Zawsze w rodzinie mówiło się, że mistrz Adam nie lubił przodka ojca mej praprababki, Wołka Łaniewskiego. Miał o nim napisać, że był katem chłopów i przyjacielem Moskali i ponoć to on ma być Upiorem w "Dziadach". Otóż okazuje się, że była śmieszna przyczyna. Przodek posłał po lekarza, stryja mistrza Adama, konie zaprzężone do bryczki. Lekarz odmówił przyjazdu, czekając, by przysłano po niego karetę, czyli bardziej luksusowy pojazd. Przodek to zrobił, a po zakończeniu oglądania chorej żony na pożegnanie kazał lekarzowi przyłożyć 25 batów.
Zakupy
Niedawno obejrzałem to, co można kupić w krajach Dalekiego i Bliskiego Wschodu, szczególnie dla pań, jest moc łakoci i tanich kiecek. Wspaniała suknia balowa za 50 buksów, plus podatek i transport, ale dużo poniżej 100.
Szczególnie piękne są stroje marokańskich dam i do nich noszone nakrycia głowy, które są całkiem seksy. Można wiele zobaczyć, wbijając do komputera w Google "moroccan dresses" czy "indian dresses". Najciekawsze dla mnie były stroje z Maroka prezentowane przez firmę eastessence.com. Była tam suknia ślubna, podobna do tej, jaką zresztą wiele lat temu kupiłem dla narzeczonej za 100 dol. No i dodam, że coś dla damy serca kupiłem, nie rujnując się.
Po marszu
Jak zawsze każdego 10 była Msza św. w katedrze za poległych w Smoleńsku. Potem był przemarsz pod Pałac Prezydencki na Krakowskim Przedmieściu, gdzie przemawiał przybyły Węgier i ks. Stanisław Małkowski.
W niedzielę najpierw o 11 odbyła się msza pod pomnikiem Polskiego Państwa obok Sejmu organizowana przez Krucjatę Różańcową, której przewodniczył ks. Paweł Powierza, duszpasterz parlamentarzystów, oraz ks. Małkowski. Ks. Powierza, który miał długawe przemówienie, przypominając, że kościół zawsze był z narodem i nie wolno zamykać spraw wiary tylko w kościołach, a wiara ma być obecna w każdym miejscu życia Polaków.
Na mszy było z dwa tysiące osób, które potem z różańcami w rękach obeszły Sejm i Senat, otaczając go.
Po uroczystościach na placu Piłsudskiego prezydent Komorowski poprowadził swą manifestację, która zatrzymała się najpierw pod pomnikiem Marszałka na placu Jego imienia. Potem pod pomnikiem kard. Wyszyńskiego, dalej pod pomnikiem Witosa, wreszcie pod pomnikiem Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego koło Belwederu. Pod każdym z nich prezydent składał wieńce i była to pierwsza w historii stolicy manifestacja, na której prezydent przeszedł po ulicach Warszawy. Różne są podawane liczby osób w tej manifestacji, ale zapewne nie było tam więcej niż 10 tysięcy ludzi, w tym może z 500 borowików, czyli ochroniarzy, którzy popędzali przechodniów.
Nie muszę chyba nikomu mówić, że gdyby nie było manifestacji rok temu, toby Jaśnie Oświecony jej nie zorganizował i oczywiście pod pomnik Pana Romana się nie pofatygował. On teraz zmuszony jest udawać patriotę, ale kto na to się da nabrać.
Tę manifestację relacjonował dla "Gazety Koszernej" ni mniej, ni więcej ale pan Paweł Wroński, którego rozdawane wśród zebranych pod Dworcem Śródmieście ulotki określały jako wnuka pułkownika UB Światły, kata patriotów, który w 1953 r. poprosił Amerykanów o azyl w Berlinie, a potem jego wypowiedzi nadawała Wolna Europa, co przyczyniło się do szybszej niż w innych krajach dekomunizacji.
Drugie wielkie manifestacje zaczęły się o 14 w Alejach Jerozolimskich przy Dworcu Śródmieście, zebrali się bardzo liczni zwolennicy "Gazety Polskiej", która popiera JW Jarosława, a ponoć jej odmiana "Gazeta Polska Codziennie" jest jego własnością. Nad zebranymi łopotały flagi i transparenty wskazujące, z jakich licznych miast przyjechali. Wśród flag polskich, moc flag węgierskich oraz dość spora delegacja Węgrów.
Przed wyruszeniem na trasę wystąpił Janek Pietrzak i wspólnie z nim odśpiewaliśmy jego pieśń "Żeby Polska była Polską".
W rozdawanym numerze "Gazety Polskiej" były podane różne piosenki w tym "Pierwsza Brygada" i ją zebrani odśpiewali aż dwa razy. Tu dodam, że dziennikarze tego pisma dwa razy napastowali mnie, bym zaprzestał sprzedawać moją książkę "Co Żydzi winni Polakom". Teraz rozumiem ich, bo okazuje się, że tam rządzi pan... Wildstein.
Tymczasem pod wschodnią stroną Pałacu Kultury na placu Defilad zebrali się liczni narodowcy pod wodzą endeckiej Młodzieży Wszechpolskiej, którą w 1990 odtworzył Roman Giertych, który tym razem maszerował w pochodzie... Komorowskiego. Tam było moc młodzieży, w tym sporo kiboli, których wedle policji z samego Śląska przyjechało do tysiąca. Oni też ruszyli pierwsi po 15 i byli zatrzymani przez policję. Po negocjacjach wreszcie pochód ruszył, ale były utarczki i jest mocne przypuszczenie, że konflikt z policją wywołali policjanci w cywilu idący wśród manifestantów.
Narodowcy zatrzymali się pod pomnikiem Romana Dmowskiego, a potem poszli na dół ulicą Agrykola i na jej końcu na wiecu powołali nowe ugrupowanie – Ruch Narodowy. Reszta, głównie wspierająca "Gazetę Polską", poszła dalej pod pomnik Marszałka Piłsudskiego pod Belweder.
Policja robiła chamskie numery, kontrolując np. dwa razy autobusy jadące do Warszawy i podobnie kontrolowano pasażerów pociągów. "Gazeta Koszerna" twierdzi, że zwolenników Komorowskiego było 15 tysięcy, a tych drugich 20. Śmiem twierdzić, że na mój nos zapewne tych pierwszych było dużo, dużo mniej, a tych drugich z dwa razy tyle.
Nagroda Józefa Mackiewicza
Jedenastego listopada w Domu Literatury jury pod przewodnictwem Stanisława Michalkiewicza przyznało główną nagrodę panu Tadeuszowi Płażyńskiemu za książkę "Bestie", gdzie rozprawia się z mordercami polskich patriotów. Pisze tam zarówno o ofiarach, jak i katach, którzy spokojnie odchodzą z tego świata i chowani są w Alei Zasłużonych obok miejsca pochówku swych ofiar. Przy okazji dowiedziałem się, że w Dzień Żołnierzy Wyklętych imć Blumstein z "Gazety Koszernej" miał ich określić jako "bandytów". Muszę powiedzieć, że dziwię się, że któryś z synów czy ich wnuków nie dał mu po pysku.
Polowanie na nową żonę
Znajomy na emeryturze postanowił znaleźć nową połowicę i wziął się żwawo do dzieła, poszukując przez portale internetowe. Najpierw zaczął od lavaplace.com, gdzie za 40 dolarów miesięcznie obejrzał sporo pań. Charakterystyczne, że Europejki w wieku do 40 lat szukały panów do dziesięciu lat starszych od siebie, a Amerykanki, bardziej otrzaskane z rzeczywistością, już nawet do 99 lat.
Innym problemem były fotografie, często pań nad morzem, gdzie nawet po powiększeniu mało się widziało dziewoi i jeszcze moc dam miało na nosie ciemne okulary.
Na lava było sporo Murzynek i, co ciekawe, okazało się, że Murzynki z Afryki podawały, że są z USA, a tylko chwilowo są np. w Ghanie. Były też takie, które na pierwszy rzut posyłały fotografie innych, mniej czarnych dziewcząt.
Osobnym tematem jest ukraiński portal uwdreams.com, gdzie są przepiękne zdjęcia Ukrainek z prowincjonalnych miast. Problemem tamtejszych dam jest, że z pracą jest tam źle, a mężczyźni piją. Było też sporo uroczych Ukrainek, które jednak na pierwsze spotkanie chciały koniecznie przyjechać do Polski, a nie chciały, by kandydat spotkał się z nimi w ich kraju. Dalej twierdziły, że paszport u nich kosztuje 300 dolarów, a godzina w internet cafe nie dolara, a pięć, czyli były to naciągaczki. Ponieważ sporo mężczyzn z Europy jest nabieranych przez Ukrainki, istnieje dama w Kijowie, która opłacana przez klientów przesiewa im kandydatki i przyjaciel ma zamiar z jej usług skorzystać.
Wśród spotkanych pań była przepiękna, postawna Polka z Olkusza, która szukała męża w Monako. Była też Polka z Australii, która za pierwszym podejściem nie kontynuowała znajomości, a gdy znajomy znalazł ją sześć miesięcy później na portalu i spytał o wyniki polowania, zaczęła pisać do niego urocze zakochane listy po polsku, a potem okazało się... że nie mówi w tym języku.
Znajomy wpadł też na pomysł, żeby poderwać Arabkę, bo te są tresowane, by być dobrymi żonami i dbają lepiej o męża niż Europejki, a zwłaszcza Amerykanki. One wiedzą, że Europejczycy traktują żony lepiej niż ich rodacy. Na portalu marocosingels.com było ich sporo. Nawet zupełnie ciekawych, mówiących po angielsku i francusku, choć zbyt często na zdjęciach w ciemnych okularach. One też jak Europejki szukają młodszych niż Amerykanki mężów. Te jednak są gotowe wyjść za Europejczyka pod warunkiem, że przejdzie na ich wiarę. Przy okazji znajomy obejrzał wiele pięknych strojów kobiet marokańskich i na portalu moroccan dresses warto je obejrzeć, szczególnie eastessence.com.
Były tam długie suknie balowe, już są po 50 zielonych, oraz moc pięknych sukien ślubnych po 200 dolarów. Teraz znajomy ma jeden kłopot – stale przysyłają mu oferty matrymonialne inne portale i od tego nie może się opędzić.
Pierwsza doba w Tbilisi
Samolot z Warszawy wyleciał prawie punktualnie, co rzadko się spotyka, lecąc przez Atlantyk. W samolocie cała klasa biznes pusta, a w ekonomicznej 14 wolnych miejsc. Zaś mnie odmówiono lotu za mile, które zebrałem, latając często przez Atlantyk. Pazerny LOT tak traktuje posiadaczy karty Miles and More.
Moim sąsiadem okazał się sympatyczny Gruzin lecący odwiedzić rodzinę ze swą polską żoną pochodzącą ze Lwowa. Pierwsze zdziwienie – źle mówił o prezydencie Saakaszwilim. Twierdził, że często podejmuje decyzje, nie myśląc o ich konsekwencjach, i potem są poważne kłopoty. Potem spotkałem wielu, co mówili podobnie, i przypomniałem sobie, że też źle mówił o nim śp. Wilczek Siemiński.
Po trzech godzinach lądujemy w Tbilisi. Dużo więcej okienek do kontroli paszportowych niż na Okęciu, a wszystkim cudzoziemcom kontrolujący wręczają małą butelkę wina.
Czekając na odbiór bagaży, poznaję dwie Polki – studentki dziennikarstwa z Krakowa, a potem przyjmującą je Polkę, która zabiera mnie i je do swego domu. Tam wyładowuję prasę i książki dla tutejszych Polaków, wśród nich jedną Ojca, co powoduje u dziewcząt sensację, bo nie spodziewały się spotkać syna Ksawerego Pruszyńskiego. Jest jednak problem – zmarł ojciec miejscowej szefowej Polaków i dlatego nie dostałem odpowiedzi na moje e-maile i nie wiadomo, czy uda się zorganizować spotkanie z rodakami.
Potem znajomy tutejszej Polki wiezie mnie do miasta, ale nie znajdujemy taniego hotelu, gdzie zarezerwowałem nocleg. Ostatecznie znajdujemy inny i po 10 minutach dobijania się dostaję się do środka, gdzie za 10 zielonych śpię w zbiorowym pokoju, gdzie są sami cudzoziemcy, głównie Francuzi.
Jest 7 rano i ciemno, gdy włażę do łóżka, i śpię do południa. Okazuje się, że nocuję 200 metrów od głównej alei miasta, gdzie w eleganckim lokalu działającym na zasadzie franczyzy jem śniadanie za 10 dolarów. Wracając, zaglądam do lokalu prawie na przeciw mego hoteliku, gdzie okazuje się, że jest szkoła dziennikarska, i tu porywam dwie dziewczyny, które pomagają mi poznać nie tyle miasto, ale dostać się do ministerstwa gospodarki i pałacu prezydenckiego, bo mam nadzieję przeprowadzić wywiad z ministrem i prezydentem. Okazuje się, że panienki wcale nie są jego zwolenniczkami. Twierdzą, że dobrze, że jego partia przegrała wybory, a dawny minister bezpieki i jego zastępca trafili do więzienia.
W ministerstwie po kilku telefonach i 15 minutach czekania przychodzi rzecznik prasowy ministra. Byle jaka marynarka i koszula na zewnątrz spodni. Na mnie nie robi dobrego wrażenia. Prosi, bym dał mu na piśmie pytania do ministra, który jest poza miastem.
Bierzemy taksówkę i jedziemy do pałacu prezydenta znajdującego się na górze nad miastem. Ku memu zdziwieniu kosztuje tylko 3 dolary. W biurze przepustek przez telefon rozmawiam z sekretarką sekretarza prasowego prezydenta, który ze swym szefem jest poza krajem i może dopiero wróci w poniedziałek, czyli z rozmowy z prezydentem mogą być nici.
Z rozmów z dziewczętami wynika, że w Gruzji wcale nie jest tak dobrze, jak piszą na Zachodzie, i szczególnie trudno dostać pracę starszym ludziom. Dotąd bardzo łatwo było dostać się do więzienia, nagminnie podsłuchiwano rozmowy telefoniczne i właśnie nadużycia władzy spowodowały klęskę partii prezydenta.
Wracam do hotelu, odsypiam zmęczenie i wyruszam na kolację. Na głównej ulicy trafiam do restauracji, gdzie zamawiam wieprzowinę. Dostaję pieprzną potrawkę wieprzową z kartoflami w glinianym naczyniu. Obok siedzący mężczyźni dostają dwa półmiski tutejszych pierogów i dają jednego na próbę. Bardzo przypominają nasze pierogi z mięsem, ale są innego kształtu i je się je rękami. Kolacja z tutejszą gruszkową lemoniadą kosztuje 6 dolarów.
W hoteliku mieszczącym się na jednym piętrze dość starego domu mam pogaduszki z właścicielką. Okazuje się, że jest lekarką z zawodu, a w ramach reprywatyzacji dostała z siostrą dom pradziadka. Sprzedały w nim jedno piętro i jedna ma jedno, a druga na swym piętrze prowadzi ten hotelik.
Poza głównymi ulicami domy są zrujnowane. Nawet w okolicach pałacu prezydenta jest tu brud, rozwalone chodniki i nieremontowane od króla Ćwieczka ulice. Mińsk to luksus, a nawet w Wilnie jest znacznie większy porządek.
Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Warszawa
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!