farolwebad1

A+ A A-
Teksty

Teksty

Publicystyka. Felietony i artykuły.

piątek, 28 wrzesień 2012 16:03

Już w Polsce!

Napisane przez

 


RatajewskaPrzyjechałam tydzień temu. Odpoczywam po kolejnym opiekowaniu się trzema małżeństwami niemieckimi. Schudłam tam, więc w Polsce wreszcie mogę pojeść i najeść się. Codziennie mięso, a nawet ryby, których starsi ludzie niemieccy nie jedzą, bo są za drogie.
My, Polacy, przeżyliśmy nasze lata 80., lata kartkowe, gdy żywności nie było za żadną cenę. Wiemy, że żywność ważniejsza jest od pieniędzy.
Dla dużej części starszych ludzi w Niemczech pieniądze są najważniejsze. Ważniejsze od żywności. Starają się zaoszczędzić każdego centa. Także na jedzeniu dla opiekunki, chociaż wg umowy, jedzenie opiekunka powinna mieć zapewnione, tylko nie jest określone, jakie to jedzenie powinno być. Jeśli ludzie, do których opiekunka jedzie, żywią się niezdrowo i skąpo, opiekunka też musi się tak żywić. A jest ona osobą, która chorować nie powinna.


Dzisiaj spotkaliśmy koleżankę moją, którą poznałam z Niemcem i którą trochę uczyłam niemieckiego. Więc już zrezygnowała z pracy w szpitalu, a pracowała tam w kuchni, i 15 września wyjeżdża na dobre, do niego. Będzie starała się tam pracować, ale jeśli nie będzie mogła znaleźć tam pracy, to ona się tam z nim udusi. Takie miała wrażenie, jak była tam ostatnio, przez pól roku. A jednak życie w Polsce już jej dokopało, praca w szpitalnej kuchni ciężka, a on codziennie dzwonił. Jako opiekunka ludzi starszych moja znajoma się nie sprawdziła, będzie szukać pracy innej, np. sprzątania po domach.


Spojrzałam na nią, jakoś dziwnie się poczułam. Bo przecież tak bardzo zmieniłam jej życie. Mam nadzieję, że na dobre. Ale to jej decyzja. Jeśli jest tam miłość, to ona przekracza granice i może ci ludzie potrzebowali czasu i że wszystko między nimi będzie dobrze.
Widziałam moją dawną przyjaciółkę. Już wychodzi z domu, ale mknie szybko przez ulice. Chyba nie chce z nikim pogadać. Rok temu umarł jej mąż. Wyglądał na najzdrowszego człowieka pod słońcem.


A mój mąż? Jesteśmy wciąż razem. Teraz boli go kciuk, bo dziubnął się nożem, wkładając coś do zmywarki. Więc – uwaga! – przy takich czynnościach. Ja wszystko robię teraz w kuchni.
Razem chodzimy wszędzie. Rano do miasta drogą nad jeziorem, po południu do marketu i jeszcze siedzimy na ławkach. Krąg ławeczek jest na miejscu planowanego dawno parkingu dla samochodów naszego dużego osiedla. Wtedy by było dużo miejsca między blokami na boiska i zieleń i bezpieczny teren dla dzieci. Ale zmieniono plan zagospodarowania osiedla, pobudowano drogi między domami, żeby każdy samochodziarz mógł dojechać pod sam dom i żeby z okien domu mógł widzieć swój samochód. Trzeba przecież pilnować, żeby nie ukradli.
O ile wiem, to może 10 lat temu była ostatnia kradzież samochodu. Młodzi ludzie z bloku obok sprowadzili sobie samochód z Niemiec. Przyjechał duży samochód, otworzył swoje wrota i odjechał z tym nowo kupionym samochodem. Właściciele samochodu nawet się za bardzo nie chwalili swoją stratą. Samochód może pojechał na Wschód.
Przed 10 laty głośne były kradzieże samochodów w Niemczech. Kradli Polacy, ale okazało się, że we współpracy ze złodziejami niemieckimi. I ja to Niemcom zawsze podkreślam.


Brakuje mi tutaj dawnego środowiska pracy. Ludzi dużo powyjeżdżało, a ci, którzy poprzyjeżdżali na urlop, jak ja, wcale się swoją pracą nie chwalą. Robota, którą wykonujemy za granicą, jest poniżająca dla nas, ludzi wykształconych. Nie ma czym się chwalić.
Chociaż mój syn, który mieszka za granicą, mówił o polskim małżeństwie lekarzy, którzy tam jeżdżą sobie bmw i należą do bogaczy. Ci ludzie pracują w swoich zawodach, musieli iść na całość. Udało im się.
Ja też miałam uczyć w szkole w Bremie, ale przeszkodził tutaj mój wiek. Trzeba być odpowiednio młodym, odpowiednio wykształconym i odpowiednio znać język danego kraju, żeby za granicą nie wykonywać pracy fizycznej.
Córka będzie studiować informatykę, syn zostaje jeszcze dwa lata z nami.
Nie wiem, co z bankami, czy tam coś się dzieje. A powinno się dziać. Tam są mojego ojca pieniądze. Sąd ma trudności z ustaleniem masy spadkowej w bankach. Myślałam, że sąd jest ważniejszy.


Pracy tutaj nawet nie próbuję już znaleźć. Był czas szukania. Ostatnio w bezrobociu zaproponowano mi pracę stażystki w jakimś urzędzie za 900 złotych brutto. Na rękę bym otrzymała może 700 złotych. Czy bym za te pieniądze utrzymała rodzinę?
Niestety, muszę jeździć do Niemiec, a nie chcę już . Ale taki mój los. Samotność i rozdzielenie z rodziną, z dziećmi. I cofanie się myślami wstecz – dlaczego kiedyś nie wykształciłam się w innym kierunku. Takim, który by obecnie zapewnił w Polsce pracę. Mój mąż wybrał ekonomię, ja wydział elektryczny politechniki. Oboje, za namową rodziców, skończyliśmy chemię spożywczą w Łodzi. W Łodzi było dużo akademików i rodziców przerażały wysokie opłaty za mieszkanie w Poznaniu.


Dzisiaj pani z firmy polskiej, która pośredniczy w zatrudnianiu opiekunek w Niemczech, zaproponowała mi wyjazd do pana. Dobrze, że nie do małżeństwa. Na końcu dopiero, na moje zapytanie powiedziała, że pan ma 98 lat i jest po operacji biodra i nie trzyma moczu i wybudza się w nocy. I że jada w sposób podstawowy. Wg umowy, powinnam mieć w Niemczech jedzenie, ale czasami ludzie starsi jedzą o wiele mniej niż powinny jadać młodsze opiekunki.


Jem czekoladę z Goplany, ma tylko 90 gram, jest gorzka, ale i trochę słodka. Nie lubię tych zupełnie gorzkich. Czekolady teraz modne, bo mają dużo magnezu, a magnez też modny.
Magnez to wesoły metal, bo tak wesoło się spala. Uczniowie się zawsze cieszyli, gdy spalałam wstążkę magnezu. Jego światło można przyrównać do światła objawianych ludziom postaci boskich. Ciekawe, że na to dopiero wpadłam.
Dzisiaj nakupowałam szprotek i po jednej flądrze dla każdego członka rodziny. Miałam z nimi dużo roboty, bo dzieciom musiałam wybierać ości. Ale były tańsze niż filety i miałam ochotę na normalne ryby.
W przyszłości jednak będę kupować tylko filety. Tylko pies nasz się najadł, bo lubi mniejsze ości razem ze skórami. Nasza suczka nawet agrest wyjada z krzaków na działce i czarne jagody w lesie.
Godzinami, zmarznięta, potrafi stać w wodzie przy brzegu jeziora, czatując na rybę. Niektórzy ludzie dopiero po czasie orientują się, dlaczego ten pies stoi tak nieruchomo i czasami rzuca się do wody.
Nie wiem, czy pojadę na początku października do tego starego dziadka. Boję się, to znów to samo biuro, które dało mi ostatnie niemieckie małżeństwa. Praca przy nich nie była łatwa.
Na pewno zapłacili mi lepiej niż opiekunkom bez doświadczenia, ale chciałabym w końcu trafić do niemieckiego domu, w którym tak przesadnie się nie oszczędza na jedzeniu.
Na pewno będę na ten temat rozmawiać z firmą. Powinny być zrobione jakieś ustalenia, ale to już inny temat.


Wanda Rat
Polska


wyrzykowskiWbrew urzędowej propagandzie żyje się w Kanadzie coraz trudniej, np. ostatni skok cen benzyny przełoży się na ceny żywności i za te same pieniążki włożymy znacznie mniej do koszyka. Ale z drugiej strony, musimy pamiętać, że im droższa benzyna – tym większy dochód urzędu podatkowego, czyli rządzącego nami reżimu; a więc i na przysłowiową marchewkę rządzący będą mieć więcej. Truizmem jest przypominanie, że rząd, jako taki, nie ma własnych pieniędzy, za które funduje nam to czy tamto. Najpierw trzeba oskubać podatnika... ale to każdy trzeźwo myślący rozumie.


Ponieważ mieszkam w Windsor, mieście, które jest liderem niechlubnej statystyki – najwyższe bezrobocie w Kanadzie – na co dzień obserwuję, jak kolejne biznesy padają, a inne, które walczą o przetrwanie, stawiają pracowników pod ścianą... W piątek, idącym do domu, daje się papier z informacją: od poniedziałku płacimy nie trzynaście dolarów na godzinę, tylko 10,80. Jeżeli się zgadzasz – wróć w poniedziałek, jeżeli nie – zostań w domu. Proste jak budowa cepa, prawda? Ludzie się oburzali, lokalna prasa nawet poruszyła temat, ale właściciel powiedział, że nie jest w stanie dłużej płacić poprzedniej stawki. Koniec, kropka. A ludzie, w większości emigranci, tyrali i po 16 godz., przynosili własny papier toaletowy... Nie było łatwo, naprawdę na 13 dolców musieli się naharować. I sprawa ucichła, no bo nie ma siły, aby właściciela zmusić do podniesienia stawki.
Czasy są gangsterskie, słabi padają albo wynoszą się do Chin, Indii, Wietnamu, Meksyku. Na pewno zyski są, ale my, biedne żuczki na samym dole, dalej płacimy tak samo, tyle że towar mamy znacznie gorszy; często gęsto jest to przysłowiowe g... zawinięte w kolorowy papierek. Ot, historia najnowsza, organiczne produkty jakiejś chińskiej firmy muszą zniknąć z półek, ponieważ zawierają np. ołów w stężeniu przekraczającym wszelkie normy.


Ale nie tylko do Chin uciekają, doskonale pamiętamy zamknięcie zakładu w London i przeniesienie produkcji do Indiany; w mieście jeszcze trwały rozmowy, jeszcze pocieszano się, że nie wszystko stracone, a w Indianie już stali bezrobotni w kolejce po aplikacje...
W chwili, kiedy to piszę, tzw. Big 3 rozmawia ze związkami CAW w sprawie nowego kontraktu, Ford już się dogadał, ale GM, a zwłaszcza Chrysler, stają okoniem. Wiem, że ludzie niezwiązani z przemysłem samochodowym, najczęściej ze zwykłej zawiści, życzą robotnikom jak najgorzej... Ale to, że pracuję za minimalną stawkę, ma usprawiedliwiać moje nastawienie? Ja mam źle, to i tamtych niech szlag trafi?!
Dlaczego Windsor pustoszeje? Tylko Ford w roku 2000 zatrudniał około 6 tys. osób, a dzisiaj jest około 1500 plus 600 na ulicy; GM w ogóle zlikwidował montownię skrzyń biegów. Solidnie trzyma się Chrysler, ale pamiętajmy, że zlikwidował montownię dużych samochodów dostawczych. Mało tego, kosztem dziesiątek milionów dolarów postawiono malarnię i... rozebrano ją za następne ciężkie miliony. No i jeszcze jeden kwiatek: szefo Chryslera, Sergio Marchionne, powiedział wyraźnie, że może zamknąć zakład w Windsor i przenieść produkcję do Meksyku! W tym samym czasie prezydent Obama mówi, że byłoby dobrze, gdyby Chrysler wznowił produkcję w St. Louis.
CAW płacze, że firmy domagają się cięć, że szukają ekstra oszczędności; ludziom się wmawia, że doczekaliśmy okropnych czasów. To prawda, nie jest łatwo, ale jak zawsze, tak i teraz, można mówić o tych, którzy mają zajęcie, i o tych, którzy pracy nie mają. Podobnie było w latach wielkiego kryzysu w Kanadzie, czyli przed II wojną światową.

depression-soup-kitchen-3705


Czasy były naprawdę trudne dla gros społeczeństwa, ale ci, którzy pracy nie stracili – nie mieli źle. Pracuję z gościem, który opowiadał mi o ojcu: mając 15 lat, opuścił dom rodzinny, aby szukać szczęścia, tj. pracy gdzieś w świecie, jak tysiące innych przemierzał Kanadę wzdłuż i wszerz. Inny Kanadyjczyk, baardzo już stareńki, opowiadał mi, jak w okresie okropnej suszy, która panowała w Saskatchewan, zdesperowany ojciec zapakował rodzinę na wóz i pokonał 1200 mil, kierując się w stronę Pacyfiku, na miejscu, gdzieś na północy Kolumbii Brytyjskiej, pozostawił trzech synów w baraku, który zbudował, a sam udał się w poszukiwaniu pracy. Mój rozmówca miał 10 lat, kiedy podjął naukę w pierwszej klasie.
Powróćmy jednak do dnia dzisiejszego. Często podaje nam się informacje, że zarobki robotnika a CEO to dziś różnica przeogromna; nam się płaci grosze, a oni mają miliony! Zgadzam się, że czasami są to godne potępienia praktyki, ale tam, gdzie właściciel zarabia nawet miliardy – nie mam z tym problemu. Miał chłop łeb na karku? Przy okazji daje nam pracę, a przecież o to chodzi. Jednak znaczna część koncernów, tak naprawdę, nie ma konkretnego właściciela. Zarząd?Akcjonariusze? A później czytamy, że ci najwyżej w hierarchii przepuszczają miliony, nie tylko płacąc sobie ponad ludzkie pojęcie, ale prowadząc luksusowe życie –oczywiście na czyjś koszt.
Zastanówmy się jednak, czy rzeczywiście dopiero w obecnej dobie zauważamy kominy płacowe, które wyrażają różnicę w zarobkach liczoną setkami procent? Nic bardziej mylnego, nie jest to nowe zjawisko; częściej o tym słyszymy, a to za sprawą współczesnych środków przekazu. Prawda jest taka, że nawet w najcięższych czasach byli ci, którzy przymierali głodem, i "bezwzględni kapitaliści", którzy cięli płace, argumentując, że jest właśnie kryzys...

W latach wielkiego kryzysu
w kolejce po chleb torontoAby mówić o dniu dzisiejszym, dobrze jest mieć odrobinę wiedzy o dniu wczorajszym, nawet po to tylko, aby móc porównać postęp, jaki nastąpił, np. w socjalu. Jest znacznie lepiej i na pewno powinno być jeszcze lepiej, ale jeszcze się taki nie urodził...
W latach wielkiego kryzysu, który chyba najbardziej dotknął Kanadę, ten, kto miał nawet byle jaką pracę, był kimś! Trochę to zabrzmiało śmiesznie, ale to nie jest moja opinia, a tych, którzy badają ten nieszczęsny okres w dziejach Kanady.
Co ciekawe i smutne zarazem, rządzący Kanadą, jak np. premier Bennett (1930–1935) i Mackenzie King (1921–1930, 1935–1948) nie za bardzo przejmowali się kryzysem; znacznie ważniejsza była dla nich równowaga budżetowa niż wyasygnowanie 20 milionów na pomoc najbiedniejszym. Dodam w tym miejscu, że kiedy wybuchła wojna, znalazły się miliardy i gospodarka ruszyła z kopyta. Niemniej jednak to inna historia i nie można jej zamknąć w kilku zdaniach, ale faktem jest, że rok 1939 uważany jest za koniec kryzysu w Kanadzie.
Jak już wspomniałem, bezrobocie w Kanadzie było ogromne, dlatego ci, którzy mieli pracę, zazwyczaj godzili się na kolejne obniżki, na niemal niewolniczy wyzysk, byle tylko się utrzymać. Coś podobnego obserwujemy i dzisiaj, nie na tak ogromną skalę, ale czym są obniżki zarobków, świadczeń socjalnych? Czym było postawienie robotników przed alternatywą: tniemy 3 dolary z trzynastu, albo do widzenia?
Warunki pracy były bardzo złe, nikt sobie głowy nie zaprzątał np. ekstraprzerwą, dołożeniem centa za nadgodziny; to nie wchodziło w grę. Jednocześnie ci, którzy stali na czele firm, sklepów itp., nie żałowali sobie. Podobnie jest dzisiaj, robotnicy Big 3 kolejny raz muszą z czegoś rezygnować, nie obcina im się stawek, ale odbiera inne przywileje. A ci, którzy podejmą pracę, dostaną 60 proc. stawki i muszą czekać 10 lat na to, aby móc zarabiać 34 dol. na godzinę. Ale jaką będą mieć wartość 34 dol. za dziesięć lat? I czy to oznacza, że obecni pracownicy przez następne dziesięć lat mogą zapomnieć o podwyżce? A poza tym w roku 2022 po Big 3 w Kanadzie może już nie być najmniejszego śladu...
W okresie rządów premiera Bennetta głośno było o komisji, na czele której stał poseł i minister zarazem Henry Herbert Stevens (rok 1934). Komisja zajęła się skargami na umawianie cen, obniżki zarobków, jednym słowem ogromnym obszarem spraw dotyczących setek tysięcy ludzi. Niestety, premier zlekceważył większość jego wniosków, co spowodowało ustąpienie Stevensa. Przy okazji trzeba pamiętać o tym, że media ówczesne były za tymi, którzy dysponowali kasą.


palowanie great depressionKiedy Stevens w parlamencie zabrał głos w tej sprawie, największe gazety, jak np. "Globe", opublikowały nie tylko płatne ogłoszenia np. sieci wielkich sklepów (Eaton, Simpson), ale też artykuły podważające to, co Stevens powiedział. Raport jego komisji liczył... 9278 stron!
Rzecz jasna nie tylko w ten sposób walczono z autorem raportu, skargi składano na ręce premiera, co summa summarum doprowadziło do ustąpienia – o czym wspomniałem – Stevensa.


A czasy były zbójeckie, np. farmer dostawał 1,5 centa za funt wołowiny, a klient w sklepie płacił... 19 centów. Jak zwykle zarabiał pośrednik.
Komisja w swych pracach skupiała się na przemyśle odzieżowym, na działalności sklepów, przyglądano się z niedowierzaniem produkcji wyrobów tytoniowych. Pracowano w tym czasie sześć dni w tygodniu po 10 godzin, ale nie należały do rzadkości przypadki, kiedy w tygodniu wyrabiano przeszło 80, a nawet 100 godzin. I... ruki po szwam! A jak nie, to za bramę.
Przemysł tytoniowy przynosił – i chyba pod tym względem nic się nie zmieniło – ogromne zyski, ale pracowników trzymano krótko, płacono mało; w tym samym czasie kierownictwo nie tylko otrzymywało bardzo wysokie pobory, do tego dochodziły równie wysokie premie i bonusy. Prezes Imperial Tobacco zarabiał 25 tys. dolarów rocznie, w premiach miał dodatkowo 32-61 tys. Przeszło 20 wyższych urzędników zarabiało po 15 tys. dol. rocznie, a ciężko pracujący robotnik miał niecałe 11 dol. na tydzień za 45 godzin pracy. Rocznie firma zarabiała 6 mln dol.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że w owym czasie dochód w wysokości około tysiąca dolarów na rok nie zapewniał życia na minimalnym poziomie. Wystarczy zatem wspomniane 11 dol. pomnożyć przez 52 tygodnie, aby otrzymać mniej więcej wysokość zarobków.
Mając ogromne dochody (obecnie Chrysler, GM, Ford też "dobrze stoją"), firmy tytoniowe jednocześnie cięły stawki ze względu na... kryzys! Na przykład w latach 1931–1933 zarobki w jednej z firm spadły aż o 24 proc.
Prezes Macdonald Tobacco zarabiał 260 tys. rocznie, a i tak jego firma wykazywała zyski w wysokości 600 tys. dol. rocznie. Jeżeli on miał 260 tys., a robotnik 500 dol., to czy nie były to kosmiczna różnica podobna do tych, które obecnie tak się krytykuje?
Sieci sklepów Woolworth, Kresge, Metropolitan trzymały pracowników na krótkiej smyczy: nie było pewności co do liczby godzin tygodniowo, poza tym – jak obecnie – była to praca typu part-time. Kobiety czekały na telefon i nigdy nie wiedziały, kiedy pójdą do pracy i na ile godzin. W Metropolitan płacono około 4,30 dol. na tydzień, czyli mniej niż w Toronto wynosił tygodniowy zasiłek.
Woolworth w roku 1932 zarobił na czysto 1,8 mln dolarów, ale tysiące pracowników musiało się pogodzić z obniżką zarobków o 10 proc. (no bo kryzys).


Ponieważ minimalna płaca dotyczyła tylko kobiet – pracodawcy preferowali mężczyzn ponieważ można im było płacić jeszcze mniej... Na przykład w Toronto National Picture Frame Company zwolnił 17 kobiet, a w to miejsce zatrudniono mężczyzn za 10 centów na godzinę.
Co prawda Ontario Factory Act z 1884 r. mówił, że tydzień roboczy to sześć dni po 10 godzin, ale czy ktoś się tym przejmował? W torontońskiej restauracji na Spadina Ave. płacono 6,25 za 100 godzin tygodniowo.
Wydaje mi się, że jeszcze gorzej (w każdym bądź razie na pewno nie lepiej) było w Quebecu. Co prawda oficjalnie obowiązywał Minimum Wage Act, ale dla własnego dobra zatrudnieni nawet nie wspominali, że takie coś w ogóle istnieje. Poza tym pracodawcy występowali oficjalnie o zwolnienie z tego obowiązku i jeżeli w roku 1931 było takich spraw 94, to już w 1933 aż 1067.
Kiedy komisja Stevensa zbadała w Quebecu 31 zakładów, okazało się, że aż w 24 łamano przepisy, a 95 proc. kobiet otrzymywało znacznie niższe płace. I żadna się nie skarżyła... Nie muszę chyba dodawać, że najmniejsza próba protestu oznaczała utratę pracy.
W Quebecu, co tu dużo mówić, panował okropny wyzysk, zupełne nieliczenie się z człowiekiem. W St. Rose 19-latka otrzymywała 2 dol. za 55 godz. pracy, czyli 3,5 centa na godzinę.
Quebec był zagłębiem odzieżowym, zagłębiem bezwzględnego wyzysku: aby obniżyć ceny w torontońskich sklepach krawcowym w Quebecu płacono tyle co nic, np. cztery kobiety (plus pomagający nocami mężowie) szyły dziennie po 3 tuziny spodni, za tuzin (przypomnę, 12 sztuk) płacono im po 60 centów, przy czym jeszcze 5 centów potrącano! Zarobek wynosił zatem około 40 centów dziennie. Inny przykład: matka pracująca razem z córką dostawały 25 centów za tuzin krótkich spodenek.
Ale i oto kolejny przykład jakby żywcem wzięty ze współczesnych dysput na linii Big 3 – CAW. Eaton, sieć sklepów, szukając dodatkowych dochodów, wycofał się z płatnych wakacji, odebrał 7 z 9 dni świątecznych! 25 tys. zatrudnionych zarabiało średnio 970 dol. rocznie, a więc znacznie niżej granicy ubóstwa, ale 40 dyrektorów zarabiało średnio 35 tys. rocznie...

Tylko rewolucja?
Jak widzimy, historia zatoczyła koło, jeszcze mamy w pamięci płacz, że Chrysler i GM zbankrutują, że jesteśmy świadkami poważnego kryzysu. Tym razem obyło się bez takich konsekwencji, jak w latach 1929–1939 (w Kanadzie), ale czy na pewno? Dodrukowano dziesiątki ton papieru, co się przekłada na miliardy dolarów, jako tako uspokojono rynki – tylko nikt nie wie, co nas czeka w najbliższej przyszłości.
Oczywiście elitom finansowym nic nie zagrozi, może trochę zbiednieją, jak to mówił niesławnej pamięci Urban, że rząd sam się wyżywi, ale pytanie jest o przyszłość przeciętnego Kowalskiego!
Nic nowego pod słońcem, ale nie do końca – nie da się bowiem w nieskończoność odbierać tym, którzy mają nieco więcej, aby podciągać innych. Bush kiedyś powiedział, że jeżeli Polska potrzebuje pomocy, to otrzyma wędkę, ale nie rybę... I to jest właściwe. Przez to, że wysyła się do Afryki miliony ton żywności, likwiduje się miejscowe rolnictwo! Po co harować w pocie czoła, jak dobry, głupi biały człowiek podsyła tysiące ton darmowego zboża...


Nie można w nieskończoność likwidować miejsc pracy, zwłaszcza te, które gwarantowały spokojne życie, kształcenie dzieci, wakacje. To nie są żadne luksusy, taka powinna być nasza rzeczywistość: żeby w tak bogatym kraju, jak Kanada, brakowało pracy dla setek tysięcy ludzi? Przecież to paranoja!


Dzwoni pewnego dnia telefon, coś się szykuje, bo pani zagaduje o pieniądze na działalność partii, wstawia drętwą gadkę, jak to jej lider nadyma wątłą klateczkę m.in. w moim imieniu, aby mi się lepiej żyło... No nie, nie jestem aż taki durak, aby dać się wziąć na plewy.
Nie ukrywam, poprosiłem kobietę, aby nigdy więcej nie dzwoniła. Dzisiaj nie kartek do głosowania trzeba, a czegoś znacznie silniejszego, i to na tyle, aby wybrani przez nas ludzie naprawdę czuli odpowiedzialność przed nami. A co mamy? Śmiech na sali, premier nominuje ludzi do Senatu, pani ma Alzheimera, a mimo to głosuje, chociaż już chyba nawet nie wie,"co jest grane". Komu jest potrzebne to towarzystwo?
Na widok zadowolonych z siebie polityków otwiera mi się... o co to to nie, nie powiem, co mi się otwiera, bo jeszcze ze mnie ktoś zrobi terrorystę. Powiem delikatnie, że chcę być od nich jak najdalej i żadnemu nie wierzę; chciałbym tylko wiedzieć, kto – tak naprawdę – pociąga za sznureczki najważniejszych marionetek. Reszta to tylko pożyteczni głupcy: mają swoje pięć minut w życiu, a w tyłek dostaję ja, dostajesz Ty, Drogi Czytelniku, nasz sąsiad z trudem wiążący koniec z końcem.


My się nie liczymy, czy ktoś się nami przejmuje? Nawet kałasznikowa nie mamy w domu, nawet nie umiemy wyjść na ulice, aby zaprotestować, pokazać nasze niezadowolenie. Wciska nam się kit, że są procedury demokratyczne, to możemy w czasie wyborów pokazać, co myślimy o partii, o polityku; tak, możemy im, mówiąc dosadnie, naskoczyć obunóż na zakończenie pleców!
Historia zatoczyła koło, co dla mnie jest dowodem na to, że jesteśmy w stanie zapaści gospodarczej i tylko sztuczne podtrzymywanie trupa przy życiu stwarza pozory, że jest OK. Ale jak p..., to się chyba nie pozbieramy...


Leszek Wyrzykowski
Windsor

piątek, 28 wrzesień 2012 11:27

Nasz Kościół… we mgle?

Napisane przez

 

Proponuję, abyśmy się zastanowili, co znaczy dzisiaj ten dość popularny termin – nasz Kościół. Od dłuższego już czasu słyszymy, że Kościół to nie tylko hierarchia, ale i wierni. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za Kościół, ale również za obronę i szerzenie Chrystusowej Ewangelii na tym łez padole. A nade wszystko za życie według Chrystusowej wiary i za dawanie świadectwa. Wiemy również z historii, że Kościół i Naród to fundamenty naszego państwa. Że losy Narodu i Kościoła katolickiego w Polsce są ze sobą ściśle powiązane. Są, czy były?
To jest moje pierwsze pytanie. To jest mój niepokój, gdy obserwuję nasze dzisiejsze problemy, gdy słyszę, że kardynał Nycz nie potrafi zaprosić biskupa, aby celebrował i wygłosił kazanie na zbliżającej się manifestacji w obronie Ojczyzny, Narodu i Kościoła. Bo taki jest cel tej patriotycznej manifestacji.


W Polsce toczy się walka z Kościołem. W Polsce toczy się walka z Narodem. Wyniszczany jest Kościół, wyniszczany jest Naród, więc nic dziwnego, że wyniszczane jest państwo polskie, że państwo polskie chyli się ku upadkowi.
Co powinien w tej sytuacji robić Kościół, w tym przypadku mam na myśli hierarchów i duszpasterzy? Co powinien w tej sytuacji robić Naród?
Kościół powinien mówić jednym głosem, bo jedna jest nasza wiara, Chrystusowa. Jednoczyć Naród wokół spraw najważniejszych dla ratowania Ojczyzny i Kościoła. Umacniać ducha narodu, Bożymi mocami, modlitwą i nauką oraz przykładem. Bo nie chodzi tu o działania polityczne czy rewolucyjne. Kościół nie jest od tego. Kościół jest od tego, aby wspierać wiernych w walce ze złem i w obronie i szerzeniu dobra.
Czy to czyni? Czy czyni to w wystarczającym stopniu? Ale również, czy my, wierni, troszczymy się o Kościół, czy stajemy w jego obronie, czy stajemy w obronie wiary, czy modlimy się za naszych hierarchów i duszpasterzy, czy jesteśmy jeszcze w Kościele, czy może już jedną nogą stoimy poza Kościołem?


To są pytania na dzisiaj, nie na jutro. Nie będę pisał o tym, jakie są przyczyny tego, że zło zagnieździło się w Ojczyźnie naszej. O tym piszą inni. Ja myślę, że powinniśmy się bardziej skupić na tym, jak usunąć zło i jak bronić i szerzyć dobro, żeby Polska nie zginęła.
Oczywiście przyczyny są zawsze ważne, ale nie możemy bez końca zajmować się tylko rozważaniami nad nimi. Bo Zło nie śpi, nie zawiesza swojej działalności, aż my wyłowimy z tej mgły, która jest nad Polską, wszystkie przyczyny zła. My śpimy, my "rozmyślamy", a Zły tylko się z tego cieszy i dzień po dniu niszczy wszystko. Najwyższa pora przystąpić do walki ze Złym, do walki ze złem, do ratowania resztek dobra. Razem Naród i Kościół, czyli hierarchowie, duszpasterze i wierni.


Sam nie odpowiem na te pytania, ale mam nadzieję, że znajdą się inni, mądrzejsi ode mnie, i że razem znajdziemy odpowiedź na wiele pytań i recepty na walkę ze złem i na obronę dobra w Ojczyźnie naszej.

Jest Rok ks. Piotra Skargi, kaznodziei królewskiego, kaznodziei sejmowego. Czy Kościół, tym razem hierarchiczny, duszpasterski, przedsięwziął i realizuje program duchowego wsparcia, czy nawet tylko rozważań, rozmyślań nad stanem duchowym i patriotycznym naszych posłów, senatorów, ministrów, urzędników państwowych?
Przepraszam, z przyzwyczajenia piszę naszych, a jacy oni nasi? Oni są przecież partyjni, a nie nasi. Więc tym bardziej trzeba im przypomnieć przynajmniej podstawowe zadania i obowiązki katolika, bo wielu z nich to katolicy, wobec Boga, Kościoła, Ojczyzny, rodziny i drugiego człowieka, gdy dostali się do żłobu.


Nie wiem, może taki program jest realizowany. Jeśli tak, to niech ktoś kompetentny, nam, katolikom i obywatelom, go przedstawi, np. w tygodniku "Niedziela".


Skoro już zacząłem o "Niedzieli", to dodam jeszcze kilka słów. Moim zdaniem, jest to wspaniały tygodnik katolicki, a więc powinna to być obowiązkowa lektura każdego katolika w Polsce, i mieszkającego poza Polską też. Jest nas podobno ciągle ok. 90 proc. w całym zbiorze Polaków. A ilu z nas czyta ten tygodnik? Ten tygodnik powinien być dostępny w każdej polskiej parafii. A, jeśli kogoś nie stać na to, żeby go kupować co tydzień, to ksiądz proboszcz powinien zawsze dysponować kilkoma egzemplarzami do wypożyczenia lub do przeczytania w sali parafialnej, a nawet do wspólnego czytania po niedzielnej Mszy św.

Można również po przeczytaniu przekazać swój egzemplarz tym, którzy jeszcze go nie czytali.
Przy tej okazji warto jeszcze przypomnieć o bibliotece przy parafii. Nawet niekoniecznie stałej, ale np. zorganizowanej na wzór wymiany Tajemnic Różańca. Po każdej Mszy św. niedzielnej wymieniamy się książkami czy ciekawymi bibułami, jak to niegdyś bywało.
Oburzamy się na ks. kardynała Nycza, oburzamy się na ks. kardynała Dziwisza. Dziwimy się, dlaczego kiedyś wystarczył nam jeden kardynał, jeden prymas, jeden metropolita warszawski, jeden arcybiskup Gniezna, jeden przewodniczący KEP, i to w jednej i tej samej osobie, a dzisiaj nie wystarcza nam pięciu hierarchów w jego miejsce.


Ufam, że nasza modlitwa w intencji ratowania Ojczyzny wzmagać się będzie z dnia na dzień. Ale zanim to nastąpi, albo, aby to nastąpiło, módlmy się, nie mniej gorąco i nie mniej licznie, w intencji Kościoła katolickiego w Polsce, w intencji naszych hierarchów, w intencji naszych duszpasterzy, żeby byli rzeczywiście nasi, i aby wzorem naszych wielkich patriotów i pasterzy, służbę Bogu i Kościołowi rozumieli również jako służbę narodowi i Ojczyźnie.


Niech powróci do naszych kościołów Msza św. za Ojczyznę. Niech w modlitwach wiernych znajdzie się zawsze miejsce na wezwanie do modlitwy w intencji Ojczyzny, w intencji rodziny polskiej, w intencji naszych hierarchów i duszpasterzy.
Nasi hierarchowie łatwiej i na trwałe przejdą do historii, jeśli najpierw będą służyć swojemu narodowi i podnoszeniu ducha w swoim narodzie, i wspólnie z narodem podejmować najważniejsze dla Kościoła i dla Narodu zadania.
Naszą Ojczyznę, nasze państwo, naszą wiarę, polskie narodowe dziedzictwo, rodzinę polską i wszelkie dobro uratujemy od zniszczenia przez naszych wewnętrznych i zewnętrznych wrogów i pasożytów, tylko wtedy, gdy będziemy razem, Kościół i Naród, z Bożą pomocą i pod opieką naszej Matki i Królowej.


Nie tylko naród polski musi się obudzić, również Kościół w Polsce musi się obudzić. Zresztą naród bez Boga, naród, a szczególnie naród polski, bez Kościoła, to jak pijany we mgle. Tę mgłę, która zgromadziła się nad Polską, może rozproszyć tylko naród silny duchem, tylko naród wspierany przez Kościół. A to stanie się wtedy, kiedy i Kościół katolicki w Polsce rozproszy mgły, które się nad nim zgromadziły.


Emanuel Czyżo
Toronto

piątek, 28 wrzesień 2012 11:15

Pamięć znieważona

Napisane przez

Pamięć znieważona

ligezaRodziny poległych w Katastrofie Smoleńskiej nie mają i nie mogą mieć pewności, czy groby, które odwiedzają, przy których gromadzą się i modlą, rzeczywiście są grobami ich najbliższych.
Poza nielicznymi wyjątkami, na dobrą sprawę nie wiemy, czyje ciała spoczywają w dziesiątkach trumien, pieczołowicie zalutowanych w Rosji. Stało się tak w wyniku wołających o pomstę do nieba, serwilistycznych decyzji oraz skandalicznych zaniechań, autorstwa polskiego rządu. Rządu, którym piąty rok kieruje Donald Tusk.
Z jakim efektem kieruje? Ano: "Gdyby ambasadorowi jakiegokolwiek zachodniego państwa samochód na smoleńskiej ulicy przejechał pieska, zrobiłoby ono więcej dla wyjaśnienia sprawy niż zrobiła III RP dla wyjaśnienia śmierci dwóch prezydentów, szefów najważniejszych instytucji, generałów, posłów i wielu wybitnie zasłużonych obywateli" – jak to niedawno celnie podsumował Rafał Ziemkiewicz, niejako uzupełniając opinię Włodzimierza Cimoszewicza sprzed dwóch lat, gdy ten orzekł, że prokuratura "zachowuje się tak, jakby chodziło o włamanie do garażu na Grochowie".

Konkretna twarz
Ale prócz rażących błędów w przewodzeniu rządowi, jest także coś więcej. Oto mentalna barbaria, która niczym zabójcze tsunami zalała Polskę po 10 kwietnia 2012 roku, zyskała w wymiarze personalnym konkretny fundament i konkretną twarz (przy czym należy rozumieć, że nie jest to li tylko wymiar symboliczny). Jest to właśnie twarz Donalda Tuska. Dlatego też, tym bardziej w tych dramatycznych okolicznościach, warto nieustannie powtarzać i innych do powtarzania zachęcać: w każdym normalnym kraju ujawnienie tak wstrząsających faktów niechybnie doprowadziłoby do przesilenia, w wyniku którego rząd winny zaniedbań zostałby zmieciony ze sceny, zdmuchnięty niczym świeczka i odesłany w niebyt, albowiem w państwie troszczącym się o zachowanie podstawowych standardów przyzwoitości każdy przejaw braku wiarygodności u osób publicznych natychmiast takie figury zabija. W każdym razie zabija je w wymiarze politycznym.
Czemu między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca sytuacja wygląda inaczej? Ponieważ tutaj o trwaniu lub nie podobnych postaci decydują ludzie ukryci za kulisami. Za kulisami, czyli w krainie, do której nie dociera telewizyjna kamera i w której nie ma miejsca dla wartości pt. "wiarygodność". W świecie za kulisami liczy się gra w starannie zdefiniowanym obszarze, gra starannie zdefiniowanych interesów, przy czym zarówno obszar, jak i interesy zdefiniowano jeszcze w pierwszej połowie lat 80. ubiegłego stulecia.

Kilka pytań
I w kontekście kulis kilka, można powiedzieć wiecznych, pytań. Mianowicie skąd wzięły się "elity" dzisiejszej Rzeczypospolitej? Kto i w jaki sposób kształtował kręgosłup moralny Lecha Wałęsy? Kto wychowywał Andrzeja Wajdę? Bronisława Komorowskiego? Donalda Tuska? Leszka Balcerowicza, Seweryna Blumsztajna, Tadeusza Mazowieckiego, Adama Rotfelda, Aleksandra Smolara – oraz ich totumfackich i współpracowników? Jakie znaczenie miało to dla późniejszych życiowych wyborów tych ludzi? A jakie znaczenie ma dla wyborów dokonywanych dziś przez persony namaszczane na autorytety przez telewizję? Jak na poczucie moralności współczesnego Polaka wpływa okoliczność, że nawet w wymiarze politycznym establishment nie ponosi odpowiedzialności za czyny, jakich dopuszcza się, będąc u władzy czy tylko przyklejając się do władzy fartucha? I tak dalej, i tak dalej.
Kto chce, widzi: miliony obywateli poza krajem, nic nie znacząca pozycja w światowych statystykach, nijaka skuteczność we współczesnych realiach politycznych. Do tego zadłużenie pętające skutecznie przedsiębiorczość dwóch, może trzech przyszłych pokoleń. Do tego rząd akceptujący niegodną pozycję między kręcącymi się żarnami strategicznego partnerstwa, nieustannie czapkujący interesom Moskwy i Berlina. Nad tym wszystkim telewizja, walcująca opinię publiczną pod wizję paneuropejskiej szczęśliwości, zaś tytułem dopełnienia, emerytalne uposażenia katów wyższe niż wzgardliwe zapomogi, łaskawie wypłacane ofiarom.

 

* * *


Bez najmniejszych wątpliwości: całe zło, wszystek brud, z którym musimy dziś borykać się w każdym obszarze życia, to są bezpośrednie choć odłożone w czasie skutki bagna aksjologicznego, w które wepchnięto Polskę ostatecznie na przełomie lat 1989/1992. Z dobrym przybliżeniem da się powiedzieć, że polskie "elity" zapomniały o przyzwoitości, więc przyzwoitość Polaków opuściła, a tym samym nie mogło być mowy o zajęciu należnej nam pozycji w historii. Dlatego dziś inni wskazują nam miejsca, w których nas niewolą.


Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapraszam również tutaj:
www.myslozbrodnik.blogspot.com

piątek, 28 wrzesień 2012 11:11

Nasza bierność ich rozzuchwala

Napisał


kumorAWładze prowincji Ontario przyznały, że koszt urzędniczo-politycznej głupoty, jaką było umiejscowienie elektrowni w sercu torontońskiej aglomeracji, wyniósł minimum 40 mln dol. Ot tak, wyrzucono taką kwotę w błoto, zaczynając projekt, a następnie pod naciskiem sąsiadów obiektu przenosząc budowę o kilkaset kilometrów na zachód. No niby w skali budżetowej to nie jest dużo, ale w skali ludzkiej to... chciałbym mieć takie pieniądze...


• • •


W Toronto w przypływie lunatyzmu rada miasta kilka miesięcy temu postanowiła całkowicie zakazać plastykowych toreb na towary. Ot, taka fanaberia ekologów; ponoć torby rozkładają się bardzo wolno w śmieciach, a gdy spłyną do mórz i oceanów, przeszkadzają rybom pływać. Dzisiaj – okazuje się – że właściciele sklepów chcą wziąć miasto do sądu – czyli nie dość, że decyzja głupia, to jeszcze będzie nieprzyjemnie dużo kosztować.
Gdzie się człowiek nie obejrzy, widzi, jak urzędnicy przypalają sobie papierosy jego banknotami.


Ale sami sobie jesteśmy winni, bo nie pilnujemy pieniędzy i oddajemy władzę raz cynikom, raz idiotom.
Gdy już mowa o przypalaniu papierosów. To nie tylko zakaz pakowania towarów w torby nadaje się do sądu, ale wiele innych przepisów, z gruntu sprzecznych nie tylko z tzw. prawami człowieka, ale z naturalnym odruchem zdrowego rozsądku.


No bo jak to jest, że z jednej strony debatują nam różni politycy po miastach nad zakładaniem specjalnych pokoi do bezpiecznego dawania sobie w żyłę (w Vancouver już są), co – było nie było, jest zajęciem nielegalnym – a jednocześnie zakazane jest zakładanie wydzielonych pokoi do dawania sobie w płuco, czyli staromodnie mówiąc, palarni, gdzie dorośli obywatele mogliby palić tytoń. Czyli jakaś banda idiotów nastaje na moje prawo do zrzeszania się i dysponowania używkami w imię ideologicznej troski o zdrowie "narodu".


Zakaz palenia narusza podstawowe prawa człowieka. Jeśli jakiś człowiek chce założyć w domu lokal dla palaczy, to powinien móc w ten sposób zadysponować swą własnością. Bo nie chodzi w tym wszystkim o palenie, lecz o zasadę, na jakiej pozbawia się nas wolności i temperuje na nowych niewolników.


Co ciekawe, występuje przy tym swego rodzaju sprzężenie zwrotne – zwykli ludzie mówią: co ja się będę rzucał i tak wszystko jest przesądzone, zaś kierownicy systemu święcie wierzą, że ludzie są jak coraz mniej rozumne krowy na łące – bierne i nierychliwe. I z roku na rok nasza bierność ich rozzuchwala...


• • •


Czy sądzą państwo,że zjazd ekonomistów może urodzić cokolwiek pożytecznego? – No bo jeśli tak, to jesteście bardzo młodzi. Generalnie ekonomiści to zwierzęta akademickie, które na handlu i obrocie znają się trzy po trzy. – No, może przesadzam, prof. Krzysztof Rybiński na pewno się zna. Po co więc PiS zwołuje tego rodzaju jaja-narady i cepeliady, zapraszając m.in. podejrzane figury, które obracają się w atmosferze grantów, stypendiów i ciepłych posad; ludzi, którzy w życiu własną przedsiębiorczością nie zarobili marnej złotówki?!


PiS ma pieniądze z kasy państwa, niech sobie zrobi kilka ekspertyz i sondaży, a będzie wiedział tyle samo co po takiej jaja-naradzie, czyli niewiele. Ja bym chciał od poważnej partii politycznej, aby postawiła na podwyższeniu lidera i powiedziała – tędy droga, a nie mydliła mi oczy zapewnieniami, że zaraz się zapyta, którędy ma iść. Przecież to jest jakaś farsa! Po co marnować pieniądze – nie lepiej powielić trochę więcej broszur i rozdać od drzwi do drzwi?


Polska się wali, młodzi wyjeżdżają, złodzieje przyspieszają kradzieże, żeby zdążyć, "zanim się zacznie", a główna partia opozycyjna – radzi.


• • •


Infantka Stolzmanowa wyszła za mąż w katolickim kościele. Nuworysze mieli bal ("Wielki dzisiaj bal w operze wszelka dziwka majtki pierze i na kredyt kiecki bierze", że zacytuję błyskotliwego polskiego poetę żydowskiego pochodzenia, z przedwojennego pokolenia...). Salonowa partyjna warszawka, która w ciągu dwóch pokoleń w rakietowym tempie pokonała dystans z czworaków na salony global-elity, objawiła się w pełnej napompowanej krasie. W rolę Stańczyka wcielił się tym razem absolwent AGH, były działacz socjalistycznej ZSyPowej młodzieży, europoseł Marek Siwiec. Wykształcony technicznie, ujawnił umiejętność posługiwania się smartfonem, tweetując na bieżąco do blogosfery relację. Ponoć od razu zadzwonili mu z TVN, czy nie mogą tweetów dawać w pasku... Alek chyba mógł się tego spodziewać po redakcyjnym koledze z ITD. No nie?! Dziennikarz zrozumie dziennikarza... Alek to pewnie nie miał do niczego głowy; okazja była uroczysta, w końcu córka jest tylko jedna i musiał dbać o poziom – czyli w tym przypadku – pion.


Umiejscowianie w kościołach imprez różnego rodzaju zasobnych nuworyszy i bywalców lóż (vide prof. Geremek) stawia przed oczy czasy końca Królestwa. Mamy teraz dokrętkę. Zastanawiam się tylko, który to w tym wydaniu zostanie kochankiem carycy? Bo poseł Biedroń to chyba jednak jest na to zbyt drobnokościsty.


Andrzej Kumor
Mississauga

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.