– W Wilnie kupiłem.
Szczur parsknął śmiechem.
Saszka, Lord i Bolek Kometa obejrzeli uważnie karty.
– Tak. Styrki cynkowane! – rzekł Saszka.
– Ja mówiłem! – rzekł Szczur i chciał rzucić się na Alfreda.
Nagle Saszka tupnął nogą. Szczur cofnął się. Saszka obejrzał obecnych.
– U mnie w domu nie dam robić burdelu!... Zrozumiano? Kto chce się porachować, może zrobić to gdzie indziej!...
– Postawiłeś w bank 200 rubli?
– Tak.
Saszka wziął z banku 100 dolarów i odłożył banknot na bok.
– To twoje 200 rubli... Różnica mała...
Potem zwrócił się do obecnych:
– A teraz, chłopaki, honorowo: kto ile przegrał do Alfreda – ma otrzymać! Kto wygrał – dawać tu! Ale honorowo! My nie szpaniugi i nie alfonsy, a fartowcy!... Honorowo!...
Dał się słyszeć szmer uznania.
Obliczono pieniądze w banku. Potem przerachowano wszystkie przegrane i wygrane.
Saszka rozdzielił bank i pieniądze pomiędzy przegranych. Następnie wziął 100 dolarów i rzekł do Alfreda:
– A to twoje!
Alfred milczał. Saszka zwrócił się do Szczura:
– Zaświeć zapałkę i spal to śmiecie! Gdy Szczur spalił banknot, Saszka znów zwrócił się do Alfreda.
– A teraz uważaj! Żebyś więcej z chłopakami nie grał! Rozumiesz? Bo załatwimy się z tobą inaczej... Ja załatwię się!... A was chłopcy proszę nie "stukać" o tym, co tu było... To nasz interes i między nami zostanie.
Alfred chciał coś powiedzieć. Saszka przerwał mu:
– Milcz! Masz psie oczy i psi język! Chwilę milczał, potem znów zaczął mówić, zwracając się do braci Alińczuków:
– Dziękuję wam, że przyszliście do mnie w gościnę... z cynkowanymi styrkami! Chcieliście na zycher nas zrobić!... Więcej nie będziemy ani grać, ani pić razem!!
Zwrócił się do Żywicy.
– Otwórz okno!
Żywica prędko podszedł do okna i odemknął je na oścież.
– Byłoby nieładnie, żebym was przez drzwi wypuścił – rzekł Saszka do Alińczuków. – Takich gości wypraszam przez okno!... No, fruwajcie!... Jeden za drugim!...
Wskazał im palcem na otwarte okno.
Alińczuki zaczęli kolejno wyłazić do ogrodu, a Szczur stał przy framudze i śmiał się. Śmiał się wesoło, niepohamowanie, zaraźliwie. Toteż wszyscy wybuchnęli śmiechem. Powagą zachowali tylko Saszka, Żywica, Mamut i Felek Maruda, który jadł w dalszym ciągu, nie zwracając na nic uwagi.
Gra w karty została przerwana. Chłopaki po "wyjściu" Alińczuków zabrali się do picia i jedzenia. Żywo komentowali zajście z Alfredem.
– Ale Szczur ma oko! – rzekł Wańka Bolszewik.
Szczur czmychnął nosem:
– Znam ja takich lujów: pilnowałem go!
Lord się zaśmiał.
– A Kruczek dobrze chrobotnął go butelką!
– Uraczył go wódką! – rzekł Kometa. Kruczek śmiał się, wesoło błyszcząc oczami.
– A po co chamy chłopaków oszukują!
– Mądrze! – zaaprobował Lord. Zbliżyłem się do Saszki i powiedziałem:
– Mam do ciebie interes. Może wyjdziesz na chwilę z chałupy!
– Coś ważnego?
– Tak... O Alfredzie...
– Aha! To wyjdź i zaczekaj przy bramie!
Przeszedłem izbę, w której odbywała się ogólna zabawa. W pobliżu bramy zaczekałem na Saszkę. Na podwórko od czasu do czasu wybiegali chłopaki i dziewczyny. Po kątach podwórza rozlegały się szepty, śmiech i piski dziewcząt.
– No, co powiesz?
– Wczoraj późno wieczorem, wracałem do domu. Było ciemno. Gdy zamykałem furtkę, z sadu ktoś do mnie strzelał... Cztery razy.
– Taaak?
– Tak! Wiem, że to robota Alfreda. – Skąd to wiesz? – żywo zapytał mnie Saszka.
– Wiem. Może to nie on sam strzelał. Może ktoś z braci, albo wynajął kogoś. Dziś rano uprzedził mnie pewien chłopak.
– Kto?
– Prosił, abym nikomu nie mówił o nim!
– A o czym uprzedził?
– Że Alfred proponował jakimś blatnym chłopakom 100 rubli, żeby mnie sprzątnęli. Oni przyszli do niego i pytali: kto ja jestem? On powiedział, żeby tego nie robili.
Saszka chwilę milczał, a potem rzekł:
– Wiem, kto ci to mówił.
– ?...
– Josek Gęsiarz.
Nie zaprzeczyłem. Saszka namyślał się, a ja wyjąłem z kieszeni kulę, którą wydostałem ze ściany domu i podałem mu. Przemytnik powiedział: – Z browninga rąbał! Z siódemki! Po chwili zapytał:
– Co ty miałeś z Alfredem?... Może darliście ze sobą koty?...
Opowiedziałem mu szczegółowo o zatargu, który miałem z Alfredem, gdy odprowadzałem Felę do kościoła. I o tym, jak przywitałem go w mieszkaniu Trofidów, gdy przyszedł do Heli.
– Dobrze, żeś mi to powiedział! – rzekł Saszka. – Pomówię z Żywicą. Będziemy mieli go na oku. A ty nie dref. Zaśmiałem się.
– Pluję na takich chojraków, co po nocy zza rogu strzelają! Ale może nasłać na mnie jakichś drani!... Chciałem, żebyś wiedział o tym.
– Dobra jest. Zobaczymy, co będzie dalej. A jak zajdzie potrzeba, to raz–dwa na giemzę go przerobimy!
Saszka chciał już odejść, lecz nagle ogarnę mnie chęć powiedzenia o Feli. Uważałem, że będzie dobrze, jeśli będę z nim zupełnie szczery. Rzekłem:
– Mam jeszcze jedną sprawę. Tylko nie wiem, jak ci o tym powiedzieć.
– Jak chcesz... Możesz nie mówić...
– Jeśli nic nie powiesz Feli, to opowiem ci!
Był widocznie zdziwiony.
– Nie mówić Feli?!... No dobrze, nie powiem.
– Słowo?
– Mówię: nie powiem... To wystarczy. Nie wierzysz mi – nie mów!
– Ja byłem z Felką w piwnicy... Posłałeś po ogórki...
– No?
– Poszedłem... Tyś prosił...
– No, no?
– No i tam tego...
– Co?
– No, rozumiesz...
– Podwalałeś się do niej?
– Tak.
– I co?
– Powiedziała, że... po ślubie!
Saszka nagle wybuchnął śmiechem. Potem rzekł, kładąc mi rękę na ramieniu.
– Felka nie jest niewiniątkiem. Ma 27 lat. Nie raz się puszczała. Mówię otwarcie... Mniejsza, że siostra... Ale cóż z tego? Lepiej mieć taką babę, jak inną! Będziesz miał dobrą żonę i najładniejszą w miasteczku szmarę. Ja tam w ciebie nie wmawiam. Jak chcesz... Tylko Felka tobie pierwszemu to powiedziała... Nie trać sposobności, bo może się rozmyślić... Urwał na chwilę, i potem rzekł dalej:
– Felka mogła sto razy wyjść za mąż, lecz nie chciała!... Nie wiem, co jej teraz się stało?... Chłopaki na nią lecą... Posag też ma... Daję jej całe gospodarstwo i 15000 rubli. Rozumiesz? Ja nic nie potrzebuję! Jeśli kiedyś się namyślisz, to pogadaj z nią i zróbcie interes. Ja w to wtrącać się nie będę. Wasza sprawa. Alfred też się do niej palił. Wodziła go za nos dwa lata nic... No, wracam do chłopaków.
– Ja żenić się jeszcze nie myślę. Chcę się pobawić... Jestem za młody! – Twoja rzecz! Chodź pić, albo idź lepiej przyjrzyj się Feli!
Saszka zostawił mnie przy bramie i poszedł do mieszkania. A po chwili i ja udałem się za nim. Zatrzymałem się w ogólnej izbie.
Zabawa nie ustawała. Antoni ciął polkę, a młodzież tańczyła do upadłego. Twarze płonęły od alkoholu i ruchu. Zobaczyłem Felę, tańczącą z Gwoździem. Zacząłem ją obserwować. To, co zaszło niedawno między nami, zdawało mi się teraz po prostu niewiarygodne.
Miała taką zimną, dumną twarz i z taką rezerwą trzymała się w tańcu, że trudno było uwierzyć samemu sobie, że tamto zajście było rzeczywiste.
Fela dostrzegła moje spojrzenie i ściągnęła brwi. Wiedziałem, że również po kryjomu mnie obserwuje. W zachowaniu jej też zaszła zmiana. Zaczęła tańczyć piękniej i... namiętniej. Drażniła mnie. Zrozumiałem to. Obejrzałem się po izbie i zobaczyłem Belkę, siedzącą na ławce z Manią Dziuńdzią.
Podszedłem do niej:
– Proszę pannę Belcię do tańca!
– Oj, nie chce mi się... Nogi już bolą...
– Ale bardzo proszę!... Bardzo!... Spojrzała na mnie trochę zdziwiona. Uśmiechnęła się.
– No dobrze. Ale niedługo.
Zaczęliśmy tańczyć. Umyślnie, szczególnie mocno przyciągnąłem do siebie dziewczynę i starałem się pokazać, że jestem nią bardzo zajęty.
Jednocześnie starałem się trzymać w tańcu blisko Feli. Dostrzegłem, że również zaczęła ożywienie rozmawiać z Gwoździem i nawet śmiała się, mówiąc coś do niego.
Zabawa skończyła się bardzo późno. Poszedłem odprowadzić Belkę do domu. Mieszkała na drugim końcu miasteczka.
Belka odemknęła drzwi od sieni i zaczęła otwierać kłódkę u drzwi do swego mieszkania. Świeciłem jej latarką.
– Sama mieszkasz? – zapytałem jej. – Tak. Matka z dziećmi mieszka na drugiej połowie domu. Przyciągnąłem ją do siebie. Odepchnęła mnie ramionami.
– Wiem, chłopaku, czego chcesz. Ale dzisiaj nic z tego! Trzeba się wyspać... Jutro w drogę dybam.
– A kiedy?
– Kiedyś... Masz czas... No idź, bo zamknę drzwi od sieni!...
Pożegnała mnie silnym, męskim uściskiem dłoni.
– Życzę Belci szczęśliwej drogi!
– Dziękuję. Przyjemnych marzeń! Wyszedłem na ulicę. W miasteczku było cicho. Łysy zamyślony i jakby znudzony, płynął między chmurami. Na północno-zachodniej stronie nieba lśniła Wielka Niedźwiedzica. Długo patrzyłem na nią...
Westchnąłem i poszedłem do domu.
11
Zbliżał się koniec złotego sezonu. Wyczuwali to przemytnicy i pracowali, wytężając wszystkie siły.
Bolek Lord zebrał naszą partię. Jest teraz maszynistą. Mamut i Wańka Bolszewik, którzy chodzili z partią Gwoździa, puścili go w trąbę i dołączyli do nas. Teraz brakuje nam Józefa Trofidy, Buldoga i Chińczyka, którzy siedzą w więzieniu.