farolwebad1

A+ A A-

Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 41)

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

ludzie ktorzy nie patrza oklPierwsze godziny opowieści o inwestycjach, unikach podatkowych, bankructwach i pozwach sądowych ubezpieczalni trochę mnie nudziły i musiałem coraz częściej podtrzymywać się na duchu przy pomocy drinków. »Nudny rejs, nudne towarzystwo« – myślałem sobie, czekając, aż się coś wydarzy. Drugiego dnia spędzonego w towarzystwie Dorothy zainteresowało mnie kilka opowieści o finansowych przekrętach przeprowadzonych w bardzo precyzyjny i niewykrywalny sposób.

Stosując wiedzę z dziedziny finansowej połączoną z kowbojską fantazją i odwagą, Dorothy, urodzona w Teksasie, potrafiła chronić konta bogatych ludzi przed bestią podatkową. Spacerowaliśmy po pokładzie, popijając drinki, pływaliśmy w basenie i graliśmy w kręgle, ulubiony sport mojej nowej przyjaciółki. Dyskretnie, po cichu, z kokieteryjnym uśmiechem zapewniała mnie, żebym się nie obawiał, nie w głowie już jej były przygody łóżkowe. »Wystarczy mi twoje towarzystwo, młody człowieku« – mówiła, a w przerwach ze śmiechem opowiadała mi o następnym milionie dolarów wyrwanym z paszczy fiskusa. Śmiała się przy tym i dokazywała wyraźnie uradowana towarzystwem dużo młodszego i podobno przystojnego faceta. Trzeciego dnia odkryłem, że to właśnie jest to, na co czekałem.

Ta kobieta była po prostu geniuszem finansowym. »Słuchaj, słuchaj, młody człowieku, bo żadne kursy tego nie uczą, cha, cha, cha… a już na pewno nie kursy rządowe « – powtarzała ze śmiechem i nawet w tych żartach miała całkowitą rację. Słuchałem, uczyłem się i notowałem. Rejs dobiegł końca. Pożegnaliśmy się na nabrzeżu w Miami na Florydzie, wymieniając się numerami telefonów. W mojej sytuacji niewiele trzeba było, żeby zainicjować nowy pomysł w zmęczonej zbrodniczymi planami głowie. Po powrocie do domu rozpocząłem intensywne studia w dziedzinie finansów i podatków. Najpierw zapisałem się na kurs na USF, czyli na Uniwersytecie San Francisco, będącym najstarszym uniwersytetem jezuitów w Stanach. Wszystko, czego potrzebowałem, to podstawowe znaczenia, definicje i pojęcia z dziedziny finansów i opodatkowania. Wkrótce potem odwiedziłem Dorothy w jej przepięknym mieszkaniu w Bostonie. Bardzo się ucieszyła na mój widok i przygotowała wystawną kolację. Mimo sporej różnicy wieku chyba naprawdę zostaliśmy przyjaciółmi.

Wyznałem jej, że bardzo zafascynowały mnie jej opowieści. Powiedziałem jej też, że postanowiłem zostać doradcą finansowym pewnego bogatego człowieka i potrzebuję jej ekspertyzy do tego przedsięwzięcia. W skrócie opowiedziałem też o Agnieszce, nie wtajemniczając jej w najnowsze plany mojej zemsty. »Nic się nie martw, trafiłeś do najlepszej szkoły oszustów finansowych pod słońcem. Jeśli będziesz mnie słuchał, to zrobimy z ciebie niby-kopalnię wiedzy finansowej« – zapewniała. Dorothy w młodości spędziła wiele czasu, podróżując zawodowo po świecie. Przez trzy lata mieszkała w Ekwadorze, prowadząc badania i przedstawiając ekonomiczne modele przyszłości kraju na zlecenie rządu Ekwadoru przy współpracy kilku korporacji amerykańskich. Niestety, nie była to praca misjonarza w ubogim kraju. Po »przekonaniu« wpływowych osób w rządzie Ekwador zlecił firmom amerykańskim i koncernom międzynarodowym budowę dwóch elektrowni, energetycznej sieci przesyłowej i dwóch głównych autostrad, zadłużając się do tego stopnia, że właściwie wszystkie złoża mineralne z ropą włącznie przestały należeć do kraju, w którym się znajdowały. Dorothy otrzymała premię od umowy w wielkości dorobku życia przeciętnego Amerykanina. Twarz jej spoważniała podczas podsumowania sytuacji w Ekwadorze. Wiele plemion ekwadorskich Indian i ich przyszłych pokoleń zostało zniszczonych i wykorzenionych ze swojej ziemi, a olbrzymie obszary unikalnego ekosystemu dżungli zwrotnikowej zniknęły bezpowrotnie. Podobną rolę moja niezwykła nauczycielka odegrała również przy rozbudowie miasta Doha w Katarze. Przekonanie przez kobietę wpływowych członków rodu Althani rządzącego krajem nieustannie od osiemnastego wieku było niewyobrażalną sztuką. Katar jest krajem w osiemdziesięciu procentach muzułmańskim, w którym kobiety niewiele mają do powiedzenia.

Amerykańskie koncerny rozbudowały miasto, zadłużając kraj na wartość ropy naftowej, która będzie eksportowana przez wiele dekad w przyszłości. Dług pozbawia właściciela prawa do podejmowania decyzji w sprawie swoich własnych złóż naturalnych, eksportu i, krótko mówiąc, przyszłości. Dorothy sprawiała wrażenie oszukanej przez wielką politykę Stanów Zjednoczonych. Czy pracując przez wiele lat jako ekonomiczny kolonizator świata, mogła sobie nie zdawać sprawy, co się za tym kryje? Tego się nigdy nie dowiedziałem. Nie przyznała się do winy ani oficjalnie nie zadeklarowała niewinności. Kiedy delikatnie wycofała się z pracy w międzynarodowej korpomafii, poświęciła swoją działalność cichej zemście na finansach rządowych. Bardzo spodobał mi się pomysł z dotacją lekarstw dla Czadu, najbiedniejszego z biednych krajów środkowej Afryki. Cała sztuka polegała na przekonaniu przeciętnie bogatego Amerykanina do wpłacenia dotacji na zakup leków głównie przeciwko HIV i AIDS. Kiedy suma, przykładowo tysiąca dolarów, została przelana na konto instytucji charytatywnej założonej przez Dorothy, zakupowano za nią pięciokrotnie tańsze leki w Rumunii, które następnie przewożono do USA i ponownie wyceniano. Człowiek przekazujący tysiąc dolarów otrzymywał rachunek podatkowy na leki wartości pięciu tysięcy dolarów. Biedni chorzy ludzie w Czadzie rzeczywiście otrzymywali swoje lekarstwa, a Amerykanin, który przelał pieniądze, otrzymywał dwa razy większy zwrot. Wpłacił tysiąc – otrzymał dwa tysiące, które były czterdziestoprocentowym zwrotem wycenionych w USA leków. Wszyscy byli zadowoleni. Może nie wszyscy, bo rząd amerykański w sposób prawie legalny został oskubany z kilkudziesięciu milionów zielonych, nie tylko sponsorując lekarstwa, ale również oddając pieniądze podatnikom. Ponad dziesięć tysięcy ludzi wpłaciło różnej wielkości dotacje mające na celu pomoc Czadowi. W późniejszej karierze Dorothy osiadła na stałe w USA i zadowoliła się przekrętami na mniejszą, lokalną skalę. Robienie IRS, czyli Internal Revenue Service, w przysłowiowego konia, było już nie pracą dochodową, ale pasją mojej nowej przyjaciółki, i taka znajomość była mi bardzo w tamtym momencie potrzebna. W podeszłym wieku, z kilkoma milionami na koncie, Dorothy nie szukała już zarobku. Z czystej przyjemności i nieodpłatnie udzielała mi rad i wskazówek… jak by tu nie płacić podatków. I właśnie z taką wiedzą postanowiłem szukać zatrudnienia w firmie Rosswood Clinics of California. Nie udało mi się pozbawić życia człowieka, który ponosił odpowiedzialność za śmierć mojej żony i mojego dziecka, ale wiedziałem, że kiedyś uda mi się go doprowadzić do ruiny. Nowy pomysł zadomowił się w mojej głowie. Powróciłem do systematycznego planowania dalszych kroków. Nadmiar rozmyślań może drastycznie obniżyć szansę powodzenia, ale brak planu nie pozostawia żadnych szans. Przez wiele miesięcy, prawie cały następny rok, prowadziłem wytrwale trzy równoległe zadania, które miały się spotkać w punkcie H jak Henry. Nadal utrzymywałem częste kontakty z Dorothy, telefony, e-maile i weekendowe wizyty w Bostonie pogłębiały naszą przyjaźń. Studiowałem zawzięcie podstawy księgowości, rozliczeń podatkowych i zasad inwestycji finansowych. Trzecim zadaniem było rozpracowanie struktur przedsiębiorstwa, które od roku 1996 nosiło nikomu nic niemówiącą nazwę: California Family Planning Clinics. Drobne przekupstwo w firmie ubezpieczeniowej zaowocowało listą pracowników CFPC. Wszedłem w posiadanie danych personalnych wszystkich stu trzydziestu dwóch osób zatrudnionych w pięciu klinikach.

Klinika w San Francisco była najstarszą i największą z pięciu, mieściła się w największym budynku i oprócz sal zabiegowych obejmowała też centralne biura administracji firmy. W dziale, który mnie interesował, pracowało pięć osób: trzech pełnoetatowych księgowych i dwie młodsze stażystki po studiach, Andrea i Gabriela. Jak już wcześniej wspomniałem, wszystkie imiona i nazwiska w tej części nagrania z oczywistych względów są fikcyjne. Wybrałem Gabrielę, piętnaście lat ode mnie młodszą, niezamężną praktykantkę działu rozliczeń podatkowych. Niestety moja skradziona kartoteka nie zawierała zdjęć pracowników, tak że pozostała jedynie mozolna, wypróbowana metoda obserwacji ludzi wychodzących z budynku po pracy, spisywanie numerów rejestracyjnych samochodów i łączenie ze sobą faktów. Gabriela była niewysoką, ciemnowłosą dziewczyną o ładnej twarzy i sporej amerykańskiej nadwadze. Otyłość i niepewność siebie ułatwiły zaloty starszemu facetowi, który po przeżyciach ostatnich lat musiał użyć farby w celu ukrycia siwizny. Z zimnym wyrachowaniem wykorzystałem sympatyczną, zakompleksioną dziewczynę w celu otwarcia drzwi do firmy. Kilka tygodni randek, spacerów i obiadów zaowocowało spotkaniem twarzą w twarz z jego wysokością Henrym Rosswoodem. Podczas pierwszego spotkania, jak i przez lata naszej znajomości, doktor Henry mówił do mnie, nigdy nie patrząc prosto w oczy. Jego wzrok zawsze spoczywał gdzieś w okolicy mojej brody lub pomiędzy moim czołem a przestrzenią kosmiczną. Nigdy nie udało mi się uchwycić tej głębi wzroku, która podobno łączy świat z duszą. Na wstępie wystąpiłem jako przyjaciel Gabi i wybitny specjalista w dziedzinie inwestycji finansowych i uchyleń od podatków.

W tym samym czasie droga Dorothy skontaktowała mnie ze swoją miłością z dawnych lat, starszym panem o imieniu Vincent, który to żył sobie dostatnio, kolekcjonując dzieła sztuki współczesnej, a także handlując nimi i wyceniając je. Kiedy powiedziałem mu, kim jestem i kto mnie poleca, od razu od progu galerii otoczyła mnie ciepła, niemal rodzinna atmosfera. Vincent wiedział o moich planowanych odwiedzinach i czekał na mnie w biurze swojej nowojorskiej galerii. Z szacunkiem i westchnieniem gorącego niegdyś uczucia wspominał Dorothy z czasów, kiedy ja chyba jeszcze biegałem w pieluszce. Gdy w mojej dłoni wylądowała szklanka jednej z najdroższych whisky single malt, jakimi może poszczycić się Szkocja, wiedziałem, że jestem traktowany poważnie. Po godzinie wspomnień i pochwał pod adresem naszej wspólnej przyjaciółki Vincent poprawił rogowe okulary i jak pan profesor podszedł do niewielkiej, czarnej tablicy wiszącej pomiędzy półkami uginającymi się pod ciężarem katalogów malarstwa współczesnego. Rozpoczął się wykład, a ja poczułem się jak w szkolnej ławce. »W celach naukowych przedstawię ci i poprowadzę przez jeden schemat handlowy. Ucz się i staraj zapamiętać bez robienia notatek. To nie jest skomplikowane. W jednej z galerii w Chicago wystawiono na sprzedaż osiem obrazów olejnych młodego, ambitnego, ale nieznanego jeszcze malarza surrealisty«. Vincent rzucił na biurko plik kolorowych zdjęć i mówił dalej: »Każdy z nich jest wyceniony na sześć – siedem tysięcy dolarów. Ty zaproponujesz galerii sumę czterdziestu tysięcy za wszystkie osiem, nie kupując ich jednak wszystkich razem. Transakcje rozłożysz w czasie, nie podając nazwiska osoby kupującej. Jak już mówiłem, jest to młody artysta i kupisz po prostu wszystkie jego dzieła, które są na rynku w danym momencie. Czy galeria się zgodzi na twoją propozycję? Na sto procent. Następnie sześć obrazków powiesisz sobie na ścianie, nie zapominając o ubezpieczeniu, a pozostałe dwa zaprezentujesz osobie… nazwijmy ją B (jak bogacz), która to chciałaby zaoszczędzić na podatku i której zaufanie masz zamiar zdobyć, jeśli się nie mylę? Przedstawisz cenę dwudziestu tysięcy za sztukę, czyli czterdziestu za obydwa obrazy, co nie jest tak zupełnie wzięte z kosmosu, jako że w krótkim czasie wszystkie dzieła naszego artysty zniknęły z rynku, sugerując dobry popyt inwestycyjny. Jak łatwo można zauważyć, cena, którą zapłaciłeś za swoje sześć obrazów, spadła do zera. Następnie skontaktujesz się z malarzem telefonicznie i zasugerujesz mu w przyjazny sposób, żeby dalej sobie malował przez pół roku, nie wystawiając jednak swoich obrazów na sprzedaż. Z dwoma obrazami przeznaczonymi dla pana B zwrócisz się do mnie, oficjalnie prosząc o profesjonalną wycenę, która to będzie cię słono kosztowała«. – Vincent uśmiechnął się chytrze. – »Wycenimy je na sumę zbliżoną do dwustu tysięcy dolarów amerykańskich. Szanse na znalezienie kupca, który by zapłacił tyle za dzieła nieznanego artysty, są raczej nikłe, ale twój pan B będzie mógł przekazać je w darze dowolnej instytucji charytatywnej, odpisując od podatku darowiznę wielkości dwustu tysięcy i spokojnie oczekując na zwrot podatkowy rzędu osiemdziesięciu lub więcej tysięcy, w zależności od sumy jego całkowitego dochodu. Sytuacja końcowa kształtuje się następująco: młody malarz sprzedał wszystkie swoje dzieła, galeria w Chicago swoje zarobiła. Ty masz sześć obrazów o łącznej realnej wartości rynkowej nie mniejszej niż sześćdziesiąt tysięcy. Twój pan B co prawda wydał czterdzieści tysięcy, ale otrzymał zwrot podatkowy około stu tysięcy. Instytucja charytatywna otrzymała dwa obrazy, które to może sobie dumnie powiesić na ścianie, czekając na wzrost ich wartości handlowej. Ja zarobiłem pięć procent wartości z tytułu wyceny… czyli około dziesięciu tysięcy, które po rozliczeniu podatków zapłaci mi pan B. Zakładając, że pan B to równy chłop, od tej pory nie tylko będzie ci ufać w sprawach podatkowych, ale również powinien nagrodzić cię jakimś czekiem od sumy, jaką otrzyma od IRS. Wszyscy są zadowoleni oprócz rządowego IRS, czyli instytucji, która to wszystko zgodnie z prawem podatkowym zasponsoruje. I to właśnie jest dzieło geniuszu naszej kochanej Dorothy, która bardzo tej instytucji nie lubi«.

Pamiętam, że przez dłuższą chwilę miałem szeroko otwarte oczy i niezbyt mądry wyraz twarzy. W mojej ostatniej nieźle płatnej pracy w Moviepix musiałem się nieźle naharować, żeby zamknąć roczny dochód sumą siedemdziesięciu tysięcy dolarów. Vincent na swojej szkolnej tablicy kilkoma kreskami i cyframi przedstawił dziecinnie prosty plan o właśnie takim zysku końcowym. Co ciekawe, zysk wystąpił w tym scenariuszu jako skutek uboczny, biorąc pod uwagę, że celem głównym tego zamieszania było pozyskanie zaufania Henry'ego Rosswooda. Wkrótce okazało się, że wszystko krok po kroku przebiegło zgodnie z planem wypisanym kredą na tablicy szkolnej Vincenta. Jeden z zakupionych wówczas obrazów towarzyszył mi do końca moich dni w Stanach. Na tle surrealistycznego pejzażu klęczała kobieta w zielonym stroju i czepku pielęgniarki ze wzniesionymi ku górze rękoma. Na prawej dłoni spoczywały gigantyczne usta, a na lewej oko. W tle nad horyzontem unosiło się śnieżnobiałe miasto, jakby duch martwej metropolii. Rzucając owalny cień, na pierwszym planie leżała kolorowa piłka plażowa. Henry nigdy nie dowiedział się, że to ja wykupiłem wszystkie obrazy. Na wstępie zastanawiał się pewnie długo w obawie, że nowo poznany facet zniknie z czterdziestoma tysiącami dolarów, a on zostanie wyśmiany w środowisku biznesowym. W ramach gwarancji wręczyłem mu czek gwarantowany na całą sumę do zwrotu po pomyślnej transakcji. »Życie to codzienna gra, zaufam ci i zaryzykuję« – powiedział Henry, rozpoczynając naszą wieloletnią współpracę. Zdecydował, że przekaże obydwa obrazy na ręce Helen Trixton, znanej działaczki obrony praw kobiet i przewodniczącej lokalnego oddziału feministek w środkowej Kalifornii. Wartość dotacji na pokwitowaniu wyniosła sto dziewięćdziesiąt tysięcy dolarów, co przyniosło lekarzowi niebagatelny zwrot podatkowy w wysokości dziewięćdziesięciu jeden tysięcy dolarów.

»Bardzo dobra robota« – pochwalił mnie Henry i wręczył premię w wysokości dziesięciu procent od zysku netto, czyli dziewięć tysięcy sto dolarów – »ale zdradź mi tajemnicę. Dlaczego posiadając tak cenną wiedzę, nie wykorzystujesz jej dla własnego zysku, dzieląc się nią właśnie ze mną?«

Byłem przygotowany na to i na inne pytania. Opowiedziałem bajkę o nieformalnym ruchu antypodatkowym, który zatacza coraz większe kręgi. »Chodzi o to, żeby było nas jak najwięcej. Kilka osób łatwo jest zastraszyć, a kilkadziesiąt tysięcy ludzi może sobie wspólnie pozwolić na najlepszą reprezentację prawną w przypadku spięcia z IRS«.

Henry z dnia na dzień przekonywał się do mojej osoby i to nie tylko w biznesie, ale również na płaszczyźnie towarzyskiej.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.