farolwebad1

A+ A A-

Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (41)

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

kochanekwielkiejSaszka i Żywica strzelają nieustannie. Tyraliera łamie się i zatrzymuje. Z dala brzmi rozkaz:
– Łożyś!
Szare postacie znikają. Grzmią strzały karabinowe. A my przechodzimy na drugą stronę zarośli i wkraczamy na bagna. Idziemy po uginających się pod nogami mszarach. A z tyłu rozlega się częsta strzelanina.
Jak widma, krok za krokiem, powolnie posuwamy się naprzód w mglistym morzu księżycowych promieni. Huk wystrzałów oddala się coraz bardziej.
"Nie pójdą teraz za nami. Przekonali się, że to niełatwa do upolowania zwierzyna!"
Brniemy dalej. Bagno ugina się pod nogami. Spod stóp sączy się woda. Zwiększamy odległość pomiędzy sobą, aby nie przerwać elastycznej powłoki z mchów i wodorostów, pokrywającej z wierzchu grząskie bagno. Za dwie godziny wydobywamy się na twardy grunt. W pobliżu stoi czarna ściana lasu. Saszka, błyszcząc oczami, wskazuje ręką na przebyte przez nas bagna:
– Niech no spróbują!
– Nie poradzą! – mówi Żywica. 9 Tyralierką zachodź z prawa!
Ruszamy dalej i wkrótce zanurzamy się w tajemniczym mroku lasu. "Tu nas i sam diabeł nie zatrzyma!"

Przerzuciliśmy przez granicę już dwanaście partii towaru. Wczoraj Saszka dał mi za ostatnie trzy podróże 150 dolarów. Jest to bardzo dużo, lecz miałem noski po 70 funtów. Mam teraz 425 dolarów... Cały kapitał, zarobiony bez agrandy.
Spostrzegłem, że przez rok trzy miesiące pobytu mego na pograniczu, bardzo rozwinąłem się fizycznie. Teraz lżej mi dźwigać 70-funtową noskę, niźli kiedyś 30-funtową. A najtrudniejsze drogi przebywałem tak łatwo, jakby to były zwykłe spacery.
W czasie naszej pracy mieliśmy sporo różnych zajść na granicy i pograniczu, lecz nie opowiadam o nich, aby nie przedłużać zbytecznie mej opowieści.
Gdy wracaliśmy ostatnim razem zza granicy, Saszka poprowadził nas po zupełnie nowej, okrężnej drodze. Teraz wymijamy z dala tamten odcinek, na którym mieliśmy charataninę z zielonkami. Nakładamy po kilka kilometrów drogi, lecz tu teren dogodniejszy. Nie ma bagien i wokoło są duże lasy. Otóż, wracając do domu, spostrzegliśmy w pobliżu granicy w lesie "karaulnoje pomieszczenie". Saszka zaczął skradać się ku niemu. Poszliśmy za nim. Broń mieliśmy w pogotowiu. Saszka zatrzymał się przy oświetlonym ze środka oknie. Stanąłem tuż przy nim. Zobaczyłem dużą izbę. W głębi jej była prycza, a na niej leżało kilku krasnoarmiejców. Pewnie spali. Przy oknie był stół, a na nim leżały jakieś papiery i paliła się duża lampa.
Pośrodku izby stał wysoki, szczupły krasnoarmiejec i zwracając się do kilku siedzących na ławkach u ścian żołnierzy, coś im opowiadał, ożywienie gestykulując rękami. Widzimy wesołe twarze i błyszczące ciekawie oczy. Nagle rozlega się ogólny, głośny wybuch śmiechu.
Wtem spostrzegłem, że Saszka podnosi w górę parabellum. W pierwszej chwili myślałem, że Saszka zamierza strzelać przez okno do żołnierzy, lecz wkrótce spostrzegłem, że celuje w lampę.
Krasnoarmiejec opowiada dalej wykrzywia twarz, unosi w górę brwi, rozkłada ręce. Potem robi krok naprzód i mówi tak głośno, że do mych uszu dolatują poszczególne wyrazy.
Następuje nowy, jeszcze silniejszy wybuch śmiechu. W tejże chwili pada strzał Saszki. Rozlega się huk wystrzału, trzask, brzęk szkła i izbę zalega ciemność...
Przez pewien czas w środku panuje zupełne milczenie, potem zaczynają wydobywać się na zewnątrz przestraszone głosy i krzyki:
– Czto za czort?
– Kakoj mierzawiec razbił lampu? Słyszymy w środku szurganie nóg. Wreszcie błysnęła latarka.
– Eto ktoto wystrielił s arużi! – krzyczy ktoś w izbie.
Powolnie cofamy się w głąb lasu. Saszka cicho śmieje się.
Wróciliśmy szczęśliwie na melinę. To była nasza ostatnia droga z sacharyną. Przerzuciliśmy za granicę cały zapas sacharyny, którą przywieźliśmy ze sobą z miasteczka. Saszka, po ostatniej podróży za granicę, powiedział:
– No, bratwa, jutro szorujemy do Rubieżewicz! Trzeba trochę się zabawić, a potem zrobić jeszcze jeden interes. Zima blisko.

Jesteśmy trzeci dzień w Rubieżewiczach. Zatrzymaliśmy się u kolegi Saszki, który mieszka na brzegu miasteczka. Saszka po całych dniach chodził za interesami. Parę razy widziałem go w miasteczku z jakimiś Żydami. Są to kupcy. Ja i Żywica przesiadujemy w mieszkaniu. Śpimy, pijemy wódkę lub gramy w karty.
Wczoraj bawiliśmy się całą noc. Stasiek Udreń, kolega Saszki, u którego mieszkamy, odesłał dwóch małych braci na noc do sąsiadki, aby zupełnie opróżnić mieszkanie. Wiedział, jaka będzie zabawa.
Niespodzianką dla mnie był przyjazd z Rakowa harmonisty Antoniego. Przywiózł go, specjalnie w tym celu wysłany, Jankiel Parch.
We dnie Stasiek i Saszka kilka razy przynieśli mnóstwo różnej wielości paczek. Mieszkanie Staśka było dość obszerne, lecz bardzo zaniedbane. Ja i Żywica doprowadziliśmy je trochę do porządku. Na czarnej połowie domu, w kuchni, porozwijaliśmy przyniesione z miasta paczki i ułożyliśmy je na stole i półkach. Było tu mnóstwo wybornych rzeczy. Koniak, likiery i wódki umieściliśmy w szafce.
Patrząc na tę obfitość miałem chęć poprawić sobie humor, lecz żywica powiedział, bym zaczekał, bo trzeba zaoszczędzić miejsca na później.
Harmonista Antoni siedział na czystej połowie mieszkania i po cichu grał na harmonii różne kawałki.
O godzinie siódmej wieczór przyszedł Stasiek w towarzystwie trzech dziewczyn. Zapoznał nas z nimi.
– Jula.
– Kazia.
– Jadzia.
Mówiły swe imiona, kolejno witając się z nami. Z początku trzymały się bardzo poprawnie, lecz wkrótce rozgrzały je żarty Staśka, muzyka Antoniego i perspektywa wesołej zabawy.
Usadziliśmy dziewczyny do stołu i zaczęliśmy częstować je herbatą i ciastkami. Spróbowałem dolać do herbaty koniaku. Nie protestowały.
Jula jest pulchną blondynką. Ma miły uśmiech i często wesoło śmieje się, zarzucając w tył głowę – jak od łaskotki. Kazia jest brunetką. Ma ładne, ciemne oczy i pociągłą twarz. Trzyma się poważnie i śmieje się tylko kącikami warg. Jadzia ma obfite rude włosy i śnieżną cerę. Uśmiech jej, bardzo wesoły, odsłania wspaniałe zęby. Na piękne nogi i nosi – pewnie z tego powodu – bardzo krótką sukienkę. Wszystkie są młode, na pewno żadna nie przekroczyła dwudziestki. Siedząc za stołem tworzą trzy jaskrawe plamy. Jula ma sukienkę kremową, Kazia ciemnozieloną, Jadzia żółtą.
Po jakiejś godzinie przychodzi Saszka. Wesoło wita się z dziewczynami i Antonim. Rozmowa ożywiła się. Stasiek nieustannie żartuje. Dziewczyny co chwila wybuchają śmiechem. Staramy się je spoić, lecz piją niechętnie. Trzeba je namawiać do wypicia każdego kieliszka.
Po godzinie czasu nastrój się podnosi. Dziewczętom błyszczą oczy i płoną policzki. My również jesteśmy podpici. Antoni tnie na harmonii. Dziewczyny siedzą przy stole rzędem. Staramy się je rozłączyć. Saszka wstaje z miejsca i zbliża się do Kazi, która jest najtrzeźwiejsza z nas wszystkich. Szybko bierze ją za ręce i nim dziewczyna zdołała zaprotestować, przenosi ją i usadawia obok siebie, po drugiej stronie stołu. Jula klaszcze w dłonie i mówi: – To pięknie.
– Jak pięknie, to pięknie! – mówi Żywica. Zbliża się do Julki i wraz z krzesłem unosi ją w górę.
Dziewczyna piszczy i chwyta się rękami za oparcie krzesła. Wszyscy śmieją się. Żywica obnosi Julę dokoła pokoju i wraz z krzesłem umieszcza obok siebie. Potem usadawia ją sobie na kolanach. Dziewczyna chce mu się wyrwać, lecz przemytnik lekko, ale stanowczo zatrzymuje ją. Ja siadam przy Jadzi, której ładne nogi, śnieżna cera i gorące, rude włosy od dawna mnie nęcą.
– Widzisz, jak się dobrali! – mówi Staś. – Parami. A ja sam, jak gwóźdź w płocie.
Saszka zwraca się do niego:
– Idź po Esterkę. Pewnie już wróciła z Baranowicz... Powiedz, że ja ją wołam. Niech weźmie gitarę... Duchem!
– Pali się! – krzyczy Staś i bez czapki wypada z mieszkania.
My nadal usilnie częstujemy dziewczyny likierem i wiśniakiem. Są już trochę pijane. Żywo gestykulują. Często wybuchają śmiechem z byle powodu. Idąc za przykładem Żywicy, posadziłem sobie na kolanach Jadzię. Nie protestuje; obejmuje mnie ramieniem za szyję. Kołyszemy się w takt walczyka.
Po kwadransie wraca Staś.
– Jest! – krzyczy od progu. – Przecudna, przepiękna Esterka we własnej osobie.
Do pokoju wchodzi prędkim krokiem, średniego wzrostu szczupła dziewczyna, Żydówka. Wyjmuje spod palta gitarę, kładzie ją na krześle i mówi dźwięcznie:
– Wesołej zabawy!
– Prosimy! – odzywa się Saszka. – Siadaj tu! – wskazuje wolne miejsce u stołu.
Estera ma na sobie bardzo krótką, czerwoną sukienkę. Twarz ma nieładną, lecz jest bardzo zgrabna. Ma czarne, krótko ostrzyżone włosy, duże zmysłowe usta i piękne oczy. Staś zaczyna pośpiesznie poić ją wiśniakiem. Dziewczyna je i pije nie krępując się wcale i sama wesoło żartuje.
– Ale Esterka ma rączki jak cukiereczki! – mówi Staś.
– Ja i nóżki mam jak cukiereczki! – odpowiada Esterka i kładzie na stół nogę z wyprostowaną stopą.
To spotyka się z ogólnym wybuchem śmiechu. Staś nie daje za wygraną i też pakuje nogę na stół.
– No, zobaczymy: czyje ładniejsze? Niech panienki osądzą.
A panienki wesoło się śmieją.
Potem Esterka wybiega na środek pokoju. w rękach ma gitarę. Przez pewien czas targa palcami struny instrumentu, próbując różnych akordów, a później śpiewa:

Popatrzcie frajery
Na moje lakiery:
Czy nie ślicznie jest?
Z tyłu nóżka zgrabna;
Buzia, pierś powabna.
A także szykowny gest!

Śpiewaczka przestępuje na czubkach pantofelków, przechyla się w tył i w przód i zgrabnie okręca się w miejscu. Patrzymy wszyscy na nią w milczeniu, a ona z gracją porusza się po pokoju, ilustrując piosenkę mimiką twarzy i wymownymi ruchami ciała.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.