Byłem u dziecka w przedszkolu na "koncercie wiosennym"; dzień otwarty szkoły, pełna rodziców sala gimnastyczna, no i występujące kilka klas...Niestety, koncertu nikt nie oglądał. Dlaczego? Wszyscy zajęci byli filmowanie występów. Gromady rodzicieli, niczym watahy dziennikarzy na najbardziej agresywnie obsługiwanych konferencjach prasowych, walczyły o najlepsze ujęcie, wiele osób stało, zasłaniając innym, niektórzy na krzesłach; wyciągnięte ręce, z aparatami, smartfonami, kamerami, czym kto tam mógł się pochwalić. A jest gadżetów elektronicznych multum. Cała sala jarzyła się więc małymi kolorowymi ekranikami.
Szkoła usiłowała nieco nad tym panować, ale rodzice byli o wiele bardziej nieposłuszni niż dzieci. I tak, zamiast oglądać koncert, oglądałem imprezę światło i dźwięk pt. amatorskie filmowanie koncertu.
Jest to zmora tego rodzaju uroczystości, zmora coraz częściej wkraczająca nawet do kościołów i innych miejsc, gdzie powinno być cicho, dostojnie i w skupieniu.
Filmujemy te dzieci, wkładamy zdjęcia gdzieś tam do youtuba, wysyłamy facebookiem czy inaczej – tak jakbyśmy na wieczność usiłowali zatrzymać tę podniosłą chwilę, którą właśnie swoim zachowaniem zepsuliśmy.
Życie składa się z momentów, które pamiętamy i które wgryzają się nam w pamięć i potem nas przywołują. Ale jak je możemy zapamiętać, skoro zamiast przeżywania, nagle wszyscy stajemy się obsługującymi imprezę fotoreporterami? Uroczystość to przede wszystkim chwila refleksji, a nie czas nerwowego poszukiwania najlepszego ujęcia.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!