farolwebad1

A+ A A-

Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 30)

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

ludzie ktorzy nie patrza oklGłowa bezwładnie opadnie na klatkę piersiową, pompując krew na szlafrok, a w tym samym momencie Henry, albo raczej jego dusza, rozpocznie powolny marsz wąskim, ciemnym korytarzem w kierunku oddalonego punktu światła. Korytarz skończy się i dusza niepewnym krokiem, nie czując już ścian wokół siebie, machając po omacku rękami, wyjdzie na otwartą, nadal zatopioną w ciemności przestrzeń. Tu będzie musiała się zatrzymać i czekać. Nagle i niespodziewanie rozbłysną w koło światła i okaże się, że Henry stoi na środku sceny. Światła rozświetlą też widownię milionów dusz siedzących w niekończących się rzędach tego wszechteatru. I one, te wszystkie dusze, będą patrzyły na niego. Będą tam milczące, niespełnione dusze wyskrobanych dzieci, dusze mędrców, dusze ludzi dobrych, życzliwych i pomordowanych, które zaczną gwizdać i rzucać na scenę zgniłe jaja lub coś, czym dusze mogą rzucać. Karą za wszystkie popełnione grzechy będzie ten największy z możliwych, niewyobrażalny za ziemskiego życia, wszechniebiański, kosmiczny wstyd. Po prostu wstyd. Z czym można by ten wstyd porównać? Wyobraź sobie na przykład wielką premierę. Aktor ubrany w śnieżnobiały kostium na scenie sławnego teatru ma… rozwolnienie. Na oczach wszystkich nobili to wanych gości i widzów zesrał się. Ten wstyd ciągle jeszcze byłby niczym w porównaniu z tamtym pośmiertnym wstydem za grzechy.

Wstyd.

Z palcem wskazującym na spuście po pół roku dokładnych obliczeń i przygotowań, które kosztowały dziesiątki już tysięcy dolarów, zrozumiałem wielkość tego wstydu. Nie strzeliłem. Wyjąłem pocisk z komory nabojowej. Każdy musi kiedyś wyjść na tę scenę. Nie przeżyłbym takiego wstydu po śmierci. – Karol zaśmiał się głośno i dodał, śmiejąc się: 

– Umarłbym ze wstydu pośmiertną śmiercią.

Derek też się uśmiechnął zatopiony w głębokim skupieniu.

– Zrozumiałem wtedy, jak bardzo niespełnionym jestem aktorem. Moje nieukończone studia teatralne, wyjazd do Ameryki i nowe, inne życie nie zabiły we mnie do końca duszy aktora, a jedynie stłumiły ją na wiele lat. Po śmierci Agnieszki zagrałem przed samym sobą rolę załamanego tragedią życiową pijaka. Nie byłem przecież alkoholikiem, bo nagle przestałem pić i przeszedłem do następnej roli, roli mściciela.

Następnym bohaterem mojego życiowego filmu został snajper-komandos z misją pomszczenia śmierci ukochanej. Grałem tę rolę całkiem nieźle aż do momentu, kiedy w akcie końcowym miałem pociągnąć za realny spust i zabić żywego człowieka.

W tym momencie kurtyna opadła. Nagle i bardzo wyraźnie poczułem granice mojego teatru. Henry Rosswood i Helen Trixton, ludzie pośrednio odpowiedzialni za śmierć mojej Agnieszki i bezpośrednio odpowiedzialni za śmierć mojego dziecka, uniknęli wymiaru mojej sprawiedliwości. Wracając przez wody Zatoki San Pablo, zatopiłem panterę 308, drogi, perfekcyjny karabin snajperski, wraz z amunicją, lunetą i noktowizorem. W pobliżu miejsca, gdzie zaparkowałem jeepa, zatopiłem również łódź. Po powrocie do domu jeszcze tej samej nocy zniszczyłem księgę dowodową, w której zapisywałem moje oskarżenia i szczegółowy proces dowodowy przeciwko H1 i H2. Jednym słowem zniszczyłem wszystkie rekwizyty filmowe użyte na planie filmu o mścicielu komandosie.

Siedząc na balkonie o piątej nad ranem, zrozumiałem jeszcze jedną rzecz. Moją jedyną bronią jest sztuka aktorska.

– Karol wstał, rozciągnął się i spojrzał na zegar wiszący nad stołem. – Zdaje się, że przesadziłem, prawie siedem godzin. Jest czwarta trzydzieści.

– Nie zauważyłem, kiedy minął ten czas – powiedział Derek.

Karol otworzył prawie pustą butelkę wódki i rozlał resztkę do kieliszków.

– To napijmy się za dobre sny.

– Zaraz wrócę.

– Darek wyszedł do ubikacji. Przedstawienie nie miało przerw, jak to bywa w teatrze. Gdy wrócił, wypili po niecałym kieliszku, popijając sokiem żurawinowym.

Następnie Derek zniknął w ciemności za drzwiami, idąc do swojej kabiny. Karol został sam. Popatrzył jeszcze raz na zegarek i zapisał na paczce cygar 4:48, po czym nastawił budzik na 5:50, zgasił swiatło i w ubraniu położył się na kanapie.

***

Choć był już bardzo zmęczony, Larry Knott ziewając, nadal uparcie studiował temat zlecony dwa dni wcześniej przez starego przyjaciela i szefa Toma Normana. Strona po stronie otwierał następne opracowania internetowe, strona po stronie brnął coraz głębiej w dziwny świat, o którego istnieniu nie miał nawet pojęcia.

Prawa kobiet, ruchy feministyczne świata, ich historia i ewolucyjne zmiany to tematy, o które nigdy się nie otarł, a cała powierzchowna wiedza, jaką posiadał w tej dziedzinie, pochodziła nawet nie z artykułów gazet codziennych, a jedynie z ich nagłówków.

Dopiero po powrocie z Vancouver Tom tak naprawdę zainteresował się głębiej sprawą, w którą wkopał Derka Veskota i pośrednio Larry’ego.

Podobno pani senator Trixton dzwoni co kilka dni do Kevina Browna, dopytując się o rozwój sytuacji w Kolumbii Brytyjskiej. W ostatnim telefonie zasugerowała nawet, że chciałaby osobiście porozmawiać z oficerem wykonującym zadanie w terenie, czyli z Derkiem. Ten idiota Brown zadzwonił z takim pytaniem do Toma.

To, że jakaś baba nie ma pojęcia o zasadach pracy w terenie, to jeszcze można zrozumieć, ale żeby agent FBI powtarzał tego typu bzdurne prośby, to już okazało się za wiele dla Toma.

Dwa dni temu Larry odsłuchał nagraną wiadomość od Toma: "Właśnie wróciłem do Ottawy. Słuchaj, przesyłam ci zestaw artykułów, nie wszystkie są z ogólnodostępnych źródeł. Poczytaj i zachowaj dla siebie. Za dwa dni, jak będziesz miał chwilę, to spotkamy się i pogadamy. Temat ciekawy i gdzieś tam za horyzontem łączy się z twoim wydziałem… ale o tym to już tylko można osobiście. Na razie".

W niedzielne popołudnie mieli się spotkać u Larry’ego w domu i przedyskutować sprawę w ciszy i bez świadków.

"Zdobycze polityczne radykalnych frakcji ruchów obrony praw kobiet na współczesnej arenie polityki międzynarodowej".

"Wpływ radykalnych odłamów grup ochrony praw homoseksualistów na przepisy prawne".

"Źródła i powiązania współczesnej pedofilii".

Prawdą było, że Tom zainteresował się tematem dogłębnie i dotarł do wielu publikacji niedostępnych dla szarego czytelnika. Czy brak publikacji niektórych tekstów można nazwać cenzurą w stylu sowieckim? Larry wyłączył laptopa i z głową pełną galopujących myśli położył się spać.

***

Karol skończył swoje przedstawienie po czwartej nad ranem. Muszę przyznać, że nigdy wcześniej ani później nie zdarzyło mi się być widzem tak długiej sztuki lub filmu. Nie było nawet przerw jak w prawdziwym teatrze. Na zakończenie wypiliśmy jeszcze w milczeniu "po jednym", a potem zabrałem moją zapalniczkę z wielogodzinnym nagraniem i poszedłem spać.

Myślałem, że o tej porze zasnę od razu jak zabity, ale myśli cały czas wracały do tego, co przed chwilą usłyszałem. To, co usłyszałem, było jedną sprawą i uzupełnieniem niedokładnego życiorysu, który studiowałem przed wyjazdem, ale zasadniczym pytaniem pozostawało: dlaczego to wszystko usłyszałem?

Byłem na wyspie niespełna dwa tygodnie, pracując ciężko nad tym, żeby Karol otworzył przede mną chociaż mały fragment swojej przeszłości. Nagle bez specjalnej zapowiedzi wysłuchałem i nagrałem siedmiogodzinną spowiedź z detalami, o których nawet FBI się nie śniło. To mniej więcej tak, jak gdybym na wędkę złowił tonę ryb na jednego robaka. Chciałem, żeby to nastąpiło, i pracowałem nad tym, ale teraz poczułem niepokój z powodu tak łatwego sukcesu. Dlaczego?

Czy w tym nagraniu znajdą już to, czego szukają? Czy będę musiał prowokować wystawienie następnej sztuki albo raczej części drugiej serialu o niewiadomej jeszcze liczbie odcinków? Myśląc tak sobie, spojrzałem na szarzejący już z powodu zbliżającego się dnia prostokąt mojego okna. Nagle zasnąłem.

***

Karol wyłączył niepotrzebnie nastawiony budzik. Nie zasnął nawet na chwilę. Odrzucił koc i ubrany wstał z kanapy. Narzucił kurtkę i po cichu wyszedł z domu.

***

Jasne promienie słoneczne rozświetliły ten sam prostokąt okna, który pożegnał mnie swoją szarością przed snem. Powoli budziłem się do życia z przewidywalnym w stu procentach bólem głowy. Poprzedniego wieczoru wypiłem sporo wódki, ale głowa bolała mnie inaczej, nie typowym, tępym, kacowym bólem… po prostu inaczej. Leżałem na łóżku, celowo oddalając moment otwarcia oczu, który zgodnie z doświadczeniem miał dodać swoje trzy grosze do kacowego cierpienia. Tak leżąc na wznak, z ciągle jeszcze zamkniętymi oczami i wysuszonymi ustami przypominałem sobie szczegóły nocnej opowieści Karola. Nie zabił nikogo. Jak sam podsumował – nie był mordercą. Czego więc chciał ten Brown i jego ludzie?

W życiorysie, który dostałem do przestudiowania, było napisane, że w roku 2001 Karol został zwolniony z pracy w Kalifornii i wyjechał do Kanady. Z pracy?

Próbowałem sobie przypomnieć, gdzie Karol pracował przed kupnem wyspy.

Był księgowym lub sekretarzem w biurze kliniki medycznej w San Francisco. Tak, na pewno, przypomniałem sobie, chociaż przyznałem się sam przed sobą, że nie studiowałem materiałów o Levickim zbyt dokładnie, od początku lekceważąc zadanie. Tak sobie rozmyślając na leżąco w niedzielny poranek, zdałem sobie że mogło być już późno, po dziesiątej, po godzinie codziennego wysyłania meldunku. Może godzinna gimnastyka przy wiośle na canoe uleczy mnie z bólów głowy i przy okazji wyślę sygnał. Czy tak od razu powinienem przesłać całe nagranie, nawet bez wcześniejszego odsłuchania? Wiedziałem, że będę potrzebował na to dużo czasu. Powoli otworzyłem oczy, odwróciłem głowę i spojrzałem na zegarek leżący na krześle obok łóżka. Niestety zegarek był odwrócony tarczą w dół, co wymagało pierwszego tego ranka ruchu ciała. Leżąc na wznak, zrobiłem ruch lewą ręką w kierunku krzesła i… nic.

Ręka pozostała prawie na miejscu, zrobiła zaledwie krótki ruch i szarpnięta opadła z powrotem na prześcieradło. Czasem się zdarza, że się człowiek zaplącze się w koc czy sznurek od śpiwora.

Prawa ręka… znowu nic, nieruchomo przywiązana do brzozowej żerdzi łóżka. Nagle zniecierpliwiony chciałem nieudolnie usiąść na łóżku. Obydwie nogi miały najwyżej po dwadzieścia centymetrów swobody. Popatrzyłem na prawy nadgarstek. Przy pomocy kilku, może trzech czy czterech plastikowych pasków zaciskowych byłem przywiązany do bocznej żerdzi łóżka. Szarpnąłem mocno – oczywiście bez skutku.

Znam zastosowania pasków zaciskowych, chociaż te stosowane przez policję są szersze i mocniejsze niż te używane na budowach i zazwyczaj wystarczy jeden.

Były to te same paski, które przywiozłem z Revelstoke wraz z częściami do naprawy turbiny wiatraka.

Minęło kilka ładnych sekund, zanim do mojej świadomości dotarła prawda: jestem unieruchomiony i leżę związany na łóżku. Rozejrzałem się po pokoju, nie rozumiejąc, co się stało. Moja kabina była na tyle niewielka, że nawet z tak ograniczonymi ruchami ciała mogłem zobaczyć wszystkie jej kąty.

Co to może oznaczać? Czy to żart? Spojrzałem w prawo i w lewo i dopiero kiedy mój wzrok zatrzymał się na bijącym blaskiem oknie, podskoczyłem na łóżku na tyle, na ile pozwalały mi moje więzy. Na fotelu pod oknem, pod osłoną rażącego światła, siedział nieruchomo Karol. Ubrany był tak jak poprzedniej nocy, siedział wyprostowany, ale był zrelaksowany, ręce równolegle spoczywały na udach, a obydwie dłonie w identyczny sposób jakby trzymały kolana.

Bez cienia uśmiechu Karol patrzył na mnie poważnym wzrokiem. Zanim zdecydowałem się odezwać, spróbowałem ocenić powagę sytuacji. Kiedy spałem, Karol przywiązał mnie do łóżka. Musiałem spać mocno, kiedy przekładał pod nadgarstkami i kostkami plastikowe paski. Wszystko wskazywało na to, że do ostatniego kieliszka lub soku żurawinowego dosypał środek nasenny. Jeżeli włożył tyle wysiłku i planowania w tę akcję, to z góry można było wykluczyć żart jako podstawę działania. Najpierw opowiedział mi dramatyczną historię swojego życia, a teraz, po przemyśleniu, w panice postanowił mnie unieruchomić jako jedynego człowieka, który usłyszał te detale.

Wydawało się to niemożliwe i bez sensu. Można przypadkowo wyrzucić z siebie słowo lub zdanie, ale nie siedmiogodzinny monolog. Środek usypiający musiał być przygotowany już przed opowieścią. Po skończeniu przedstawienia zostawiłem go samego najwyżej na dwie minuty, kiedy wyszedłem do ubikacji. Przygotował to wcześniej… ale dlaczego? Dowiedział się, kim jestem? Ale jak?

– Karol? – wydałem z siebie suchy, szeleszczący, cichy głos.

W odpowiedzi nawet nie drgnął, nie oderwał wzroku od mojej twarzy ani nawet nie zmienił rytmu oddechu. Położyłem głowę z powrotem na poduszce. O co tu mogło chodzić? Czy miałem do czynienia z psychopatą, który miał zamiar pokroić mnie żywcem, złożyć w ofierze lub upiec na grillu?

Po chwili znowu podniosłem się częściowo na szeroko rozstawionych łokciach, których nie mogłem już bardziej zbliżyć za plecami. Omijając wzrok Karola, rozejrzałem się jeszcze raz dokładniej po kabinie. Na krześle z prawej strony łóżka znajdowały się mój zegarek i szklanka wody, na krześle z lewej leżały w nieładzie moje ubrania. Karol siedział na wprost łóżka pod oknem, z głową na wysokości dolnej ramy tego obrazu mieniącego się promieniami słońca odbijającymi się od tafli jeziora. Stół, albo raczej niewielki stolik będący w wyposażeniu kabiny, zmienił miejsce. Kiedy gasiłem światło przed snem, stał obok krzesła z lewej strony łóżka, teraz zajmował sam środek kabiny pomiędzy mną a nadal siedzącym bez ruchu Karolem. Nic więcej w moim otoczeniu nie zmieniło się od wczoraj.

Rozglądając się po wnętrzu, mój wzrok padł na blat stołu… i w ciągu sekundy zrozumiałem swoje położenie.

Moja misja oznaczona statusem niskiego ryzyka nagle przeistoczyła się w sytuację, w której nigdy jeszcze w ciągu mojej dziesięcioletniej kariery nie byłem.

Kiedyś przez trzy miesiące mieszkałem w towarzystwie siedmiu ludzi, siedmiu mężczyzn, z których pewnie każdy w pewnym momencie swojego życia zabił człowieka. Gang przemytników kokainy był moim codziennym towarzystwem… jadłem z nimi, piłem alkohol, rozmawiałem i spałem w tym samym pomieszczeniu.

Nikt nikomu w tej branży nie ufał. Jeden błąd, małe niedopatrzenie i nawet by nie znaleziono mojego ciała. Nigdy w życiu nie byłem w takiej sytuacji. Nigdy nie byłem unieruchomiony bez możliwości działania.

Czy to miał być właśnie ten moment wstydu, o którym wspominał Karol w swojej opowieści? Ja, tajny agent RCMP, leżałem sobie związany przez starszego faceta, który właśnie przyglądał mi się bez emocji. Na stole pomiędzy mną a nim leżała moja zapalniczka, telefon satelitarny, polski paszport na nazwisko Dariusz Sosnowski, karta kredytowa, beretta 92 kaliber 9 mm z magazynkiem, zestaw kabelków i słuchawka do obsługi nagrywania i odsłuchu.

– Karol… czy możesz mnie odwiązać? W odpowiedzi usłyszałem ciszę. Nie zmienił nawet pozycji o milimetr.

– Muszę wstać, muszę iść do ubikacji. Bez skutku i nadal bez reakcji. Opadłem znowu na poduszkę wyczerpany niewygodną pozycją. Była to naiwna próba z mojej strony, bo przecież obydwaj wiedzieliśmy, że rozwiązany wygrałbym z Karolem w walce wręcz. Karol jednak miał broń, a ja nie. Teraz dopiero zauważyłem, że obok fotela, na którym siedział, oparty o ścianę stał stary, może nawet stuletni winchester.

– Czy możesz odpowiedzieć, dlaczego jestem związany?

To była już chyba czwarta próba nawiązania kontaktu z moim strażnikiem.

Tym razem poruszył się na fotelu, jakby budząc się z medytacji. Kiedy zacząłem nabierać nadziei na odpowiedź, Karol wstał i powoli wziął do ręki karabin.

Odwrócił się w stronę drzwi i wyciągnął rękę w stronę klamki. Zatrzymał się jednak w połowie gestu i odwrócił głowę w moją stronę.

– Każde słowo, które wypowiedziałem wczoraj w nocy, jest prawdą. Wiesz, co oznacza słowo „prawda”?

Nie czekając na moją odpowiedź, wyszedł, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Zostałem sam z głową pełną myśli. Już dawno zapomniałem o dokuczliwym kacu.

Z zestawu przedmiotów leżących na stole wynika, że Karol przeszukał moje rzeczy i w podwójnym dnie plecaka znalazł broń i inne przedmioty. Gdybym nie był w sytuacji więźnia, to mógłbym mieć pretensje o ten bezprawny czyn gospodarza. Na szczęście nie miałem ze sobą nic z moim prawdziwym nazwiskiem, tego typu błąd w wielu akcjach stawiałby całą moją rodzinę w niebezpieczeństwie. Karta kredytowa również była wystawiona na nazwisko Sosnowski.

„Czy wiesz, co oznacza słowo prawda?” Spróbowałem w desperacji, czy przypadkiem nie uda się wyśliznąć ręki z plastikowego paska. Precyzyjna robota, paski były zapięte na ostatni ząbek przed bolesnym uciskiem na przegubach, a dopiero drugi pasek, jak ogniwo łańcucha, przytwierdzał mnie do drewnianej ramy.

Szarpanie moich więzów nie miało najmniejszego sensu, plastikowy pasek tego typu może wytrzymać naciąg kilku ton na cal długości.

W takiej sytuacji wszystko, co mogłem zrobić, to wymyślać różne sytuacje i analizować możliwości ich realizowania. Tak czy inaczej Karol będzie musiał mnie częściowo rozwiązać w związku z potrzebami natury, już po przebudzeniu czułem pełny pęcherz i potrzebę oddania moczu. Karol nie wracał przez długi czas, a potrzeby naturalne zaczęły wysuwać się na pierwszy plan. Kiedy wreszcie drzwi kabiny się otworzyły, prawie krzyknąłem:

– Chcesz, żebym się zlał w łóżko?! To twoje łóżko!

– Była to próba odwrócenia sytuacji w żart.

– Masz tu miskę. Uwolnię ci prawą rękę na minutę. Będę stał przy drzwiach z karabinem wycelowanym w twoją głowę. Nie rób nic głupiego, bo jednak może okazać się, że jestem mordercą.

Podszedł powoli i wyciągniętą lewą dłonią uzbrojoną w kombinerki odciął jeden z pasków. W prawej ręce trzymał winchestera. W akrobatycznej pozycji udało mi się z ulgą opróżnić pęcherz. Przez chwilę miałem wolną prawą rękę, ale nic rozsądnego nie przyszło mi do głowy. Jak poprzednio Karol podszedł powoli do łóżka z prawej strony, nie spuszczając wzroku z mojej wolnej ręki.

– Połóż rękę z powrotem, tam gdzie była.

– Możesz mi powiedzieć, o co tu chodzi?

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.