farolwebad1

A+ A A-
Teksty

Teksty

Publicystyka. Felietony i artykuły.

piątek, 31 sierpień 2012 13:54

Wmówiona nieudolność

Napisane przez


Lat wiele temu Melchior Wańkowicz przytaczał dykteryjkę na temat międzywojennego dwudziestolecia: Kto tę Polskę podsadzał za cycki, ma mleko, kto za d..., miał gówno – po prostu prawda. W dzisiejszej Polsce relacje są dziwnie odwrócone, nastąpiła zamiana miejsc, mleko mają obrońcy i utrwalacze komuny, ich potomkowie, a walczący np. w Solidarności mogą liczyć tylko na biedę i pogardę. Życie przynosi fakty podobne, pracująca w sklepie inteligentna małolatka, znająca temat bardzo dobrze, z wielkim przejęciem udziela rad właścicielowi, wie, że on cały czas się uczy, ale potrafi wykorzystywać na każdym kroku, ale ona godzi się na stanowisko robola i pomiatanie... Wmówiono jej, że głupia i do interesu się nie nadaje, ale udziela naprawdę dobrych rad z własnej inicjatywy, zupełnie nie w swoim interesie.


Jest wiele Pań, które bez problemu radziłyby sobie w interesach, ale wielu wmówiono nieudolność, wręcz głupotę, i muszą wykazywać się jako np. sprzątaczki, u takich niewiedzących, od czego jest szczotka i szmata, ale zostali nauczeni myśleć i wierzyć w siebie. Wygląda, że wiele naszych nie tylko zresztą dziewczyn, jest z myśleniem na bakier... Podczas studiów przesiąknęły socjalistycznymi mrzonkami, a z tego bez pomocy lub naprawdę samodzielnych dociekań wybrnąć ciężko, szczególnie gdy na co dzień przebywa się w szambie, czyli przepoconych socjalizmem i liberalizmem... my jesteśmy od ciężkiej roboty i dlatego niezastąpieni... (???) wmawiają sobie nieudolni i bez ambicji. Są osoby pogodzone z losem, niepotrafiące niczego zmienić, propagandowo urobione, bez swojego zdania, niezdające sobie sprawy ze swoich kompetencji, talentów, niedopuszczające myśli, że te talenty trzeba wykorzystywać, ale aby te prawdy dotarły, trzeba najpierw wyleczyć wmówioną niekompetencję, głupotę, bo upór powoduje wiarę w te wmówione wady, tak pracuje zanik samodzielnego myślenia, brak wiary w siebie.


Mam ostatnio okazję obserwować młodego Hindusa, prowadzi sklepik, o wykształcenie nie potrafię go nawet podejrzewać, ma duże problemy z językiem i czystością, ale jest miły i wierzy w siebie, jest zadowolony, pracuje na pewno lżej niż nasi wielcy fachowcy, a zarobki będą na pewno porównywalne. Na jego miejscu widziałbym wiele naszych rodaczek, takich znających się na towarze, ceny na wyrywki, umiejące kupować i sprzedawać, dla wielu byłoby to połączenie przyjemnego z pożytecznym.
W 1948 komuniści przeprowadzili w Polsce nacjonalizację, bieda była coraz większa, ale matki, córki komunistów miały szanse prowadzić np. monopolowe sklepiki, a tam można było zarobić dobrze. Na identycznej zasadzie i w dzisiejszej Polsce stanowiska mogą obejmować tylko rodziny i znajomi tych, co są przy korycie, a biznesy osób spoza układu są niszczone lub zawłaszczane przy pomocy "prawa" i skarbowych instytucji.... w związku z tym są i afery dotyczące PSL-u i POpłuczyn, coraz większe afery, mogące coś wyjaśnić. Wydaje mi się, że potrafię obserwować, rozmawiać i wyciągać wnioski, widzę, że nie wszystkim wychodzi bycie truckerami czy praca w jakimś innym podobno dochodowym zawodzie, nie wszyscy potrafią znaleźć swoje miejsce, ale najbardziej doskwierają mi wykształcone kobietki, biorące się za sprzątanie cudzych śmieci... Czy naprawdę po to się uczyły? Możliwości jest dużo, ale nie można wierzyć w swoją indolencję, nie można pozwolić wmawiać sobie głupoty, może wtedy będzie trochę mniej kawałów na temat Polaków.


18 sierpnia byłem na oficjalnym otwarciu "Domu Polskiego 2000", byłem świadkiem przygotowań, podziwiałem organizację, a było co obserwować, coś podobnego jak podziw całego świata dla organizacji Japończyków po katastrofalnym tsunami, naprawdę przyjemnie było obserwować. Miejsca było nawet na 500 osób, ale jeszcze trwają wakacje, dlatego przewinęło się sporo mniej, atmosfera była wspaniała, spokój, rozmowy, dyskusje, próbowano nawet tańczyć, wyszynk, jedzenie, nawet flaki. Była okazja porozmawiać, posłuchać, różnice poglądów były spore, tylko jedna, bardzo zresztą miła Pani zaskoczyła mnie, gdy oświadczyła, że polityką się w ogóle nie interesuje, co akurat mnie zdziwiło, nie uznaję takiego stawiania sprawy. Wmówiono wielu, że polityka jest brzydka i niewarta zainteresowania, takie wygadywanie to w czystej postaci polityka, w taki prosty sposób eliminuje się oponentów, po co mają myśleć, mogliby zacząć dostrzegać głupoty wyczyniane przez rząd i gremia przy korycie, a władzy problemy potrzebne nie są. Jakie to proste, oddać władzę tym, co chcą ją sprawować, i na dodatek naiwnie liczyć, że oni za nas i o nas będą myśleli. Liczenie, że inni za nas wszystko załatwią w naszym interesie, jest mrzonką, cały czas widać, jak załatwiają i właśnie dlatego szykuje się czas, że następne pokolenia będą na stałe umocowane w kieracie, bez możliwości odmiany... (???), ale pozostaną jeszcze powstania, historia lubi się powtarzać. ...Właśnie dlatego może nie warto zostawiać polityki głupcom, ale zacząć się interesować, reagować na wydarzenia, śmiem ostatecznie wątpić, byśmy pragnęli, by przez naszą głupotę i zaniechania nasze wnuki musiały z bronią w ręku walczyć o swoją wolność, żeby ze złością wspominały przodków. Warto myśleć, nie pozwolić wmawiać sobie głupot, prawda i troska o los przyszłych pokoleń powinna stanowić główny cel naszych działań, trzymajmy rękę na pulsie.


Janusz Sierzputowski
Cambridge, 23 sierpnia 2012

piątek, 31 sierpień 2012 12:06

Taki smutek i strach...

Napisane przez


barbararodePamiętam ten wieczór, kiedy umierał nasz Papież. Był nasz. Nie tylko nasz – katolików, ale nasz – Polaków. Wiem, że Papież był Ojcem wszystkich katolików, i wiem, że obecny Papież jest teraz naszym Ojcem Świętym, ale Jan Paweł II był po prostu nasz.
Już jako dziecko poczułam mądrość i dobroć płynącą od naszego Papieża. Pamiętam to jak dziś. Jakiś straszny ból przeszył moje serce, kiedy w telewizji pokazywali upadającego od postrzału Jana Pawła II. Pamiętam wtedy Jego twarz wykrzywioną od bólu i pamiętam, że strasznie płakałam. Nie znałam wówczas dobrze naszego Papieża, nie śledziłam wszystkich Jego działań, ale kiedy widziałam Jego twarz, wydawała mi się ona pełna dobroci i cierpiałam, kiedy On cierpiał.


Z dzieciństwa z reguły pamiętamy tylko niektóre momenty, zwykle jawią się jak fragmenty filmu, a najczęściej związane są z emocjami, tymi dobrymi i tymi złymi. Im silniejsze emocje, tym lepiej pamiętamy sceny z naszej młodości. I tak, ta właśnie scena, duży pokój, czarno-biały telewizor, upadający Papież, płacz matki i jakiś dziwny, niezrozumiały, lecz przejmujący mój smutek i strach właśnie pamiętam.
Po wielu latach, już jako w pełni dojrzały, dorosły człowiek, matka i pedagog, doświadczyłam podobnego uczucia smutku, bezsilności i strachu. Najpierw przyszła obawa. Pamiętam wszystkie szczegóły tego wieczoru 2 kwietnia 2005 roku. Byłam wtedy u znajomej na imieninach, a że był Wielki Post, nie tańczyliśmy i za bardzo nie bawiliśmy się, tylko siedzieliśmy przy stole, jedliśmy i rozmawialiśmy. W tle cały czas grał telewizor z informacjami o umierającym naszym Papieżu. Jakoś jeść nie mogłam ani za bardzo rozmawiać, choć dominującym tematem rozmów był nasz Papież. Wpatrywałam się w telewizor. Powiedziałam wszystkim, że przecież nie ma co się martwić, Jan Paweł II jest nam potrzebny i na pewno wyjdzie z tego. Koleżanka ściszyła na moment telewizor. I wtedy na ekranie pojawił się "pasek", na którym widniał napis: Jan Paweł II nie żyje. Pamiętam, że upadłam na kolana i dalej pamiętam już mniej, ale znajomi mówili, że strasznie płakałam. Wtedy poczułam to samo uczucie co w dzieciństwie. Smutek i strach. Wybiegłam z domu i biegłam prosto do kościoła. W drodze biły już wszystkie dzwony.
W kościele proboszcz zaprosił wszystkich na Mszę Święta na 23.00, więc pojechałam po rodzinę i stawiłam się na mszy, ale że myśli nie mogłam zebrać, nie pamiętam, co mówił ksiądz. Wiem tylko, że było tak strasznie dużo ludzi i ja tak płakałam, że proboszcz z ambony niemalże do mnie powiedział, że nie wolno tak płakać, bo Papież jest w domu Ojca. Potem zdałam sobie sprawę, że moja rozpacz była związana nie tylko z bólem, ale z wielkim strachem, tak samo wtedy kiedy byłam małą dziewczynką i oglądałam zamach na Papieża.
Spotkaliśmy się w rodzinie, a ja pytałam: Co teraz będzie? Co z nami? Z Polską? Skąd teraz wziąć autorytet? Kto nam powie, co robić? Kogo będziemy słuchać? I ciągle nie mogłam pojąć, jak my, Polacy, przetrwamy bez naszego Papieża.
I stało się. Moja intuicja w dużej mierze się sprawdziła. Po śmierci Papieża nic już nie było takie samo. W pierwszych tygodniach, jak to zazwyczaj z moimi rodakami bywa, tłumy gromadziły się na ulicach Warszawy, w kościołach, na placach. Płakali, palili znicze, składali kwiaty i przez łzy serdecznie uśmiechali się do siebie nawzajem. Ten wyraz typowo polskiej solidarności i poczucia wspólnoty nie trwał długo. Wszystko zaczęło się walić.
Później już tylko gorzej było i gorzej. Kościół i Naród został podzielony. Chamstwo, obłuda i bezwzględność rozpoczęły swe panowanie. Zaczęły liczyć się jedynie własne interesy, a religijność dla wielu powoli stawała się "obciachowa" i "przestarzała". Gdzieś zniknęli ci wszyscy, którzy płakali po Papieżu.


Z czasem utworzyły się różne grupy, które próbowały zawłaszczyć Jana Pawła II. Każdy powoływał się na Jego nauki i każdy Jego słowa odpowiednio interpretował dla własnych korzyści. Media zaczęły sączyć nienawiść, społeczeństwo coraz bardziej dzieliło się. W 2005 Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory, ale kadencja niestety nie trwała długo. Koalicjanci okazali się jak zawsze fałszywi, co bardzo ułatwiło sprawę Platformie Obywatelskiej. Nie wgłębiając się jeszcze wówczas aż tak w sprawy polityki, już można było zauważyć, kto jest kim i kim się okaże w przyszłości, nawet jeżeli dzisiaj chce pokazać, że jest kimś innym niż jest. Prawicowość Platformy wydawała się jakaś taka fałszywa.
Kościół podzielił się i przeciętny obywatel nie wiedział przez jakiś czas, co ma o tym wszystkim myśleć i co robić. O Boże, jak wtedy potrzebny był nasz Papież. On by wiedział, co mamy robić, i by nam powiedział. On pokierowałby Narodem Polskim. Nie było Go. Trzeba było brać sprawy we własne ręce. Było szczególnie trudno, bo Kościół, który dotychczas zawsze bronił prześladowanych i stał po stronie prawdy, zaczął jakieś mieszane i niezrozumiałe sygnały dawać i przeciętny katolik musiał zacząć się mocno zastanawiać, czy jeszcze musi słuchać Kościoła, czy może sam powinien myśleć, bo przecież tworzy ten Kościół, a więc Nim jest.


I tak było coraz gorzej i gorzej i nawet już ci, którzy wcześniej nie wiedzieli, zaczynali najpierw przeczuwać, a później orientować się, co się dzieje. Czułam wielką bezsilność, kiedy w pracy, notabene prestiżowej, prywatnej szkole, musiałam stanąć w obronie Prezydenta Kaczyńskiego, kiedy go "elita pedagogiczna" opluwała. I na rzekomo retoryczne pytanie zadane z wielką pogardą i uśmiechem na twarzy: "A kto by głosował na takiego Kaczora? Może tam na wsiach, niewykształcone mohery, ale przecież nie my, tu w Warszawie" musiałam wstać i powiedzieć: "Ja. Ja głosowałam i będę głosować", bo przecież musimy stać zawsze w prawdzie. A niedługo potem nikt już się do mnie nie odzywał i otrzymałam wkrótce wypowiedzenie, z którego faktu nawet się ucieszyłam (to był początek końca mojej kariery). Tylko jedna koleżanka, z którą jadłam czasem obiady, mówiła mi po cichu, że ona wie i że rozumie i że myśli tak jak ja, rozglądała się przy tym dookoła jakby w obawie, co się stanie, kiedy ją ktoś usłyszy. Wtedy czułam ogromny brak naszego Papieża. Miałam żal, że Go nie ma. On przecież powiedziałby do Narodu, żeby się opamiętał, On nakazałby, aby przestali sączyć nienawiść, On by tupnął nogą i pogroził i surowym głosem powiedziałby ludziom, jak mają czynić, i wiem, że oni, przynajmniej większość z nich i choćby w jakiejś części i na jakiś czas, posłuchaliby Go. I Kościół by posłuchał. Ale Go nie było.
10 kwietnia 2010 roku była sobota rano. Znowu pamiętam każdy szczegół, każdą niemal minutę. Właśnie wychodziłam z domu i miałam jechać do stajni, bo tam był mój koń. Miałam trochę odpocząć, zaznać trochę ruchu, oddalić się od codziennych spraw po ciężkim tygodniu pracy. Byłam prawie w drzwiach, kiedy zadzwonił telefon od koleżanki. Pomyślałam sobie, czemu tak rano dzwoni, z reguły w dzień wolny odsypia pracę. W słuchawce usłyszałam: "Czy wiesz, co się stało? Prezydent nie żyje?". Ja na to: "Jaki Prezydent?", trochę poirytowana, że się spóźnię, że chcę wychodzić, a tu ciągle coś się dzieje. Przez nawet jedną sekundę nie przeszło mi przez myśl, że chodzi o naszego Prezydenta. Powiedziała tylko: "Nasz Prezydent, włącz telewizor". Bałam się włączyć. Wiedziałam, że lecieli do Katynia. Włączyłam. Upadłam na podłogę. I znowu tego momentu nie pamiętam. I znowu poczułam ten sam ból i strach. Syn wbiegł do pokoju i krzyczał: "Kto umarł?" ,a ja na to przez łzy: "Wszyscy". Długo siedziałam tam na podłodze i płakałam. A potem dzwoniłam do rodziny, żeby i oni wiedzieli. I pierwsze pytanie, które szlochając do słuchawki zadałam mojemu ojcu było: "Co teraz będzie? Wojna. Ja się boję, Boże co teraz będzie?". Jakoś instynktownie poczułam, że musi być wojna, choć jeszcze nic nie wiedziałam na temat tego, co się tam wydarzyło. Zupełnie nic.
Musiałam wyjść. Nie mogłam tam zostać. Zdecydowałam się jechać do stajni. Całą drogę w radiu czytali nazwiska Tych, którzy tam zginęli. I ja całą drogę płakałam. Widziałam też ludzi w samochodach koło mnie i też płakali. W stajni nie siedziałam długo. Nie mogłam nic robić. Wsiadłam w samochód i jechałam naprzód. Zadzwonił do mnie mój ojciec i zapytał, gdzie jadę. A ja na to, że na Krakowskie Przedmieście. Nie wiedziałam jednak, dlaczego tam jadę. Czułam tylko, że tam muszę być.
Tam było tak dużo ludzi, setki, a później tysiące, wszyscy ze zniczami i kwiatami. I wszyscy płakali. I była taka cisza, nikt nie rozmawiał. Natychmiast pojawili się harcerze i społeczne służby porządkowe. Ale nie były potrzebne, bo nikt nie miał zamiaru tego dnia nic złego robić. Tysiące ludzi sunęło po ulicach Warszawy. Pierwsza msza była bardzo smutna, i te syreny, i odczytywanie nazwisk i to wszystko było wszechogarniające i trudne do wytrzymania. I ta świadomość, że tylu ludzi, że dobrych ludzi, że naszych ludzi, że ten właśnie, nasz Prezydent-Polak, patriota, obrońca Polskości i Polaków, nasza nadzieja. A jednocześnie ten strach. Co teraz będzie?


Potem jeszcze przez może tydzień ludzie modlili się w kościołach i zapalali znicze na ulicach stolicy. Wracały kolejne trumny do Polski, ludzie rzucali żółte tulipany dla Pani Prezydentowej. Ustawiła się niesamowicie długa kolejka ludzi czekających, aby przejść obok trumny Prezydenta. Było tyle biało-czerwonych flag. Ludzie w poczuciu winy spowiadali się do kamer telewizyjnych, mówili, że żałują, że to było nie tak, że oni tak naprawdę to nic nie mieli przeciwko, i płakali.... albo złościli się, że to wszystko wina mediów, że to media nakłamały i zmanipulowały nimi, że nawet nie wiedzieli, że Prezydent to w końcu był dobry człowiek... i byli też ci, którzy naprawdę kochali Lecha Kaczyńskiego za to, co robił dla Polski, i oni poprostu w wielkim bólu płakali i płakali. I były rodziny i przyjaciele Tych, którzy tam zginęli, pogrążeni w strasznym bólu.
Z czasem ludzi na ulicach ubywało, a media powróciły do swojej sprawdzonej już manipulacji i propagandy, zaczęły sączyć nienawiść, żeby społeczeństwo przypadkiem nie wymknęło się spod kontroli. Tygodniowy okres żałoby był kontrolowany. Zło powróciło ze zdwojoną siłą. Kampanię wyborczą poprzez media i inne ośrodki przejęła Platforma. I stało się. Polacy nic nie zrozumieli. Dali się omamić, dali się znowu okłamać, okręcić wokół palca. I znowu pomyślałam, jaka wielka szkoda, że nie ma naszego Papieża. On by wiedział, co zrobić i co powiedzieć. Naród by go posłuchał.
Później już poszło łatwo. Oddanie śledztwa, nagonka na nieżyjące Ofiary Smoleńskie, szał w mediach. Nagle Platforma z prawicy stała się lewicą, potem Palikot pod pozorem odcięcia się od PO stworzył zaplecze dla tej partii po stronie skrajnego lewactwa i zboczenia. Zaczęła się walka o Krzyż i walka z Kościołem. Wszelkie granice zostały przekroczone. Wolno było wszystko, oddawać mocz na znicze, pluć na staruszki, wieszać pluszowe miśki na krzyżach z puszek po piwie. Rozszalały się hordy niezaspokojonych młodych, wykształconych, z wielkich miast. Platforma przestała chodzić na rekolekcje, bo miała ważniejsze sprawy na głowie, nocami pod Pałacem Prezydenckim odchodziły dantejskie sceny rozochoconych, naćpanych bandytów, używających sobie na modlących się ludziach. Ci ludzie mieli ze sobą zawsze krzyż i napisane słowa Jana Pawła II: "Brońcie Krzyża od Giewontu do Bałtyku" i całym sercem i duszą go bronili. Pokolenie JPII gdzieś zniknęło. Słowa Papieża nic już nie znaczyły, bo przecież Go nie było, a skoro jest pozwolenie na szaleństwo, to poszalejmy sobie. Kto wie, czy będzie jeszcze kiedyś taka okazja.


I tak, mamy 2012 rok, a Polska nam znika z mapy świata. Wyprzedana, okradziona, stłamszona, zawłaszczona, coraz słabsza. Bezrobocie, drożyzna, brak wolności słowa, ograniczanie historii, ośmieszanie patriotyzmu, afera za aferą. Podzielony Kościół, grubiańscy, sterowani odgórnie kapłani i brak jakiejkolwiek pomocy skądkolwiek. Połowa narodu odurzona słania się na nogach nie za bardzo wiedząc, gdzie jest i co się dzieje, a "góra" zgarnia wszystko, co się da, jak najszybciej, żeby zdążyć przed końcem.


Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy! Jeszcze jest szansa na Jej uratowanie. Jeszcze trzeba walczyć, do samego końca. Trudne to zadanie, kiedy nie ma autorytetów, kiedy trzeba zdać się na własny rozum, ale można. Bo nadzieja umiera ostatnia. I ta nadzieja jeszcze jest. Jeszcze Polska będzie znowu Polską, a nasze następne pokolenia Polakami. Tylko obudźcie się!


Barbara Rode
Toronto

piątek, 31 sierpień 2012 07:47

OST FRONT: Zjazd Polonii

Napisane przez

pruszynskiW czwartek po południu zaczęli się zjeżdżać delegaci z różnych krajów, w tym Białorusi, do Domu Polonii na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Spotkałem interesującego człowieka z Syberii i on potwierdził to, co wiem z Białorusi, że i u nich księża też eliminują polski z kościoła, a na dodatek jeżdżą do Polski i nawet we Wspólnocie zbierają pieniądze.
Spotkałem też szefa Polonii Anglii i okazało się, że oni dostali zaproszenia na zjazd tydzień temu, gdy wielu ważniejszych pojechało na urlopy i trudno było kogoś znaleźć, by pojechał. Tymczasem Polonia Kanady wiedziała o zjeździe od 6 miesięcy. Przyjechało naszych sporo, w tym prezeska KPK i poseł pan Lizoń, pani Bogorya oraz bardzo liczni nasi harcerze.
Z siedziby Wspólnoty odwieziono delegatów autokarami do zamku w Pułtusku, relikt po organizacji reżimowej Polonii, gdzie nocowali, a następnego dnia przywieziono do Warszawy. Najpierw była Msza św. w katedrze św. Jana celebrowana przez prymasa Kowalczyka, a po niej udaliśmy się do Zamku Królewskiego, gdzie ważniejsi zostali zaproszeni do głównej sali, a mniej ważni, w tym prasa, do drugiej, gdzie mogliśmy oglądać, co się działo obok, na wielkim ekranie.


Nie rozpoczęły się obrady od odśpiewania hymnu, ale od głodnych gadek i długiego witania tych, co przybyli, przez prezesa Wspólnoty pana Pałubickiego.
Potem z 10 minut mówił prezydent Komorowski bez kartki, wskazując kilka razy, że Polska potrzebuje Polonii, a Polonia Polski. Zrobił ukłon w stronę pana Lizonia, litewskiego posła do parlamentu UE Tomaszewskiego oraz posła i zarazem prezesa Polonii w Rumunii.
Mówił sporo prymas Kowalczyk, nawiązując do słów Jana Pawła II, a potem wiceminister oświaty, bo imć Sikorski, obawiając się wygwizdania nawet przez tak dobrane gremium, się nie pofatygował. Warto dodać, że nikt inny z Episkopatu poza prymasem się nie pofatygował, a zwłaszcza było to psim obowiązkiem biskupa, ks. bp. Wiesława Lechowicza, któremu Episkopat powierzył opiekę nad nami, z czego bardzo miernie się wywiązuje, bo ma na głowie jeszcze własną diecezję.


Ostatnim akordem był występ artystyczny. Jakiś pan grał na fortepianie i śpiewał niewiele znaczące piosenki, a właśnie tu powinien był wystąpić Janek Pietrzak ze swą pieśnią "Żeby Polska".
Po imprezie na Zamku udaliśmy się do Wspólnoty, około 200 m, gdzie była wystawa różnych akcji poparcia Solidarności, a wśród licznych plansz zabrakło choć jednego zdjęcia mego pisma "Słowo-Solidarność", które jako jedyne przedrukowywało "Tygodnik Solidarność".
Wreszcie autokarami odwieziono nas do Senatu, gdzie czekaliśmy na stojaka 50 minut. Prezes Komołowski przyszedł, ale nawet nas nie przeprosił i przedstawił nam kilku senatorów zajmujących się Polonią oraz stwierdził oględnie, że daje MSZ-etowi rok, by pokazał, że umie zajmować się Polonią.


No i była uczta, to na pewno na 107 dzieło kucharzy z zamku w Pułtusku. Żarliśmy zgłodniali i przechadzali po miniparku znajdującym się za budynkiem Senatu.
Co było naprawdę dobre, to że w kuluarach zjazdu różni ludzie się spotkali i wymienili zdania. Choć to byli w znacznej mierze wybierańcy MSZ-etu i pana Komołowskiego, który śladem innych notabli nie ma zwyczaju odpowiadać na listy, to zawsze coś dobrego z tego wyjść może. Potem były obrady w sali Sejmu, z której po wstępie wyproszono prasę.
W sobotę były obrady w Pułtusku znów bez wstępu dla prasy i po mszy w niedzielę w Pułtusku koniec.
Zjazd ten przypominał zjazd w Wołkowysku, gdzie w 2002 r. spędzono wybranych rodaków i powstał nowy reżimowy Związek Polaków Białorusi. Tam też tylko na początek i koniec zezwolono uczestniczyć mediom.
Sobotni "Nasz Dziennik" opublikował długi tekst od Związku Polaków na Białorusi, gdzie bardzo krytycznie mówi się o obecnej sytuacji Polaków w tym kraju i o tym, że coraz mniej dostają pomocy z Polski.
Jaki z tego morał? Polacy muszą zorganizować swe własne spotkania, bo czy rządzi PO, czy nawet PiS, to zagraniczni Polacy będą używani tylko do załatwiania tego, co możnym w Polsce w danym momencie potrzeba.
Dodać jeszcze trzeba, że w zeszłym roku emigracja przysłała do Polski 4,2 mld dolarów, nie licząc, ile sprowadza z kraju produktów, o czym może każdy przekonać się np. u Benna'sa na Roncesvalles, gdzie do 80 proc. towarów to import z kraju.

Niewygłoszony tekst na  zjeździe w Warszawie
Problemy Polaków i Polonii. Jestem jedynym Polakiem, który żył 20 lat w Kanadzie, a od 20 lat mieszka na Białorusi. Więc znam jak nikt inny problemy Polaków z Zachodu i Wschodu.
Problemem Polaków USA i Kanady jest to, że trwa tam na nas nagonka żydowska. Powoduje, że wielu młodszych Polaków wstydzi się przyznawać do swego polskiego pochodzenia.
Ostatnim elementem tej kampanii była potwarz Obamy. Obecny tam delegat MSZ imć Rotfeld nie protestował i za to nie poniósł kary.
W walce o dobre imię polski MSZ robi MNIEJ niż ZERO!! Np. nie propaguje książek o roli Polaków w ratowaniu Żydów, a jest ich kilka, w tym angielska "Martyrs Of Charity" dr. W. Zajączkowskiego, która wylicza 750 miejscowości, gdzie Niemcy wymordowali Polaków. Dodam, że litewski MSZ wydał taką książkę i ją rozprowadza.
Dla poprawy image'u Polonii wiele dałoby wysłanie do kilku krajów, zwłaszcza Kanady i USA, wystawy polskiej sztuki sakralnej, która by się składała eksponatów i fotografii najcenniejszych obiektów.
Problemy Polaków za Bugiem określił dobitnie były marszałek białoruskiego parlamentu prof. Stanisław Szuszkiewicz, mówiąc gazecie "Kommiersant", że winę za złe traktowanie Polaków ponoszą polskie rządy, bo nie reagowały na kolejne kopniaki zadawane z rozkoszą przez imperia światowe, jak Litwa, Białoruś czy Ukraina.
Polska zbudowała dla swych mniejszości domy i daje im miliony, zaś organizacje polskie za Bugiem dostają mało co i mają problemy z lokalami. Na przykład we Lwowie i w Kijowie Zarząd Związku Polaków gnieździ się z redakcją swej gazety w trzech pokojach w drogo wynajętym mieszkaniu.
Sugeruję dać Ukraińcom ultimatum. Zamkniemy za dwa tygodnie dom ukraiński w Przemyślu, jeśli władze na Ukrainie nie dadzą Polakom domu w dobrym stanie we Lwowie i w Kijowie o wielkości niedawno otwartego domu ukraińskiego w Przemyślu. O świństwach litewskich względem Polaków pisze prasa, więc nie będę o nich mówił, ale trzeba mieć konkretny wzorzec, co od Litwy wymagać.
Wymagajmy dla Polaków tego, co mają Szwedzi w Finlandii, gdzie jest ich procentowo mniej niż Polaków na Litwie. Tam szwedzki jest oficjalnym językiem państwa, jest szwedzki państwowy uniwersytet w Turku, jest szwedzkie radio i TV, jest z zasady jeden Szwed ministrem.
Znów trzeba dać Litwinom ultimatum. Albo dacie w miesiąc Polakom takie prawa, jakie mają Szwedzi w Finlandii, albo zrywamy z wami stosunki dyplomatyczne i stawiamy wniosek o wykopanie was z UE.
Dla Polaków litewskich wsparciem byłoby zdeponowanie w Spółdzielczej Kasie w Wilnie z dwóch mln dolarów, co da polskim przedsiębiorcom kredyty na otwarcie firm oraz, podobnie jak w innych krajach za Bugiem, szkolenie rodaków, jak zakładać firmy.
Polonia USA i Kanady mogłaby wiele pomóc Polakom za Bugiem przez przekazanie im swego doświadczenia w organizowaniu Kas Spółdzielczych – takich SKOK-ów oraz Kas Wzajemnych Ubezpieczeń, na jakich opiera się np. Związek Narodowy Polski.
Stawiam wniosek, by Polska przestała finansować mniejszość litewską, ukraińską i białoruską. Niech je finansują ich rodacy.
Karta Polaka ma dwie główne wady:
– pierwsza: nie daje automatycznego wjazdu do Polski, a zmusza do ubiegania się o wizę, czym utrudnia pracę i tak przeciążonym konsulatom.
– druga: że nie wydają jej urzędy wojewódzkie w Białymstoku, Lublinie czy Przemyślu.
Stawiam konkretny wniosek, by na pierwszej sesji Sejmu wprowadzono punkt do ustawy o Karcie Polaka uprawniający jej właściciela do wjazdu do Polski bez wizy i by wydawały je też urzędy wojewódzkie.
Pytam ministra Sikorskiego, czemu ja sam przywożę więcej pism polskich, jak "Dobry Znak", "Przyjaciółka", "Łowiec Polski" czy "Niedziela" na Białoruś niż jego podwładni z Mińska?
Pisałem na ten temat do niego trzy lata temu, ale nie był łaskaw odpowiedzieć, co jest karalnym wykroczeniem urzędniczym.
Pani Applebaum, żona ministra, wydała po polsku doskonałą polską książkę kucharską. Napisałem do ministra w lutym, by wydano ją też po angielsku i zrobiono w konsulatach promocję.
Wytknąłem to mu znów 3 maja z zerowym skutkiem, a przecież jest to jego psim obowiązkiem – promocja Polski i wszystkiego, co świadczy dobrze o Polsce.
Ostatnio Sejm bez zasięgania zdania Polonii odebrał pieniądze na finansowanie Polonii ze Wspólnoty Polskiej, a dał w ręce MSZ-etu z fatalnym skutkiem. Moc programów tego lata nie została uruchomiona z winy MSZ-etu i nikomu za to włos z głowy nie spadł.
W Polsce mniejszość niemiecka ma pełne prawa, natomiast 10-krotnie, powtarzam 10-krotnie, większa mniejszość polska nie ma takich praw, choć miała je nawet za Hitlera do 1939 r.
Kiedy wreszcie MSZ załatwi takie prawa dla mniejszości polskiej w
Niemczech?
Kościół katolicki przeżył za Bugiem dzięki Polakom i im się coś należy. Czemu na terenie byłego ZSRS polscy księża z uporem eliminują z kościoła język polski? Czemu moje wnuki w Kanadzie mogą być przygotowywane do I Komunii św. po polsku, a tego się odmawia mym dzieciom w Mińsku? Kto chce, niech ma posługę kapłańską po ukraińsku, rosyjsku czy białorusku, ale dlaczego eliminuje się ją po polsku?
Kiedyś opiekunem Polonii był biskup Wesoły, który pochodził z emigracji i mieszkał stałe w Rzymie i oczywiście znał na wylot nasze problemy. Dziś naszym opiekunem
jest jakiś biskup z Polski, który nawet nie pofatygował się na zjazd Polonii.
12 lat temu pisałem bez skutku do Episkopatu, by przyjeżdżający z zagranicy na urlopy polscy misjonarze odwiedzali nas za Bugiem i opowiadali o swej pracy. Takie odczyty byłyby z przyjemnością słuchane nie tylko przez rodaków, ale i obcych. Kto np. w Mołodecznie wie coś o Kenii czy Brazylii, a przecież polscy misjonarze pracują w 56 krajach. Czy jest to tak trudne do zrobienia?
Jak mało kto cieszę się z wizyty patriarchy Moskwy w Warszawie, który jest, jak wiemy, tylko narzędziem Kremla. Nie ma konfliktu między narodem polskim a rosyjskim, co widać było po 10 kwietnia, kiedy masowo Rosjanie poszli z kwiatami pod polską ambasadę. Są złe stosunki między Kremlem a Warszawą i dobrze, że się poprawiają.
Ale pytam, czy metropolita Cyryl zaprosił delegację polskiego Episkopatu do Moskwy, czy zapytano gościa, kiedy zostaną zwrócone katolikom liczne kościoły w Rosji, zaczynając od kościoła w Smoleńsku.
Po tragedii smoleńskiej sugerowałem, by w Warszawie zbudowano cerkiew pojednania, a w Moskwie wzniesiono katolicką świątynię pojednania. Buduje się na Polach Mokotowskich cerkiew, ale pytam, kiedy będzie budowany nowy kościół katolicki w Moskwie, którego bardziej tam potrzebują katolicy niż prawosławni cerkwi w Warszawie.
Tych moich uwag nie mogłem wygłosić na zjeździe w Warszawie, więc tylko je spisałem i przekazuję rodakom w kraju i za granicą.

***

Uwaga nadchodzi
Jak się psa chce uderzyć, to kij się znajdzie, mówili już dawno temu rodacy. Teraz przy okazji afery z bankiem Amber Gold Tusk i spółka mają zamiar wziąć się do SKOK-ów, bo nie dość, że konkurują z obcymi bankami, to jeszcze mają bezczelność dawać ogłoszenia w niereżimowej prasie jak "Nasz Dziennik".

Zwycięstwo
23 sierpnia Komisja Wyborcza w Wołkowysku oświadczyła, że nie uznała kilkuset mych podpisów, bo były złe numery paszportów, choć 99 proc. podpisów było autentycznych, bo praktycznie wszyscy sami robili na blankietach wpisy. Nastąpiło to, co mówiono mi, że coś zrobią, bym nie został wpisany na listę kandydatów.
Piszę teraz pismo do Najwspanialszego Prezydenta, udowadniając Mu, że jego ludzie zbierali nielegalnie po zakładach pracy podpisy, co łatwo udowodnić, bo w przeciwieństwie do mych podpisów, których autorzy są z różnych zakładów, ich na kolejnych listach są z tych samych zakładów.
Teraz będę miał trochę czasu i może pojadę na kilka dni do Gruzji odpocząć i coś o tym pięknym kraju napisać. Ale nie przejmuję się, bo jak pisał Marszałek Piłsudski, ulec, a nie zostać pokonanym, to ZWYCIĘSTWO.

Patałachy
Po uroczystościach 3 Maja na placu Zamkowym w Warszawie podszedłem do prezydenta i poprosiłem o piłkę symbol Euro 2012, którą dostał od dzieciaków, które grały nią na koniec uroczystości, dla dzieci z polskiej szkoły w Wołkowysku i chciałem ją tam wręczyć na koniec roku szkolnego. Niestety, nie dostałem odpowiedzi ani tak, ani nie. Od dwóch tygodni znów proszę o piłkę i znów nie mogą mi dać odpowiedzi.


Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Warszawa

piątek, 31 sierpień 2012 07:45

Walnąć piramidkę

Napisane przez

 

ligezaNie to jest najgroźniejsze dla wspólnoty, że krew z państwowych żył wysysa równocześnie tak wielu nikczemników. Prawdziwe zło zaczyna się w miejscu, w którym dobro więdnie przez zaniechania ludzi uważających się za przyzwoitych.
Podobno niektórzy tak zwani politycy budzą się z rękoma w nocniku. Gdy twierdzą tak ludzie bogaci w wiedzę i doświadczenie, polemizować z nimi byłoby przejawem braku rozsądku. Co więcej, ponoć tego rodzaju niemiła przygoda spotkać może każdego, nie tylko ślepca. Jednak w moim przekonaniu, prawdziwy problem zaczyna się dopiero wtedy, gdy ci, którzy obudzili się z rękoma w fekaliach, nie tylko z rękoma, ale i z głowami w fekaliach zasypiają – albowiem ta sytuacja dotyczy już całej wspólnoty. Pytanie tylko, zawartość ilu pełnych nocników zwala się Polakom na głowy i kto właściwie jest temu winien.
I tu warto przypomnieć opinię Przemysława Piętaka, który na łamach "Rzeczy Wspólnych" powiada tak: "od 73 lat Polska tkwi w niewoli, chociaż w tym czasie przestano bić więźniów, kraty zastąpiono pancerną szybą, trochę zamieciono podłogę, a do celi wstawiono telewizor. I właśnie to odświeżenie celi miliony Polaków uznało za wolność, a może nawet uwierzyło, że w tych warunkach można całkowicie przyzwoicie żyć".

Aferoland
Nawet jeśli można, to przecież do czasu, do czasu. Niedawno mieszkańców kraju położonego między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca zelektryzowała wieść, jakoby dług publiczny III RP sięgał astronomicznej kwoty biliona złotych. Mało tego, dług ów podobno cały czas zwiększa się, w tempie około 10 tys. zł na sekundę. Ale i tego mało, ponieważ same koszty obsługi takiego długu przekraczają w skali roku 43 miliardy złotych, co stanowi blisko półtoramiesięczne wydatki całego naszego nieszczęśliwego państwa. Tę szokującą statystykę Stanisław Michalkiewicz podsumował słowami: "Umiłowani Przywódcy zastawili u lichwiarskiej międzynarodówki majątek obywateli na całe dziesięciolecia naprzód".
Skoro im kazano, to zastawili, serwilizm "umiłowanych przywódców" mnie osobiście nie zaskakuje. Swoją drogą, nie ma to, tamto: po nieudanej prywatyzacji LOT-u z aferą Amber Gold w tle (w tym kontekście najbardziej rozbawił mnie passus pt. "Marcin Plichta prześwietlany przez służby specjalne w związku z podejrzeniem prania brudnych pieniędzy". No dajcież spokój!), po niedorzecznościach prezydenta Komorowskiego, rojącego o budowie nadwiślańskiej tarczy antyrakietowej (najwyraźniej po zamknięciu "projektu Gawron" okazało się, iż niektóre kieszenie nie zostały należycie wypełnione. Co prawda ten i ów uszczknął z autostrad, ten i ów uszczknie z ich remontów, lecz wygląda na to, że "deal" naprawdę godny "wolnego rynku" III RP to byłaby dopiero owa "tarcza antyrakietowa"), po wciąż niewyjaśnionych zgonach Stefana Zielonki, Grzegorza Michniewicza, Eugeniusza Wróbla, Andrzeja Leppera czy Sławomira Petelickiego – mam wymieniać dalej? – jeżeli po tym wszystkim jest jeszcze w Polsce człowiek, który utrzymuje, że Polską rządzą tak zwani politycy, odrzucając przekonanie, że u steru rzeczywistej władzy stoją w naszym kraju służby specjalne, i wcale niekoniecznie polskie, ktoś, kto powyższe przekonanie lokuje w kategoriach "spiskowej teorii dziejów" czy uznaje wręcz za "oszołomstwo", jeśli taki człowiek naprawdę w przyrodzie występuje, to znaczy, że nie chce wiedzieć, co dzieje się dookoła niego i w jaką diabelską czeluść wpychana jest jego ojczyzna.

Warto powtarzać
Krzysztof Kłopotowski mówi o tym tak: "W tle muszą być potężniejsze siły. Bo weź załóż w Polsce w wieku 28 lat, wbrew prawu, z sześcioma wyrokami sądowymi, linię lotniczą, która stawia sobie za cel wykończenie na rynku krajowym linii należących do państwa. No tylko weź spróbuj!". Tę samą perspektywę ujmuje odrobinę inaczej i nieco szerzej Witold Gadowski, zauważając: "pieniędzy z budżetu nie starcza na finansowanie ekspertów od wszystkiego, trzeba od czasu do czasu piramidkę walnąć".
Rzeczywiście, sporo takich "piramidek" wzniesiono nad Wisłą po "odzyskaniu niepodległości" w 1989 roku, zaś większość tych przedsięwzięć udała się dzięki osłonie zwanej potocznie "parasolem", a z rosyjska "kryszą", jaką nad działaniami tego czy innego bandyty utrzymywali ludzie, których w dalszym ciągu powszechnie acz niesłusznie tytułujemy politykami, sędziami czy prokuratorami (a propos prokuratorzy: mimo doniesienia Krajowego Nadzoru Finansowego z 2009 roku, gdańska prokuratura umorzyła postępowanie wobec Amber Gold, a po odwołaniu się do sądu przez KNF i uchyleniu tego umorzenia, wróciła do sprawy dopiero po upływie przeszło dwóch lat).
Pytanie: czemu polska Temida nie tylko zasłonięte ma oczy i zatkane uszy, ale bardzo często widuje się ją również z kneblem w ustach? Prawdopodobnie dlatego, iż przeróżnych funkcyjnych, tym bardziej funkcyjnych odsadzonych na eksponowanych państwowych stanowiskach, zastraszyć dziś nietrudno.
Właśnie dlatego warto i należy powtarzać: nie to jest najgroźniejsze dla państwa, że krew z jego żył wysysa mu równocześnie tak wielu nikczemników i bandytów. Prawdziwe zło zaczyna się w miejscu, w którym dobro więdnie przez zaniechania ludzi uważających się za przyzwoitych. Taka postawa wycofania z ich strony, mocniej: ta ich upiorna i mroczna bezczynność, wszystkich nas zaraża pewnego rodzaju łajdactwem. Kalecząc złem równie mocno, co samo zło.


K. Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapraszam też na:
www.myslozbrodnik.blogspot.com

piątek, 31 sierpień 2012 07:41

Puściłbym ich luzem

Napisał

kumorAPodobno w Quebecu znów nadchodzą separatyści. Znów będziemy mieli wiele hałasu o nic – czyli o te kilka tysięcy etatów w służbie dyplomatycznej i ambasadach. Tak na dobrą sprawę, Quebec jest bardziej dziś od nas odseparowany niż Polska od Unii Europejskiej. Jest krezusem tej konfederacji, więc naprawdę nie wiem, co Quebecy chcieliby uzyskać – oczywiści prócz zwiększenia liczby etatów w lokalnej biurokracji. Ale tu też mogą wyjść jak Zabłocki na mydle, jeśli stracą te wszystkie etaty administracji federalnej, które ulokowane są dzisiaj w Quebecu, by pokazać, że "opłaca się być skonfederowanym".
Niestety wychodzi na to, że separatyści to ludzie niepoważni. Dawniej to jeszcze chociaż była w tym jakaś myśl narodowa, jakaś tęsknota za "państwem starego typu", dzisiaj nawet tego nie ma, bo fala politycznej poprawności zalała również PQ.


•••


Polityczna poprawność jest też kitem, jaki lewacy żenią dziś w Polsce, tłumacząc, że na tym właśnie polega postęp i jak ktoś woli własny naród, to należy do hamulcowego eszelonu pędzącego do tego, żeby państwo rosło w siłę, a ludziom żyło się dostatniej. Ostatnio p. Błaszczak, druga po prezesie twarz PiS-u, powiedział w radiowej Trójce, że z multikulti trzeba ostrożnie.
Od razu wylano mu na głowę kubły, no bo choć takie rzeczy można swobodnie mówić w całkiem mainstreamowej polityce w Reichu czy Swisslandzie, to w Polsce nie. Dlaczego? No bo owe niby-polskie elity ubzdurały sobie, że kraj nasz jest ostoją ksenofobicznych katolickich antysemitów, których betonowe czerepy rozbić trzeba propagandą homoseksualnej miłości i polityczną poprawnością podniesioną do rangi religii urzędowej. Takie czasy. Niestety, część Polaków, również tych młodych i, wydawałoby się, obytych w świecie, nie wyleczyła się jeszcze z prowincjonalnych kompleksów i owym współczesnym ciotom rewolucji pałaszuje pokarm z ręki.
Dzisiejsze multikulti to nic innego jak współczesna forma "internacjonalizmu proletariackiego", którego ojczyzną był – jak wiadomo – Związek Sowiecki, czyli w rzeczy samej "rewolucja". Dzisiaj nic się nie zmieniło - język jest ten sam, metody wprowadzania podobne, tak że oczytanie w przygodach Pawki Morozowa będzie jak znalazł. Tamta bolszewia podawała się za awangardę i współczesna też lubi chodzić w modnych wdziankach.
No więc – drogie radio Erewań – jak to jest z tą wielokulturowością i globalizacją? Czy czasem postęp techniczny i telekomunikacyjny, Internet i masowe podróże samolotami (na stojąco) nie wymuszają wymieszania się nas wszystkich w jedną masę ludzkiego ciasta? Czy jest jakakolwiek inna droga?
Oczywiście, że tak. Swoboda przepływu i osiedlania się ludzi, łatwość telekomunikacji nie muszą wszak oznaczać ideologicznej i religijnej urawniłowki, a jedynie możliwość korzystania z uroków życia w pięknych i ODMIENNYCH krajach. Co komu szkodzi, że we Francji żyje się po francusku, w Niemczech po niemiecku, a w Maroku po marokańsku? Jeśli przyjeżdżasz do nas na stałe – kochany Murzynie – przyjmij nasze wartości, nasze zwyczaje, naszą religię, a może nawet żołądek wytrzyma ci naszą kuchnię – słowem, zostań jednym z nas – proszę bardzo – asymiluj się! To jest po ludzku i po Bożemu. Tymczasem w ramach multikulti jesteśmy świadkami przerabiania nas i naszej kultury na szaro przy jednoczesnej superekspansji kultur egzotycznych, ale dynamicznych i zwartych.
O tym i innych sprawach będziemy mogli sobie pogadać podczas najbliższego pikniku Gońca, na który gorąco zapraszam w sobotę, 8 września, do parku Paderewskiego.
Obywatelu, nie bój się myśleć, nie bój się mówić, nie bój się podpisywać imieniem i nazwiskiem! Bądź dumnym Polakiem!
Andrzej Kumor
Mississauga

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.