Lektura Gońca (591)
Porównując zbrodnie dokonane na Polakach przez III Rzeszę, ZSRS i nacjonalistów ukraińskich, uznał, że te ostatnie z pewnych względów przewyższają zbrodnie niemieckie i sowieckie. Jego zdaniem, o takiej kwalifikacji decydują fakty.
Po pierwsze – ludobójstwo popełnione przez nacjonalistów ukraińskich miało formę natychmiastowej eksterminacji.
Po drugie – okrucieństwo tortur, do jakich doszło w czasie zbrodni (genocidium atrox – genocyd okrutny, okropny, dziki, straszny).
Po trzecie – udział (oprócz UPA) tysięcy chłopów w ludobójstwie.
Po czwarte – mordowanie mieszanych narodowościowo małżeństw.
Po piąte – ludobójstwa dokonali nie okupanci, ale Ukraińcy będący obywatelami polskimi.
Po szóste – wydarzenia te pozostawały przemilczane i są przedmiotem fałszowania historii.
Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich wyróżniało się powszechnością okrucieństwa.
W ludobójstwie niemieckim i sowieckim też były elementy okrucieństwa, ale innego rodzaju, nie tak drastyczne i na mniejszą skalę. Na Kresach ofiary były zabijane głównie za pomocą narzędzi gospodarskich (topory, widły, kosy, noże, motyki, piły itp.). Broń palną posiadały bojówki OUN i UPA, natomiast nie dysponowały nią wiejskie bojówki złożone z ukraińskich chłopów nienależących do UPA, zaagitowane i wciągnięte do likwidacji Polaków.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (66)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiA za parę dni urządzono polowanie na nas. Byliśmy w pewnej sprawie w pobliżu Mińska. W nocy zaczął lać deszcz. Do rana przeszliśmy z lasów Archijerejskich do lasu Starosielskiego.
Zrobiliśmy dniówkę w lesie, w pobliżu traktu na 19–tej wiorście do Mińska. Zmokliśmy do ostatniej nitki. Niedługo przed południem deszcz ustał i roznieciliśmy ognisko, aby się ogrzać i wysuszyć rzeczy. Dym ogniska mógł nas zdradzić, lecz nie zwracaliśmy na to uwagi.
Czatowaliśmy kolejno, pojedyńczo i suszyliśmy rzeczy przy ogniu, do którego wrzucaliśmy duże polana złożonego w pobliżu w sągach drewna. W pewnym momencie w pobliżu naszej kryjówki przeszło dwóch pastuszków. Chłopcy zatrzymali się na chwilę, zerkając ciekawie ku nam.
– No, czego tam? – krzyknął do nich Grabarz. – Szorujcie dalej!
Pastuszki pośpiesznie znikli w krzakach. A za godzinę czasu (ja wówczas wysuszyłem ubranie i stałem na warcie) posłyszałem w lesie jakiś podejrzany szmer. Obróciłem głowę w lewo i nagle spojrzenie moje przelotnie się spotkało ze spojrzeniem patrzących ku mnie z gęstwiny krzaków oczu. Poza tym dostrzegłem czarną skórzaną czapkę z czerwoną, pięcioramienną, emaliowaną gwiazdką. Wiedziałem, że jestem obserwowany, więc nie okazałem zaniepokojenia, tylko odbezpieczyłem rewolwer i postawiłem nogę w ognisko. Koledzy, zdumieni, spojrzeli na mnie. Ruchami rąk pokazałem im, aby prędko się ubierali. Zrobili to nie tracąc ani chwili czasu, lecz nie ukazali się z ukrycia. Wskazałem im dłonią w kierunku pobliskich krzaków. A tam rozległy się coraz wyraźniejsze szmery i przytłumione szepty. Słyszałem je z prawej i z lewej strony. Nagle w pobliżu szczeknął krótko pies. Wówczas się pochyliłem i szepnąłem do chłopaków:
– Granaty! Żywo!
Z listu mojej koleżanki Krystyny ze Starych Oleszyc: "Piszę dopiero teraz, bo nam pisać przy Stalinie nie było wolno. Tutaj to nie jest tak, jak u nas w Polsce. Ja nie chciałam wyjeżdżać z Oleszyc. Pamiętam, jak Twój ojciec powiedział do mojego taty – Jurko, nie wyjeżdżaj! Wiem, że moja żona i mój syn przeżyli okupację sowiecką, bo ty ich nie wydałeś NKWD. Dostaniesz pracę na kolei i jakoś będziesz żył (przed akcją »Wisła« nie było obowiązkowych wyjazdów). Jak my przyjechali do sowietów, to mama pracowała w kołchozie niedaleko od Brzuchowic. Tato dlatego jechał do sowietów, bo jak był na robotach w Niemczech, to znalazł sobie babę i do niej się wydzierał. Ja pojechałam ze Lwowa do średniej szkoły pedagogicznej aż do Dnipro. Zostałam nauczycielką, tak jak Cichockie w Oleszycach. Tutaj wyszłam za mąż i mam syna. Mąż mi umarł. Zbudowaliśmy sobie domek, bardzo ładny i mam kwiaty takie, jakie miała twoja mama w Horyńcu. Jak budowaliśmy dla siebie domek, to w ogrodzie posadziłam krzak leszczyny, malwy, maliny i wiśnie. Tak jak to było w Oleszycach. Jak otworzę sobie okno, to tak jest jak w Oleszycach. Mnie było w szkole dobrze, bo w Polsce, w szkole poznałam język ukraiński. Tu w Dnipro większość mówi po rosyjsku. Bardzo tęsknię za Oleszycami i za Wami. W Oleszycach spędziłam najszczęśliwsze lata, już nigdzie nie było mi tak dobrze, jak w Polsce. Pewnie już was nie zobaczę. Zostańcie z Bogiem. Krystyna Szałaj".
Polski pisarz i geopolityk zajmujący się stosunkami polsko-ukraińskimi, Adolf Maria Bocheński, przytaczając przykłady rozkwitu życia gospodarczego mniejszości ukraińskiej w okresie II RP, stwierdził, że "wszystkie te osiągnięcia stanowią niewątpliwie najlepszy kontrargument na twierdzenia, jakoby mniejszość ukraińska była poddana w Polsce metodycznemu uciskowi". Wśród nich wymienił rozkwit działalności spółdzielczej. Żywo też rozwijały się partie i stronnictwa polityczne. W wyniku wyborów z 1922 roku w ławach Sejmu zasiadło więc ogółem 23 Ukraińców, co stanowiło nieco powyżej 5 proc. ogółu członków izby (podczas gdy ludność ukraińska reprezentowała około 14 proc. ogółu ludności Polski).
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (65)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiJa i Grabarz wzięliśmy po dwie noski, a Szczur jedną. Ruszyliśmy powoli naprzód. Otulił nas gęsty mrok. Nieśliśmy znaczny ciężar i musieliśmy często wypoczywać. Do rana ledwie zdołaliśmy dotrzeć do naszej meliny w Krasnosielskim lesie. Wieczorem tegoż dnia przenieśliśmy towar do miasteczka i szczur opylił go ze sporą stratą.
A za dwa dni znów położyliśmy partię Hetmana. Szczur dowiedział się w miasteczku, że partia Hetmana idzie na inną melinę. Przybiegł do nas we dnie:
– No, chłopaki – rzekł ze złym błyskiem w oczach. – Dziś Hetman ze swoimi znów wali w drogę... Trzaśniemy ich tu... w miasteczku. to będzie haju, waju!... Idą ze stodoły Malcysiaka, z Zagumiennej. Tylko robić z trzaskiem! Damy im pieprzu powąchać!
Wieczorem zrobiliśmy zasadzkę) w pobliżu stodoły, w której musieli zbierać się powstańcy z partii Hetmana. Gdy zupełnie się ściemniło, przeleźliśmy przez ogrodzenie i położyliśmy się w bruździe, dziesięć kroków od wejścia do stodoły. Słyszeliśmy, jak w pobliżu nas zatrzymał się wóz, z którego wyładowano towar.
Potem wóz odjechał i do stodoły zaczęli zbliżać się przemytnicy. Przychodzili po jednym, po dwóch. Słyszeliśmy ich przyciszone rozmowy.
Seria dosłownie skosiła całą grupę, a odbezpieczony granat dopełnił dzieła zniszczenia. W chwilę po eksplozji wydzielony pododdział z bagnetami na broni krótkimi skokami zbliżył się do skoczków. Na miejscu okazało się jednak, że wszyscy nie żyją.
Ciało jednego z zabitych zostało rozerwane przez eksplozję granatu. Przy zabitych znaleziono 4 pistolety maszynowe typu sten, 4 pistolety, specjalny tłumik do stena, aparat fotograficzny Minox, 1058 dolarów amerykańskich, 29 tys. nowych złotych polskich, 4 śpiwory, 8 map sztabowych, wojskową lornetkę, szyfry, adresy, chemikalia, trzy paczki plastycznego materiału wybuchowego w kostkach oraz plan zakopania w lesie koło Warszawy radiostacji nadawczo-odbiorczej. Dokładne przeszukanie zwłok pozwoliło ponadto odnaleźć następujące dokumenty: polskie książeczki wojskowe na nazwisko Kiryluk Leon, Szymura Paweł, Bidaluk Władysław, sowiecki paszport na nazwisko Sacharczuk Stepan oraz czechosłowacką legitymację na nazwisko Kralik Wacław.
W tym miejscu trzeba postawić sobie pytanie o przyczynę tak niefrasobliwego i graniczącego z głupotą zachowania profesjonalnie przeszkolonych dywersantów. Liczba popełnionych błędów jednoznacznie wskazuje na to, że grupa została celowo wystawiona na odstrzał. Pierwszym kardynalnym błędem popełnionym przez skoczków było nieopuszczenie miejsca zrzutu. Żelazną zasadą w takich przypadkach jest natychmiastowy odskok na odległość co najmniej 20 – 30 kilometrów. Drugim błędem było nieskrywanie miejsca swojej dyslokacji przed miejscowymi, dostarczającymi żywność. Trzecim, najbardziej zagadkowym błędem był wybór miejsca na tymczasowy postój, podczas którego grupa została wykryta i zniszczona. Jak już wspomniałem wcześniej, grupa była rozlokowana na terenie byłych stawów rybnych. Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że skoczkowie rozpalili ognisko na samym środku osuszonego stawu. Otwarta przestrzeń, w dodatku w zagłębieniu terenu! Wybór takiego miejsca nie tylko nie dawał jakiejkolwiek szansy na obronę i ucieczkę, ale także ułatwiał przeciwnikowi skryte podejście.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (64)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiZ początku rewiduję go pobieżnie: czy nie ma broni, a potem dokładnie. Znajduję przy nim dwa niebieskie lisy. Zabieram je.
– Towarzyszu, puśćcie nas! – mówi do mnie Żyd. – Dam wam 30 rubli.
– Zdążysz! A pieniądze zabiorę ci i bez twego pozwolenia!
Pruję sztyletem cholewy jego butów i wyjmuję z jednej z nich 5 studolarowych banknotów. Potem rozrywam daszek u czapki i znajduję w nim jeszcze 200 dolarów.
– Mądryś! – mówię do Żyda, który żałośnie się uśmiecha bladymi wargami.
Zrewidowałem odprowadzającego i kazałem mu położyć się na ziemi. Przystępuję do rewidowania pierwszego z brzegu powstańca. Odrzucam na bok worek ze skórkami, który ma na plecach. Poza tym nie znajduję przy nim nic. Ma niezwykłą minę.
– Otwórz usta! – mówię do niego.
Wówczas przemytnik wypluł na dłoń kilka złotych monet. Mrugam do niego i mówię:
– Czyja forsa? Kupca?
– Moja, towarzyszu, moja!
Włożyłem pieniądze do kieszeni jego kurtki. W tym momencie posłyszałem tupotanie nóg i trzask krzaków. Przemytnik, który kiedyś parokrotnie rzucał mi się do ucieczki i teraz zaczął uciekać. Grabarz skoczył za nim. Dognał go w lesie przyprowadził z powrotem. Kazał mu uklęknąć i powiedział ze złością:
– Jeszcze raz to zrobisz: w łeb trzasnę! Uprzedzam!
Pamiętam, że w Dębicy nie mogłem wyjść z tego powodu na boisko, a podczas meczu stale się zataczałem. Ale te wszystkie niedogodności rekompensowała nam publiczność, która nas gorąco dopingowała.
Mimo wielu kłopotów ówczesna lubaczowska piłka nożna nieźle prezentowała się. Najdłuższa przyjaźń z boiska łączyła mnie z Adasiem Wiśniowskim. Do dzisiaj pamiętam wszystkie mecze rozegrane z jego udziałem. Nawet będąc na studiach, przyjeżdżaliśmy walczyć w barwach drużyny lubaczowskiej.
Moją fascynacją pozaszkolną było również harcerstwo. Interesowałem się nim od dawna. Duże wrażenie wywarła na mnie we Lwowie grupa maszerujących do przeglądu po odnowie ZHP w 1956 r. harcerzy, gdy byłem tam z rodzicami na wycieczce w 1939 roku. W czasie okupacji w Śliwnicy zetknąłem się z instruktorem ZHP z Poznania, który zorganizował w tej miejscowości zastęp harcerski, w skład którego wchodziłem. Zastęp ten brał udział w akcji patrolowej obserwacyjnej, ostrzegając przed Niemcami. Fakt ten między innymi posłużył mojemu stryjecznemu bratu do uznania go za kombatanta. Dlatego na pierwszą zbiórkę w gimnazjum poszedłem z ogromnym przejęciem. Moim drużynowym był Zdzisław Zathey. Należałem do I DH im. H. Sienkiewicza.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (63)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiPrzyniósł sporo ciekawych i ważnych dla nas informacji.
W miasteczku zostało bardzo mało starych przemytników. Natomiast roiło się od powstańców, niesympatycznych, pogardzanych przez bardzo nielicznych fartowców. Granica zdawała się teraz próżną, bezbarwną. Nieraz wspominałem dawnych kolegów i ogarniał mnie żal za nimi...
Józef Trofida nie chodził za granicę. Saszka Weblin zabity. Żywica się zastrzelił. Julek Wariat zmarł. Pietrek Filozof wyjechał. Bolek Lord siedzi w więzieniu. Kruczka zabili powstańcy. Jurlin, po ucieczce Soni, zaprzestał roboty. Chińczyk zginął w Sowietach. Gwóźdź zarżnął się brzytwą niedługo po ucieczce z zesłania. Felek Maruda wpadł za granicą na początku jesieni. Buldoga skazano wyrokiem Rewtrybunału na zesłanie. Wańka Bolszewik, po ucieczce z Sonią Jurlinową, do miasteczka nie wrócił. Bolek Kometa wodzi obecnie dzikich. Po zabójstwie Suma, jest jedenastym ich maszynistą i jedenastym... wariatem (inaczej nie wyniesiono by go do tak wielkiej godności). Mamut złamał sobie nogę na drugiej linii, gdy zeskoczył z urwistego brzegu rzeczułki na kamienie i okulał. Alińczuki chodzą bardzo mało. Boją się, aby nie sprzątnięto ich zagranicą, bo wiedzą, że mają wielu wrogów. Dzicy pracują nadal w coraz to innym komplecie. Kilku z nich wpadło w Polsce, kilku w Sowietach, kilku zabito lub postrzelono, a reszta pracuje jeszcze huczniej i weselej, pod dowództwem słynnego wariata Bolesława Komety... Nigdy nie robiliśmy zasadzki na dzikich, chociaż było to bardzo łatwe. Obecnie jest to jedyna, sympatyczna dla nas partia.
Lubił sport i sportowców, do których należałem. Uznał, że chemika ze mnie nie zrobi. Matematyki uczyła mnie pani Czucharska, przemiła osoba. Lubiła rozmawiać jedynie z tymi, którzy umieli matematykę, a więc z Jasiem Kozłowskim czy Julianem Łełykiem. Nas, średniaków, nie zaczepiała.
W klasie maturalnej moim niezapomnianym nauczycielem został pan Ekert, kierownik sekcji piłki nożnej Pogoni, której byłem czołowym zawodnikiem. Pan Ekert prawie codziennie o siódmej rano dawał nam bezpłatnie dodatkowe lekcje. Uczęszczali wszyscy uczniowie, piłkarze Pogoni. W ten sposób przygotowywał nas do matury. My niewdzięcznicy narzekaliśmy na tę wczesną godzinę i powiem, że niejeden raz przesypialiśmy te lekcje.
Kiedy ma się naście lat, to zaczynają się zainteresowania dziewczynami. Koleżanki z naszej klasy traktowały nas lekceważąco, bo przecież my byliśmy dla nich smarkaczami. Rosły nasze szanse u koleżanek z młodszych roczników. Ja ożeniłem się potem z jedną z nich, Aliną Manasterską. Obyczaje w Lubaczowie były zdecydowanie surowe. Panienki w gimnazjum musiały zachowywać się skromnie, a tak zwane chodzenie ze sobą traktowano od razu jako zamiar matrymonialny. Dziewczyny z pierwszej klasy żeńskiej tańczyły na przerwach tylko ze sobą, w takt nuconych melodii. Największą atrakcją były tego rodzaju sytuacje, gdy dziewczyny wychodziły z klasy na podwórko i musiały przejść przez nieoświetlony korytarz. Wtedy kilku naszych kolegów zamykało drzwi i całowało złowioną dziewczynę. Żadna nie poskarżyła się nauczycielom. Z dużym zainteresowaniem przechodziły przez ten całuśny korytarz. Niestety, w tych zabawach nie uczestniczyłem, bo jeszcze nie miałem takich zainteresowań, a może bałem się, że to grzech? Dzisiaj żałuję tamtych okazji.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (62)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiRobią dniówki po stodołach, po borach... Piją, bawią się... Co dzień coś nowego! Co noc jakieś zajście!...
Długo mówię do niego, lecz spostrzegam, po pewnym czasie, zdumione spojrzenie Pietrka i milknę. Rozumiem, że mnie nie słuchał.
A on mówił:
– Wiesz co?... Zupełnie o tym wszystkim zapomniałem!
– Zupełnie?!
– Tak... Nie myślę o tym... Bo i co w tym ciekawego?
Wówczas wstaję i mówię:
– No! Na mnie czas!... Czekają! Żegnam go. Ściska mi dłoń i pyta:
– Kiedy przyjdziesz?
– Nie wiem.
– Przyjdź jutro. Koniecznie.
– Może przyjdę.
Odprowadza mnie na ulicę. Potem wraca. Idąc chodnikiem, obok domu, słyszę, przez otwarte okna mieszkania, jego wesoły śmiech. Inny niż zwykle: soczysty, szczery, tchnący werwą i życiem!...