farolwebad1

A+ A A-

Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (53)

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

kochanekwielkiej– No, to prowadź nas. Tylko uważaj: zrobisz krok do ucieczki – trzasnę w łeb! I pies ciebie złapie!...

– Nie będę uciekał... Wyprowadzę was, gdzie chcecie!

Ruszyliśmy w dalszą drogę. Pierwszy szedł krasnoarmiejec, potem figurki, wreszcie ja. Szliśmy po wąskich, ledwie widocznych na śniegu, polnych drogach i ścieżkach. Widocznie krasnoarmiejec tak nas prowadził, aby uniknąć niepożądanych dla nas spotkań. Obawiał się, aby w tym wypadku nie zastrzelono go.

Po półtorej godziny marszu polami zobaczyliśmy z lewej las, a z prawej ognie w oknach domów. Były to Dulicze. Tu Kruczek kazał żołnierzowi iść przede mną i sam poprowadził nas dalej. Uważnie śledziłem szarą sylwetkę idącego przede mną żołnierza. Po godzinie drogi po manowcach, wyszliśmy na dobrze wydeptaną leśną ścieżkę. Tu Kruczek zatrzymał nasz pochód i zbliżył się do krasnoarmiejca. Wskazał mu ścieżkę i powiedział:

– Wartoby ci w łeb machnąć, bo strzelałeś bez uprzedzenia, ale nie chcę rąk w krwi babrać. Idź prędko z powrotem. Powiedz, że na ciebie 100 bandytów i 10 tygrysów napadło! Dostaniesz order za waleczność. No, "poszoł"!

Krasnoarmiejec prędko poszedł ścieżką, prowadzącą w głąb lasu i wkrótce zniknął w mroku między drzewami. A my ruszyliśmy w dalszą drogę. "Nie fartuje nam! – myślałem, idąc z powrotem. – Tu szliśmy, zastąpiono nam drogę! Z powrotem idziemy: to samo!"

Figurki pomęczyli się i prosili, co parę kilometrów, o wypoczynek. Kruczek spojrzał na zegarek i rzekł do nich: – Za często wypoczywacie: to męczy. Dam wam teraz większy wypoczynek, a potem pójdziemy duchem, aż do granicy... Nie można czasu tracić... Teraz druga godzina... Jeśli dadzą nam popędź na granicy, to trzeba czasu, aby w innym miejscu przerzucić się. Rozumiecie?

– Dobrze.

– Postaramy się.

– Droga licha...

Rozległy się głosy figurek.

Po dłuższym wypoczynku ruszyliśmy pośpiesznie naprzód. Kruczek prowadził nas dobrze wyjeżdżoną drogą, która przecinała pola i lasy. Drogą tą szedłem po raz pierwszy, lecz dobrze znałem teren na znacznej przestrzeni, na prawo i na lewo od drogi.

Dotarliśmy do brzegu rzeczułki. Była to druga linia. Poszliśmy w prawo. Zobaczyłem długi pień drzewa, przerzucony przez wodę. Karo pobiegł na drugą stronę rzeczułki i węszył tam w zaroślach łozy. Wkrótce powrócił do nas. Kruczek rozpoczął przeprawę. Dość prędko przeszedł po pniu drzewa na drugą stronę. Potem figurki zaczęli siadać na pniu drzewa i, opierając się o nie dłońmi, posuwali się powolnie naprzód.

Czekam dopóki przeprawią się wszyscy i zaciskając w ręce parabellum obserwuję szeroką, otwartą przestrzeń pomiędzy rzeczułką a lasem. Wciąż mi się zdaje, że tam, na brzegu lasu, są jacyś ludzie... Nie wiem, dlaczego powstało we mnie to mniemanie. A może tam rzeczywiście ukrywała się partia przemytników, oczekując odpowiedniej chwili do przejścia drugiej linii i rzeczułki. Przeprawa skończona. Idziemy powolnie lasem. Spostrzegam, że prowadzeni przez nas ludzie bardzo denerwują się. Staramy się iść jak najciszej. Kruczek puścił psa naprzód. Wreszcie docieramy do granicy. Kruczek zatrzymuje się i długo stoimy nieruchomo... Słyszę z lewej jakieś szmery. Coraz wyraźniej dochodzi mych uszu. Kruczek rusza powoli naprzód i zbliża się do grupy gęsto rosnących jodeł. Zbieramy się do kupy i długo stoimy w miejscu nasłuchując. A szmery z lewej to się wzmagają, to zupełnie ustają.

"Albo przemytnicy idą, albo zielonki" – myślę stojąc w ukryciu. Zdaje mi się, że szmery wymijają nas z dala i suną ku granicy. "A może to dzicy?" Wtem z lewej, na ukos przed nami pada jeden po drugim kilka strzałów, które wielogłosym echem rozchodzą się po lesie.

Potem rozlegają się głosy ludzkie:

– Stój! Stój!...

– Padnij! Ręce do góry! "Najpierw strzelają, a potem krzyczą: "Stój!" – myślę, nasłuchując hałasu z lewej. Kruczek wychodzi z naszego ukrycia i mówi szeptem:

– Nie zostawać... Iść cicho...

Rusza naprzód. Idziemy za nim. Mam przygotowaną do strzału broń. A hałas z lewa nie ustaje. Słyszę tam strzały, krzyki, tupanie nóg. Sądzę, że dzieje się to w odległości kilkuset kroków od nas. Wychodzimy na dukt graniczny. Widzimy na śniegu mnóstwo idących w różnych kierunkach śladów. Są to ślady ludzkie i zwierzęce. Stanowią prawdziwą księgę granicy, z której – umiejący w niej czytać – mogą się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy.

Pozostawiliśmy w tej księdze jeszcze swoje ślady i zanurzyliśmy się w lesie po polskiej stronie. Nad ranem zaprowadziliśmy figurki do stodoły na brzeg miasteczka. Pozostałem u wrót stodoły, a Kruczek poszedł do mieszkania Żydówki, która trzymała punkt. Za kwadrans wrócił. Obok niego szedł już starszy Żyd. Wstąpiliśmy razem do stodoły. Kruczek zwrócił się do znajdujących się tam ludzi:

– Jesteście w Polsce. Tu punkt. Tu was o wszystkim objaśnią, a co wam trzeba, dopomogą... Załatwiajcie dalej swoje sprawy, jak chcecie. Życzę powodzenia.

Figurki zbliżyli się do nas. Jeden z nich, najstarszy, usiłował dać Kruczkowi, a potem i mnie, kilka złotych monet. Kruczek nie wziął; ja również. Chłopiec powiedział:

– Nam już zapłacono... Opłaciliście całą podróż na punkcie w Mińsku... My z was skóry zdzierać nie chcemy. Wystarczy nam tego co zarabiamy.

– Ależ to nie zapłata! Oceniamy waszą pracę... Jesteśmy wdzięczni... No i stać nas na to!...

– To co innego! – rzekł Kruczek. – Jeśli tak, to bulcie forsę.

Wziął podane mu 60 rubli w złocie i dał mi 30. Potem wyszliśmy ze stodoły i pośpiesznie skierowaliśmy się bocznymi ulicami ku Słobódce. Gdy zbliżaliśmy się do domu Kruczka, było już widno. Niebo na wschodzie rumieniło się coraz bardziej... Oznajmiało nadejście wschodu słońca.

 

6

Nadeszła wiosna. Znikła biała ścieżka. Stanęła czarna. Lecz przemytnicy mało chodzili za granicę. Noce były krótkie, drogi bardzo trudne, granica i pogranicze dobrze pilnowane. W porównaniu ze złotym sezonem pracowało teraz 10 procent przemytników. Towar pchano za granicę nieregularnie: wybierano lepsze noce...

Stare partie, prawie wszystkie, przerwały na długo robotę. Natomiast chodzili powstańcy, młodzi, niedoświadczeni przemytnicy, którzy nie mieli pojęcia o pracy przemytniczej i chodzili na chybił trafił. Wpadali bardzo często, lecz miejsca ich zastępowali inni powstańcy, którym przyszła chętna zarobić parę rubli na wódkę.

Ja byłem wraz z Kruczkiem pięć razy za granicą. Przeprowadzaliśmy nadal do Polski figurki. Kolega powiedział mi, że tamtych pięciu, których

przeprowadziliśmy przez granicę w czasie pierwszej mej roboty wspólnie z nim, to oficerowie.

– Skąd to wiesz? – zapytałem go.

– Mam takiego czuja!... Ja różnego narodu setki przerzuciłem. Migiem każdego rozeznam, co za jeden! W czasie naszej pracy przeprowadziliśmy na punkt dwie kobiety z dwojgiem dzieci i towarzyszącego im starszego mężczyznę. Mieliśmy z nimi wiele kłopotu. Kobiety męczyły się, dzieci płakały; musieliśmy zrobić dniówkę w lesie i dopiero na drugą noc przekroczyliśmy granicę.

Za trzecim razem przywiedliśmy do Polski popa z żoną i córką. Bali się bardzo. Pop ciągle powtarzał:

– Aby tylko, moi najdrożsi, wszystko w porządku!

– U nas zawsze wszystko w porządku! – odpowiadał mu Kruczek.

Poza przeprowadzaniem figurek trudniliśmy się przemytnictwem. Zarabialiśmy na każdej podróży od 60 do 150 rubli w złocie. Po powrocie zza granicy wypoczywaliśmy zwykle 2-4 dni i znów wyruszaliśmy w drogę. Kruczek załatwiał nasze sprawy na punkcie. Kupował towar. A ja, albo siedziałem w mieszkaniu, oczekując na jego powrót, albo wałęsałem się, po lasach, które okryły się teraz zieloną, wiosenną szatą i wyglądały ślicznie.

Gdy wróciliśmy piąty raz zza granicy, Kruczek, jak zwykle, poszedł do miasteczka, a ja położyłem się spać. Kolega nie wrócił przez dzień i noc. To mnie zaniepokoiło, bo obiecał wrócić tegoż dnia po południu. Cały następny dzień również go nie było i już zamierzałem pójść wieczorem na punkt, aby dowiedzieć się, co się z nim stało. Lecz niedługo przed nadejściem zmierzchu przyszedł do mnie Szczur. Był strasznie wzburzony. Nigdy nie widziałem go tak zdenerwowanego.

– Co ci jest?... Gdzie Kruczek?... – pytałem go.

– Z Kruczkiem źle! Nie wiem, czy wyżyje! Odstawiono go do szpitala... Lorda aresztowano...

– Za co?!

– Ujął się za Kruczkiem!... To chamy! To gady! To żłoby! – klął Szczur.

Z chaotycznych jego opowiadań dowiedziałem się następujących rzeczy: wczoraj w południe Kruczek i Lord poszli wypić do restauracji Ginty. Z naszych chłopaków nie było tam nikogo. Salon wypełniali powstańcy... Byli pijani i robili awantury. Razem z nimi pił Alfred Alińczuk. Miał z nimi jakieś interesy. Gdy Lord i Kruczek usiedli przy bocznym stoliku, powstańcy zaczęli zaczepiać Kruczka. Napuszczał ich na niego Alfred, który nie zapomniał Kruczkowi uderzenia butelką na wieczorynce u Saszki. Jeden z powstańców, pijany zupełnie, rzucił kawałkiem śledzia w twarz Kruczkowi. Kruczek podskoczył ku niemu i walnął go pięścią. Za kolegą ujęli się inni powstańcy. Rozpoczęto bójkę. Bili się pięściami, butelkami, krzesłami. Powstańcy chwycili za noże. Kruczka obalono na podłogę. Wówczas Lord wyjął rewolwer.

Kilka razy wystrzelił na postrach powstańców. Dwóch zranił poważnie. Aresztowano go. Kruczek otrzymał kilka poważnych ran od noży. Alfred uciekł, jak tylko rozpoczęła się awantura. Byłem strasznie przejęty tym opowiadaniem.

– Co teraz będzie? – zapytałem Szczura.

– Nie wiem. Kruczek ciężko ranny. Może nie wyżyje. A Lord posiedzi teraz i za broń i za ciężkie uszkodzenia ciała!

– Źle! – powiedziałem.

– Źle, bracie! – potwierdził Szczur. – Teraz za jednym razem i ty, i ja pozostaliśmy bez pracy! Bo partię Lorda diabli wzięli.

Szczur nie odpowiadał i długo myślał. Potem rzekł:

– To jeszcze zobaczymy!

– Co? – nie rozumiałem jego odpowiedzi.

Szczur tupnął nogą. Ręce miał zaciśnięte w pięści.

– Ja im tego nie daruję!... Nigdy!... i Alfredczukowi też! – mówił hamując gniew kolega.

Zamilkł i długo patrzył nieruchomo przed siebie.

– Wódkę masz? – zapytał mnie później.

– Jest.

– Dawaj!... To szkopy! To żłoby! To gady! – zaczął znów przeklinać Szczur. Przyniosłem butelkę wódki. Kolega wypił duszkiem prawie połowę flaszki, potem zapalił papierosa i, plując na prawo i lewo, rzekł:

– Nic. Ty się nie przejmuj. Poradzimy sobie i Lordowi pomożemy. A do Kruczka trzeba posłać matkę. Chodźmy do niej.

Wstąpiliśmy do mieszkania. Szczur opowiedział pokrótce matce Kruczka o zajściu z jej synem. Staruszka pośpiesznie ubrała się i w towarzystwie Szczura wyszła z mieszkania. Na pożegnanie Szczur powiedział do mnie:

– Ty nie oddalaj się zbytnio. Gdy załatwię wszystko w miasteczku, to przyjdę do ciebie.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.