Teksty
Publicystyka. Felietony i artykuły.
Jakiś czas temu nauczycielka matematyki z Suwałk podała aż 11 uczniów do sądu – za znieważanie jej jako funkcjonariusza państwowego. Chodziło o znieważenie jej na lekcji.
Najpierw bym się zastanowiła nad osobowością tej nauczycielki. Typowa skarżypyta na pewno.
Potem bym się zastanowiła, dlaczego ona taka ważna, kim jest tata jej, a kim mama.
Potem bym sprawdziła, czy ta pani wykorzystała wszystkie stopnie dogadania się z uczniami. Po drodze jest pani pedagog, wychowawca klasy, pani dyrektor szkoły, rodzice, ale przede wszystkim uczniowie
Czy była dla nich miła, przyjacielska, czy okazywała swoją wyższość.
A potem sobie myślę, że klasa może ma ponad 30 uczniów, więc pani nauczycielka podała do sądu jedną trzecią klasy. I nie była to zawodówka, gdzie uczniowie czasem trudni. Było to gimnazjum, gdzie uczniowie to trochę dzieci i trochę już młodzież.
Trudny wiek dorastania, a w dzisiejszych czasach, gdy w domu wiele domowych problemów, tym bardziej jest on trudny.
Więc taką matematyką można ucznia nieźle zainteresować. Można uczniowi trudnemu pokazać – Patrz, jaki jesteś mądry! Umiesz myśleć! Ja bym na to nie wpadła! I największy rozrabiaka nie mógłby się doczekać lekcji matematyki z tą panią.
Ale pani przyszła na zastępstwo, wzięła kilka godzin w gimnazjum. Na pewno nauczycielce, która uczy w średniej szkole, trudno się przestawić na poziom gimnazjum. Zaczyna się więc stawianie złych ocen, a uczeń czuje, że pani żadnym wysiłkiem nie zadowoli. A pani pokazuje, jakie to niezdolne dzieci ma przed sobą. Uczniowie przestają myśleć, bo uczeń lubi być nagradzany. Wtedy mózg jego myśli lepiej. Po prostu myśli.
Każdy nauczyciel musi sobie poradzić z klasą. W niektórych klasach praca związana z zachowaniem, ujarzmieniem uczniów trwa kilka miesięcy.
Do pomocy mają nauczyciele pedagoga szkolnego, dyrektora szkoły i rodziców.
Traktowanie zachowania się uczniów na lekcji jak osobistej zniewagi nauczycielki to już podejście nauczyciela, który nosa zadziera. Przecież to uczeń traci lekcję, jak się źle zachowuje. Przecież to on będzie gorzej umiał matematykę. A jak przeszkadza innym, to cała klasa będzie traciła.
Ale jest jeszcze coś.
Do szkół od 1990 roku zostało przyjętych dużo z otoczenia polityków, ważnych ludzi. Jakaś część tych ludzi się wykruszyła, bo w szkole trzeba umieć utrzymać dyscyplinę, a nie każdy to potrafi.
Jakaś część została. I jeśli szkolna otoczka polityków, ważnych osób będzie zastraszać uczniów w szkole, to będzie to zastraszanie społeczeństwa, które i tak już ledwo zipie. Które końca z końcem związać nie może. I te książki takie drogie i wciąż się zmieniają. Pretensje do rodziców, jak wychowali dzieci…
Czyli jest to oddziaływanie na rodziców. Oni muszą wpłynąć na uczniów, żeby nauczyciele, którzy sobie nie radzą, mogli być dalej nauczycielami.
Żeby nauczycielka niemieckiego, która słowa po niemiecku powiedzieć nie umie… żeby mogła dalej uczyć. Żeby nauczycielka informatyki, która żenuje uczniów brakiem swojej wiedzy i rozmawia o butach dla córek... żeby dalej mogła uczyć.
A tu odchodzi ulubiony nauczyciel, nie przedłużą z nim umowy. Ale dlaczego? Bo ktoś z rodziny dyrektora właśnie kończy studia, to na niego ta posadka czekała. I przychodzi pani, która drze się i drze na lekcjach, zamiast uczyć.
Nauczyciel może wiele dobrego zrobić i wiele złego. Tych dobrych wspominamy całe życie.
Mało ich było. Jednak gdyby uczniowie mogli mieć coś do powiedzenia w wyborze nauczyciela, to byłoby ich więcej. Przypuśćmy, że mogliby brać udział w głosowaniu uczniowie powyżej średniej.
I jest jeszcze coś.
Dlaczego nauczyciele – ci funkcjonariusze państwowi – dlaczego noszą prześwitujące spodnie i stringi pod nimi? Dlaczego biusty wylewają im się spod wyciętych bluzek, a młodzież to komentuje z niesmakiem zamiast myśleć o zadaniu matematycznym. Niektóre nauczycielki po prostu ubierają się nieprzyzwoicie.
Dlaczego policjantka – funkcjonariusz państwowy – nosi mundur, a pani nauczycielka stringi pokazuje? Nauczycielu, załóż fartuszek!
• • •
Inna smutna wiadomość. Dwójka małych dzieci zginęła kolejno w rodzinie zastępczej. Były zbyt małe, żeby mogły sobie poradzić, gdzieś chociażby zadzwonić, poskarżyć się. Ale wystarczyło dzieci te trochę poobserwować, obejrzeć, czy reszta dzieci nie ma siniaków.
Ludzie, kochajcie dzieci, kochajcie też młodzież. Kochajcie się.
• • •
Dwa programy i dwie kobiety – Kasia Figura i Doda.
Wczoraj obejrzałam u Lisa Kasię Figurę, a potem zaraz była Doda na innym programie. Tak to się jakoś zbiegło, a także to, że to ja miałam pilota i mogłam wybrać te dwa kobiece programy. I porównać te dwie panie w telewizji.
Kasia była cudowna, bardzo ludzka i jej dramat też typowo ludzki. Niedobry mąż, może i kochany, ale niedobry.
Doda z wymalowanymi ustami, na czerwono, włosy długie. Kasia – włosy krótkie.
Doda młodsza dwukrotnie.
Kasia ma już dzieci, Doda nie ma i nie chce ich mieć. Twierdzi, że nie nadaje się na matkę, bo ma taki a taki charakter. Że dziecko przy niej by nie miało dobrze.
A ja myślę, że by miało bardzo dobrze, a gdyby nawet musiało zostać z dziadkami, to też by miało dobrze.
Na pewno nie spotkała jeszcze tego właściwego, który będzie zasługiwał na dziecko z nią.
Doda twierdzi, że mężczyźni od niej odchodzą, bo jest za idealna. Z siedmiu ich od niej odeszło. Współczuję jej, ale tak ma być widocznie.
Kasia jest ciepła, Doda jest zimna albo ma skorupę.
Kasia cierpi, Doda cierpieć nie chce.
Kasi walczy o dzieci i wie, że maż o nie też będzie walczył. Więc walka będzie bardzo długa i pochłonie wiele nerwów. Ma dwie córeczki.
Teściowa Kasi jest po jej stronie. To bardzo mądra matka. Mądra matka to taka, która dostrzega wady syna, pomimo swojej miłości do niego. Stwierdziła, że syn nie potrafi kochać i że potrafi być agresywny.
Te dwie kobiety są tak różne. Doda chce pokazać światu swój wygląd zewnętrzny i dobić rozmówcę swoją inteligencją.
Kasia mogłaby wyglądać o wiele lepiej, wg mnie ma rysy ładniejsze od Dody, ale dla niej nie ona jest teraz ważna. Ważne są jej dzieci, jej trudna sytuacja, jej mąż, od którego wie, że musi się odizolować.
Lubię Kasię, zastanawia mnie Doda. Co w niej siedzi i kiedy wreszcie pokaże światu, że wcale nie jest taka silna. I taka idealna.
My, ludzie, jesteśmy silni i idealni tylko do czasu. Prędzej czy później ktoś inny jest ważniejszy i piękniejszy dla kobiety – jej własne dziecko.
Wanda Rat
Wstępne szacunki wskazują, że Gruzini demokratycznie (przy wysokiej frekwencji 70 proc.) wybrali podległość Rosji. Warto wyciągnąć stąd wnioski dla nas.
Często mamy nadzieję, że to tylko nasze społeczeństwo jest tak głupie i omamione przez media, że wybiera obrożę w zamian za pełną miskę. Okazuje się, że bitny i dumny naród gruziński przeszedł podobną metamorfozę. Co więcej, stało się to pod rządami partii patriotycznej! Nie można więc mówić o medialnej przewadze obozu prorosyjskiego (faktem jest natomiast jego potęga finansowa). Nie pomogła nawet odsiecz z Węgier i apel premiera Orbana. Trzeba więc przyjąć, że Gruzini świadomie wybrali rosyjską obrożę w zamian za spokój i dobrobyt.
Wypływa stąd smutny wniosek. Obecne społeczeństwa przechodzą przemianę polegającą na odejściu od ideałów, wartości, poczucia godności i jedynym czynnikiem inspirującym wybory większości jest, mówiąc językiem biblijnym czasów ostatecznych, "pokój i bezpieczeństwo". Cena nie gra tu roli. Za spokój i dobrobyt współczesny człowiek odda wszystko – ze swą wolnością włącznie.
Jest to ogromna porażka tradycyjnych Kościołów cywilizacji zachodniej. To one stały dotychczas na straży wyższych wartości i poziomu moralnego społeczeństw. Bez szybkiego zwrotu w sferze duchowej nastąpi totalny upadek Zachodu. Nie mam tu na myśli intensyfikowania metod, które doprowadziły do obecnej porażki cywilizacyjnej. Potrzebna jest nowa wizja, nowi ludzie i nowa idea (temu zagadnieniu poświęciłem nowy numer "idź POD PRĄD", który w czwartek ukaże się w sprzedaży).
Dla polityki polskiej z lekcji gruzińskiej wypływa jasny wniosek – w obecnych warunkach społecznych nie wygramy, akcentując na naszych sztandarach górnolotne hasła z poprzednich epok. Współczesny mały człowiek nie tylko jest na nie obojętny – on poczytuje je jako zagrożenie! Dlatego właśnie Tusk i Komorowski mogą popełniać dowolne błędy, gafy czy szwindle – dla większości wyborczej i tak są mniejszym złem niż Kaczyński i Radio Maryja.
To dla patriotów najpoważniejsze wyzwanie – jak opakować nasz towar w błyszczący papierek atrakcyjny dla produktu naszych czasów – małego, bezideowego człowieczka. Jak na razie celujemy w procesie przeciwnym...
Niemcy i komuniści o biedzie w Polsce
Napisane przez Jan Szczepankiewicz
Wśród wielu unijnych dziwów doszły nas teraz wieści o "empatycznej" wystawie, jaką na temat polskiej biedy urządziła w Brukseli była działaczka wschodnioniemieckiej partii komunistycznej, a obecnie solidnie uposażona deputowana do euro- parlamentu Gabrielle Zimmer.
Ekspozycja ma ponoć składać się z broszur i zdjęć działającego w Polsce lewicowego ekstremisty, który podobno jest także pomysłodawcą nagłośnienia zjawiska na forum europejskim, choć polityczne sympatie lokuje, jak niosą wieści, raczej w osobach naszej kulturze z gruntu niechętnych.
Tak w ogóle, to okazuje się, że mimo tragicznych powtórek z historii nadal można odnaleźć fanów takiej "sprawiedliwości społecznej", która rugując prawa bezwzględnych kapitalistów, zapewnia równy dobrobyt wszystkim obywatelom. Bywa, że taki system z troski o swoich biednych funduje im bez wyboru "jedynie słuszną" ideę oraz radosny kołchoz, podczas gdy bardzo niezdrowy przywilej władzy czy większej kasy chowa przezornie dla wodzów i sekretarzy. Łatwiej jednak wygłupiać się w "niesprawiedliwej", lecz tolerancyjnej Polsce, niźli wyjechać do któregoś z "czerwonych rajów", gdzie kłopot z dostaniem bardzo pożywnej rzepy skutecznie wybija z głowy niesforne myśli, a za odmienne poglądy podobnie eksponowane można pożegnać się z życiem.
Wracając do samej wystawy, trzeba stwierdzić, że doprawdy nic tak nie może rozczulić przyzwoitego człowieka jak sytuacja, w jakiej o biedę w Polsce początku XXI wieku martwią się Niemcy lub komuniści, których działania tak wiele dla nas znaczyły w minionym czasie. Niestety, to właśnie Niemcy zupełnie przecież niedawno nam pokazali dwukrotnie, na co ich może być stać przy sprzyjającej okazji, zwłaszcza gdy ich przyciśnie. Najbardziej wstydliwym wątkiem ich walki z biedą był narodowy socjalizm, który pozwolił się "Rasie Panów" wzbogacić wpierw kosztem własnych Żydów, a później także Polaków i innych nacji.
Azjatycka odmiana socjalizmu, jak wiemy, przebiła jeszcze rozmachem "dziejowych konieczności" speców od złotych zębów, przepustowości spalarni oraz sortowni odzieży. Sowieccy okupanci nie dość, że wprowadzili u nas swoje "sprawiedliwe społecznie" regulacje, powodując zapóźnienia w stosunku do wolnego kapitalistycznego świata liczone w dziesiątkach lat, to jeszcze stawiając na głowie zdrową hierarchię wartości, pozostawili nam zdeprawowanych homo-peerelusów, nie nadających się często ani do normalnej pracy, ani do samodzielnego życia.
Fotosy zniszczonych tynków, bawiących się byle gdzie dzieci czy rozgrzebanych barłogów można dziś zrobić najpewniej nie u "biednych, ale uczciwych", lecz wśród dotkniętych patologiami przedstawicieli "ludu pracującego miast i wsi", którzy po erze kołchozów i kombinatów nie znaleźli miejsca w uczciwszym podziale pracy. Roszczeniowy nierób, choć często uważający się za katolika, dziwnym trafem mówi dziś w Polsce językiem Marksa i daleki będąc od pracy nad sobą, z nienawistną pożądliwością spogląda na owoc pracy ludzi zwyczajnie lepszych od siebie.
"Sprawiedliwość społeczna", mimo że z braku lepszych określeń powszechnie przywoływana dla określenia pożądanego ładu w zakresie wytwarzania oraz podziału dóbr, jest dziś de facto pojęciem historycznie, a przy tym ideologicznie oraz moralnie zupełnie skompromitowanym. Ilekroć natomiast jakowyś lewak wyciąga ją z arsenału demoralizujących haseł, można mieć pewność, że chodzi mu o pozyskanie najgorszych ludzi dla podzielenia majątku wytworzonego przez innych, pozbawione sensu "równanie szans" i permanentny socjal dla swych nierobotnych klientów.
Etyczne mnożenie dóbr, tworzenie realnych podstaw dobrobytu obywateli oraz ich państwa jest mu natomiast zupełnie obce, jako że szkodnik w istocie bazuje zawsze na biedzie i odwołuje się od początku niezmiennie do najpodlejszych przymiotów ludzkiej natury.
Socjalizm może połączyć się czasami z prymitywnym nacjonalizmem, ale de facto zawsze pozostaje wrogiem ludzkiego prawa do życia i gospodarczo zbawiennej, gdy przy tym etycznie czystej kumulacji własności. Godząc w wolność przedsiębiorczej jednostki, staje się pierwszą przeszkodą dla rzeczywistego rozwoju narodu oraz upowszechnienia dostatku w stosownym dla każdego obywatela zakresie.
Pewnym jest, że w Polsce, podobnie jak innych krajach podbijanych, okupowanych, niszczonych, wyludnianych i grabionych z wiadomych przyczyn, obszar ubóstwa jest większy niż na Zachodzie, który dziedziczy bogactwa zdobyte w rozmaity sposób. Straty, jakie poniosła odrodzona Polska w wyniku działań III Rzeszy Niemieckiej i ZSRS tylko podczas 6 lat swoich zmagań, były relatywnie największe ze wszystkich stron biorących udział w II wojnie światowej, zaś efekty kolejnej trwającej pół wieku okupacji praktycznie trzeba nam będzie nadrabiać przez wiele dziesięcioleci.
Ogółem Polska straciła aż 17 proc. swej populacji oraz 40 proc. majątku narodowego, w stolicy kraju ocalało jedynie 15 proc. budynków, zaś otrzymane za utraconą część przedwojennego terytorium piastowskie – Ziemie Odzyskane miały w ponad 70 proc. zniszczoną infrastrukturę, a co trzecie gospodarstwo rolne było tam całkowicie zdewastowane. W efekcie powierzchnia kraju zmniejszyła się o jedną piątą, wciąż trwały masowe mordy liczone co najmniej w wielu dziesiątkach tysięcy, a komunistyczna władza systemowo zwalczała tak strategiczne ziemiaństwo, jak przedsiębiorczość i własność dającą Polakom siłę narodowego przetrwania.
Podobnie jak w innych okupowanych krajach, czego agresor nie zniszczył, to zrabował i wywiózł, co w szczególności dla Polski skutkowało ogromnymi stratami w sferze narodowego dziedzictwa. W zasadzie zarówno Niemcy, jak Rosja nie wypłaciły nam nigdy żadnych stosownych kwot i zapewne dokonać tego nie myślą, chociaż wielkości strat tak ludzkich, jak materialnych są monstrualne.
Nasi zachodni sąsiedzi potrzebuje jednak dla swego dalszego rozwoju stabilnej i spójnej Europy – w tym Polski, skąd można wnieść pewne nadzieje na bardziej partnerskie relacje przy dobrej dbałości o swoje, choć trudno znaleźć jakieś uczciwe powody braku bezwzględnie nam należących się odszkodowań.
Obiektywnie należy stwierdzić, ze funkcjonujący dziś w III Rzeczypospolitej Polacy pomimo przegranej wojny, a także dawnych oraz bieżących socjalistycznych hamulców przeważnie dają sobie jednak radę całkiem nieźle. Utrzymanie pożądanego standardu życia wymaga jednak nad Wisłą o wiele więcej wyrzeczeń i ciężkiej pracy niż w krajach mniej zrujnowanych, a przy tym po 1945 roku zwyczajnie wolnych.
Z kolei przy odrobinie starania można by znaleźć obrazki biedy podobne do tych z podwórek Łodzi czy ściany wschodniej także w krajach bogatych sąsiadów i głupio wytknąć im dodatkowo brak "wrażliwości społecznej" na to nieszczęście pomimo bardzo wysokich wartości PKB. Np. Niemcy ze swoją wiodącą dziś gospodarką wg medialnych doniesień mają 2,5 miliona niedożywionych dzieci i wciąż rosnący kilkunastoprocentowy wskaźnik ubóstwa, na które to zjawiska ani społeczeństwo, ani też państwo nie zawsze przecież ma wpływ.
Można też mnożyć opisy patologii Zachodu u nas właściwie jeszcze niedawno nieznanych, a dających świetny materiał dla spektakularnej troski o nie dość udolne w zakresie stosownych działań państwa europejskich sąsiadów. Pytanie jednak należy postawić, jakiej to próbie osobistej rehabilitacji, czy też promocji idee fixe tym razem miałby ten zabieg posłużyć?
Swoich biednych będziemy mieć przecież zawsze, lecz politycznie trzeba nam pilnie rozróżnić tych, którzy wpadają w kłopot z powodu przyrodzonego upośledzenia czy też życiowych nieszczęść – od takich, co to z własnego wyboru staczają się na dno, mimo obiektywnie sprzyjających im okoliczności oraz realnych szans na godne życie.
Jak wykazuje historia, dużo lepiej jednym i drugim posłuży natomiast przekaz ewangeliczny niż marksistowski, który po doświadczeniach socjalistycznych rewolucji oraz światowych wojen jednak wciąż znajdujemy w języku rozmaitych lewackich filutów.
Jan Szczepankiewicz
Kraków, 27 września 2012 r.
Przedstawiamy Państwu zapis magnetofonowy spotkania z Grzegorzem Braunem, zorganizowanego przez redakcję "Tajnych Kompletów" w niedzielę, 23 września, w Mississaudze.
– Witam, szczęść Boże, dziękuję za zaproszenie w ten niedzielny wieczór u mnie, u państwa popołudnie. (...) Z tych zdarzeń, które zaczęły się na cmentarzu w Gdańsku-Wrzeszczu przed tygodniem, a trwały do czwartku, kiedy to we Wrocławiu przeprowadzono sekcję drugiego ciała wydobytego z grobu na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, z tych zdarzeń – myślę – warto zapamiętać dwie postaci, poza – ma się rozumieć – postacią śp. Walentynowicz, która jest na tamtym świecie i stamtąd się temu wszystkiemu przygląda i mam nadzieję, że potwierdzą się te słowa wypowiedziane przez Sławomira Cenckiewicza, że mianowicie tak jak od niej zaczęło się coś większego i ważnego w roku 1980, tak samo może i w 2012 Anna Walentynowicz da początek jakiejś sekwencji zdarzeń, które coś w Polsce odmienią na lepsze.
Ale oprócz niej z tych dni zapamiętajcie państwo i zwróćcie w przyszłości uwagę na syna Janusza i wnuka Piotra. Janusz i Piotr Walentynowicze, dzielni Polacy, którzy wzięli na siebie ten ciężar z pomocą adwokata Stefana Hambury i doprowadzili do wszczęcia tej procedury ekshumacyjnej, i wytrzymali tych ładne parę dni, choć wszystko trwać miało tylko kilkanaście godzin i skończyć się w Bydgoszczy.
A tam okazało się, że Prokuratura Wojskowa jakoś nie panuje nad całą sytuacją, zepsuł się tomograf komputerowy – o tym wszystkim mogą państwo przeczytać.
Zwróćcie uwagę na Janusza i Piotra Walentynowiczów. Ja osobiście czułbym się znacznie lepiej, gdyby to tacy ludzie właśnie mieli wpływ na bieg spraw publicznych w Polsce. Myślę, że mają do tego pełne kwalifikacje po matce i po babce. Jeszcze raz powtórzę, są dzielnymi Polakami, załatwili tę jedną sprawę. Myślę, że mogliby załatwić wiele innych spraw dla Polski, gdyby tylko mieli taką szansę, gdyby to oni, a nie banda złodziei, łobuzów, dobrze jeśli nie morderców, zasiadała w ławach rządowych w polskim parlamencie i obsiadała różne ważne urzędy państwowe. Janusz i Piotr Walentynowicze to moi bohaterowie i namawiam państwa, żebyście także otoczyli ich życzliwą myślą i modlitwą, no bo sprawa przecież jeszcze się nie skończyła.
Załatwili sprawę. Jaką sprawę? Dzięki nim stało się jasne, wyszło na jaw, że w grobie, na którym stanął nagrobek opatrzony imieniem i nazwiskiem Anny Walentynowicz, znajdowało się nie do niej należące za życia ciało i to jest fakt fundamentalnie zaprzeczający wersji propagowanej przez władze moskiewskie i władze warszawskie w ciągu ostatniego dwuipółrocza.
To kłamstwo jest tak spektakularne, to kłamstwo, które się odsłoniło, że – mam nadzieję – jeszcze paru co do tej wiedzy otworzyły się oczy. Oczy na co? Na ten fakt, że władza moskiewska i warszawska, wmawiając nam od 10 kwietnia 20120, że wszystko jest w porządku, no że cóż, że łgała władza jak pies.
Skoro łgała w tej sprawie, no to w jakich innych sprawach możemy tej władzy wierzyć. A przypomnijmy, że to pierwsze osoby w państwie kłamały publicznie.
Paradę kłamców, ten ranking otwiera na czołowej pozycji obecna marszałek Sejmu Ewa Kopacz, która to publicznie, jeszcze na forum parlamentarnym, zapewniała, że pod jej okiem procedura w Moskwie przebiegała w największym porządku, że ziemia w Smoleńsku została przegrzebana, przekopana na głębokość metra. To są słowa, które wszyscy słyszeli, one zostały zapisane, powtórzone wielekroć i warto naprawdę je pamiętać.
Pamiętajmy, że aktualny prezydent naszego postpeerelu Komorowski jeszcze przed 10 kwietnia 2010 roku wielokrotnie wypowiadał się – jak by to powiedzieć – z nadzieją na zamach, który odbierze życie prezydentowi, wówczas urzędującemu śp. Lechowi Kaczyńskiemu. To były te słowa: może prezydent będzie gdzieś leciał i może te wszystkie plany trzeba będzie zmienić.
Premier Tusk, który nadzoruje wszystkie służby, których działanie, po pierwsze, nie ustrzegło życia prezydenta i towarzyszących mu osób, a po wtóre, po 10 kwietnia, te wszystkie służby zrobiły wszystko, żebyśmy popadli w uzasadnione podejrzenia, że biorą udział jeśli nie w samej zbrodni, to w matactwach, które mają odwrócić uwagę opinii publicznej od tego, co się w istocie wydarzyło między Warszawą i Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku.
W tych służbach, podległych premierowi Tuskowi, za kłamstwa, matactwa, za niedopatrzenia, za zwykłą podłość nagrodzono awansami, nagrodzono posadami. No właśnie pani marszałek została marszałkiem ze stołka ministra zdrowia się przesiadłszy. No cóż, może od momentu, kiedy nie da się już dłużej utrzymywać tej wersji – kto chciał, to wierzył, ale teraz to już naprawdę trudno powtarzać, że cała procedura była po pierwsze precyzyjna, uporządkowana, godna i że była ludzka pod względem rodzin, najbliższych, jeśli już nie nas, postronnych rodaków, to przynajmniej wobec najbliższych, więc to się już nie daje powstrzymywać.
Może istotnie, oby tak było, Anna Walentynowicz z zaświatów uruchomi jakąś reakcję domina, która coś dobrego przyniesie.
Czego się w tej chwili w Polsce oczekuje, czego się spodziewamy, w którą stronę ta reakcja domina mogłaby wywracać kostki? Zwróćmy uwagę na wypowiedź jednego z naszych pasterzy. Biskup Dydycz z Jasnej Góry powiedział ni mniej, ni więcej, że dobrze by było, gdyby tak do dymisji podał się parlament, żeby się Sejm rozwiązał. Oskarżono księdza biskupa o to, że chce tutaj zamachnąć się na władzę najwyższą, Sejm.
Taki donos złożyli posłowie takiej sztandarowej antykatolickiej partii, która weszła do parlamentu naszego postpeerelowskiego. Otóż, ksiądz biskup oczywiście nie nawołuje do obalenia władzy siłą, tylko ksiądz biskup wskazuje na tę realną możliwość. No rzeczywiście, parlament może się sam rozwiązać. No ale dlaczego ksiądz biskup mówi teraz głośno takie rzeczy, skoro za rozwiązaniem parlamentu i w ogóle rozwiązaniem tego państwa postpeerelowskiego tęsknimy już od dłuższego czasu?
Sądzę, że jeżeli takie słowa się pojawiają w wypowiedzi odpowiedzialnego hierarchy w miejscu publicznym, w sytuacji, w której słucha bardzo wielu, nie tylko wiernych, myślę, że jest to znak, że sprawa jest już tak naprawdę postanowiona, że wszystko to rymuje się z tymi wszystkimi znakami na niebie i ziemi, które obserwujemy od wielu miesięcy, że mianowicie bezpieka, która aktualnego premiera Donalda Tuska postawiła w tym miejscu, w którym on się znajduje, przygotowuje się do wymiany zderzaka na jakichś nowych, lepszych.
Od kiedy w telewizjach różnych, w programach satyrycznych, okazało się, że można już nawet żartować z rządu i właśnie z samego premiera, że już nie wszyscy za nim tak równym sznurem, to można się było spodziewać, że poszukiwany jest jakiś nowy wariant. No ale oczywiście władza będzie chciała przeprowadzić to przetasowanie – patrz ta wspomniana wyżej bezpieka, a raczej konsorcjum, różne sitwy bezpieczniackie, które tu się dzielą na naszym terenie wpływami, które są albo siłą czerpaną wprost z peerelowskich korzeni, albo też są siłą braną z jakiegoś już późniejszego nadania, którego im udzielili mocarze czy to ruscy, czy inni, którzy mają wiele do powiedzenia na terenie naszego kraju.
Otóż oni będą chcieli tak te zmiany przeprowadzić, żeby – najkrócej mówiąc – się nie za wiele zmieniło. To znaczy żeby złudzenie było pełne, że zmieniło się wszystko, ale żeby istota sprawy została ta sama. Oni chcą się przetasować, chcą na nowo podzielić się tym tortem, no bo układ trzeszczy i nie da się tego utrzymać na dłuższą metę bez mian.
Zresztą następuje pewne zmęczenie materiału, już troszkę premier Tusk się opatrzył, różni jego ministrowie za dużo się nakłamali, za dużo się nakradli różni dygnitarze, różne kompromitujące przecieki jednak następują.
Z jednej strony, ta afera z gdańskim przedsiębiorstwem lotniczym, co było przykre dla samego premiera i jego najbliższych, z drugiej strony, taki sędzia gdański, który nieopatrznie dał się nagrać, jak pyta, będąc przekonany, że pyta przedstawiciela Kancelarii Premiera, czy przyspieszać, czy spowalniać. Państwo możecie to usłyszeć i przeczytać, na pewno czytaliście w Internecie. To są takie symptomy, że coś trzeba zmienić, ale oczywiście oni tak chcą zmienić, żeby władzę utrzymać.
Teraz szykują się pewne spektakularne demonstracje. W najbliższą sobotę, 29 września, to pierwszy taki istotny punkt w kalendarzu tej jesieni, no i gdyby to nie stworzyło pola, ta najbliższa sobota, do jakichś akcji, które mogłyby służyć za tło czy dobry pretekst dla takich spektakularnych przetasowań, no to mamy jeszcze drugi termin, a to jest 11 listopada, też całkiem niedługo.
Mówię, że te wydarzenia mogą stworzyć jakieś tło czy dobry pretekst, bo obawiam się, że władza ludowa, ta aktualna właśnie władza, że ona chciałaby przeprowadzić taki kryzys kontrolowany w Polsce.
Kryzys kontrolowany to znaczy właśnie, żeby było trochę fajerwerków, kto wie, może nawet biegania, może nawet strzelania, oby ślepymi nabojami, jakaś akcja policyjna. Państwo pamiętacie, jak to było ćwiczone na ulicach Warszawy 11 listopada ubiegłego roku. Wtedy to były ćwiczenia, pytanie, czy z tych ćwiczeń zostały wyciągnięte takie robocze wnioski, żeby wykorzystać te nadchodzące okazje do tego, żeby właśnie taki kryzys kontrolowany nastąpił.
Jak doprecyzować to pojęcie kryzys kontrolowany w tym konkretnym kontekście? Myślę, że także po stronie aktualnej opozycji, tych którzy są opozycją z dostępem do realnej sceny politycznej. Przede wszystkim jest to partia Jarosława Kaczyńskiego. Myślę, że w tej partii jest całkiem sporo ludzi, którzy chcieliby, żeby zmiana nastąpiła, chcieliby jakiegoś udziału we władzy, chcieliby, żeby rzecz się zmieniła na ich korzyść, ale obawiam się, że wcale nie marzą, żeby nastąpiły jakieś zmiany fundamentalne w Rzeczypospolitej. Nie chcieliby, żeby nastąpiły wypadki, których nie będzie można później kontrolować. Być może jestem przesadnie podejrzliwy, być może jestem niesprawiedliwy w osądzie, ale słyszałem w ostatnich miesiącach, a nawet tygodniach, takie zdania, które miały charakter oferty politycznej.
Sam Jarosław Kaczyński wygłosił takie expose, które było przez szereg tygodni wcześniej głośno reklamowane i po tym expose chwalili go różni reżimowi dziennikarze, tzn. dziennikarze pracujący w tych mediach głównego nurtu czy głównego ścieku, że bardzo to było dobre przemówienie, bo wreszcie nie mówił Jarosław Kaczyński o Smoleńsku. Zaczęli go chwalić, że o tym okropnym Smoleńsku nie mówi, i z drugiej strony, nagrodzili Jarosława Kaczyńskiego. W jaki sposób? Ano w taki sposób, że poważnie przez kilka dni rozmawiali o propozycjach, które przedstawił, ile by to kosztowało, czy to jest do uniesienia dla budżetu. Mówiąc krótko, ta oferta jakby złożona przez Jarosława Kaczyńskiego, że zmieniamy wizerunek, o Smoleńsku już nie będziemy tyle mówić, damy do zrozumienia aktualnie rządzącym, że nie chcemy wywracać całej układanki, że jesteśmy bardzo rozsądni i że z nami można rozmawiać. Czy taka propozycja zostanie przyjęta, czy Prawo i Sprawiedliwość zostanie dokooptowane do tego układu, co mogłoby nastąpić pod szyldem jakiegoś – jak to też od szeregu tygodni czy miesięcy raz na jakiś czas się wspomina – rządu fachowców?
Rząd fachowców miałby wziąć władzę, a zatem nie rząd pod jakimś zdecydowanym wpływem partyjnym, tylko fachowcy.
Ja przypomnę, że w historii III RP czy postpeerelu był już jeden taki rząd, rzekomo rząd fachowców, i to był rząd pana Belki. Wtedy żadna partia wprost się nie przyznawała do tego rządu, no i ten rząd zupełnie spokojnie zwiększał nasze zadłużenie, już wtedy całkiem pokaźne, całkiem koszmarne. To zadłużenie w tej chwili, państwo wiecie, że sięgnęło pułapu tak astronomicznego, że właściwie trudno to sobie jakoś wyobrazić, jak bardzo Rzeczpospolita Polska jest bankrutem i jak bardzo wszyscy Polacy są zadłużeni na wszystkich poziomach, od tego poziomu państwowego, przez wojewódzki, gminny, aż do poziomu prywatnego. No więc wydaje mi się, że taki nas czeka kłopot, że będzie jakiś kryzys, oby on był bezkrwawy, oby to było bez bicia, oby jednak to nie było tragiczne, co się wydarzy, ale będą nam próbowali po tym kryzysie czy na fali tego kryzysu zaproponować nową układankę, ale obawiam się całkiem zużytych i skądinąd dobrze znanych klocków. Będą przetasowania, ale talią starych, znaczonych kart.
Moja dla państwa propozycja, dla was, jako Polaków interesujących się życiem publicznym w kraju i starających się być na bieżąco z tym, co w Polsce w trawie piszczy i co tam jest grane, żebyście – jak by to powiedzieć – nie kupili za łatwo tego przetasowania, które w Polsce nastąpi, żebyście tak za łatwo nie dali się ponieść entuzjazmowi i jak zostanie wysunięty jakiś tam kompromisowy premier, no to jednak żądajcie więcej.
Moje przekonanie, korzystając z tej okazji, jest takie, że nic dobrego nie może w Polsce wyniknąć z tasowania kart z tej okrągłostołowej talii.
Nie da się, moim zdaniem, tego naprawić, nie da się załatać tego tonącego statku III Rzeczypospolitej, no i chyba byłoby bardzo na dłuższą metę demoralizujące i byłoby niedobre na przyszłość, gdyby Polacy za łatwo poszli znowu za jakimś wyszykowanym przez generałów i drugoplanowych, ale bardzo ważnych ministrów, za jakimś nowym "Bolkiem", który może będzie kolektywny tym razem, może jeszcze nie wymyślili takiej postaci, którą mogliby nam podsunąć i równie udatnie rozgrywać, jak to było 30 lat temu i potem w następnych dekadach z postaciami w rodzaju Lecha Wałęsy "Bolka".
Myślę, że w gruncie rzeczy ten układ okrągłostołowy marzy o tym, żeby jeszcze raz się zakotłowało, żeby jeszcze raz to się przetasowało i żeby wszystko w gruncie rzeczy zostało po staremu.
I w Polsce – to jest paradoks, że państwo z daleka możecie mieć więcej zdrowego sceptycyzmu wobec tego, co się w Polsce będzie działo, i możecie mieć więcej zdrowego sceptycyzmu wobec tych figur, wobec tych kadr, tych jokerów jakichś, które będą z tej talii wyciągane. Tutaj już parę tych nazwisk padło kandydatów na premierów. Przyglądajcie się państwo temu krytycznie i dzielcie się z krajem uwagami na temat tego, co widzicie, bo właśnie z waszej strony może być z różnych względów trudne sprzedanie wam tego kitu, który wielu Polaków łyka i jeszcze prosi o dokładkę tutaj w kraju.
Chciałbym tak wyraźnie zaznaczyć, że broń Boże nie namawiam do sceptycyzmu tak daleko posuniętego, żeby nie brać udziału choćby w tym marszu w obronie Telewizji Trwam, który jest zapowiedziany na najbliższą sobotę. Nie, wspaniałe przedsięwzięcie, nie można od tego się trzymać z daleka, nie można się do tego odwracać plecami, zwłaszcza że chodzi o sprawę ewidentnie dobrą, słuszną i tutaj wiadomo, po której można i należy być stronie.
Marsz Niepodległości. Od dwóch lat moje nazwisko funkcjonuje w komitecie poparcia tego marszu, więc byłbym ostatnim, który by do udziału w Marszu Niepodległości zniechęcał. Wręcz przeciwnie, zachęcam gorąco, ale co innego brać udział w tych wydarzeniach, a co innego dać się nabrać na tę pozorną zmianę, która będzie nam proponowana, będzie nam stręczona na fali naszego entuzjazmu i patriotycznej emocji. Zachęcam bynajmniej nie do emigracji wewnętrznej, nie do tego, żeby trzymać się z daleka od spraw publicznych, wręcz przeciwnie. Ale nie dać się nabrać na jakichś mężów czy żony opatrznościowe, którzy będą pochodzili z tego układu, który już wielekroć pokazał nam swoje prawdziwe oblicze.
To są sprawy krajowe, może za parę tygodni będziemy mieli więcej danych, żeby rozumieć, co tutaj się właściwie święci. Z całą pewnością ta wojna gangów, która się rozpoczęła i której przejawem było np. aresztowanie wcześniej gen. Czempińskiego, później zabójstwo gen. Petelickiego – kto chce, niech wierzy, że on się targnął sam na swoje życie. No i jeszcze przecież w roku minionym zabójstwo Andrzeja Leppera. Kto chce, niech wierzy, że ten pełen dynamizmu i wigoru człowiek nagle wpadł w taką desperację, żeby sobie życie odebrać.
To jest wojna gangów, która się toczy na naszym terytorium, i z tego ja wnioskuję, że ten kryzys kontrolowany jest blisko, że nie może się to odwlekać latami. Duże mamy szanse, żeby jeszcze w tym roku zobaczyć jakieś – jeszcze raz powtórzę, oby nie tragiczne w przebiegu – przetasowania.
Grzegorz Braun
Spotkanie z Polonią w Toronto
Ciąg dalszy za tydzień
O nauce w III RP, czyli krótkie opowiadanie o posiedzeniu Rady Wydziału
Napisane przez Michał Pluta
W sali, w której odbywały się posiedzenia Rady Wydziału, zgromadzili się już wszyscy członkowie Rady. Ostatni przyszedł świeżo upieczony doktor habilitowany, bardzo utalentowany, dokonał już trzech plagiatów i nikt tego nie zauważył. Był też ambitny, właśnie zaczął uczyć się języka angielskiego. Wszyscy wróżyli mu wspaniałą karierę.
Usiadł obok zasłużonego dla nauki profesora, który kiedyś organizował konferencje naukowe, podczas których wychwalał dokonania Bolesława Bieruta, a teraz był pomysłodawcą nazwania nie tylko jednej z sal w Instytucie salą im. Unii Europejskiej, ale też nadania takiego patrona wydziałowi, czym zdobył sobie wszystkich uznanie. Ten to ma głowę na karku, powtarzano. Inne wydziały mogą nam pozazdrościć takiego wstrzelenia się w aktualną sytuację!
Po drugiej stronie siedział profesor, o którym wszyscy wiedzieli, że ma głowę do biznesu. Raz, dwa założył z paroma kolegami wyższą szkołę i teraz jako jej rektor wyciągał gruby szmal od studentów w zamian z wpisy do indeksu. Niektórzy co prawda mówili, że kiedyś ta sprawa się rypnie, ale on odpowiadał, że ma takie plecy, że nikt mu nie podskoczy, czym zyskał sobie jeszcze większe poważanie w oczach swoich kolegów. Wielu pracowników naukowych bez najmniejszego skrępowania podlizywało się mu, śmiało z nieśmiesznych dowcipów, stawiało wódkę, wiadomo, każdy chciał być zatrudniony w prywatnej wyższej szkole i brać pieniądze właściwie za nic.
Dalej usadowiła swą pokaźną tuszę pani profesor, która na podejmowane badania naukowe za każdym razem otrzymywała z centralnej komisji zaskakująco duże sumy. Nikt nie miał wątpliwości, że większość forsy trafiała do kieszeni pani profesor, ale nikt się temu nie dziwił, w końcu jej mąż zasiadał w tejże centralnej komisji zatwierdzającej projekty badawcze i mogła sobie na to pozwolić.
Obok pani profesor zajmował miejsce pan profesor, który był znany z tego, że stawiał studentom i doktorantom bardzo wysokie wymagania odnośnie do prac magisterskich i doktorskich. Na każdej obronie, na którą przywlókł swoje cielsko, tubalnym głosem oznajmiał, gdzie to studentowi przytrafiła się literówka, a nawet gdzie brakowało przecinka, choć nie zawsze słusznie. Wszyscy, a zwłaszcza studenci i doktoranci, byli pod dużym wrażeniem jego wystąpień. Coś tam między sobą mówili negatywnego o panu profesorze, że na niczym się nie zna czy coś podobnego, ale przecież nie miało to najmniejszego znaczenia. Był profesorem pełną gębą, o czym świadczyła otrzymywana pensja.
Był też profesor pochodzący z rodziny profesorskiej. Jego ojciec był profesorem, on był profesorem, jego żona był profesorem, a syn i córka robili kariery naukowe, córka pisała habilitację, a syn właśnie obronił doktorat. Może trochę późno, bo zbliżał się do czterdziestki, ale za to miał trzy etaty, na uniwersytecie, w prywatnej uczelni i Polskiej Akademii Nauk, a do tego kosił gruby szmal na unijnych projektach. Studenci co prawda nabijali się, że cała rodzina pisała na ten sam temat i to nie za bardzo inaczej, ale przecież studenci nie znają się na nauce.
Po jego lewej stronie siedział profesor o wielkim dorobku naukowym. Od lat wertował prace magisterskie studentów oraz prace doktorskie, coś tam sobie przepisał, dzięki czemu miał wiele publikacji w czasopismach naukowych oraz wiele wystąpień na konferencjach naukowych, szczególnie tych, które odbywały się w miejscowościach atrakcyjnych pod względem turystycznym.
W sali znajdowało się naukowców zacznie więcej. Nie możemy ich wszystkich przedstawić, bo oto wybiła godzina dwunasta i czas było zacząć posiedzenie Rady Wydziału. Posiedzenie wyglądało zawsze tak, że pan dziekan oznajmiał co i jak, a rada się na to natychmiast zgadzała. Tak miało być i tym razem.
Pan dziekan, którego autorytet w środowisku od czasu gdy prasa doniosła, że był tajnym współpracownikiem SB, wzrósł do tego stopnia, że nikt nie miał wątpliwości, że zostanie wybrany na dziekana na kolejną kadencję, wstał, odkaszlnął i zaczął mówić:
– Hrum, hrum, hrum, hrum…
Michał Pluta
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…