Lektura Gońca (591)
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 30)
Napisane przez Janusz BeynarGłowa bezwładnie opadnie na klatkę piersiową, pompując krew na szlafrok, a w tym samym momencie Henry, albo raczej jego dusza, rozpocznie powolny marsz wąskim, ciemnym korytarzem w kierunku oddalonego punktu światła. Korytarz skończy się i dusza niepewnym krokiem, nie czując już ścian wokół siebie, machając po omacku rękami, wyjdzie na otwartą, nadal zatopioną w ciemności przestrzeń. Tu będzie musiała się zatrzymać i czekać. Nagle i niespodziewanie rozbłysną w koło światła i okaże się, że Henry stoi na środku sceny. Światła rozświetlą też widownię milionów dusz siedzących w niekończących się rzędach tego wszechteatru. I one, te wszystkie dusze, będą patrzyły na niego. Będą tam milczące, niespełnione dusze wyskrobanych dzieci, dusze mędrców, dusze ludzi dobrych, życzliwych i pomordowanych, które zaczną gwizdać i rzucać na scenę zgniłe jaja lub coś, czym dusze mogą rzucać. Karą za wszystkie popełnione grzechy będzie ten największy z możliwych, niewyobrażalny za ziemskiego życia, wszechniebiański, kosmiczny wstyd. Po prostu wstyd. Z czym można by ten wstyd porównać? Wyobraź sobie na przykład wielką premierę. Aktor ubrany w śnieżnobiały kostium na scenie sławnego teatru ma… rozwolnienie. Na oczach wszystkich nobili to wanych gości i widzów zesrał się. Ten wstyd ciągle jeszcze byłby niczym w porównaniu z tamtym pośmiertnym wstydem za grzechy.
Wstyd.
Z palcem wskazującym na spuście po pół roku dokładnych obliczeń i przygotowań, które kosztowały dziesiątki już tysięcy dolarów, zrozumiałem wielkość tego wstydu. Nie strzeliłem. Wyjąłem pocisk z komory nabojowej. Każdy musi kiedyś wyjść na tę scenę. Nie przeżyłbym takiego wstydu po śmierci. – Karol zaśmiał się głośno i dodał, śmiejąc się:
– Umarłbym ze wstydu pośmiertną śmiercią.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (45)
Napisane przez Sergiusz Piasecki– No, dzieci – rzekł Maciej – idźcie, zobaczcie czy wszystko w obejściu w porządku!
Synowie i córki niebawem wyszli z izby.
– Otóż dziadku – rzekł Lord – chcę was prosić, żebyście przyjęli na zimę tego chłopca. To mój druh. W miasteczku żyć nie może, bo policja chce go zahaczyć... za kontrabandę... U was byłoby mu najbezpieczniej.
– A niech sobie zostanie. Tylko u nas wygód nie ma. Żyjemy po chłopsku.
– On wszystkiego „zwyczajny”. Co wy jecie, to i on zje. A jak chłopaki pójdą w drogę z towarem, to przyda wam się. Zna dobrze tę robotę... stary kontrabandzista...
– Niech zostanie. Miejsca nie zabraknie, chleba też, a policja do mnie nie jeździ. Sąsiadów też nie mam... nie doniosą...
Wówczas wtrąciłem się do ich rozmowy:
– Ja za utrzymanie mogę wam zapłacić. Mam pieniędzy dość.
Spostrzegłem zaraz, że postąpiłem nietaktownie. Maciej spojrzał mi w oczy i rzekł, lekko się uśmiechając:
– Ja na pieniądze nie łasy. Miałem i mogę mieć dość, ale nie gonię za nimi. Ty, chłopaku, schowaj je dla siebie. Przydadzą ci się, bo młody jesteś!
– Wybaczcie. Nie chciałem was obrazić.
– Nie szkodzi. Mnie nie obrazisz; ja do tego nie prędki. Ja dla dobrego człowieka i darmo wszystko zrobię, a złego, niech on ze złota będzie, nie chcę i na oczy widzieć!
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 29)
Napisane przez Janusz BeynarUżycie tej amunicji na polowaniach jest nielegalne w Stanach Zjednoczonych i nie mieliśmy zbyt wielu naboi treningowych. Po pierwszym strzale metalową kulą na pierwszy rzut oka niewiele się zmieniło w życiu melona na kiju.
Dopiero kiedy podszedłem do celu, zauważyłem okrągłą dziurkę w szybie i taką samą dziurkę w czole melona. Trafiałem w cel za każdym razem, pamiętając o tym, żeby nie strzelać pod zbyt dużym kątem w stosunku do powierzchni szyby. Byłem gotowy.
Przed wyjazdem James załadował obydwa dziesięciostrzałowe magazynki natowskimi nabojami i załatwił jeszcze wodoszczelny pokrowiec na karabin. Przez trzy tygodnie spędzone razem i dzięki wypitym wspólnie kilku skrzynkom budweisera prawie udało mi się zaprzyjaźnić z tym miłym facetem, który w sumie pozbawił życia średniej wielkości wietnamską wioskę. Żegnając się ze mną, rzekł: "Nigdy się nie spotkaliśmy". "Też cię nie pamiętam" – odparłem.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (44)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiObok traktu biegną w dal słupy telegraficzne. Słyszę ich monotonne, nisko wibrujące huczenie. Policjanci wyjmują papierosy; zapalają sami i częstują mnie.
Wymawiam się od tego.
– Nie pali pan? – pyta mnie jeden z nich.
– Palę... ale swoje.
– Słusznie! – mówi drugi.
Furman popędza konia, lecz szkapina człapie powolnie i przyśpiesza kroku tylko wtedy, gdy słyszy w powietrzu świst bata. Ze wschodu dmie przejmujący, zimny wiatr. Mrozi mi lewy policzek i ucho. Dostaję z rękawów dłonie i z trudnością podnoszę kołnierz kurtki. Śnieg pada coraz rzadziej i wreszcie zupełnie ustaje. Na niebie ukazują się gwiazdy. Księżyc pracowicie pnie się w górę; jest poważny, zamyślony, nie zwraca na nas uwagi. W głowie przewija mi się mnóstwo różnych myśli... Pierzchają, nie wiążą się, mkną prędko, niesfornie. Ogarnia mnie niechęć do wszystkiego. Policjanci gawędzą. Mówią o jakichś dodatkach na rodzinę, o dietach. Często przerywają rozmowę. W pewnym momencie jeden z nich mówi do drugiego:
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 28)
Napisane przez Janusz BeynarNiewielki park nadbrzeżny wyposażony w kilka ławek, porośnięty trawą kort tenisowy i zjazd do wodowania łódek z przyczepy samochodowej wydawały się idealnym punktem startu. Spędziłem tam całe popołudnie, biegając i gimnastykując się. Wieczorem, kiedy spacerowicze z psami i dziećmi zniknęli, przebrałem się w piankę i wyposażony w butlę, maskę i płetwy zniknąłem w słonych falach zatoki. W małym wodoszczelnym plecaku schowałem czarne tenisówki, lornetkę, odległościomierz, niewielki statyw i noktowizor. Nie było dużego wiatru ani dużej fali, a mimo to pamiętam do dziś walkę i olbrzymi wysiłek, jaki musiałem włożyć w pokonanie półtora kilometra, które dzieliło park od domu doktora. Ostatnie dwieście metrów przepłynąłem pod powierzchnią wody, wynurzając się niepostrzeżenie w przybrzeżnych zaroślach. Tam też, pod korzeniami podmytego drzewa, zostawiłem sprzęt, a sam w czarnej piance i czarnych tenisówkach wyczołgałem się na ląd. Powoli, bez szybkich, zwracających uwagę ruchów, dotarłem do wzniesienia terenu na tyłach domu. Zrobiło się już ciemno i w oknach okolicznych willi rozbłysnęły światła. Z noktowizorem na głowie znalazłem sporą kępę krzaków i zająłem pozycję obserwacyjną. Zamontowałem odległościomierz na statywie i nakierowałem urządzenie na najbliższy róg domu. Sto sześć metrów bez kilku centymetrów. Po godzinie w jednym z okien na parterze zapaliło się światło. Niestety, jedyne jasne okno zasłonięte było białym płótnem, tak że widziałem jedynie cień osoby poruszającej się wewnątrz. To była łazienka. Dwie minuty minęły i okno łazienki zniknęło z powrotem w ciemności. Chwilę później ścianę od strony zatoki rozświetliło duże okno jadalni lub salonu. To było właśnie to, na co czekałem, leżąc pomiędzy kolczastymi krzewami.
A koń coraz bardziej rwie się do biegu.
– No!... Jazda! – krzyczy żywica na całą granicę.
"Cholera, zwariował!"
– E–he–he–he! – krzyczy Żywica.
I koń coraz prędzej mknie naprzód. Jest to przemytnicki koń. Zna nas dobrze. Wie, że zachowujemy się dziwnie i że stało się coś niezwykłego. Może zdumiewa go to, że nie słyszy strzałów karabinowych.
– Poszedł!
Żywica przeraźliwie gwiżdże na palcach. Ja siedzę na kłębach owczej wełny. Nie wiem, gdzie mam broń. Nic nie mogę pojąć... Nad nami wiruje księżyc. Oczy zachodzą łzami.
– E–he–he–he!... Poszedł! – strasznym głosem rzuca Żywica krzyk po całej granicy.
"Po co on to robi?" – myślę i zaczynam gryźć wargi.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 27)
Napisane przez Janusz BeynarTa część wykładu zawęziła się już tylko do reklamy usług klinik Rosswooda: "W nieskazitelnie sterylnych warunkach profesjonalni ginekolodzy dokonują operacji usunięcia płodu w sposób szybki i bezbolesny. Nie słyszałam nigdy o komplikacjach czy o zakażeniach w klinikach Rosswooda. Tego samego dnia kobiety wracają do domu, ale nadal przez kilka dni pozostają pod profesjonalną opieką ginekologiczną. […] Nieprawdą jest, że aborcja powoduje syndrom depresji poaborcyjnej. […] Aborcja nic nie boli w porównaniu z porodem. Z czystym sumieniem mogę polecić usługi klinik Rosswooda wszystkim zniewolonym macierzyństwem kobietom. […] Henry, tak jak my wszystkie, poświęcił swoje życie walce o prawa kobiet…".
W reklamie nie było mowy o tych kobietach, które wracają do domu i popełniają samobójstwo. Po tym, co usłyszałem, nie miałem żadnych wątpliwości, że to właśnie Helen zawiozła Agnieszkę do jednej z klinik Rosswooda. Mówiła o nim z poufałością… doktor Henry, po imieniu. Na zakończenie wyświetlono na ekranie projekty dokumentów przygotowywanych do przedstawienia na sesji Obrony Praw Kobiet w ONZ. Niezaprzeczalnym faktem jest, że gdyby czterdzieści pięć lat wcześniej pewna matka wyskrobała ze swojego łona płód i wyrzuciła go na śmietnik, zamiast dać mu na imię Helen, to tamtego wieczoru świat nie musiałby słuchać tego chorego bełkotu. Gdybym tamtego wieczoru miał przy sobie broń… Wyobrażałem sobie głowę Helen Trixton widzianą przez lunetkę snajpera. Dwie cienkie linie celownika krzyżowały się w mojej wyobraźni dokładnie pomiędzy cienkimi, wyskubanymi brwiami, tuż powyżej nosa. Buuum… pociągałem wskazującym palcem prawej dłoni za spust, wysyłając w przestrzeń naciętą kulę i rozbijając głowę na mikroskopijne, czerwone fragmenty malujące impresjonistyczną plamę na jasnożółtym płótnie tła sceny. Moja wyobraźnia nie budziła we mnie lęku ani obrzydzenia. Byłem wystarczająco chłodny i spokojny, gotowy do popełnienia tej zbrodni.
Po jego wargach błąkał się lekki uśmiech, jedną rękę miał zanurzoną w kieszeni.
– Wolniej! – powiedział Saszka do Żywicy.
Żywica wstrzymał trochę konia. Wjechaliśmy na most.
– A wy kto tacy?... Skąd? – krzyknął złym, aroganckim głosem mężczyzna w skórzanej kurtce, próbując chwycić za lejce.
– A z Mińska! – mówi wesoło i głośno Saszka.
– Z Mińska? A dokąd?
– Dokąd?... Zaraz opowiem dokumentnie! Prrr!
Żywica zatrzymuje konia, a Saszka zeskoczył z wozu i zbliżył się do mężczyzny w czarnej, skórzanej kurtce. Przez pewien czas patrzył mu w twarz, a potem mówi:
– Wasz pysk, towarzyszu, jest mi bardzo podejrzany!... Jakim prawem zatrzymujecie przejeżdżających po drogach?
– Jak: jakim prawem?
– Tak: jakim prawem? Proszę o dowody!
– Jestem "satrudnik kojdanowskiego Pogranotriadu"!
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 26)
Napisane przez Janusz BeynarAnita: To nie twoja wina. Straciła wiarę w to, że uda jej się urodzić ci dziecko.
Karol: Nieeeeeeeeeee! To nie może być prawda! Nie, nie, nie, nie! Anita! Agnieszka nigdy nie zabiłaby naszego dziecka. Nigdy. To niemożliwe. Przez tyle lat czekała na moment, kiedy zostanie matką. To nieprawda, ona ciągle wierzyła, że będzie dobrze.
Anita: Tego dnia nie poszła do pracy. Pamiętasz? Przyjechała po nią Helen i zawiozła ją do kliniki aborcyjnej w Los Angeles. Anieska miała zabieg.
Nastąpiła długa przerwa w opowieści. Karol wstał i nalał wódkę do szklanek po soku żurawinowym. Wypiliśmy w milczeniu. Karol otworzył drzwi i zniknął w zimnej ciemności kanadyjskiej nocy.
***
Pozostałem sam w drewnianym, ciepłym domu. Kominek nie płonął już błyskającym ogniem, jedynie żar spalonego drewna sosnowego błyskał pomarańczowymi ognikami i wypełniał dom zapachem rozgrzanej żywicy. Wypiłem sporo alkoholu, jednak to, co usłyszałem, i całe dramatyczne przedstawienie Karola sprawiły, że czułem się dziwnie trzeźwy. Na stole stała, pracując ciągle, podstępna zapalniczka nagrywająca treść sztuki bez zgody autora. Co będzie dalej? Czy mój szef wróci do swojej historii?
Karol wyszedł, musiał być przez chwilę sam.
Wreszcie kończy kuplety:
Choć łysy kapuje
Nas to nie krępuje.
Naszym marzeniem jest noc!
Gdy skończym zabawę,
Jedziem na wyprawę,
A każdy ma wytrychów moc!
Esterka uderza kostkami palców w gitarę i z okrzykiem: "Eeech!" okręciła się na obcasie tak szybko, że spód sukienki frunął w górę. Panienki zaśmiały się. My klaszczemy w dłonie. Pijemy dalej. Nikt nie krępuje się. Esterka klepie mocno po twarzy Staśka, który stara się zdjąć z niej sukienkę. Opiera się nie ze wstydu, lecz uznaje to za przedwczesne. Ja obmacuję po nogach Jadzię. Spostrzegam, że Żywica wraz z Julą wyszedł do następnego pokoju. Wracają za kwadrans. Jula ma czerwoną twarz, a sukienkę w nieładzie. Esterka śmieje się i krzyczy, siedząc u Stasia na kolanach: