Lektura Gońca (591)
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 2)
Napisane przez Janusz BeynarOboje pracujemy w sektorze rządowym, nasze etaty podparte są olbrzymimi związkami zawodowymi. Ojciec ciągle powtarzał: "W Polsce należy pracować w firmach zagranicznych, a w Kanadzie w rządowych. Dobrze się zahaczysz i masz spokojną głowę do emerytury". Jest w tym "mądrość praktyczna" i zgodnie z tą mądrością zostałem oficerem policji śledczej, a nie aktorem. Zawsze bardzo fascynowała mnie gra aktorska, scena, życie chociaż przez chwilę życiem innego człowieka. W szkole średniej całe wieczory spędzałem w szkolnym klubie teatralnym. Byłem bardzo zaangażowany i dzięki równie zaangażowanej pani profesor Julii Fostner nasz klub był chlubą szkoły. Grałem wiele różnych ról. Na moje szczęście pani Fostner była zwolenniczką teatru nowoczesnego, tak że nie spędzałem zbyt dużo czasu nad Szekspirem. Odkryłem, że aktorstwo polega na chwilowym zawieszeniu własnej osobowości, na uwierzeniu, że teraz, przez godzinę, jestem kimś innym. Wbrew powszechnemu mniemaniu uważam, że aktor nie udaje. Jeżeli udaje, to jest kiepskim aktorem. Marząc, czytałem z zapartym tchem życiorysy wielkich gwiazd. Fascynacja i chyba prawdziwe zdolności zderzyły się w ostateczności z "mądrością praktyczną". Tysiące absolwentów różnych szkół aktorskich w Kanadzie żebrze o role w reklamach, pozuje do komercyjnych zdjęć. Kariera aktorska podobno opiera się bardziej na tym, kogo znasz, niż na tym, jak grasz swoją rolę. Natomiast jeśli przebrniesz przez taki raj na ziemi skrzyżowany z pralnią mózgu jak szkoła policyjna, to tylko jeden na stu nie będzie pracował w swoim nowym zawodzie.
– To ty tak grasz z chłopakami!!
Uderzył Alfreda butelką i szkło prysło w drobne kawałki. Alfred zakrył twarz rękami, bo Kruczek zamierzył się odłamkiem szyjki od flaszki. Bracia Alińczuki rzucili się naprzód. Jeden z nich chwycił Kruczka z tłu za szyję. Wtem Szczur błysnął nożem i krzyknął:
– Precz, szkopy!!
Nagle Żywica znalazł się wśród nich i kilkoma ruchami ramion odrzucił wszystkich na strony.
– "Pomalu"!... "Pomalu"! – wyrzekł spokojnie.
Saszka wstał od stołu i powiedział: – No, dość tego!... Zaraz zobaczymy... Alfred, chodź tu!
Alińczuk zbliżył się do stołu. Wycierał chustką krew z czoła.
– Styrki cynkowane? – zapytał go Saszka.
– Ja nie wiem... Ja kupiłem styrki... – Styrki kupił, a pocynkował sam! – rzucił Szczur z boku.
– Gdzieś kupił styrki? – pytał Saszka.
Oczy Alfreda latały po stronach.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 1) Doskonała książka sensacyjna bez politycznej poprawności
Napisane przez Janusz Beynar
Janusz Beynar mieszka tu u nas, w Ontario. Jest człowiekiem, który myśli, bacznie obserwuje to, co się dzieje, i ma odwagę pisać o tym, jak jest. Beynar ze swadą, w wartkiej akcji porusza temat dyktatu radykalnego homoseksualizmu, pedofilskich mafii rozciągających macki na instytucje państwa, sięgających najwyższych poziomów władzy, a także biznesu aborcyjnego, pod pozorem troski o prawa kobiet wymuszającego przyzwolenie na przemysł zabijania dzieci nienarodzonych.
Janusz Beynar swoją książką "Ludzie, którzy nie patrzą w oczy", książką, która rozgrywa się wśród nas, w Ontario i w Kolumbii Brytyjskiej, przystawia nam lusterko do twarzy. Książkę można kupić w polskich księgarniach na terenie GTA. Zapraszamy do lektury!
***
"Każde dziecko należy do rodziny człowieczej" – to słowa wspaniałej piosenki napisanej i skomponowanej przez Chucka Mangione do filmu "Dzieci Sancheza".
Książkę tę dedykuję mojej córce Mai i Kasprowi mojemu synowi, a także wszystkim miłośnikom powyższego utworu.
Autor
Nie jest to dobry moment w krótkiej historii mojego życia. Od kilku tygodni pływam w ciepłej, lepkiej, depresyjnej melancholii. Jak się czuję? Czuję się jak alpinista, który w połowie ściany stracił linę. Rzeczywistość bywa upierdliwie niesprawiedliwa. Nie jest to dobry czas. Moja wrodzona, optymistyczna energia życiowa wycieka przez coraz gęstszą pajęczynę pęknięć w duszy i świadomości. Jestem zmęczony. Żeby nie czuć zmęczenia, postanowiłem być aktywny, ale dalej nie robię nic, a zmęczony śpię coraz dłużej i coraz częściej brakuje mi czasu na podstawowe czynności. Nie tak dawno temu, kiedy jeszcze się modliłem, pomyślałbym, że to mój anioł stróż gdzieś zapił albo wyjechał na dłuższy urlop. Czas przepływa pomiędzy godzinami, myśli rwą się w chaotyczne strzępy. Nic nie czytam. Nie oglądam telewizji. Mimo wszystko nie jest prawdą, że nic nie robię. Robię to, co należy w mojej sytuacji robić. Czekam. Nie jestem w tym za dobry. Brakuje mi cierpliwości. Zawsze wybierałem pójście pieszo, kiedy trzeba było długo czekać na autobus. Jestem trzydziestojednoletnim zodiakalnym Baranem z niewyczerpaną energią życiową. Chciałbym już zacząć działać, ruszyć w świat. W moim zawodzie wykonujemy jednak rozkazy. Dziewięć tygodni temu padł rozkaz: "czekać". Czekam.
Ujrzawszy nas odskoczyli od siebie i pośpiesznie znikli w ciemności. Usłyszałem cichy śmiech Feli. Bardzo cichy – żebym ja go nie słyszał. Miałem chęć poświecić jej latarką w twarz, lecz nie śmiałem tego zrobić. Jej śmiech wywarł na mnie dziwne wrażenie... Zrobiło mi się gorąco, a kolana jakby omdlały. Wtem poczułem dotknięcie jej ręki i posłyszałem nienaturalny, nerwowy szept:
– Idź tam... do komory... Weź wiadro i latarnię... Idź...
– Oni tam... – urwałem.
Ona parsknęła śmiechem.
– Głupi jesteś!... Idź!...
Komora była już pusta. Znalazłem w niej duże, cynkowe wiadro i latarnię. Wziąłem je i wyszedłem na podwórko. – Już?
Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (43)
Napisane przez Wojciech BłasiakEfektem jest zniszczenie milionów miejsc pracy i trwała pauperyzacja milionów Polaków. Do oficjalnie rejestrowanego bezrobocia w wysokości 2,3 mln osób, trzeba doliczyć jeszcze około 1 miliona ukrytego bezrobocia na wsi oraz 2 mln Polaków, którzy wyjechali zarobkowo za granicę. Razem daje to już na dzisiaj około 5, 3 mln osób, dla których nie ma pracy w Polsce. A to już jest dokładnie 33 proc. Polaków zdolnych do pracy. Jedna trzecia siły roboczej. To już jest rozmiar klęski narodowej i bezpośrednie zagrożenie narodowej egzystencji, gdyż każdy pracujący utrzymuje jeszcze 4,5 innej osoby – od rencistów i emerytów, przez dzieci i młodzież, po tych, którzy utrzymują się z pomocy i opieki społecznej. Faktycznie więc te 5,3 mln brakujących miejsc pracy trzeba przemnożyć jeszcze przez 4,5 osoby, co daje blisko 24 mln zbędnych w kraju Polaków. A to oznacza, że optymalna liczba ludności w Polsce wynosi już dzisiaj tylko 14 mln ludzi. Reszta jest zbędna.
W 1975 roku D.L. Meadows, jeden z autorów "Raportu rzymskiego", w wywiadzie dla warszawskiej "Kultury", oszacował optimum ludnościowe dla Polski, jako kraju faktycznego zaplecza energetyczno-surowcowego zachodniej Europy, na 15 mln ludzi. "Rządy »postsolidarnościowe« – pisał w 1993 roku Balcerek – które likwidują nawet przemysł węglowy, spychają to »optimum« poniżej postulowanej przez Meadowsa granicy 15 mln.
– A z kim będzie tańczył... Z tobą? – rzekł Szczur.
– Jak to: z kim? – Saszka wskazał ręką na salę. – Dziewczyny, jak kwiaty!... O, panna Belcia się nudzi... Proś ją do tańca!
Pozostawiłem Szczura i zacząłem tańczyć z Belką.
– Pan nietutejszy? – zapytała mnie dziewczyna.
– Tak... Przyjechałem do Jóźka Trofidy.
– On siedzi?
– Siedzi.
– Szkoda go.
– Co zrobić...
Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (42)
Napisane przez Wojciech BłasiakTo prawo tożsamości finansów publicznych pokazuje ścisłą zależność matematyczną pomiędzy bilansem handlu zagranicznego a zadłużeniem sektora publicznego i prywatnego sektora krajowego oraz wyjaśnia w pełni sytuację załamania finansowego strefy euro.
Tę tożsamość finansową można ująć następująco: bilans krajowego sektora prywatnego + bilans krajowego sektora publicznego + bilans sektora zagranicznego = 0.
Prywatny sektor krajowy to krajowe gospodarstwa domowe i krajowe firmy. Krajowy sektor publiczny to rząd i samorządy lokalne oraz regionalne.
Sektor zagraniczny to reszta świata w postaci zagranicznych gospodarstw domowych, firm i rządów. Bilans każdego z sektorów to roczne zestawienie jego finansowych przychodów i wydatków. Deficyt jednego sektora musi się więc równać nadwyżce przynajmniej jednego z dwu pozostałych sektorów.
To oznacza, że jeśli kraje południowoeuropejskie mają tak ogromne deficyty bilansów krajowych sektorów publicznych, to muszą być one równoważone ogromnymi nadwyżkami bilansowymi sektora zagranicznego lub/i krajowego sektora prywatnego. Ponieważ krajowe sektory prywatne nie mają tak wielkich nadwyżek i są często również mniej lub bardziej zadłużone, to nadwyżki muszą mieć sektory zagraniczne i to one są głównym źródłem olbrzymich deficytów sektorów publicznych.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (15)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiSpojrzałem tam. W drzwiach stał Alfred Alińczuk. Wtem Mamut chrapliwie się roześmiał i rzekł:
– Picusiu!
Wszyscy się roześmiali. Alfred znikł pośpiesznie za drzwiami. Piliśmy dalej. Zabawa szła na całego, Lord śpiewał: Hej, tam piwo! hej, tam wódka! Hej, tam rąbią na harmonii!
Hej, tam moja Marysieńka
Szklanką o butelkę dzwoni!
Późno nocą wracałem do mieszkania. Było ciemno. Na niebie lśniły gwiazdy. Wszedłem na dziedziniec domu Trofidy. Zasuwałem rygiel u furtki. W tym momencie na prawo ode mnie padł strzał... potem drugi, trzeci i czwarty. Upadłem na ziemię przy bramie. Posłyszałem w sadzie szybko oddalające się kroki. Porwałem się na nogi, wyjąłem z kieszeni nóż i wbiegłem przez otwartą furtkę do sadu. Tam było cicho. Chwilę nasłuchiwałem, potem wróciłem do bramy i wyszedłem na ulicę. Nie dostrzegłem nikogo w pobliżu. Szkoda, że nie miałem ze sobą latarki. Może mógłbym ścigać napastnika w sadzie, a teraz byłem bezradny. Od tego czasu zawsze miałem w kieszeni latarkę.
Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (41)
Napisane przez Wojciech BłasiakProgram polskiego Disneya na święta
Rząd ten przygotował również szokową destrukcję Państwowych Gospodarstw Rolnych, które zostały zlikwidowane z dniem 1 stycznia 1992 roku, a ich majątek został przekazany Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Prawie z dnia na dzień pół miliona pracowników PGR-ów, a wraz z rodzinami dwa miliony ludzi żyjących z PGR-ów i w PGR-ach, zostało pozbawionych szans na cywilizowaną egzystencję. Dwa miliony Polaków zostało z dnia na dzień wyrzuconych poza nawias cywilizacyjny. Acz pełną współodpowiedzialność za ich cywilizacyjną i społeczną degradację, ponoszą kolejne rządy postsolidarnościowe i postkomunistyczne z lat 1992– 1994, kiedy to jeszcze można było zatrzymać i odwrócić ten proces. "Zasoby państwowej ziemi i nieruchomości – podsumował T. Kowalik – stały się łakomym kąskiem dla wszelkiego typu harcowników, rozsadnikiem korupcji i klientyzmu, terenem najbardziej skrajnych nierówności, jakie we współczesnej Europie trudno już spotkać. Na jednym biegunie wielkoobszarowe gospodarstwa, których właściciele lub dzierżawcy znani są ze słyszenia lub z dziennikarskich reportaży, na drugim byli pracownicy PGR, tworzący teraz getta bezrobotnych, ludzie na przemiał, których dzieci, często niedożywione, a nawet głodne, dziedziczą status rodziców".
Grzegorz Hykawy nie żyje od lat, był utalentowanym prozaikiem i wrażliwym człowiekiem, przedstawiamy Państwu pierwsze z otrzymanych opowiadań, czytając, proszę ciepło wspomnieć Autora, pokonanego przez chorobę.
***
Obudziło mnie przeraźliwe zimno i bolesne kłucie w brodę. Chciałem złagodzić niespodziewane cierpienie palcami lewej ręki. Uniosłem ją z niemal herkulesowym wysiłkiem. Kątem oka zauważyłem na niej gęstą sierść i zrogowaciałe kopyto zamiast dłoni. Zamknąłem oczy w sprinterskim pośpiechu.
– Zaraz... zaraz!? – próbowałem za wszelką cenę skupić rozbiegane gdzieś pod czaszką myśli i ułamki wspomnień wczorajszego wieczoru.
Tę trafioną piątkę w toto-lotka przepijaliśmy wczoraj we trójkę. Zdzichu, Heniek i ja. Do taktów "Fal Dunaju", z którymi mordował się jakiś muzyczny geniusz, topiliśmy w zębach golonki wielkości przedwojennych nocników. Żucie przerywaliśmy łykami ciepłej gorzały i wbijaniem wzroku w pośladki jednej z przysadzistych kelnerek. Po konsumpcji przepijaliśmy do wszystkich stolików. Padaliśmy też przeróżnym paniom do nóżek i próbowaliśmy zagłuszać orkiestrę na wszelkie możliwe sposoby i układy. A później? Pamiętam tylko, że kopałem w znajome drzwi ciężkim obuwiem, jako że ręce zajęte miałem szukaniem kluczy. Zanim się otworzyły, przestałem cokolwiek kojarzyć. Heniek ze Zdzichem musieli wyciąć mi jakiś perfidny numer.