farolwebad1

A+ A A-

Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 40)

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

ludzie ktorzy nie patrza oklPsy wbiegały na pomost, potem z powrotem na trawę, na skałę i znowu na pomost, jakby przestraszyły się huku. Wyciągnąłem canoe na trawę.

– Karoool! Karoool! – kilkakrotnie krzyknąłem głośno.

Bez odzewu. Bez śladu ruchu.

Coś było nie w porządku. Ruszyłem w stronę domu, rozglądając się na prawo i lewo. Psy zachowywały się dziwnie, były podniecone i poruszały się szybciej niż zwykle.

– Karool! – zdążyłem krzyknąć jeszcze raz, zanim głos ugrzązł ze skurczem poniżej krtani.

Na gładkich, dużych kamieniach przypominających gigantyczny bruk, w nienaturalnej pozycji leżał mężczyzna w spłowiałym pomarańczowym T-shircie. Szybko podbiegłem bliżej tylko po to, żeby zatrzymać się nagle uderzony strasznym widokiem. Równolegle ułożone nogi w pozycji prawie na baczność, jedna ręka wyciągnięta w bok prostopadle do ciała, a druga wygięta ku głowie i przygnieciona kolbą antycznego winchestera. Odrzucona do tyłu głowa Karola spoczywała pomiędzy dwoma głazami zabryzganymi na czerwono krwią i kawałkami czegoś szaro-białego. Musiała to być mieszanka mózgu i kości. Twarz była nienaruszona poza lewym okiem, które częściowo wypłynęło na zakrwawiony policzek, opuszczając oczodół. Drugie oko było zamknięte, usta lekko rozchylone, przypominając pewien rodzaj delikatnie kpiącego uśmiechu. Każdy policjant, strażak, sanitariusz czy ratownik w takiej sytuacji najpierw bada puls i stwierdza, czy ofiara żyje, czy nie. Ciało leżące przede mną było sinoblade i miało rozbitą czaszkę. Karol nie żył. Karol popełnił samobójstwo, wkładając sobie do ust lufę karabinu i strzelając bez pudła. Kula, wychodząc, rozerwała potylicę na strzępy, nie uszkadzając prawie twarzy.

Pierwszym pytaniem, które sobie wtedy zadałem, było "dlaczego?". Drugim – "co robić dalej?". Obszedłem zwłoki wkoło, nie znajdując żadnego listu ani nic specjalnego. Wróciłem do canoe i wyjąłem z kieszeni plecaka mój telefon i ładowarkę baterii. Zdążyłem zrobić kilkanaście zdjęć z różnych pozycji, zanim na ekranie zabłysła czerwona bateryjka. W komórce z narzędziami znalazłem dużą niebieską plandekę przeciwdeszczową i dokładnie przykryłem zwłoki, nie ruszając kończyn ani broni. Dookoła w odległości dwóch metrów ułożyłem koło z kamieni, przyciskając krawędź plandeki. Psy zamknąłem w szopie, zostawiając im dwie miski wody. Dzięki obecności psów na wyspie poza wiewiórkami nie było szopów praczy, skunksów, wydr ani innych zwierząt, tak że w ciągu najbliższego czasu żadna bestia nie powinna dobrać się do ciała.

Wszedłem do domu, uważając, żeby nie naruszyć niczego, co by mogło zaburzyć późniejsze śledztwo. Podłączyłem telefon do ładowania baterii i ostrożnie rozglądałem się po domu. Na biurku, obok drukarki, znalazłem świeżo podpisany list. W kilku prostych zdaniach Karol przekazał w spadku całą wyspę z domami, sprzętem i łodziami Josephowi Mayoosowi w dożywotnie zarządzanie. Po śmierci Indianina wyspa zgodnie z życzeniem spadkowym miała być sprzedana, a uzyskany fundusz przekazany Organizacji Zjednoczonych Rodzin Ameryki z przeznaczeniem na edukację antyaborcyjną. Odłożyłem list na miejsce.

Wszystko to wydarzyło się w ciągu najwyżej dwudziestu minut, a wyschło mi w gardle, jakbym cały dzień pracował w upale. Wypiłem dwa kubki wody i nalałem sobie dużą szkocką do tej samej szklanki, z której piłem ostatniego drinka z Karolem. Byłem gliną, widziałem trupy nieraz, i to czasem w dużo gorszym stanie.

Tam na wyspie w ten majowy poniedziałek byłem długo wstrząśnięty. Wypiłem drugą szkocką… i trzecią, po czym wróciłem na brzeg i przeładowałem plecak do łodzi z motorkiem. Wróciłem do domu po telefon i zrobiłem jeszcze kilka zdjęć zabezpieczonego ciała i ogólnie domu. Zrobiłem też kopię listu i złożoną schowałem do tylnej kieszeni. Następnie przeszukałem wszystkie szuflady i znalazłem klucze do toyoty. Mieszkałem w tym resorcie przez dwa tygodnie, więc nie przejmowałem się pozostawionymi odciskami palców. Nie ma świadków samobójstwa. Na wyspie był tylko Karol i teoretycznie ja, chociaż tak naprawdę byłem pół kilometra od brzegu. Specjalna komisja śledcza będzie zadawała sporo pytań, tym bardziej że to już drugie w ciągu pół roku samobójstwo podmiotu śledztwa, jakie mi się przydarzyło bez świadków. "Niech mi pan powie, drogi kolego, jak to możliwe, że dwie zupełnie różne sprawy powierzone panu skończyły się tragicznie w bardzo podobnych okolicznościach? Na dodatek ta druga tragedia zdarzyła się w czasie, kiedy był pan zawieszony w związku ze sprawą poprzednią" – słyszałem już grzmiący głos prokuratora. Wiedziałem, że tym razem to się nie może dobrze skończyć. Na pomoście ustawiłem jeszcze tablicę, którą wcześniej widziałem w szopie, z napisem: "TEREN PRYWATNY. WSTĘP WZBRONIONY". Lekko pijany po kilku szkockich wsiadłem do łodzi i odpaliłem motor. Po wyprowadzeniu łodzi na prostą przekręciłem rączkę gazu do oporu, unosząc prędkością dziób wysoko ponad fale. Po raz drugi tamtego ranka opuściłem wyspę, tym razem wiedząc, że wrócę tam w ciągu kilku najbliższych godzin.

***

Helikopter Jet Ranger 206 krążył wolno, podchodząc do lądowania na lotnisku w Revelstoke. Z góry było widać miasteczko, brzeg jeziora i pas startowy samolotów znajdujący się na sztucznie usypanym półwyspie wdzierającym się głęboko w wody jeziora. Policyjny helikopter usiadł na kole lądowiska na nabrzeżu niedaleko hangarów lotniska. Tom Norman i Larry Knott wysiedli, w niskim skłonie oddalając się od ciągle jeszcze szybko obracającego się śmigła. Tom zdjął słuchawki. – Podczas lotu znowu była wiadomość od Veskota. W tym hałasie nie dało się rozmawiać.

– Nagrał się?

– Poczekaj, zaraz zobaczymy – Tom wyjął telefon.

– Jest nagranie – nacisnął klawisz. Usłyszeli: "Jestem w drodze do Revelstoke. Czekam na kontakt w każdej chwili".

– Nie mam dobrego przeczucia – pesymistycznie odezwał się Larry.

– Daj mi twój telefon – Larry jednym przyciskiem połączył się z Vescotem. – Derek? Co się dzieje? Mówi Larry, jesteśmy w miasteczku.

– Szefie? Gdzie ty jesteś, w jakim miasteczku?

– W Revelstoke. Jesteśmy obydwaj, ja i Tom. Co z tobą?

– Czy jest z wami Kevin Brown albo jeszcze ktoś? Przyciągnęliście ze sobą całą armię?

– Nie, na razie jesteśmy sami. Zaraz wsiadamy do samochodu i jedziemy na spotkanie z tobą.

– To dobrze. Czekajcie na mnie w miasteczku. Nigdzie nie jedźcie. Znajdźcie jakiś hotel, mamy dużo pracy.

– Co się dzieje, chłopie? Jesteś zdenerwowany, słyszę to po głosie, chociaż chcesz to ukryć.

– Levicki nie żyje. Czekajcie na mnie w miasteczku. Sam jeszcze niewiele z tego rozumiem.

***

"Mountain Lodge, trzypokojowy apartament numer 201" – tak brzmiał tekst przesłany przez Toma. Revelstoke to nie metropolia, ale musiałem zapytać przechodnia o hotel. Zaparkowałem auto Karola na parkingu przed hotelem i ruszyłem do drzwi. Obydwaj szefowie czekali na mnie w lobby, siedząc na fotelach i pijąc kawę. Na mój widok zaprezentowali prawdziwie "tajne" powitanie.

– Jak się masz, synu? Tyle czasu cię nie widziałem – Larry wstał z fotela, idąc w moim kierunku z rozłożonymi ramionami.

To właśnie był dowód na to, że nie każdy może być tajniakiem. Przywitali mnie tak, że wszyscy ludzie przebywający w lobby zwrócili na to niepotrzebnie uwagę.

"Synu"? To była przesada. Po przywitaniu wyszliśmy na pusty w samo południe taras na tyłach hotelu. Wszyscy zgodnie z rutyną zawodową rozejrzeliśmy się po okolicy, potwierdzając, że można było tam przeprowadzić rozmowę. Pierwszy ściszonym głosem odezwał się najstarszy rangą Tom Norman:

– Jak to się stało, że Levicki nie żyje?

– Samobójstwo. Włożył sobie do ust lufę winchestera i wysadził skorupę czaszki na kawałki. Zginął na miejscu – sięgnąłem do kieszeni po telefon.

– Gdzie ty wtedy byłeś?

– Na canoe, jakieś pół kilometra od brzegu. Rozstaliśmy się pięć minut wcześniej.

– Trzeba zawiadomić Kevina Browna i ekipę śledczą. Zabezpieczyłeś zwłoki? – zapytał Tom.

– Oczywiście… poczekaj. Poczekajcie – prawie wyrwałem telefon z ręki Toma. – Może się zastanówmy. Chodźmy na górę do pokoju. Wszystko, o co proszę, to kilka minut, zanim podejmiesz jakąś decyzję.

Wjechaliśmy windą na górę i Larry otworzył drzwi do apartamentu. Rzuciłem plecak na podłogę.

– Zamówię piwo – powiedział Tom.

– Dobry pomysł. Derek już dzisiaj trochę wypił… – skwitował Larry.

– Szkocką. Razem z Karolem wypiliśmy po szkockiej na pożegnanie. Nie wiedziałem wtedy, że żegnaliśmy się na zawsze. On wiedział – włączyłem telefon i otworzyłem plik zdjęć.

Obydwaj w milczeniu obejrzeli zdjęcia z miejsca tragedii, kiwając głowami.

– Dzika zwierzyna może dobrać się do ciała. Powinniśmy tam zaraz pojechać.

– Na wyspie mieszkają dwa wolno biegające całą dobę psy. Nie ma tam zwierząt. Odjeżdżając, zamknąłem psy w szopie. Czy mogę przedstawić moją propozycję dalszego działania? – zapytałem nieśmiało.

– Od tego są procedury postępowania, a nie propozycje – tonem szefa powiedział Tom – ale dobrze… co proponujesz?

– Odsłuchać nagranie przed powrotem na wyspę.

– To znaczy, że jest jakieś nagranie, którego do tej pory nie wysłałeś?

– Tak. Wiem na pewno, że jest około dziesięciu godzin nagrania, a oprócz tego Karol jeszcze sam nagrywał ostatniej nocy… kto wie, pewnie następne kilka godzin.

– Kilkanaście godzin nieodesłanego nagrania? Czy nie było polecenia wysyłania codziennie?

– Było takie polecenie. Wszystko zostało nagrane od soboty wieczorem… i nie miałem możliwości wysłania. Odsłuchajcie ten tekst i zrozumiecie wszystko.

– Pogubiłem się… – podsumował Tom.

– Ja też – dodał Larry.

– Nie dziwię się – powiedziałem ze zrozumieniem.

– Przed odsłuchaniem może jednak opowiesz nam, co się wydarzyło. Dlaczego Levicki nagrał się, a potem się zastrzelił?

Nie było wyjścia, musiałem zacząć wszystko od początku, bo rzeczywiście niewtajemniczony słuchacz mógł dojść do wniosku, że zwariowałem. Dzień po dniu opowiedziałem całe dwa tygodnie. Rozmowy przy wódce, wizyty gości, wycieczki w góry, wszystko. Pominąłem oczywiście treść zarówno opowieści Karola, jak i moją spowiedź przed mikrofonem. Słuchali, nie przerywając. Kiedy po dwóch godzinach gadania dobrnąłem do haniebnego przywiązania podczas snu do łóżka, obydwaj szerzej otworzyli oczy i jakby… głębiej zamilkli.

– Ostatni, prawdopodobnie kilkugodzinny fragment Karol nagrał sam, w swoim domu, myśląc, że leżę dalej związany. Udało mi się wyswobodzić i widziałem przez okno, jak siedział przed zapalniczką i mówił coś podniecony. Trwało to dość długo, nie przerywałem…

– Zaraz… skąd Levicki wiedział, że w zapalniczce jest ukryte urządzenie rejestrujące rozmowy? Czy to nie jest przypadkiem niejawna część akcji?

– Jest. Oczywiście, że jest. W tym momencie niestety już nie było żadnej tajemnicy zawodowej. Karol wiedział wszystko. Ja mu wszystko powiedziałem.

– Powiedziałeś mu, że jesteś gliną? Tajniakiem?

– Tak. Chyba to już czas przeszły… byłem gliną, tajniakiem. Nie chcę robić wrażenia, że wydaję tu rozkazy. Proponuję zrobić tak: zamówcie sobie coś do jedzenia, bo to jest naprawdę długie nagranie. Usiądźcie sobie wygodnie, ściągnijcie tekst z mojego telefonu na laptopa Toma i odsłuchajcie całość… Właściwie nie. Odsłuchajcie do momentu, kiedy proszę Karola o podanie mi telefonu. Chciałem złożyć raport, że wszystko było w porządku, żebyście nie przysyłali komandosów na ratunek.

– Leżałeś związany przez faceta, być może szaleńca, na bezludnej wyspie i chciałeś złożyć raport, że wszystko jest pod kontrolą?

– Tak mniej więcej to wyglądało. W każdym razie… kiedy dosłuchacie do tego momentu, zatrzymajcie odtwarzanie i zadzwońcie po mnie. Będę gdzieś w miasteczku, pójdę coś zjeść i może posłuchać muzyki. Ostatni kawałek chciałbym odsłuchać z wami, jeżeli to będzie zgodne z procedurą. Co będzie dalej, to już siła wyższa. Potrwa to pewnie całą noc, moją trzecią nieprzespaną noc, a rano pojedziemy zabrać ciało.

Jako najmłodszemu rangą, doświadczeniem i oczywiście wiekiem, całkiem nieźle mi poszło ustalanie, co i kiedy miało się wydarzyć. Kiedy skończyłem przedstawiać mój plan działania, zapadło milczenie wynikające chyba z dużego stopnia niedowierzania. Moi szefowie powoli wychodzili ze stanu szoku.

– Mówisz, że treść nagrania nas trochę oświeci…

– Co do całej sytuacji – tak. Nie wiem, co jest na końcu, ale myśląc logicznie, to właśnie ta część powinna wyjaśnić przyczynę samobójstwa Karola Levickiego. Nie traćmy czasu – znowu wydałem rozkaz moim szefom – to naprawdę długi tekst. Aha, bym zapomniał… cała pierwsza faza wspomnień Levickiego jest oczywiście nagrana w języku polskim. Jeżeli autotłumaczenie laptopa któregoś fragmentu będzie niejasne, to postaram się pomóc po powrocie. Od momentu, kiedy zostałem zdemaskowany i przyznałem się bez tortur, że nie jestem polskim turystą, przeszliśmy na angielski. Tak było łatwiej – wstałem i nie czekając na jakiekolwiek oznaki zgody z moim planem… po prostu podniosłem plecak i wyszedłem.

***

Dopiero siedząc przy stoliku na patio jakiejś knajpy, zaczęło do mnie docierać wszystko, co wydarzyło się tamtego dnia.

Pożegnanie, strzał, powrót, spotkanie z Larrym i Tomem. Co takiego wydarzyło się w życiu Karola, że po opowiedzeniu szczegółów musiał się zabić? Czy przez te siedem lat w ukryciu na wyspie wiedział, że ten moment musi kiedyś nastąpić? Czy wiedział, że kiedyś go znajdą i będą próbowali go okrążyć, zastawić pułapki, osaczyć? Dlaczego poddał się tak od razu i bez walki? Przypadkowo ja zostałem tym psem gończym zamykającym obławę. Za kilka godzin miałem usłyszeć odpowiedź na wszystkie pytania. W ciepły, spokojny wieczór chciałbym zapomnieć o tragicznym poranku. Wystarczyła jednak krótka chwila niemyślenia o niczym, a już wracał wygrzebany z pamięci obraz ciała leżącego na nadbrzeżnych kamieniach. Nawet gliniarzom widok martwego człowieka pozostaje w pamięci na długo. Było już ciemno, kiedy skończyłem jeść wielki stek z łososia obłożony warzywami i ryżem. Wypiłem tylko jedno piwo w obawie, że przy drugim spadnę z krzesła i zasnę na kamiennym patio. Zamiast następnego piwa poprosiłem o wielką, mocną kawę. Po drugiej stronie skweru lokalny zespół country stroił swoje gitary, szykując się do koncertu. Wszyscy muzycy mieli na sobie kowbojskie kapelusze i buty z ostrogami. Nie przepadam za muzyką country, ale po takim dniu wesołe rytmiczne melodie pomogły mi wziąć głębszy oddech i chociaż na krótkie sekundy wyskoczyć z koszmaru. Wokół prowizorycznej sceny szybko zebrał się tłum.

Ludzie najpierw słuchali, potem słuchali, tupiąc w takt porywającej muzyki, a po chwili cała ulica tańczyła radośnie. Prawie cała… Wszyscy się dobrze bawili, bo nie przeżyli takiego dnia jak ja. Koncert trwał do północy, muzycy spakowali swoje instrumenty, widownia się rozjechała, a ja dalej siedziałem, czekając na telefon od moich przełożonych. Wróciłem do hotelu i przechodząc do mojego pokoju, tylko poprosiłem, żeby mnie obudzili, jak dosłuchają do końca moją opowieść.

Wziąłem prysznic i zasnąłem w ciągu sekundy.

Obudził mnie Larry. Popatrzyłem na zegarek leżący koło łóżka. Była trzecia pięć. Chwiejnym krokiem doczołgałem się do łazienki i wsadziłem głowę pod zimną wodę. Kiedy wszedłem do salonu, pachniało kawą. Szefowie zamówili dzbanek-termos w barze hotelowym. Wchodząc zaspany i napotykając wzrok Toma i Larry'ego, zdałem sobie sprawę, że przed chwilą wysłuchali mojej spowiedzi. Milczeli. Wiedziałem, że woleliby nie słyszeć tego, co usłyszeli. Ja też wolałbym nie powiedzieć tego, co już powiedziałem. Dwóch wysokich rangą gliniarzy: dyrektor wydziału i inspektor jednostki o specjalnym przeznaczeniu, zostali wbrew swojej woli wtajemniczeni w konspirację morderstwa dokonanego przez ich człowieka. W świetle prawa morderstwo niewinnego człowieka niczym się nie różni od wypchnięcia pedofila przez okno. Prawo jest prawem. Morderstwo morderstwem. Obydwaj byli stróżami tego prawa. Ja w świetle tego prawa byłem i stróżem, i mordercą. Milczeli dosyć długo.

– Jest bardzo późno, a jutro czeka nas długi dzień – przerwał ciszę Tom.

– Jak długie jest to drugie nagranie Levickiego?

– Trudno jest mi ocenić dokładnie. Pół godziny po jego wyjściu oswobodziłem się z więzów. Było po trzeciej. Spędziłem około godziny w okolicy jego domu, zaglądając przez oświetlone okna. Myślę, że minimum dwie godziny. Rano, kiedy przyniósł mi kawę, było koło siódmej, czyli maksymalnie cztery godziny nagrania.

– Jeśli zaczniemy słuchać od razu, to powinniśmy być w drodze na wyspę nie później niż o ósmej rano – podsumował Larry.

– Zostawmy więc analizy tego, co już usłyszeliśmy, i zabierzmy się do słuchania – powiedział Tom nieznoszącym sprzeciwu, zdecydowanym głosem szefa.

W odpowiedzi na odłożenie dyskusji pokój wypełnił chwilowy powiew ulgi. Wszyscy we trójkę wiedzieliśmy jednak, że w niedalekiej przyszłości czeka nas bardzo trudna rozmowa. Larry wstał i nalał kawę do trzech papierowych kubków. Tom wyszedł do łazienki. Larry spojrzał na mnie i zapytał:

– To prawda?

– Tak.

Na tym skończyła się wstępna konwersacja. Tom wrócił z łazienki i usiadł na fotelu, otwierając laptopa. Po kilku uderzeniach w klawiaturę położył komputer na stoliku przed nami.

– Gotowi? Czy ta część jest nagrana w języku angielskim?

– Myślę, że tak.

– Jeśli ktoś będzie chciał zrobić krótką przerwę, proszę zapukać w stolik.

Tom włączył nagranie i pokój wypełnił głos Karola:

"Nazywam się Karol Levicki. Z tego, co wiem, to jestem mniej więcej przy zdrowych zmysłach, ale nie ja to będę oceniał. Dalsze nagranie wyjaśni najważniejsze szczegóły mojego życia w latach 1996–2001. Będę mówił prawdę i tylko prawdę, bez względu na to, jak i kiedy to nagranie będzie użyte. Próby pozbawienia życia Helen Trixton i Henry'ego Rosswooda w roku 1995 nie powiodły się. Nie mogłem zabić istoty ludzkiej, bez względu na to jak bardzo w moich oczach na śmierć zasługiwała. Późną jesienią tego samego roku rozpocząłem przygotowania do porwania tych ludzi. Plan zakładał uprowadzenie Henry'ego z jego posiadłości i doprowadzenie do domu Helen. Z zabarykadowanego domu miałem w planie zażądać konferencji prasowej w zamian za wypuszczenie zakładników. Całe przedsięwzięcie miało szansę na powodzenie, jednak bardzo szybko zrezygnowałem z dalszych planów przemocy z bronią w ręku. Przede wszystkim zdałem sobie sprawę z konieczności odpoczynku, relaksu i spokojnego przemyślenia sytuacji. Zimą następnego roku wykupiłem bilet na dwutygodniową wycieczkę wielkim hotelowym statkiem po Morzu Karaibskim. Celem rejsu olbrzymiego Holland America Cruise były wyspy Bahama. Około dwóch tysięcy ludzi bez przerwy jadło, piło i tańczyło, a ja czułem nudę, wypatrując lądu, możliwości zejścia do portu i zobaczenia czegokolwiek. Pośród wielu samotnych kobiet szukających przygód na ciepłych morzach był to pierwszy poważny test dla wdowca. Nie wykazałem zainteresowania płcią piękną oprócz jednej, dużo starszej ode mnie, emerytowanej pani. Nie było to zainteresowanie o podłożu seksualnym, jako że pani mogłaby śmiało uchodzić za moją matkę. Mimo wieku, około siedemdziesiątki, Dorothy (to nie jest jej prawdziwe imię) nadal była ładną, wysportowaną i po prostu miłą kobietą.

Ja odpoczywałem po trudach życia niedoszłego mordercy, a ona po niedawno zakończonej karierze doradcy finansowego bogatych ludzi w Ameryce.

Ostatnio zmieniany piątek, 30 październik 2015 14:16
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.