farolwebad1

A+ A A-

Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (15)

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

Spojrzałem tam. W drzwiach stał Alfred Alińczuk. Wtem Mamut chrapliwie się roześmiał i rzekł:

– Picusiu!

Wszyscy się roześmiali. Alfred znikł pośpiesznie za drzwiami. Piliśmy dalej. Zabawa szła na całego, Lord śpiewał: Hej, tam piwo! hej, tam wódka! Hej, tam rąbią na harmonii!

Hej, tam moja Marysieńka
Szklanką o butelkę dzwoni!

Późno nocą wracałem do mieszkania. Było ciemno. Na niebie lśniły gwiazdy. Wszedłem na dziedziniec domu Trofidy. Zasuwałem rygiel u furtki. W tym momencie na prawo ode mnie padł strzał... potem drugi, trzeci i czwarty. Upadłem na ziemię przy bramie. Posłyszałem w sadzie szybko oddalające się kroki. Porwałem się na nogi, wyjąłem z kieszeni nóż i wbiegłem przez otwartą furtkę do sadu. Tam było cicho. Chwilę nasłuchiwałem, potem wróciłem do bramy i wyszedłem na ulicę. Nie dostrzegłem nikogo w pobliżu. Szkoda, że nie miałem ze sobą latarki. Może mógłbym ścigać napastnika w sadzie, a teraz byłem bezradny. Od tego czasu zawsze miałem w kieszeni latarkę.

Nazajutrz obejrzałem dokładnie furtkę i ścianę domu przy bramie. Wszystkie kule utkwiły w grubych bierwionach. Zdołałem wyjąć jedną i schowałem ją.

Gdy zapukałem do mieszkania, Hela, która odemknęła mi drzwi, strwożona zapytała:

– To pan strzelał?

– Nie... To jakiś dureń hecę urządził... Chciał mnie nastraszyć...

– Tu wieczorem jacyś się kręcili pod oknami! – rzekła dziewczyna.

Nazajutrz Janinka obudziła mnie dość wcześnie:

– Tam was jakiś wariat woła.

– Jaki wariat? Dlaczego wariat?

– No, bo się śmieje i śmieje!

– To każdy, kto śmieje się, u ciebie wariat?

– Nie... Ale można śmiać się troszeczkę, a on stale...

– Gdzie on czeka?

– Za stodołą... Powiedział, żeby nikomu prócz Władka nie mówić i że sprawa baaardzo ważna!

Pośpiesznie ubrałem się i wyszedłem z mieszkania. Za stodołą zobaczyłem siedzącego w zaroślach łopianu Joska Gęsiarza. Lśniąc okrągłą, pozbawioną włosów głową, wyglądał zza szerokich liści, jak księżyc zza chmur.

– Co powiesz? – rzekłem, witając go.

– Jest jedna sprawa. Bardzo ważna!

– Proszę... Słucham...

– Tylko to sekret. Mogę powiedzieć ci, ale pod chajrem, że nikomu nie powiesz, że wiesz coś ode mnie.

Josek obejrzał się na strony i rzekł cicho:

– Alińczuki chcą cię sprzątnąć. Alfred namawiał paru naszych chłopaków, żeby ciebie przyszyli. Dawał 100 rubli...

– Skąd to wiesz?

– Oni przyszli do mnie i radzili się. Mnie wszyscy znają... pytali: co pan za jeden? Powiedziałem im, żeby nie śmieli tego robić i że ty kolega Jóźka Trofidy... Musisz pilnować się teraz, bo Alińczuki to cholery!

– Dobrze, że mi powiedziałeś! – rzekłem do Joska. – Przynajmniej wiem, kto na mnie czyha! Teraz będę ostrożny!... Wczoraj w nocy, gdy wracałem do domu, strzelano do mnie! Josek, zdumiony, wyrzekł:

– Taaak!?... To nie z naszych!... To oni sami robią! Uważaj! Może chcesz mieć dobrą rurę, to ci dam... Ja mam kilka...

Pożegnałem Joska, który ostrożnie skierował się brzegiem rzeki, obchodząc z boku miasteczko. Poszedłem do mieszkania na śniadanie. Myślałem ciągle o tym, co opowiedział mi Josek.

 

9

Wieczorem ubrałem się tip-top! Włożyłem brązową kamizelkę w złote kwiatki i zawiązałem fantazyjnie ciemnofioletowy krawat w różowe paseczki. Garnitur miałem ciemnogranatowy. Wziąłem laseczkę i wyszedłem z mieszkania.

Na rynku spotkałem Szczura.

– Ty dokąd? – zapytał mnie przemytnik.

– Do Saszki.

– Aha, na wieczorek! I ja tam dybam!

Szczur był ubrany jak pan hrabia. Siwy garnitur, lakierki, zielony krawat. Na głowie miał jasny, filcowy kapelusz z szerokim rondem.

Gdy zbliżyliśmy się do domu Saszki, posłyszeliśmy z dala dźwięki harmonii.

– Antek tnie! – rzekł Szczur.

Drzwi do mieszkania były otwarte i szeroka smuga światła padała przez nie na podwórko. W pobliżu domu snuły się jakieś ludzkie postacie. Słychać było szepty i śmiech.

Weszliśmy do mieszkania. Ogłuszyły nas dźwięki harmonii, na której ciął Antoni z natchnioną twarzą i przymrużonymi oczami.

Panował tu zgiełk, wrzawa, rwetes. Od tupotu nóg dygotały ściany domu. Środek dużej izby wypełniała ciżba wirujących w tańcu ludzi. Antoni grał modnego u nas wówczas "Karapeta". Niektórzy przygwizdywali i przyśpiewywali melodię tańca.

Stanąłem wraz ze Szczurem przy ścianie i przyglądaliśmy się tańczącym. Szczur wskazał mi ruchem głowy wysokiego draba, o ciemnej cygańskiej twarzy i uczesanych po kozacku włosach.

– To Gwóźdź... Maszynista... – rzekł do mnie kolega.

Gwóźdź tańczył z młodą, może piętnastoletnią dziewczyną, która głową sięgała mu zaledwie do piersi. Była bardzo zgrabna i miała ładną buzię. W tańcu komicznie dreptała wokoło przemytnika, który od czasu do czasu unosił ją w górę. Gwóźdź tańczył zamaszyście z wygibem, przydrygiem i przytupem.

– To jego kochanka – rzekł Szczur po chwili.

– Nooo?... – pociągnąłem zdumiony.

Na ogół nie widziałem tu brzydkich dziewczyn. Przemytnicy mieli za kochanki najładniejsze dziewczęta miasteczka.

Spostrzegłem Lorda, który błyszcząc wypomadowaną głową, tańczył niedbale i niby niechętnie z wysoką, tęgą dziewczyną w ciemnozielonej sukni. Była pięknie zbudowana, lecz twarz miała upiornie bladą i martwą, przypominającą maskę. Może nałożyła zbyt dużo nieodpowiedniego do koloru cery pudru.

Zobaczyłem i Wańkę Bolszewika, który przyciskał do siebie, z boleśnym uśmiechem, mięsistą dziewczyną o grubych, różowych, nagich ramionach. Tak ją obłapił w tańcu, że musiała odwracać na bok głowę.

Spostrzegłem dwie, tańczące ze sobą dziewczyny. Były nieładne. Zachowywały się wyzywająco. Jedna gwizdała, druga przytupywała nogami i wstrząsała krótko ostrzyżonymi włosami.

– A to co za krale?

– Andzia Sołdat i Helka Pudel... To przemytniczki...

Przyjrzałem się lepiej dziewczynom. Andzia Sołdat miała szerokie bary i wąskie biodra. Wyglądała, jak przebrany za kobietę mężczyzna. Miała na sobie bardzo krótką sukienkę pomarańczowego koloru. Na palcach jej rąk dostrzegłem mnóstwo pierścieni, a na ramionach wiele bransolet. Andzia Sołdat była wysoka i szczupła, natomiast Helka Pudel niska i krępa. Twarz miała sympatyczną, wesołą: nosek trochę zadarty. Była w niebieskiej sukience, a na szyi miała czarną wstążkę. Uśmiałem się, patrząc na tę komiczną parę.

Poza tym tańczyło wielu chłopaków i dziewcząt, w większości nie znanych mi osobiście.

Pod ścianami izby siedzieli na ławkach i stali chłopcy i dziewczyny. Dziewczęta były ubrane jaskrawo, te zaś, które miały ładne nogi, nosiły bardzo krótkie sukienki. Chłopaki byli ubrani przeważnie w granatowe, brązowe i jasne garnitury. Kamizelki i krawaty, wyglądające spod rozpiętych marynarek, były najfantastyczniejszych kolorów i deseni.

Szukałem oczami Feli, lecz nie znalazłem jej. Antoni przestał grać. Tańce się przerwały. Izbę wypełnił gwar rozmów. Dziewczęta zaczęły się skupiać osobno, na jednym końcu izby. Chłopaki stali przy ścianach. Niektórzy chodzili po kilku środkiem izby. Trzymali się nienaturalnie. Byli przesadnie sztywni, napuszeni. Wydymała ich "sława przemytnicka".

Dziewczęta szeptały, chichotały i zerkały ku chłopakom. A oni udawali, że prowadzą bardzo "interesowe" rozmowy i wcale nie zwracają na nie uwagi.

Należało to do dobrego tonu. Szczur targnął mnie za rękaw. Spojrzałem ku drzwiom. Do izby wszedł Alfred Alińczuk, ubrany z szykiem i błyskiem, wypomadowany, wygolony i jakby wylakierowany. Za nim sunęli bracia: Albin, Adolf, Alfons i Ambroży. Stanęli zwartą grupą w pobliżu drzwi.

Rozmowy trochę przycichły. Chłopaki kierowali spojrzenia ku Alińczukom i tylko "mamzele" (jak mówił Lord) zaczęły jeszcze żywiej szeptać i chichotać, i jeszcze zalotniej się uśmiechać, "zapuszczając żurawia" w stronę Alińczuków.

W tym momencie zobaczyłem Bolka Kometę. Wyszedł na środek izby, przygładził wąsy, obejrzał zebranych i nagle, bez widocznego ku temu powodu, wesoło się zaśmiał. To wystarczyło, aby dziewczyny zaczęły się uśmiechać i chichotać. Chłopaki wybuchli śmiechem; nie wszyscy zresztą, bo niektórzy (zagryzając wargi, aby powstrzymywać się od śmiechu) "zachowywali powagę".

Bolek Kometa zatrzymał wzrok na Antonim, który siedział w kącie izby, wsparty podbródkiem na instrumencie.

– A... panie maestro! Nasze uszanowanie!... Proszę o kawałek "Na sopkach Mandżurii..."!... Ein, zwei, drei!... Kometa rzucił harmoniście złotą monetę.

A gdy Antoni zagrał rozlewnie starego rosyjskiego walca, porwał wpół pierwszą z brzegu dziewczynę i zaczął wirować z nią po izbie. Była to Helka Pudel. Dziewczyna zaczerwieniła się. Komicznie fikała nogami w powietrzu i odpychała od siebie Kometę. W izbie rozległ się głośny wybuch śmiechu.

Kometa puścił Helkę, która skoczyła ku dziewczętom i stamtąd pokazała mu język:

– Po francusku nie umiem – rzekł poważnie Kometa i znów rozległ się głośny śmiech.

Kometa poszedł ku drzwiom, prowadzącym do drugiego pokoju. Wkrótce, para za parą, zaczęli wysuwać się na środek izby tancerze. Przerwana zabawa trwała dalej. Ja i Szczur znaleźliśmy miejsce na ławce. Na prawo ode mnie stała Mania Dziuńdzia – jak zwykle wykrzywiona, niby niezadowolona. Widziałem ją kiedyś na rynku wraz z Helką Pudel. Teraz stała obok krępej dziewczyny o zaczepnym spojrzeniu śmiałych, czarnych oczu.

– Kto to? – zapytałem Szczura.

– Ta w żółtym, to Mania Dziuńdzia... przemytniczka...

– Znam ją... A tamta w różowym?

– Belka... Też przemytniczka. Ona u nich maszynistką... baba hetman!

Belka widocznie wyczuła, że mówimy o niej, i spojrzała ku nam. Szczur skinął jej głową. Odpowiedziała mu lekkim ruchem dłoni, którą podniosła w górę. Potem wyprostowała się i wypinając naprzód silnie rozwinięte piersi, które trzęsły się przy każdym jej ruchu i szalenie drażniły chłopaków, zaczęła przypatrywać się tańczącym.

– O... jest i Saszka! – powiedział Szczur.

Zobaczyłem wychodzącego z drzwi, za którymi niedawno zniknął Bolek Kometa, Saszkę Weblina. Szedł powoli, ściskając wyciągające się ku niemu dłonie. Zbliżył się do nas.

– A ty czemu nie tańczysz? – spytał mnie.

– Mam czas...

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.