Widziałem, że Saszka zbliżył się do Alińczuków i wraz z nimi udał się do pokoju, z którego niedawno wyszedł.
– Pani zna Alińczuków? – zapytałem Belkę.
– Znam.
– Chłopaki ich nie chwalą!
– Dranie są! – odparła dziewczyna. Objąłem ją mocniej. Nie zaprotestowała. Pomyślałem, że trzeba powiedzieć jej jakiś komplement i rzekłem:
– Pani ma bardzo ładne oczy.
– No? – rzekła pytająco i uśmiechnęła się.
– Prawdę mówię! – powiedziałem szczerze.
Ona zaśmiała się i ruchem głowy odrzuciła w tył włosy. Potem rzekła:
– Ja wszystko mam ładne... nie tylko oczy!
– Ocho!... to panna Belcia taka... szczera... i pewna siebie?...
– Tak... Tak...
– Lubię za śmiałość. Żeby nikt nie widział, ucałowałbym za to panią!
– A potem chwaliłbyś się pan po całym miasteczku!
– Nic podobnego!... Daję słowo.
– No, no, zobaczymy! – rzekła zagadkowo.
Poczułem, że jest mi bardzo sympatyczna i tańczyłbym z nią długo, lecz powiedziała:
– Dość kołować! Nogi mnie bolą. Wczoraj z drogi przyszłam, a jutro trzeba znów w drogę ruszać!...
– Daleko chodzicie?
– Pod Piotrowszczyznę.
Było to bardzo daleko od miasteczka – trzy wiorsty od Mińska.
Odprowadziłem Belkę do koleżanki, która ustąpiła jej miejsca na ławce. Zabawa trwała w dalszym ciągu. W izbie było gorąco. Twarze obecnych lśniły od potu. Spostrzegłem, że niektórzy chłopcy są podpici. Z początku nie mogłem zrozumieć, kiedy zdążyli się upić. Później zobaczyłem, że wychodzą po dwóch, po trzech z izby na podwórko, a potem wracają w różowych humorach. Szukałem spojrzeniem Szczura, lecz nigdzie nie mogłem go dostrzec.
Dopiero później sam przyszedł do mnie. Mrugnął okiem i rzekł:
– Chodź na chwilę.
Poszedłem za nim do następnego pokoju.
Znalazłem się w kłębach dymu tytoniowego. Z początku nie mogłem złapać powietrza, taki zaduch panował w małym pokoiku, zdawało się, po brzegi wypełnionym ludźmi. Gdy trochę oprzytomniałem, zobaczyłem długi stół, a wokoło niego siedzących i stojących przemytników. Niektórych znałem osobiście, niektórych – z widzenia, a kilku widziałem po raz pierwszy.
Chłopaki kierzyli w najlepsze. Na naczelnym miejscu siedział Kometa i ze szklanką w jednej ręce, a z butelką w drugiej, wygłaszał:
– Kulawe szczęście nasze, chłopaki, więc podeprzemy je butelkami!
– Mądrze! – odpowiedział Lord.
– Kto nie pali i nie pije, ten nie żyje, a gnije!
– Mądrze! – ryczał Lord i dodawał: – A znakiem tego, jeszcze po jednym! Szczur pociągnął mnie do stołu i posadził obok siebie na wąskiej ławce. Lord postawił przede mną pełną szklankę wódki i powiedział:
– Dopędzaj!
Na drugim końcu stołu grano w karty. Tam siedzieli bracia Alińczuki, Saszka, Żywica, Wańka Bolszewik i jeszcze kilku nieznanych mi ludzi. Grano w "oczko". Na stole leżały pliki banknotów i kupki złotych monet.
Saszka trzymał bank. Miał rumieńce na policzkach, lecz grał spokojnie, starannie tasując i rozdając karty. Przed nim leżała spora kupka pieniędzy. W pewnym momencie Bolek Kometa zwrócił się do niego:
– Dasz kartę za 50? Saszka kiwnął mu głową:
– Dam ci za 500!
– Poszło 50.
Kometa wziął trzy karty i przegrał. Zapłacił przegraną.
– Mówię i powiadam, chłopaki, że ani do kart, ani do bab fartu nie mam!... Tylko do wódki! Gdzie się obrócę buteleczki i szklaneczki dzwonią i mrugają do mnie... No, jeszcze po jednym!
– Mądrze!
Lord zaczął gwizdać. Gwizdał świetnie i warto było go posłuchać, lecz rzadko kiedy popisywał się swą sztuką. Przerwał gwizdanie i zaśpiewał przepitym, chrapliwym, jakby trochę zakatarzonym głosem:
Przyszedłem tam, z wieczora już, Ubrany szoc, w kieszeni nóż...
Jakiś, nie znany mi przemytnik, z dziecięcą twarzą, młodzik jeszcze zaczął mu pomagać, śpiewając dźwięcznym altem.
Wtem drużba łapie mię wpół
I sadzi mię za stół:
"Ty, Bolku, chłopak klawy!
Napij się chociaż kawy!..."
Bolek Kometa przy wyrazie "kawy" przeraźliwie się zmarszczył i udał, że wymiotuje. Niektórzy się roześmieli, a Bolek Lord śpiewał dalej:
"...Bo cmoga wyszła nam do dna! Wychlała wszystko branża ta!..."
– Nieprawda! – krzyknął Bolek Kometa. – Mówię i powiadam wam, chłopaki: dopóki granica stoi, prędzej nam wody, niźli wódy zabraknie!
– Mądrze! – odparł ktoś za Lorda, który śpiewał dalej:
Bawiłem się jak anioł tam,
Choć siedem dziur na głowie mam!...
– Felka ma jedną, ale klawą! – rzucił, szczerząc zęby, z drugiego końca stołu, Wańka Bolszewik.
– Ty Felką mordy nie wycieraj! – łysnął ku niemu oczami Saszka.
– Ja nic... Ja tylko tak... gram...
– No to graj... I uważaj!...
Wszyscy byli podnieceni alkoholem. Rozlegały się wybuchy szalonego śmiechu. Swawolne żarty krążyły w powietrzu. Palono bez przerwy. Podłoga była zaśmiecona odpadkami papierosów i pudełkami. Na stole lśniły kałuże wódki i piwa.
Mamut, Kometa, Szczur i Lord pili nieustannie. Felek Maruda poważnie i powolnie żarł olbrzymi kawał salcesonu. Szczur pchnął mnie łokciem w bok i rzekł:
– Widzisz go: na organkach gra!
Bolek Kometa posłyszał to i rzekł do Marudy:
– Felusiu, kochasiu! Wyglądasz teraz jak lew, ryczący i żrący na pustyni.
– A gdzieś ty widział lwa? – zapytał go Szczur.
– Na obrazku. – Na jakim obrazku? – Pan Jezus na nim do Jerozolimy jedzie.
– Toż osioł! – rzekł Szczur.
– A ja myślałem, że lew! – odparł Kometa.
Maruda oderwał się od jedzenia. Długo żuł. Połknął. A potem rzekł bardzo poważnie:
– A ty wyglądasz, jak trzynasty apostoł!
Powiedział i znów zabrał się do jedzenia. Wszyscy ryknęli śmiechem. Określenie Marudy, że Kometa wygląda jak trzynasty apostoł, wydało się nam, nie wiadomo dlaczego, bardzo komiczne.
– Odciął mu się.
– Odszczeknął się.
– Odgryzł się.
– To mu dojechał!
– To stary zakapiora! Jak nie gada, to nie gada, a jak powie...
– To jak diabeł do błota narzyga. Leciały głosy przemytników.
Bolek Kometa wypił pół szklanki wódki. Wytarł odwrotną stroną dłoni usta. Poprawił wąsy i rzekł:
– To chłopak miastowy, polerowany... Szczur podchwycił:
– Do młyna ze zbożem jeździł!
– Krowę do byka wodził! – dodał Lord.
Kometa ciągnął alej:
– Dobrze otrzaskany!
– Kotletem po mordzie! – dodał Szczur.
– I oblatany – rzekł Kometa.
– Koło stodoły za świniami – dodał Lord.
Maruda skończył jedzenie, oblizał smakowicie palce i wyrzekł flegmatycznie:
– Mam was tam, gdzie kura jajko! Znów szalony wybuch śmiechu. W pewnym momencie do pokoju weszła Fela.
Stanęła u drzwi i chwilę mrużyła oczy, starając się dostrzec coś w chmurze tytoniowego dymu. Śmiech ustał. Rozmowy przycichły. Wszyscy zwrócili spojrzenie ku wejściu.
Fela była ubrana w czarną, jedwabną sukienkę. Na nogach miała czarne, jedwabne pończochy i lakierki. Szyję zdobił złoty łańcuszek od zegarka, na rękach lśniło wiele bransolet i pierścionków. Powolnie ruszyła dalej. Szła majestatycznie, dumnie unosząc w górę niezwykle piękną głowę. Spojrzenia chłopaków oblepiły ją wokoło, szły za nią, śledziły każdy jej ruch, gest. Wańka Bolszewik aż usta otworzył z zachwytu. Gra i pijatyka były przerwane. A ona, zadowolona z wywołanego efektu, lekkim krokiem zbliżyła się do brata.
Saszka zmarszczył czoło:
– No... Czego tu?...
– Może co trzeba?
– Nic nie trzeba... Idź stąd!
Fela wydęła usta i wstrząsnęła głową. Obejrzała obecnych. Spotkałem jej spojrzenie i aż zimno mi się zrobiło... Nagle tchu w piersi zabrakło.
Niespodzianie rozległ się głos Marudy:
– Ogórków by...
Szczur parsknął śmiechem. Saszka się zaśmiał i krzyknął do siostry, która szła przez pokój:
– Felka, zaczekaj! Przynieś ogórków... Całe wiadro... Dla druha Marudy. Migiem!
– Dobrze – odrzekła Fela.
Podeszła do drzwi. Tam stanęła i zwróciła się do brata:
– To chodź, pomożesz mi!
Saszka wstał i położył karty na stole. Chwilę się wahał, potem zbliżył się do mnie:
– Idź, Władku, pomożesz Feli przynieść ogórków!
Pośpiesznie wstałem i skierowałem się ku oczekującej w drzwiach dziewczynie.
10
Znalazłem się z Felą w dużej sieni. – Masz latarkę? – zapytała mnie dziewczyna.
– Mam.
Rozmawialiśmy, stojąc w sieni. Po chwili spostrzegłem, że Fela jest pijana. Parę razy zatoczyła się i szła niezbyt pewnie. Namacała drzwi do kładówki i odemknęła je. Zaświeciłem do środka latarką.
Posłyszałem stłumiony kobiecy okrzyk i zobaczyłem leżących na podłodze chłopca i dziewczynę. On porwał się na kolana, a ona osłoniła dłońmi twarz, aby jej nie poznano. Fela szarpnęła mnie za ramię i pociągnęła do sieni:
– Zgaś latarkę!... Chodź!...
Wyszedłem z nią na podwórko. Przy ścianie domu ściskała się druga para.