiście przebudzonych, a nie tylko większa niż zwykle liczba przekonanych.
* * *
Główny Urząd Statystyczny podał niedawno, że około trzech milionów Polaków żyje w prawdziwej nędzy. Że lawinowo rośnie liczba osób zagrożonych ubóstwem. Zagrożonych, czyli takich, którym nie wystarcza pieniędzy na zaspokojenie choćby elementarnych potrzeb. Ludzie ci muszą wciąż wybierać między czynszem, opałem, gazem, elektrycznością, środkami czystości, ubraniem, lekarstwami czy żywnością. Podobno są w Polsce gminy, w których co druga rodzina puka do drzwi ośrodków pomocy społecznej, a podwyżki wielu zmuszają do oszczędności w stopniu często oznaczającym głód – zwłaszcza tam, gdzie choć jedna z osób dorosłych straci pracę. Na nędzę szczególnie narażone są dzieci, a nawet stałe zatrudnienie niekoniecznie zapewnia polskim rodzinom dochody powyżej pułapu zagrożenia biedą.
I tak dalej, i tak dalej. Tym trzem milionom Polaków na nic informacje o średniej płacy przekraczającej kilka tysięcy złotych, tak samo jak na nic im rozbawienie widywane na twarzy ministra Rostowskiego z ukontentowaniem deliberującego nad budżetem. Czy pierzaste, puste obietnice Donalda Tuska. Tym ludziom, podobnie jak całej Polsce, potrzebny jest Jarosław Kaczyński. A mówiąc słowami ojca Tadeusza Rydzyka: "Informacja, formacja, organizacja i akcja".
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!