Lektura Gońca (591)
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (5)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiGdy po raz pierwszy zobaczyłem Trofidę, po upływie blisko dwóch lat od czasu wspólnej służby w wojsku; ledwie go poznałem. Wyszczuplał, był opalony, głowę miał lekko wciągniętą w kark, jakby się stale bał uderzenia z tyłu; oczy miał lekko przymrużone. A gdy lepiej mu się przyjrzałem, spostrzegłem na jego twarzy wiele zmarszczek. Stanowczo się zestarzał, chociaż był tylko o pięć lat starszy ode mnie. Był po dawnemu wesoły, lubił żartować i robić kawały, lecz teraz czynił to niechętnie, jakby z przymusu. Myśli jego błądziły gdzie indziej. W kilka lat później zrozumiałem to dobrze.
Poznałem, co się kryło w przymrużonych oczach, które raziło światło dzienne.
Szliśmy po polach i łąkach. Nogi ślizgały się po mokrej trawie, osuwały się z wąskich miedz, grzęzły w błocie. Szliśmy przez lasy, przedzieraliśmy się przez krzaki. Wymijaliśmy różne przeszkody. Jedne mogliśmy dostrzec, o innych wiedział tylko Trofida. Czasem zdawało mi się, że idziemy bez celu, że gubimy kierunek, błądzimy... Niedawno, na przykład, wspinaliśmy się stromym stokiem wzgórza, na którego szczycie rosła, bielejąca w ciemności brzoza. Teraz znów wspinamy się po gliniastej roli na szczyt wzgórza i znów... brzoza. Miałem chęć zwrócić na to uwagę Józka, lecz nie wypadało mi tego robić.
Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (31)
Napisane przez Wojciech BłasiakWystępujący na konferencji w roli dziennikarza, postsolidarnościowy polityk Czesław Bielecki jako przykład na to, że Tymiński otacza się ludźmi z byłej SB, podał nazwisko jego pełnomocnika w Warszawie, który miał być "podpułkownikiem Służby Bezpieczeństwa". Tymiński twierdzi, że dzięki temu najprawdopodobniej miał dużo sympatyków w milicji, a potem policji, gdyż ów pełnomocnik był oficerem milicji, a nie oficerem SB.
"Milicja, nie wiem dlaczego, mnie strasznie polubiła. I takie dowody sympatii miałem od nich wszędzie. I nie wiem, czym to sobie zaskarbiłem. Być może tą publiczną wypowiedzią w telewizji, gdy Czesław Bielecki zaatakował tego biednego pułkownika milicji z Ochoty, który był moim pełnomocnikiem. On od czasu do czasu zaniósł jakiś papier do komisji wyborczej. Żadne SB. Pułkownik milicji, w normalnym niebieskoszarym mundurze. Poczciwina. Muchy by nie skrzywdził. On nawet się popłakał z tego powodu, że go tak wtedy potraktowano".
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (4)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiCZĘŚĆ PIERWSZA
POD KOŁAMI WIELKIEGO WOZU
Na granicy deszcz obmyje,
A słonko wysuszy;
Las od kuli skryje,
Kroki wiatr zagłuszy.
(Z piosenki przemytników)
Była to moja pierwsza droga. Szło nas dwunastu: ja i jeszcze dziewięciu przemytników. Prowadził partię "maszynista" Józef Trofida, stary, doświadczony przewodnik; towaru pilnował Żyd, Lowa Cylinder. "Noski" mieliśmy lekkie: po 30 funtów każda, lecz były dość duże. Towar mieliśmy drogi: pończochy, szaliki, rękawiczki, szelki, krawaty, grzebienie...
Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (30)
Napisane przez Wojciech BłasiakMiędzy innymi dzięki opracowanemu przez byłego dyrektora FOZZ Żemka na potrzeby tajnej operacji "Akredytywa", mechanizmu otwierania "tzw. pustych akredytyw bankowych, w ramach których nie następowała nigdy realizacja płatności"263. Istnienie wielu takich mechanizmów było potwierdzane zarówno w wypadku inkasa dokumentowego, gdy "bank nie wymaga udokumentowania sprawdzania towarów będących przedmiotem transakcji", jak i w stwierdzeniu, że "bank nie posiada informacji, czy import będący przedmiotem transferu dewizowego został faktycznie zrealizowany". Dotyczyło to również przekazów bankowych, gdyż stwierdzano istnienie nieudokumentowanych transferów dewiz, a to z racji nieudokumentowanych zleceń importowych. Dotyczyło to i akredytyw, gdzie stwierdzano, że "nie został zrealizowany import w terminie ważności akredytywy, mimo że środki przeznaczone na realizację zostały przetransferowane".
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (3)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiNim się rozeznam, wypada ku mnie mała różowa "fiszka" informacyjna: "Sergjusz Piasecki, prawosławny, Polak, szlachcic, podchorąży, wywiadowca II Oddziału, Kokainista, oznaki szczególne: rany zabliźnione postrzałowe na lewem ramieniu i nodze".
Dopieroż z akt wywija się życie.
Urodzony w 1901 jako syn pocztowego urzędnika. Skończył 7 kl. gimnazjum w Pokrowie. Jako młodziutki chłopak bierze udział w powstańczej przeciwbolszewickiej organizacji "Zielonego Dębu", współdziała z wojskami polskiemi zajmującemi Mińsk i w czasie tej operacji ranny po raz pierwszy.
Idzie do szkoły podchorążych w Warszawie, z której wychodzi w stopniu podchorążego i w tej randze odbywa kampanię 1921 r. w ochotniczych formacjach białoruskich. Po wojnie oddaje się na usługi II Oddziału. Luka w aktach. I znowuż, że za ograbienie i rozbicie partji przemytników odsiaduje pod śledztwem 21 miesięcy w więzieniu w Nowogródku i zostaje wypuszczony bez rozprawy w dniu 26 sierpnia 1925 r., a już w październiku ponownie ranny na terytorjum sowieckim. Przez ten krótki czas trzydzieści razy przechodzi granicę. Jakieś tam za tą granicą zachodzą pogromy, śmierci, rwanie kontraktów. Piasecki od 18 grudnia 1926 r. jest zlikwidowany. Gdzież pójdzie, skoro jego fach – to igranie z niebezpieczeństwem? Chce wyjechać do Legji Cudzoziemskiej, ale jako oficer rezerwy nie otrzymuje zezwolenia. Ofiarowuje swoje usługi wywiadowi francuskiemu, za Rosję – ale go nie przyjmują. Co zrobi? Pieniędzy nigdy sobie nie cenił – nie ma ich. Złote czasy przemytnictwa przeszły, granica stężała, nic na niej zarobić nie można.
Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle [29]
Napisane przez Wojciech BłasiakI drogą rabunku finansów Polski, poprzez system spekulacji finansowych, zmieniono również strukturę społeczną. Powstały nieistniejące wcześniej grupy rodzimej oligarchii finansowej, a w istocie oligarchii polityczno-finansowej. Ośrodek prowadzący transformację przekształcił się, dzięki syfonowaniu finansowemu Polski poprzez głównie pieniądze FOZZ i nie tylko, w ośrodek rabunkowego formowania kapitałów rodzimej oligarchii finansowo-politycznej.
Na podstawie zgromadzonych przez M. Falzmanna od 1989 roku do 1991 roku materiałów, 2 czerwca 1991 roku Mirosław Dakowski i Jerzy Przystawa złożyli w gabinecie ówczesnego ministra sprawiedliwości powiadomienie o przestępstwie, w którym czytamy: "Przesyłamy do dyspozycji Pana Prokuratora Generalnego zgromadzone przez nas dokumenty i materiały, w ilości 290 stron ręcznie ponumerowanych, z których wynika, że: Na terenie Rzeczpospolitej Polskiej i poza jej granicami działają zorganizowane grupy przestępcze dokonujące systematycznej grabieży pieniądza, w szczególności dewiz wymienialnych, na szkodę Państwa Polskiego, a także innych podmiotów gospodarczych, krajowych i zagranicznych. Na podstawie przedstawionych dokumentów można wnioskować, że grabież ta ma rozmiary sięgające kwoty wielu miliardów dolarów USA."
Przestaje nosić towar, poczyna "wodzić figurki", to znaczy przeprowadzać ludzi przez granicę. Aż wreszcie – wypływa na wielkie wody istnego korsarstwa – w komitywie z dwoma innemi szalonemi pałkami poczyna zasadzać się na wracających z zagranicy z dolarami i złotemi rublami przemytników. Śpi tygodniami pod baldachimem śródleśnych jedli. Zna każdy przesmyk, którym idzie zwierzyna, wie, kiedy nie napróżno uderzyć, zna jej obyczaje.
Naprzykład historja polowania na Berka, zwanego Stonogą:
"Szczur (przezwisko kompana Piaseckiego) dowiedział się w miasteczku, że pewna partja powstańców (tak przezywano pewną kategorię gorzej zorganizowanych »dzikich« przemytników. Przyp. mój) chodzi za granicę nie bezpośrednio z miasteczka Rakowa, lecz z Wołmy. Niosą w tamtą stronę bardzo drogi towar, a wracają bez towaru na naszym odcinku. Natomiast ich odprowadzający, Berek Stonoga, po przerzuceniu dwóch, trzech partyj, wracał z zagranicy sam, przynosząc wypłacone mu za towar dolary. Przenosił większe sumy – od pięciu do dziesięciu tysięcy dolarów, zależnie od ilości i wartości przenoszonego przez granicę towaru. Podano nam w przybliżeniu odcinek, którym wracał z Sowietów Berek Stonoga. Znajdował się w pobliżu Tekli Pola.
Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (28)
Napisane przez Wojciech BłasiakA żaden z tych dziennikarzy nie chciał o tym programie rozmawiać. O żadnym punkcie. Więc jeśli ja jestem z dziennikarzami, którzy mi zadają pytania, gdzie w każdym pytaniu jest odpowiedź, i to taka, jaką oni chcą usłyszeć, to ja mam prawo forsować swoje odpowiedzi. No to oni: – »Pan nie mówi na temat!«. Na ich temat oczywiście. Bo oni byli przygotowani na prowokacje. Aby prowokować mnie swoimi pytaniami. I zapisać, czy ja odpowiedziałem tak, czy nie".
"Nie zapomnę przerażenia wysłanniczki mojej znajomej bogatej rodziny hiszpańskiej z Peru. To stara rodzina hiszpańskich magnatów. Pomagałem im z telewizją kablową, jako ich doradca w Limie. Oni przysłali na własny koszt ekipę telewizyjną z Peru. Ekipa była też wtedy na konferencji prasowej w Interpressie, gdzie mnie bobrowali o stan wojenny, z tym »tak czy nie!«. Ich dziennikarka stała ode mnie oddalona o półtora metra. Ja byłem na scenie, a ona była z mikrofonem tuż na podsceniu. A ja nie miałem nawet czasu, żeby z nimi mieć wywiad. Chociaż mnie o to usilnie prosili. I tak się na nią patrzę w gradzie tych wszystkich pytań i potężnego nacisku. A wtedy tam była strasznie ciężka, nienawistna wobec mnie atmosfera. A było ze dwustu chyba dziennikarzy. Z Polski i z zagranicy. I przede mną blisko z tą kamerą wysłana przez Genaro Parkera, mojego bliskiego znajomego, dziennikarka Kanału 5 w Limie. Przerażona, oczy szeroko otwarte z przerażenia co się tu dzieje. Miała w oczach panikę. Mimo że była Peruwianką, ona wyczuła tę atmosferę linczu dziennikarskiego. I pomyślałem: – To ci wystarczy. Nie musisz mieć wywiadu. – I fechtowałem dalej. Ja się zresztą żadnej z tych konferencji nie bałem."
Szanowni Państwo, rozpoczynamy druk kultowej powieści "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" Sergiusza Piaseckiego – wolnego Polaka, rasowego antykomunisty, skazanego niegdyś na wyrugowanie z polskiej pamięci. Szczęśliwie nieskutecznie.
"Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" – powieść Sergiusza Piaseckiego, napisana w roku 1935 i wydana w 1937, opisuje realia pogranicza polsko-sowieckiego pierwszej połowy lat 20. XX wieku. Jest to opowieść oparta na wątkach biograficznych autora, który też zajmował się przemytem na pograniczu. Centrum akcji jest miasteczko Raków, leżące przy samej granicy polsko-sowieckiej, "33 wiorsty od Mińska" (Litewskiego). Narratorem powieści jest Władek Łabrowicz, który z wojewódzkiego Wilna, gdzie nie mógł znaleźć pracy, przyjeżdża do Rakowa za namową dawnego kolegi z wojska, obecnie "maszynisty" (przewodnika przemytników) Józefa Trofidy, i dostaje u niego miejsce do zamieszkania oraz możliwość zarobku przy przemycie, czym głównie tam się trudniono.
Powieść została zaplanowana przez autora w trzech częściach (I Pod kołami Wielkiego Wozu, II Wilczym tropem, III Widma graniczne), po 15 rozdziałów każda. Całość mogła zmieścić się w dwóch tomach. Niestety, przedwojenny wydawca polecił niewymienionemu z nazwiska, "znanemu polskiemu literatowi" dokonać znacznych skrótów w celu "przykrojenia" objętości do 1 tomu; czego ten – za zgodą, ale bez nadzoru przebywającego wtedy jeszcze w więzieniu Piaseckiego – dokonał, naruszając miejscami konstrukcję powieści, wg słów Piaseckiego, "w taki sposób, że akcja zatracała sens".
Oryginalny rękopis zaginął w czasie wojny. Emigracyjne wydanie z roku 1946 zrobiono na podstawie drukowanego egzemplarza z roku 1937, w którym brakowało początkowych 20 stron. Ten brak uzupełniono, tłumacząc początek powieści wstecznie na język polski z przekładu włoskiego (wydanego w roku 1942).
P R Z E D M O W A
Latem 1936 r. zrobiłem osiem tysięcy kilometrów, klucząc wzdłuż ściany wschodniej.
Nasza granica z Sowietami, mimo, że stężała w odrutowaniu granicznem – drga niepokojem.
Tak, jakbyśmy byli u podnóża wulkanu. Kwiatki na nim rosną i kozy się pasą. Przecież zastygłe masy żużla mówią o tem, co było. I czujemy pod ziemią nieuchwytne drżenie.
Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (27)
Napisane przez Wojciech BłasiakPowodem, który powstrzymał mnie od głosowania na Tymińskiego w II turze, była moja niepewność co do jego możliwych ukrytych powiązań z komunistami. Jako typowemu dziecku PRL-u, wydawało się wręcz nieprawdopodobne, aby ktoś mógł samodzielnie, bez zewnętrznego wsparcia, bez zaplecza politycznego, stać się czarnym koniem tych wyborów. Dlatego zadawałem sobie nieustannie pytanie: kto za nim stoi? Co do Wałęsy, to nie miałem już żadnych złudzeń politycznych, w związku z jego popieraniem szokowej terapii Balcerowicza. Choć do głowy by mi wówczas nie przyszło nawet pomyśleć o jego agenturalnej przeszłości. Na swój sposób zachowałem się jako wyborca wręcz absurdalnie. Z jednej strony, nic i nikt nie zmusiłby mnie do głosowania na Wałęsę, a z drugiej strony, sama tylko niepewność tego, kim jest Tymiński, powstrzymała mnie od głosowania na niego. Nawet z punktu widzenia mojej ówczesnej wiedzy o obu kandydatach, był to mój absurdalny błąd. Ale oprócz mojej wiedzy działały też emocje szokowej transformacji.
"Przez wiele lat – wspominał Tymiński – służby specjalne polskie, Stanów Zjednoczonych i kanadyjskie usiłowały zwerbować mnie na agenta. Nigdy nie podjąłem współpracy i niczego nie podpisywałem. To wszystko jest pewnie gdzieś zapisane w tajnych teczkach. W czasie mojej kampanii prezydenckiej domagałem się ich ujawnienia. Nie było żadnej reakcji. Werbowano mnie notorycznie. W 1969 r., gdy starałem się o paszport na wyjazd do Szwecji, oficer w MSW popatrzył na moje zaproszenie i rzucił: »Dostanie pan paszport, ale jak pan wróci, musi nam pan wszystko opowiedzieć«. To ja na to: »Dobrze!«. Ale nic nie podpisywałem i nie miałem najmniejszego zamiaru na kogokolwiek donosić.