Postęp, nowoczesność, awangarda. Wolność, równość, wszyscy ludzie będą braćmi. I tak dalej, i tak dalej. Czyż można dziwić się, że w tych okolicznościach realia Nowego Wspaniałego Świata wylewają się na nas niczym nieczystości z węża szambiarki, na dodatek pod ciśnieniem?
Fizyki oszukać nie sposób, więc wstąpiwszy na równię pochyłą, można się już tylko staczać. Jeden przykład – Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi opracowało nowelizację ustawy o ochronie zwierząt, a to w zakresie przepisów regulujących zasady uboju. Z projektu wynika, że osoba uśmiercająca zwierzę na potrzeby konsumpcji domowej (powiedzmy: aby hodowaną przy kurniku świnię przerobić na golonkę czy schab), będzie musiała przejść, zakończony egzaminem, specjalistyczny kurs, zapoznając się między innymi ze sposobami krępowania i ogłuszania zwierząt.
Wszystko pięknie, młodsi bracia i te rzeczy, wszelako przy okazji warto, a nawet koniecznie należy podkreślić, że z mordowaniem najmłodszych egzemplarzy naszego własnego gatunku nie ma problemów natury, powiedzmy: biurokratycznej. Prawdę powiedziawszy, nie ma z tym żadnych problemów, wystarczy łyknąć pigułkę.
Komu lody, komu
Jak to dziwnie plecie się na tej nadwiślańskiej ziemi: pigułki wywołujące poronienie dostać u nas łatwo, natomiast o lekarstwa ratujące życie niejednokrotnie walczyć trzeba w sądach. Bywa, szpitale odmawiają pacjentom terapii, i weź człowieku coś z tym zrób, gdy sędziowie w Polsce rozgrzani politycznie, acz nierychliwi społecznie, sprawy sądowe ciągną się miesiącami, a choroba robi swoje i czekać nie chce.
Receptą miała być tak zwana komercjalizacja szpitali. Pierwszą osobą otwarcie informującą o tym Polaków (choć nie z własnej inicjatywy) była posłanka Platformy Obywatelskiej Beata Sawicka (wyrok w pierwszej instancji: trzy lata pozbawienia wolności). Nim z oczu tej kobiety trysnęły fontanny łez, wachlarzem skutecznie udawanej boleści głusząc fakty, Sawicka mówiła tak: "Tyle mam układów teraz wypracowanych i to wszystko w łeb weźmie, bo nie problem byłby, gdybyśmy my wzięli władzę. Tylko problem jest, jak oni jeszcze raz wezmą władzę i na swoich ludzi powymieniają na kolejne władze". O kręceniu lodów dwa proste zdania, nawet jeśli wypowiedziane bez przesadnej troski o język ojczysty.
Tymczasem raport Najwyższej Izby Kontroli na temat komercjalizacji szpitali nie pozostawia złudzeń: "Komercjalizacja większości skontrolowanych szpitali nie przynosi zamierzonego efektu. Kolejki pacjentów nie zmniejszają się, całkowite zadłużenie służby zdrowia nie maleje, a część z poddanych przekształceniom szpitali wpada w kolejne długi".
Z powyższym korespondują wyniki badań pt. "Barometr zdrowia", w których szósty raz z rzędu sprawdzano poziom zadowolenia obywateli z jakości służby zdrowia w dziewięciu państwach Unii Europejskiej, w tym w Polsce. Niestety, i tutaj szydło wychodzi z worka, mocno w paluchy kłując. Oto blisko co piąty Polak musi darować sobie realizację recept, a co dziesiąty z powodu kłopotów finansowych rezygnuje z wizyt u specjalistów czy w ogóle z leczenia (w 2009 r. 13 proc., w roku 2011 aż 41 proc.).
Głupsi niż kałuże
To wszystko przez tę ponadprzeciętną mądrość naszych specjalistów od systemu ochrony zdrowia, nie może być inaczej. A przecież im bardziej człowiek samemu sobie wydaje się sobie mądrzejszy, tym bardziej innym ludziom rzuca się w oczy jego głupota. Najwyraźniej niektórzy najmądrzejsi z mądrych stają się wtedy głupsi niż kałuże.
Weźmy takiego Jana Hartmana, profesora nauk humanistycznych, wykładowcę akademickiego, członka reaktywowanej w Polsce w roku 2007 organizacji B'nai B'rith ("Synowie Przymierza"). Tak, tego osobnika zafascynowanego tolerancją, który przy okazji dyskusji wokół zapłodnienia in vitro otwartym tekstem przyznał, że nie chodzi wcale o "ciężką dolę niepłodnych matek", tylko o to, by "złamać wpływ Kościoła".
Niedawno Hartman wydalił z siebie takie oto słowa: "Chuligani i chamy mają się dobrze na naszych ulicach, w autobusach i szkołach. Społeczeństwo – nawet mocno zbudowani młodzi mężczyźni – milczy. Większość z obawy przed pobiciem udaje, że nie widzi agresji. Jesteśmy sterroryzowani przez łobuzerię (...)".
Prawda, jaki pan profesor Hartman spostrzegawczy? Dłonie same składają się do oklasków. Niestety, tę przemowę kończą deklaracje nader dyrektywne w tonie: "powinniśmy wypracować inne, skuteczne sposoby nauczania w szkole zasad". Jakich mianowicie zasad panie Hartman, przepraszam bardzo?
I teraz proszę wybaczyć mi werbalną dosłowność: to są ocipieńcy. Tak nazywam głupców, którzy jedną ręką nawołują do motywowania nauczycieli, by wpajali młodzieży zasady oraz uczyli odwagi, by tych zasad bronić, a drugą zdzierają ze ścian krzyże i dezawuują odwiecznego depozytariusza zasad, o których mówią.
Krzysztof Ligęza
O TYM, CO NAJWAŻNIEJSZE,
CZYLI
DLACZEGO WARTO PRZECZYTAĆ "MYŚLOZBRODNIK"
"Non enim possumus quae vidimus et audivimus non loqui" (nie możemy tego, cośmy widzieli i słyszeli, nie mówić) - za apostołami Piotrem i Janem powtarzają publicyści, którym współczesny Sanhedryn, a ujmując rzecz w kontekście szerszym niż symboliczne biblijne przywołanie: którym dzisiejsi nadzorcy myśli owinięci cuchnącymi prześcieradłami marksizmu kulturowego, pragną zamknąć usta oraz skonfiskować klawiatury.
Którzy publicyści? Stanisław Michalkiewicz, Tomasz Sommer, Rafał Ziemkiewicz, Jerzy Robert Nowak, wreszcie w tak znakomitym towarzystwie nie pierwszy (ale i nie ostatni) autor Myślozbrodnika - a wraz z wymienionymi także wielu, wielu innych.
To dążenie do spacyfikowania niepokornych poprzez odesłanie w niebyt głoszonych przezeń komentarzy i opinii wydaje się naturalne, skoro zgodnie ze sprytnie narzuconym i obowiązującym powszechnie paradygmatem poprawności politycznej, wypowiedzi tych osób mają "nienawistny, niepokojący charakter", a tym samym "wymagają jeśli nie karnej, to co najmniej społecznej reakcji i napiętnowania".
Kto konkretnie podnosi podobne zarzuty, wzywając zarazem do karania ludzi przyzwoitych, a przy tym spostrzegawczych? Twierdzą tak choćby autorzy raportu przygotowanego na zlecenie niegdysiejszego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji przez Poznańskie Centrum Praw Człowieka ("Monitorowanie treści rasistowskich, ksenofobicznych i antysemickich w polskiej prasie", Instytut Nauk Prawnych PAN). Po czym dodają, że: "Identyfikacja treści tego typu ma pełnić funkcję "wczesnego ostrzegania", wskazywać które źródła zawierają wypowiedzi "niepokojące" lub wręcz sprzeczne z prawem".
Na przykład Krzysztof Ligęza w swoich publikacjach "przedstawia ksenofobiczną interpretacją integracji europejskiej; stawiając UE w opozycji do niepodległej Polski", a w jego tekstach "pojawiają się wypowiedzi o charakterze islamofobicznym (...) a także ujęte w cudzysłów, aluzyjne odwołania do konfliktu ras". Żeby już nie wspominać o innych, równie przerażających myślozbrodniach autora Myślozbrodnika.
I między innymi dlatego tej książki nie można kupić w EMPIK-u, a jej Czytelnik nie znajdzie w środku "ani jednej reklamy ze spółki skarbu państwa, komunikatów administracji państwowej, funduszy promocyjnych Unii i biznesu zarabiającego na życzliwości władzy, którymi watowane są nieustannie protuskowe media" (Rafał Ziemkiewicz). Tym bardziej zamówić tę książkę i przeczytać warto, i nawet koniecznie trzeba.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!