Polska scena polityczna zawsze była denerwująca (patrząc i słuchając, wargi same się zgryzały), teraz jednak staje się wprost "psychiczna". Powodem są dwie wzajemnie się wykluczające wizje rządzenia. Sytuacja przypomina czasy przedrozbiorowe. Patrząc z góry, można by polskich polityków (tych, którym coś tam jeszcze się chce) podzielić na stronnictwo ugodowe i stronnictwo sanacyjne.
"Ugodowcy" uważają, że wyżej kija nie podskoczysz, Polska w obecnym układzie sił musi zrezygnować z samodzielności, jadą więc do "cara" z lennem i kłaniają się w hołdzie. Stronnictwo to uznało, że w tych realiach musimy być niemieckim przysiółkiem, a nasze sprawy i tak zostaną rozstrzygnięte przez neo-Ribbentropa z neo-Mołotowem. Oczywiście, w grupie tej jest sporo karierowiczów i konformistów, którzy tego rodzaju "wyższą" racją racjonalizują narodowe zaprzaństwo.
Przedstawiciele tego stronnictwa (premier Tusk) zarzucają drugiej stronie (podobnie jak to było w wieku XIX) brak realizmu, puste gesty i tradycyjnie polskie skłonności do beznadziejnego wymachiwania szabelką. Z tych pozycji oskarżają "sanacyjnych" o zdradę "interesu polskiego", który sami pojmują jako leżenie na plecach i przebieranie łapkami, w nadziei na smaczniejsze kąski z pańskiego stołu możnych sąsiadów.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!