Lektura Gońca (591)
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 44)
Napisane przez Janusz BeynarFundusz uzyskany ze sprzedaży przeznaczam w całości dla organizacji charytatywnych walczących z aborcją w USA poprzez konsultacje i niesienie pomocy finansowej matkom nienarodzonych jeszcze dzieci. Pamiętajmy wszyscy… to nie są embriony i płody, to… nasze dzieci. Wszystkie dzieci należą do ludzkiej rodziny, jak śpiewał wokalista w znanym utworze skomponowanym przez Chucka Mangione«. Takiej ciszy jeszcze nikt na żadnym zgromadzeniu w historii świata nie słyszał. W świetle reflektorów widziałem wiele szeroko otwartych ust. Delegatka zamarła w bezruchu, a kamerzyści pozostawili swój sprzęt, konsultując się wzajemnie. Wiatr nad zatoką San Pablo zamarł, pozostawiając wiszące liście winogron w studyjnym bezruchu. Podniosłem rękaw, odsłaniając przed kamerami zegarek Henry'ego. Stało się.
»Dziękuję wszystkim, za chwilę rozdam kopie mojego oświadczenia oraz oferty sprzedaży majątku i nieruchomości. Zezwalam na ich publikację. Jeszcze raz dziękuję za przybycie«. Zszedłem ze schodów werandy i podałem plik dokumentów ludziom siedzącym w pierwszym rzędzie, prosząc o podanie dalej. Dopiero kiedy odwróciłem się w kierunku drzwi, zawrzało i wszyscy zaczęli wydzierać sobie papiery z rąk. Po wstępnym szoku cała grupa gości zaczęła wykrzykiwać pytania. Zamknąłem za sobą drzwi na zamek i pędem, ślizgając się po marmurze, popędziłem do pokoju gościnnego.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (59)
Napisane przez Sergiusz Piasecki– Wstawaj! – mówię do niego.
Powstał.
– Ręce do góry! – rzekłem, celując mu w pierś lufą rewolweru, którą oświetlała latarka.
Nagle przemytnik robi błyskawiczny ruch. Ledwie zdążyłem cofnąć się: chciał wyrwać mi z ręki rewolwer. Kopię go w brzuch. Wtedy zaczyna uciekać. Znów gonię za nim. Podziwiam jego odwagę. Żeby nie twarde postanowienie, żeby nie zabijać bez koniecznej potrzeby, zastrzeliłbym go dawno. A rzeczywisty czekista lub sieksot, gdyby przemytnik nie zatrzymałby się na pierwsze wezwanie strzelałby do niego, nawet nie ścigając.
Gonię uciekającego. Znowu obalam go na ziemię. Każę mu podnieść się. Przemytnik jeszcze raz spróbował wyrwać mi z rąk rewolwer, a gdy znów mu się to nie udało, zaczął uciekać. Dziwi mnie to, dlaczego ucieka tak rozpaczliwie, narażając się na śmierć. Ponownie obalam go na ziemię. Wówczas biorę w zęby latarkę, a lewą ręką ujmuję go za kołnierz kurtki i podnoszę w górę. Parabellum mam w prawem ręce. Wyprowadzam go na drogę i idziemy w kierunku mostu. Tam błyskają z dala latarki kolegów. Nagle mój jeniec uderza mnie silnie pięścią w bok i rzuca się z drogi w prawo. Latarka wypadła mi na drogę. Dobrze, że nie zepsuła się.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (58)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiWidzę dwie głowy w budienowkach, z czerwonymi gwiazdami z przodu. Dwie lufy karabinowe są skierowane w to miejsce, gdzie byłem przed chwilą. Wtem z prawej strony, z brzegu urwiska, błysnęła jeszcze jedna latarka i rozległ się głos Szczura:
– Ruki wwierch!
Zgasiłem swą latarkę i zeskoczyłem z urwiska, które w tym miejscu było niegłębokie, pomiędzy stojących tam krasnoarmiejców... Mam parabellum w pogotowiu.
Szczur świeci na nas z góry.
– Co za jedni, psiakrew! – pytam klnąc po rosyjsku.
– Krasnoarmiejcy.
– A co tu, do diabła, robicie?
– Wracamy z Krasnego. Byliśmy tam na zasadzce.
– Skąd jesteście? Z granicy?
– No, tak.
– A kto wam pozwolił na tyłach się włóczyć i zasadzki robić?
– Politruk.
– Macie krasnoarmiejskie książki?
– Nie.
– A skąd ja, do cholery, mogę wiedzieć, że wy faktycznie krasnoarmiejcy?
– Wy, towarzyszu, nie klnijcie. Nie macie do tego prawa!
– A czemu tu łazicie i płoszycie nam przemytników?
– Myśmy szli drogą... bardzo cicho...
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 43)
Napisane przez Janusz BeynarTym razem już kilka dni przed wyznaczoną datą wyraźnie czuł się nieswojo. Na jego prośbę napisaliśmy wspólnie krótkie przemówienie dziękujące stanowi Kalifornia za wyróżnienie. Henry czuł tremę i naprawdę przygotowywał się do wystąpienia. Sam zaplanował szczegóły uroczystego wieczoru.
Najpierw ja miałem wyjść na chwilę, przywitać przybyłych gości i prasę i zapowiedzieć wyjście Henry'ego. Następnie, po chwili wyczekiwania, miał ukazać się sam bohater wieczoru i z rąk czekającego przedstawiciela Izby Reprezentantów odebrać order. Po burzliwych oklaskach bohater miał wygłosić przemówienie. Ostatnią częścią miała być krótka konferencja prasowa. Cała impreza powinna zamknąć się w czterdziestu minutach. Listopad nad Pacyfikiem cechuje się częstymi i dokuczliwymi zmianami pogody. Nadchodzący pamiętny czwartek zapowiadał się słonecznie i bez wiatru. Wczesnym rankiem dwudziestego drugiego listopada podjechałem do bramy prowadzącej do golfowej oazy milionerów, w której znajdowała się posiadłość Rosswooda. Kilka lat temu krążyłem beznadziejnie po okolicy, nie wiedząc, jak dostać się do środka, a teraz strażnik już z daleka rozpoznał moje czerwony mitsubishi eclipse spyder i pomachał, otwierając bramę.
»Dzisiaj pan Rosswood będzie miał sporo gości. Myślę, że powinieneś zadzwonić po kogoś do pomocy« – rzekłem do niego.
»Tak, wiem, pan Rosswood już mnie poinformował« – wykrztusił z meksykańskim akcentem strażnik. Pierwsze pojazdy telewizyjne z antenami i sprzętem satelitarnym rozpoczęły instalację świateł przy Rock Street 6 jeszcze przed południem. TVSF24, stacja wiadomości telewizyjnych nadająca liberalną propagandę dwadzieścia cztery godziny na dobę, rozgościła się u podnóża podjazdu do domu. Pozostałe auta parkowały wzdłuż zamkniętej dla ruchu ulicy. Trawniki i klomby kwiatowe spowiła pajęczyna kabli telewizyjnych i radiowych. Firma stolarska przywiozła i zainstalowała kilkumetrowe przedłużenie ganku, dające lepsze pole widzenia dla prasy. Rozstawiono dwa rzędy czerwonych krzeseł dla oficjalnych gości. Na ganku nieopodal podwójnych drzwi wiodących do głównego holu postawiono coś w rodzaju wysokiego stołu-mównicy, na którym stacje radiowe i telewizyjne zamontowały swoje mikrofony ozdobione inicjałami mediów.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 42)
Napisane przez Janusz BeynarProwadziliśmy długie rozmowy przy drinku na różne tematy. Wielokrotnie wysłuchałem wykładu na temat planowania rodziny i społeczeństwa oraz tego, jak jego kliniki pomagają zmienić świat w miejsce bardziej zbliżone do raju.
»Usługi aborcyjne, drogi Karl, skutecznie oczyszczają społeczeństwo ze śmiecia ludzkiego, z niechcianych bękartów matek uprawiających seks jak sport z wieloma mężczyznami. Nieusunięte płody samotnych matek najczęściej kończą na ulicy, w gangach i w celach więziennych. Policja, służby więzienne i cały system egzekwowania prawa to olbrzymi koszt społeczny. Usługi moich klinik oszczędzają miliony dolarów społeczeństwu, likwidując problem, zanim się narodzi«.
Słuchając, grałem zainteresowanie, ukrywając moje najgłębsze emocje. Słuchałem i ukrywałem sam przed sobą wielką chęć powrotu do mojego pierwotnego planu z użyciem broni. Skąd ten człowiek wiedział, że dane dziecko będzie w przyszłości dobre czy złe? Nawet raz, nie dając się ponieść podnieceniu, prawie obojętnie zadałem to pytanie. W odpowiedzi usłyszałem: »Statystyka, mój drogi… statystyka, to jest odpowiedź na twoje pytanie. Jeżeli wiesz, że pitbul to groźny, krwiożerczy pies, to wiesz to dzięki statystyce. Te psy częściej niż inne atakują ludzi, tak samo jak niewyskrobany bękart częściej napada na uczciwych obywateli niż dziecko z dobrej rodziny. Na naszej małej, pięknej planecie nie ma miejsca dla miliardów ludzkich śmieci i to właśnie ludzie tacy jak ja przyczyniają się do stworzenia nowej, wspaniałej, globalnej społeczności. Dzięki statystyce przyszłe pokolenia będą żyły w wysokiej jakości społeczeństwie globalnym, oczyszczonym z nadmiernej, nieproduktywnej masy ludzkiej, którą obecnie z humanitarno-religijnych względów utrzymujemy«.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (57)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiWięc zabieram jedzenie do kosza, wychodzę z mieszkania i włażę na strych. Kiedy wchodziłem Grabarz spojrzał na mnie przymrużonym okiem i udał śpiącego.
– Człowieku, kiedy ty się wyśpisz! – mówię zdumiony.
– No, bo co?... Co mam do roboty?... W nocy z babami się hełda, a we dnie drychnie.
– Wstawaj jeść!
Jemy z apetytem usmażoną z plasterkami boczku jajecznicę, gorące bliny, duszone mięso, kapustę. Wypijamy flaszkę wódki. Potem zapalamy papierosy. Do zachodu słońca jeszcze daleko.
– Był Szczur – mówi Grabarz.
– No?...
– Przyniósł 10 szkieł "hamiry" i 2000 papierosów.
– Co mówił?
– Powstańcy siedzą cicho. Nie idą w drogę. A Alińczuki zameldowali na ciebie do policji, żeś ich obrabował w drodze z Rakowa do Olechnowicz.
– Daj spokój! Nie może być!
– Szczur mówił. Też klął. Pierwsza kategoria!
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 41)
Napisane przez Janusz BeynarPierwsze godziny opowieści o inwestycjach, unikach podatkowych, bankructwach i pozwach sądowych ubezpieczalni trochę mnie nudziły i musiałem coraz częściej podtrzymywać się na duchu przy pomocy drinków. »Nudny rejs, nudne towarzystwo« – myślałem sobie, czekając, aż się coś wydarzy. Drugiego dnia spędzonego w towarzystwie Dorothy zainteresowało mnie kilka opowieści o finansowych przekrętach przeprowadzonych w bardzo precyzyjny i niewykrywalny sposób.
Stosując wiedzę z dziedziny finansowej połączoną z kowbojską fantazją i odwagą, Dorothy, urodzona w Teksasie, potrafiła chronić konta bogatych ludzi przed bestią podatkową. Spacerowaliśmy po pokładzie, popijając drinki, pływaliśmy w basenie i graliśmy w kręgle, ulubiony sport mojej nowej przyjaciółki. Dyskretnie, po cichu, z kokieteryjnym uśmiechem zapewniała mnie, żebym się nie obawiał, nie w głowie już jej były przygody łóżkowe. »Wystarczy mi twoje towarzystwo, młody człowieku« – mówiła, a w przerwach ze śmiechem opowiadała mi o następnym milionie dolarów wyrwanym z paszczy fiskusa. Śmiała się przy tym i dokazywała wyraźnie uradowana towarzystwem dużo młodszego i podobno przystojnego faceta. Trzeciego dnia odkryłem, że to właśnie jest to, na co czekałem.
Ta kobieta była po prostu geniuszem finansowym. »Słuchaj, słuchaj, młody człowieku, bo żadne kursy tego nie uczą, cha, cha, cha… a już na pewno nie kursy rządowe « – powtarzała ze śmiechem i nawet w tych żartach miała całkowitą rację. Słuchałem, uczyłem się i notowałem. Rejs dobiegł końca. Pożegnaliśmy się na nabrzeżu w Miami na Florydzie, wymieniając się numerami telefonów. W mojej sytuacji niewiele trzeba było, żeby zainicjować nowy pomysł w zmęczonej zbrodniczymi planami głowie. Po powrocie do domu rozpocząłem intensywne studia w dziedzinie finansów i podatków. Najpierw zapisałem się na kurs na USF, czyli na Uniwersytecie San Francisco, będącym najstarszym uniwersytetem jezuitów w Stanach. Wszystko, czego potrzebowałem, to podstawowe znaczenia, definicje i pojęcia z dziedziny finansów i opodatkowania. Wkrótce potem odwiedziłem Dorothy w jej przepięknym mieszkaniu w Bostonie. Bardzo się ucieszyła na mój widok i przygotowała wystawną kolację. Mimo sporej różnicy wieku chyba naprawdę zostaliśmy przyjaciółmi.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (56)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiW pobliżu chutoru nie widać obcych ludzi.
– Ja pójdę... zobaczę... – mówię do Szczura.
– Dobrze... A w razie czego rąbaj z kominów i plituj do nas. My podtrzymamy.
– Git.
Szybko idę bez noski drogą do chutoru. Wchodzę na dziedziniec, potem na ganek i do sieni. Nie wyjmuję rąk z kieszeni. Mam w nich nabite i odbezpieczone rewolwery. Z sieni zaglądam przez wpół otwarte drzwi do czarnej połowy domu. Widzę Lonię. Odwrócona do mnie tyłem, myje się w dużej miednicy, postawionej na taborecie pośrodku izby. Namydlonymi rękami trze twarz i szyję. Skradam się ku niej. Lonia zmywa twarz wodą. Gdy po pewnym czasie prostuje się, chwytam ją rękami wpół i podnoszę w górę. Krzyknęła i wyrwała mi się z rąk. Miednica spadła na podłogę. Woda się rozlała.
– To ja, Lonia!
Przyciska rękę do serca i mówi:
– Jak ty mnie przestraszyłeś! Skąd ty?...
– Z Polski... Nadarzył mi się towar. Chciałem ciebie odwiedzić i przyszedłem z kolegami.
– Ilu ich?
– Dwóch.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 40)
Napisane przez Janusz BeynarPsy wbiegały na pomost, potem z powrotem na trawę, na skałę i znowu na pomost, jakby przestraszyły się huku. Wyciągnąłem canoe na trawę.
– Karoool! Karoool! – kilkakrotnie krzyknąłem głośno.
Bez odzewu. Bez śladu ruchu.
Coś było nie w porządku. Ruszyłem w stronę domu, rozglądając się na prawo i lewo. Psy zachowywały się dziwnie, były podniecone i poruszały się szybciej niż zwykle.
– Karool! – zdążyłem krzyknąć jeszcze raz, zanim głos ugrzązł ze skurczem poniżej krtani.
Na gładkich, dużych kamieniach przypominających gigantyczny bruk, w nienaturalnej pozycji leżał mężczyzna w spłowiałym pomarańczowym T-shircie. Szybko podbiegłem bliżej tylko po to, żeby zatrzymać się nagle uderzony strasznym widokiem. Równolegle ułożone nogi w pozycji prawie na baczność, jedna ręka wyciągnięta w bok prostopadle do ciała, a druga wygięta ku głowie i przygnieciona kolbą antycznego winchestera. Odrzucona do tyłu głowa Karola spoczywała pomiędzy dwoma głazami zabryzganymi na czerwono krwią i kawałkami czegoś szaro-białego. Musiała to być mieszanka mózgu i kości. Twarz była nienaruszona poza lewym okiem, które częściowo wypłynęło na zakrwawiony policzek, opuszczając oczodół. Drugie oko było zamknięte, usta lekko rozchylone, przypominając pewien rodzaj delikatnie kpiącego uśmiechu. Każdy policjant, strażak, sanitariusz czy ratownik w takiej sytuacji najpierw bada puls i stwierdza, czy ofiara żyje, czy nie. Ciało leżące przede mną było sinoblade i miało rozbitą czaszkę. Karol nie żył. Karol popełnił samobójstwo, wkładając sobie do ust lufę karabinu i strzelając bez pudła. Kula, wychodząc, rozerwała potylicę na strzępy, nie uszkadzając prawie twarzy.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (55)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiZdawało mi się, że słyszę dudnienie kroków. Potem wszystko ucichło... Znów złudzenie... "A może dzisiaj wcale nie pójdą lub poszli inną drogą?"
Nagle słyszę coraz wyraźniej lekki szmer kroków.
"Idą – myślę radośnie. – Idą na pewno!"
Przylgnąłem tułowiem bliżej ku ziemi, a głowę uniosłem w górę, starając się przejrzeć znajdujący się na prawo ode mnie, tonący w ciemnościach teren. Lecz słuch, w tak ciemną noc, jest lepszym moim sługą i coraz wyraźniej odróżniam kroki idących w ciemności ludzi. Szturcham łokciem Grabarza i lufą parabellum pokazuję w ciemność, skąd słyszę kroki. On przez dłuższy czas nasłuchuje, a potem kiwa potwierdzająco głową. Słyszę, że przygotowuje latarkę i nóż – będzie musiał z nożem w ręce zrewidować w kanale Alińczuków.
Słyszę już bardzo wyraźnie, coraz bardziej zbliżające się ku nam kroki. Wówczas ciągnę jeden raz za sznurek. Szczur lekko odpowiada mi... Czuwa... A kroki są coraz bliżej. Wiem, że to nie zielonki, bo stąd do granicy spora odległość i idąc paczką, z dala od granicy, nie zachowywaliby się tak cicho. To albo Alińczuki, albo inni przemytnicy.