farolwebad1

A+ A A-

Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (17)

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

Ujrzawszy nas odskoczyli od siebie i pośpiesznie znikli w ciemności. Usłyszałem cichy śmiech Feli. Bardzo cichy – żebym ja go nie słyszał. Miałem chęć poświecić jej latarką w twarz, lecz nie śmiałem tego zrobić. Jej śmiech wywarł na mnie dziwne wrażenie... Zrobiło mi się gorąco, a kolana jakby omdlały. Wtem poczułem dotknięcie jej ręki i posłyszałem nienaturalny, nerwowy szept:

– Idź tam... do komory... Weź wiadro i latarnię... Idź...

– Oni tam... – urwałem.

Ona parsknęła śmiechem.

– Głupi jesteś!... Idź!...

Komora była już pusta. Znalazłem w niej duże, cynkowe wiadro i latarnię. Wziąłem je i wyszedłem na podwórko. – Już?

– Już.

– To chodź!

Szła szybko. Znaleźliśmy się w ogrodzie za domem. Zobaczyłem obsypany ziemią, pochyły daszek piwnicy. Fela odemknęła kłódkę i nisko się pochylając, weszła do środka. Udałem się za nią. Zderzyliśmy się w ciemności. Nie zdając sobie sprawy z tego, co czynię, objąłem ją mocno i przyciągnąłem do siebie. Milczała. Po chwili rzekła:

– No, puść!

Natychmiast ją puściłem. Zapaliła latarnię i otworzyła małe drzwiczki do piwnicy. Obróciła do mnie bladą twarz i rzekła jakimś dziwnym głosem, którego nigdy u niej nie słyszałem:

– Leź tam!... Masz latarnię!...

Zlazłem w dół po prymitywnej, stromej drabinie. Latarnię postawiłem na ziemi.

– Łapaj! – krzyknęła z góry.

Rzuciła mi wiadro i zaczęła schodzić w dół. W piwnicy pachniało pleśnią. Światło latarni gubiło i w ciemnych kątach.

Patrzyłem w górę, na schodzącą powolnie po drabinie dziewczynę. Widziałem jej smukłe nogi. Fela jedną ręką podebrała sukienkę... wyżej, niźli to było potrzebne dla swobody ruchów.

Gdy była na przedostatnim szczeblu, porwałem ją na ręce i obejrzałem się po piwnicy. Zobaczyłem dużą skrzynię, ustawioną dnem do góry.

Posadziłem na niej Felę i zacząłem całować jej twarz, usta, szyję. Spojrzałem na nią. Oczy miała przymknięte. Zacząłem rozpinać jej suknię. Nie przeszkadzała mi... Nie wierzyłem własnym oczom, że jest tak piękna i że to ona... niedostępna, harda Fela... Oczy jej były nadal przymknięte, a twarz jeszcze bledsza. Spostrzegłem, że zagryzła zębami dolną wargę... Lecz później... w ostatniej prawie chwili, rzekła zupełnie spokojnym głosem, który mnie po prostu oszołomił:

– Puść!... Dość tego!...

Ogarnęła mnie złość. Spróbowałem wziąć ją przemocą. Nagle zaczęła krzyczeć dziwnie wstrętnym głosem:

– Puśćże, cholera!... Prosić ciebie?... Zaraz będę krzyczeć!... Już!... "Poszoł won!"

Odskoczyłem od niej dygocąc na całym ciele. A ona powoli, nie zwracając na mnie uwagi, doprowadziła do porządku sukienkę i pozapinała ją. Uważnie się obejrzała, a potem wzięła wiadro i podeszła do stojącej w kącie piwnicy beczki. Zaczęła wrzucać do wiadra ogórki. Spokojnie je liczyła:

– Raz, dwa, trzy cztery...

To mnie najbardziej irytowało. Ze złością obserwowałem jej swobodne, zgrabne ruchy.

– ...22, 23, 24, 25...

Ogórki leciały do wiadra. Wściekły zaciskałem pięści i gryzłem wargi. Starałem się odnieść do niej krytycznie... Nogi miała szeroko rozkraczone i była pochylona tyłem do mnie. Przekonywałem siebie, że to brzydka poza i że w ogóle nie ma w niej (w Feli) nic tak bardzo pięknego. Kłamałem sam sobie i wiedziałem o tym. A w kącie piwnicy rozlegało się wciąż:

– 46, 47, 48, 49, 50... dość!

Zakryła ogórki krążkiem, przycisnęła go dużym kamieniem.

– Bierz wiadro! – rzekła mi Fela.

– Weź sama... Hrabina!

Przez kilkanaście sekund patrzyła mi w oczy i nagle zaczęła śmiać się. Nigdy przedtem, ani potem nie słyszałem u niej tak wesołego śmiechu i nie widziałem tak cudnej twarzy. Zbliżyła się do mnie i zanurzyła mi we włosach rozczapierzone palce prawej ręki. Lewą ręką pogłaskała mnie po policzku.

– Widziałeś, jaka jestem?

– No i co?

– Widziałeś? – powtórzyła.

– No.

– Podobam ci się?

– Tak.

– No... to po ślubie... Będziesz miał wszystko... Wszystko, co chcesz!

– To po co żeś mnie... męczyła? Cicho się śmiała, a potem przyciągnęła mnie do siebie. Poczułem na szyi jej ramię, a na ustach pocałunek. Długi. Namiętny. Ja nie umiałem tak całować. Przylgnęła do mnie ciepłym, jędrnym ciałem. A gdy znów chciałem porwać ją w objęcia, odepchnęła mnie od siebie i powiedziała:

– To dlatego, chłopaku, żebyś wiedział, jaka jestem, że się nie oszukasz!... No, bierz wiadro i chodź!

Milczałem i stałem w miejscu. Ona wzięła mnie za ramię i rzekła poważnie: – Rozumiesz: nie można. Ja sołdacką ścierką zrobić się nie chcę!... Mnie może gorzej, niż tobie!... Ty sobie kiedyś pomyśl nad tym trochę... No, bierz wiadro!...

Wziąłem wiadro i zacząłem wspinać się po drabinie. Fela świeciła mi z dołu, a potem prędko weszła na górę. Podałem jej rękę i pomogłem zamknąć drzwiczki piwnicy. Potem poszliśmy ku domowi.

Później, na zimno, starałem się rozważyć to, co zaszło między nami w piwnicy. Lecz trudno mi było to zrozumieć. Nie wiem dlaczego mi się zdawało, że to się stało na skutek tego, cośmy widzieli poprzednio w komorze. Bo była niewątpliwie bardzo podniecona, lecz to, co się stało później, zaprzeczało temu... A może jej więcej nie trzeba było? Może to, co odbyło się między nami, było dla niej zupełnie wystarczające? Żebym miał starszą siostrę, albo taką kobietę, którą mógłbym swobodnie zapytać o to, uczyniłbym to... Samemu trudno wszystko zrozumieć. Mógłbym zapytać Bombinę lub Olesię Kaliszankę, ale musiałbym opowiedzieć wszystko, żeby zrozumiały mnie. A jak o tym opowiadać?...

Z wiadrem ogórków w ręce wróciłem do chłopaków. W pokoju było pełno wrzawy. Pijatyka szła w najlepsze.
Postawiłem wiadro z ogórkami na stole, naprzeciwko Felka Marudy.

– Masz! Wtykaj!

Maruda nie ociągając się, sięgnął ręką do wiadra.

– Temu i z beczką postaw, nie odmówi! – rzekł Lord.

Obejrzałem pokój, szukając Szczura. Zobaczyłem go na drugim końcu stołu, w pobliżu Alińczuków. Mrugnął do mnie okiem. Zbliżyłem się do grających. Alfred Alińczuk trzymał bank. Wyjął z kieszeni dwie talie nowych kart. Rozdarł opaski. Przetasował karty i położył 200 rubli.

– W banku 200! – rzekł do grających.

Zaczął rozdawać karty. Ja również wziąłem kartę. Pierwszy grał Szczur.

– Daj za 50!

Alfred rzekł sucho:

– Postaw kusz!

– Nie bój się. Nie okantuję ciebie. Szczur położył na stole 50 rubli, dokupił dwie karty i przegrał, bo miał przeszło 21. Alfred zgarnął jego pieniądze na ogólną kupę.

Drugi grał Żywica. Ktoś pociągnął mnie za ramię. Obejrzałem się. Zobaczyłem młodą;, dziecinną twarz przemytnika, który śpiewał razem z Lordem.

– Co chcesz? – zapytałem go.

– Pokaż kartę. Chcę "pomazać"! – rzekł do mnie przemytnik.

Pokazałem mu dziesiątkę.

– Dobrze! – rzekł. – Mażę guzika.

Dał mi złotą monetę.

Żywica przegrał. Teraz była moja kolej. Postawiłem 30 rubli i wygrałem. Dałem swemu wspólnikowi 20 rubli, lecz nie wziął. Powiedział:

– Zostanie na drugi raz.

– Dobrze. Jak się nazywasz? – zapytałem go.

– Kruczek – odparł chłopiec.

Gra szła dalej. Prawie wszyscy przegrywali, przynajmniej ci, którzy grali grubo. Saszka postawił 100 rubli i też przegrał. Był ostatni w kolejce.

Alfred stasował karty. Szła druga tura. Szczur uważnie obserwował jego ruchy. Rozdano karty. Szczur położył na stole 100 rubli.

– Poszło na sto!

Alfred dał mu kartę.

– Dość! – rzekł Szczur. Alfred wziął dwie karty i rzekł odkrywając je:

– Dziewiętnaście.

Szczur przegrał. Miał tylko 17.

Następnie Żywica przegrał 50 rubli. Dodałem do 20 rubli Kruczka 30 swoich. Szczur powiedział do mnie:

– Ja mażę 50.

Wygrałem 100 rubli i oddałem wspólnikom ich wygrane.

Pod koniec drugiej tury bank urósł prawie siedmiokrotnie. Było w nim przeszło 1300 rubli. Alfred się denerwował. Twarz miał czerwoną. Ukazały się na niej krople potu. Stasował i rozdał karty. Szła trzecia i ostatnia tura. Szczur postawił na raz 170 rubli. Wszystko, co posiadał. Wziął karty i przegrał. Żywica również przegrał. Zwrócił się do mnie:

– Pokaż kartę!

Miałem asa. Żywica rzekł:

– Mażę 300 rubli.

Dał mi pieniądze. Saszka z drugiej strony przysunął mi dwa studolarowe banknoty. Kruczek dał 50 rubli. Zrozumiałem, że chcą odegrać się i nadszarpnąć bank. Postawiłem 100 rubli. Szczur podszedł do mnie:

– Możesz postawić za mnie 200 rubli?... Jeśli przegram, oddam ci jutro. – Dobrze.

Postawiłem razem 200 dolarów i 650 rubli. Alfredowi trzęsły się ręce. Szczur pochylił się nad stołem i uważnie obserwował każdy jego ruch.
Alfred wziął sobie kartę, a potem przez chwilę się wahał, dając mi drugą kartę. Szczur nie spuszczał oczu z jego rąk. Alfred dał mi kartę. Była to dziesiątka... Wygrałem.

Alfred zachrypniętym głosem odliczył dla mnie pieniądze.

– Klawo – rzekł Lord. – Masz szczęście, brachu!

Bank zmniejszył się o połowę. Po kilku dalszych ciągach znów urósł. Nadeszła kolej Saszki. On powiedział krótko:

– Bank.

– Jak? – zapytał Alfred blednąc.

– Mówię: bank!

– Wszyssstko?...

– Tak.

Saszka położył portfel na stole. Alfred obliczył pieniądze w banku i rzekł: – Jest 1040 rubli i 370 dolarów!

– Idę na wszystko! – rzekł Saszka. Alfred, blady, dał Saszce kartę. Wziął sobie. Potem dał Saszce drugą i trzecią kartę. Saszka rzucił je na stół. Miał

24.

– Przegrałem! – rzekł Saszka i sięgnął po portfel, chcą wypłacić przegrane pieniądze. Nagle stało się coś niezwykłego. Szczur wyrwał Alfredowi z rąk karty i krzyknął:

– Chłopaki! Styrki cynkowane!

Alfred znieruchomiał. Żywica położył olbrzymią dłoń na leżących w banku pieniądzach. Saszka pochylił się naprzód.

– Styrki cynkowane?... co?... – wycedził głucho.

Alfred się cofnął:

– Łże, gadzina! – wyrzekł piskliwie, prawie płaczącym głosem.

– A ty luj! – krzyknął Szczur.

– Ma do mnie żal i szuka "sołdackiej pretensji"!

W tym momencie zobaczyłem, że Kruczek, który obserwował zajście, porwał ze stołu flaszkę po wódce i skoczył naprzód.

Ostatnio zmieniany piątek, 16 styczeń 2015 17:28
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.