Socjalista Hollande prezydentem Francji – wygląda na to, że w całej Europie będziemy mieli nowe rozdanie i nastąpi populistyczna "cofka". Co z niej wyniknie? Kiedyś, gdy na firmamencie polityki USA pojawił się młody Murzyn Obama, jedno z ważniejszych pytań, jakie wtedy zadawano, brzmiało: "Is he against the system?".
We Francji takie pytanie nie pada, bo odpowiedź jest dawno znana; nowy prezydent jest rozpoznaną częścią systemu. Główne zadanie elity politycznej w Europie polega na spacyfikowaniu niezadowolenia społecznego i obronie koncepcji kontynentalnego zjednoczenia w sytuacji pogarszającego się poziomu życia, katastrofy demograficznej i ekspansji kulturowej islamu. Będą więc różne wrzutki i zmyłki.
Aby podołać zadaniu, potrzebni są przywódcy nowego etapu. Europę czekają wstrząsy, dzięki którym mieszkańcy kontynentu zaakceptują "jedynie słuszną drogę". Jaką? Premier Wielkiej Brytanii David Cameron mówi o tym kawa na ławę w udzielonym w środę wywiadzie dla "Daily Mail" – jeśli strefa euro ma odnieść sukces, potrzebny jest jeden rząd. "Nigdzie na świecie jedna waluta nie występuje bez jednego rządu – tłumaczy. – Aby euro miało sens, oznacza dla mnie, że kraje eurostrefy muszą mieć o wiele bardziej skoordynowaną politykę ekonomiczną i jeszcze ściślej skoordynowaną politykę zadłużenia" – tak mówi człowiek, który ponoć jest nieco bardziej eurosceptyczny od francuskich kolegów z klubu. Czasy się jednak zmieniają, pora więc na prawdę nowego etapu.
Co to ma wspólnego z wyborami we Francji czy Grecji? Otóż, wróżąc z fusów, można powiedzieć, że ludzie, odreagowując narzucane im obniżenie poziomu życia, wybiorą rządy obiecujące, że można inaczej, po czym niedługo okaże się, że ta droga prowadzi do chaosu i jeszcze gorszych kłopotów (siłą rzeczy obecna sytuacja jest nie do utrzymania) – dzięki temu "alternatywne" rozwiązania polityczne zostaną skompromitowane i Europejczycy prosić będą na kolanach nasz Komsomoł, by jakiś czieriezwyczajny komitet zrobił z tym bajzlem porządek, na przykład wprowadzając jeden zarząd gospodarczy. Zgodnie z planem, stary porządek musi runąć w czkawkach, musi się poważnie załamać, aby na jego gruzach powstał dwunastogwiazdkowy feniks New Brave Europe. Chodzi więc o to, by tak zaplanować nowy redyk, byśmy pobekując "Odę do radości", weszli do zagrody z poczuciem ulgi i dobrze spełnionego obowiązku.
Oczywiście każdy etap ma swoje niebezpieczeństwa. Etap wyburzania również. To "niebezpieczeństwo" jest szansą dla nas. Nikłą, bo nikłą, ale zawsze. Jedyna droga ratunku – o ile jeszcze można na nią wkroczyć – to restauracja starych wartości, powrót do chrześcijańskich korzeni kontynentu i koncepcji Europy ojczyzn – braterstwo narodów na bazie jednej kultury starej Europy, rezygnacja z realizowanej po bolszewicku integracji politycznej i ekonomicznej. Aby tak się stało, musiałaby jednak istnieć kontrelita. A tej ani na salonach, ani na ulicy nie widać.
Europejczycy będą więc wybierać tych, którzy obiecają patiomkinowską wioskę dobrobytu – pod hasłami rozbudowanego państwa opiekuńczego. Ludzie chcą żyć jak dawniej, trzeba im to obiecać. Obecny system finansowy i tak jest nie do utrzymania, potrzebne jest więc stworzenie iluzji, które następnie legną w gruzach, kompromitując "nie nasze idee"; dopiero wówczas przy pomocy wojska, policji zabetonujemy fundamenty nowego porządku, nowego kontynentalnego "ładu". W stolicach świata przebierają już na tę myśl nogami.
Nowa Europa oznaczać będzie kulturowy bolszewizm politycznej poprawności, mało wydajny system etatystycznego zarządzania, dominację silnych korporacji niemieckich nad drobną przedsiębiorczością, regiony zamiast państw, czyli w przypadku Polski, koniec złudzeń i koniec nadziei na podmiotowość polityczną.
Kto kontroluje kredyt, kontroluje wszystko – system wyprodukował kryzys, który teraz w kilku ruchawkach zostanie przezeń "zażegnany". Dzięki prostym ruchom elita zyska przyzwolenie na realizację zjednoczeniowej utopii. Projekt znany był od dawna, a dzisiaj sytuacja jest na tyle opanowana, by można było o nim głośno mówić. Christopher Booker z "The Daily Telegraph" przypomina memorandum brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych z 1971. Dokument zatytułowany "Suwerenność i Wspólnota" ("Sovereignty and the Community") został ujawniony po zdjęciu klauzuli tajności. Główna teza głosi: dostrzeżenie właściwej natury europejskiego projektu zajmie Brytyjczykom 30 lat. Gdy jednak już to uczynią, "będzie za późno, by wyjść", a będzie to "największe poddanie brytyjskiej suwerenności w dziejach".
A zatem z Francois Hollande'em czy bez, dziarsko kroczymy świetlistym gościńcem. Taka prawda czasu.
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!