Życie to arena, na której dobro nieustannie ściera się ze złem. W tym boju bezstronność jest iluzją, zaś deklaracja neutralności oszustwem. Po której stronie stoisz?
Jeszcze do niedawna każdy, byle tylko nie Jarosław Kaczyński, aż tu nagle proszę: nieważne kto, byle nie Donald Tusk. Jak to się dziwnie plecie na tym świecie, że dnia ani godziny żaden tak zwany elektorat nie zna. Że o tytularnych premierach czy zwykłych członkach elektoratu nie wspomnę.
Bo to przez sondaż, czyli właśnie przez głos elektoratu, ta zmiana. Zmiana przez jednych wypatrywana, a dla innych w żadnej części nie do zaakceptowania. 39 proc. poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości, 33 proc. dla Platformy Obywatelskiej, a potem długo, długo nic. Takie wyniki niejednego wprawiły w osłupienie.
Mało skromnie wyznam, że mnie konfuzja ominęła. Ja uparcie powtarzam swoje: istnieje kilka skutecznych narzędzi, umożliwiających tresurę tak zwanego elektoratu do zadowalającego władców marionetek poziomu "trzoda u wrót masarni". Jednym z tych narzędzi są sondaże zwane "badaniami opinii". De facto służą one do odczytywania oraz kontrolowania trendów. Przy czym wyłącznie to drugie dotyczy przestrzeni publicznej, bo tylko to rzuca się dziennikarskim hienom na żer.
Innymi słowy, nie ma czym aż tak się podniecać i trzeba wiedzieć, że czas prawdziwych przetasowań na scenie zwanej powszechnie acz niesłusznie sceną polityczną, dopiero przed nami.
Protest pryncypialny
Jako się rzekło, przed nami zmiany na scenie zwanej polityczną, zatem przed nami również wielce frapująca sondażowa przyszłość. Natomiast zupełnie za nami wyniki innych badań, opublikowanych niedawno w tygodniku "The Lancet". Mianowicie w kwietniu 2011 roku prześledzono los prawie 50.000 pacjentów "chirurgicznych" w ponad pięciuset szpitalach w 28 państwach Starego Kontynentu. Pod lupę brano wyłącznie przebieg leczenia i szpitalnej rekonwalescencji po rutynowych, planowych operacjach. Żadnych mocno skomplikowanych zabiegów kardiologicznych czy neurologicznych. Szacowano zaś, jaki procent pacjentów nigdy ze szpitali nie wyszło – ponieważ zmarli albo bezpośrednio w wyniku tychże standardowych operacji, albo w wyniku pooperacyjnych powikłań. I cóż się okazało?
Okazało się, że o ile w Niemczech umiera (przypomnę: po wykonaniu operacji o rutynowym charakterze) dwadzieścia pięć osób na każdy tysiąc pacjentów poddanych zabiegom (w Norwegii, Szwecji, Finlandii, Szwajcarii i Holandii nieco mniej, we Włoszech, Irlandii, Rumunii więcej, w Chorwacji nawet trzykrotnie więcej), to w Polsce z życiem rozstaje się co najmniej dziesięć procent szpitalnych pacjentów (co oznacza, iż statystycznie rzecz ujmując, na sto planowych zabiegów mamy w Polsce minimum dziesięć wypadków śmiertelnych – bezpośrednio "na stole", bądź w wyniku powikłań).
Po ujawnieniu tych szokujących danych, w nadwiślańskiej przestrzeni publicznej zawrzało. Szczęściem Ministerstwo Zdrowia pryncypialnie przeciwko liczbom zaprotestowało, natychmiast dezawuując dokonania najwyżej cenionego i najdłużej wydawanego na świecie medycznego czasopisma branżowego. Ot, "The Lancet" nieodpowiedzialnie opublikował fałszywe dane, może metodologię zakłamał czy coś w tym rodzaju, normalnie nie ma o czym gadać. I dyskusja umarła jak ci nieszczęśni pacjenci, o których w badaniach wspominano.
Między prawdą a kłamstwem
Wbrew pozorom, powyższe refleksje nie dotyczą ani sondaży, ani dramatycznej sytuacji w polskim systemie ochrony zdrowia. Wszystko, co napisałem, wszystko co do ostatniej literki, należy tłumaczyć w kontekście tego jednego pytania ze wstępu: "po której stronie stoisz?".
Bo życie naprawdę jest areną, na której dobro nieustannie ściera się ze złem. Bo w tym boju bezstronność naprawdę jest iluzją, zaś deklaracja neutralności niekwestionowanym oszustwem. Bo człowiek przyzwoity naprawdę musi wiedzieć, którą stronę wybiera, i w imię czego pragnie przy niej trwać bez względu na okoliczności. Wreszcie, bo rację ma ksiądz Stanisław Małkowski, oświadczając, iż: "Złudzeniem jest mniemać, iż między prawdą i kłamstwem, dobrem i złem, życiem i śmiercią istnieje jakaś miła przestrzeń neutralna, w której możliwa jest samorealizacja, bez piekła i bez nieba, bez szatana i bez Boga, poza dobrem i złem, na wzór zwierząt".
Zatem: po której stronie stoisz?
Pytam i będę to pytanie powtarzał nieustająco, wciąż i wciąż na nowo, i raz za razem. Albowiem dla rzeczywistych władców naszego świata, dla ludzi skrytych za medialną mgłą i kaleczących świat do krwi, nie ma nic bardziej złowrogiego, niż uczciwy człowiek.
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
O TYM, CO NAJWAŻNIEJSZE,
CZYLI
DLACZEGO WARTO PRZECZYTAĆ "MYŚLOZBRODNIK"
"Non enim possumus quae vidimus et audivimus non loqui" (nie możemy tego, cośmy widzieli i słyszeli, nie mówić) - za apostołami Piotrem i Janem powtarzają publicyści, którym współczesny Sanhedryn, a ujmując rzecz w kontekście szerszym niż symboliczne biblijne przywołanie: którym dzisiejsi nadzorcy myśli owinięci cuchnącymi prześcieradłami marksizmu kulturowego, pragną zamknąć usta oraz skonfiskować klawiatury.
Którzy publicyści? Stanisław Michalkiewicz, Tomasz Sommer, Rafał Ziemkiewicz, Jerzy Robert Nowak, wreszcie w tak znakomitym towarzystwie nie pierwszy (ale i nie ostatni) autor Myślozbrodnika - a wraz z wymienionymi także wielu, wielu innych.
To dążenie do spacyfikowania niepokornych poprzez odesłanie w niebyt głoszonych przezeń komentarzy i opinii wydaje się naturalne, skoro zgodnie ze sprytnie narzuconym i obowiązującym powszechnie paradygmatem poprawności politycznej, wypowiedzi tych osób mają "nienawistny, niepokojący charakter", a tym samym "wymagają jeśli nie karnej, to co najmniej społecznej reakcji i napiętnowania".
Kto konkretnie podnosi podobne zarzuty, wzywając zarazem do karania ludzi przyzwoitych, a przy tym spostrzegawczych? Twierdzą tak choćby autorzy raportu przygotowanego na zlecenie niegdysiejszego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji przez Poznańskie Centrum Praw Człowieka ("Monitorowanie treści rasistowskich, ksenofobicznych i antysemickich w polskiej prasie", Instytut Nauk Prawnych PAN). Po czym dodają, że: "Identyfikacja treści tego typu ma pełnić funkcję "wczesnego ostrzegania", wskazywać które źródła zawierają wypowiedzi "niepokojące" lub wręcz sprzeczne z prawem".
Na przykład Krzysztof Ligęza w swoich publikacjach "przedstawia ksenofobiczną interpretacją integracji europejskiej; stawiając UE w opozycji do niepodległej Polski", a w jego tekstach "pojawiają się wypowiedzi o charakterze islamofobicznym (...) a także ujęte w cudzysłów, aluzyjne odwołania do konfliktu ras". Żeby już nie wspominać o innych, równie przerażających myślozbrodniach autora Myślozbrodnika.
I między innymi dlatego tej książki nie można kupić w EMPIK-u, a jej Czytelnik nie znajdzie w środku "ani jednej reklamy ze spółki skarbu państwa, komunikatów administracji państwowej, funduszy promocyjnych Unii i biznesu zarabiającego na życzliwości władzy, którymi watowane są nieustannie protuskowe media" (Rafał Ziemkiewicz). Tym bardziej zamówić tę książkę i przeczytać warto, i nawet koniecznie trzeba.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!