farolwebad1

A+ A A-

Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 43)

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

ludzie ktorzy nie patrza oklTym razem już kilka dni przed wyznaczoną datą wyraźnie czuł się nieswojo. Na jego prośbę napisaliśmy wspólnie krótkie przemówienie dziękujące stanowi Kalifornia za wyróżnienie. Henry czuł tremę i naprawdę przygotowywał się do wystąpienia. Sam zaplanował szczegóły uroczystego wieczoru.

Najpierw ja miałem wyjść na chwilę, przywitać przybyłych gości i prasę i zapowiedzieć wyjście Henry'ego. Następnie, po chwili wyczekiwania, miał ukazać się sam bohater wieczoru i z rąk czekającego przedstawiciela Izby Reprezentantów odebrać order. Po burzliwych oklaskach bohater miał wygłosić przemówienie. Ostatnią częścią miała być krótka konferencja prasowa. Cała impreza powinna zamknąć się w czterdziestu minutach. Listopad nad Pacyfikiem cechuje się częstymi i dokuczliwymi zmianami pogody. Nadchodzący pamiętny czwartek zapowiadał się słonecznie i bez wiatru. Wczesnym rankiem dwudziestego drugiego listopada podjechałem do bramy prowadzącej do golfowej oazy milionerów, w której znajdowała się posiadłość Rosswooda. Kilka lat temu krążyłem beznadziejnie po okolicy, nie wiedząc, jak dostać się do środka, a teraz strażnik już z daleka rozpoznał moje czerwony mitsubishi eclipse spyder i pomachał, otwierając bramę.
»Dzisiaj pan Rosswood będzie miał sporo gości. Myślę, że powinieneś zadzwonić po kogoś do pomocy« – rzekłem do niego.

»Tak, wiem, pan Rosswood już mnie poinformował« – wykrztusił z meksykańskim akcentem strażnik. Pierwsze pojazdy telewizyjne z antenami i sprzętem satelitarnym rozpoczęły instalację świateł przy Rock Street 6 jeszcze przed południem. TVSF24, stacja wiadomości telewizyjnych nadająca liberalną propagandę dwadzieścia cztery godziny na dobę, rozgościła się u podnóża podjazdu do domu. Pozostałe auta parkowały wzdłuż zamkniętej dla ruchu ulicy. Trawniki i klomby kwiatowe spowiła pajęczyna kabli telewizyjnych i radiowych. Firma stolarska przywiozła i zainstalowała kilkumetrowe przedłużenie ganku, dające lepsze pole widzenia dla prasy. Rozstawiono dwa rzędy czerwonych krzeseł dla oficjalnych gości. Na ganku nieopodal podwójnych drzwi wiodących do głównego holu postawiono coś w rodzaju wysokiego stołu-mównicy, na którym stacje radiowe i telewizyjne zamontowały swoje mikrofony ozdobione inicjałami mediów.

Poprzedniego dnia ogrodnik Henry'ego skosił trawę, spłukał kurz z liści winogron oplatających werandę frontową i pozamiatał podjazd. Henry chodził nerwowo, powtarzając treść swojego przemówienia. Przebrałem się i przyniosłem wszystko, co miało mi być potrzebne, do jednego z dwóch małych pokoi gościnnych na tyłach garażu. Przygotowania wszystkich zaangażowanych w ten uroczysty wieczór były niczym w porównaniu z tym, co ja przeżywałem. To, co działo się tamtego dnia w mojej głowie, można porównać z huraganem piątej kategorii, połączonym z tsunami i trzęsieniem ziemi, albo ze zbiorową histerią całego zakładu psychiatrycznego. Przy pomocy serii głębokich oddechów próbowałem odzyskać skupienie i kontrolę nad tym, co zamierzałem zrobić. Tak jak snajper w żadnym razie nie mogłem sobie pozwolić na drżenie rąk. Uroczystość planowo miała rozpocząć się o godzinie piątej. Po czwartej zaczęli się pojawiać pierwsi goście, dla których wzdłuż trawnika przygotowano stół z kawą, ciasteczkami i talerzami owoców. Przedstawicielka kalifornijskiej Izby Reprezentantów, której nazwiska nie pamiętam, która to miała dokonać wręczenia orderu, weszła na chwilę do holu głównego, przywitała się i zapytała, czy wszystko w porządku. Henry przytaknął, cały czas wyglądał na zdenerwowanego, co też bardzo odpowiadało moim planom. Całkiem możliwe, że podświadomie przekazywałem temu człowiekowi olbrzymie napięcie, które pod przykryciem uśmiechu i pozorami kontroli próbowało porazić śmiertelnie moją osobę. Obawiałem się, że to, co dzieje się w mojej jaźni, może spowodować zaburzenia tych wszystkich urządzeń elektronicznych poustawianych dookoła domu. Powoli schodzili się znajomi i współpracownicy Henry'ego. Wśród pocałunków i uścisków dłoni rozbrzmiewały kurtuazyjne przywitania i typowe rozmowy o niczym. Helen Trixton z nieznanych przyczyn nie pokazała się. Może ze względu na planowane operacje finansowe związane z dotacją nieruchomości nie chciała publicznie ujawnić swojej znajomości z przyszłym darczyńcą. O godzinie czwartej czterdzieści przeprosiłem gości gromadzących się wokół Henry'ego, sugerując, że musimy się przygotować. Wszyscy opuścili dom, zajmując nieliczne miejsca siedzące przed werandą i stojące wokół podjazdu. Podwójne, wysokie drzwi ozdobione nowoczesnym szkłem witrażowym zostały zamknięte. Zostaliśmy sami. Henry chodził tam i z powrotem, zerkając to na kartkę z przemówieniem, to na zegarek. Miał na ręku srebrnego rolexa, który dopiero wtedy zwrócił moją uwagę.

»Nie wiem dlaczego… ale mam jakieś dziwne uczucie« – wypowiedział prorocze słowa, coraz bardziej mnie przekonując, że moje zamiary promieniują jakąś paranormalną siłą naukowo nieudowodnionej energii. »Odpręż się. Za godzinę będzie po wszystkim« – nieudolnie i mało przekonująco próbowałem pocieszyć człowieka, na pocieszeniu którego wcale tak naprawdę mi nie zależało.

Dla odprężenia włączyłem po cichu moją ulubioną płytę Chucka Mangione pod tytułem Dzieci Sancheza i wybrałem utwór, w którym powtarzają się słowa: »wszystkie dzieci należą do rodziny człowieka«. Melodyjna trąbka wprowadziła niesamowity nastrój, pozwalający mi ruszyć do akcji. Doktor usiadł w tym samym fotelu, w którym kilka lat wcześniej skrzyżowały się na jego skroni nitki celownika mojego karabinu snajperskiego. Oparł się wygodnie i zamknął na chwilę oczy.

Nie domyślał się, że mógł zginąć. Wtedy wystarczył tylko jeden ruch mojego palca wskazującego. Nie domyślał się też, jak bardzo następne kilka minut zmieni jego życie. Nie było mi go żal. »Wszystkie dzieci należą do rodziny ludzkiej…« – powtórzył się refren utworu.

»Gotowy?« – zapytałem, wstając. – »Ja jestem gotowy. Idę przywitać gości. Nic się nie denerwuj, czekaj tu na mnie w tym fotelu. Jak skończę, przyjdę po ciebie. Dajmy im trochę poczekać… dwie minuty po powitaniu. W porządku?«

»W porządku« – odparł Henry. Wstałem i podszedłem do czterdziestocalowego telewizora stojącego pod ścianą naprzeciw fotela, na którym siedział doktor.

Włączyłem kanał TVSF24, który miał transmitować całe wydarzenie na żywo.

»Popatrz, czy dobrze wypadnę« – powiedziałem, idąc w kierunku drzwi.

»W porządku« – powtórzył Henry. »Wszystkie dzieci…« – cicho powtarzała płyta, na którą Henry nie zwracał uwagi.

»No to do roboty« – powiedział mój własny głos.

Byłem ubrany w spodnie od granatowego garnituru, czarne buty, jasnoszarą marynarkę, błękitną koszulę i jasnoszary krawat. Na twarzy miałem okulary o dość grubej, rzucającej się w oczy oprawie. Otworzyłem drzwi i stanąłem w świetle reflektorów telewizyjnych. Podszedłem powoli do mównicy oplecionej gąszczem mikrofonów. Rozmowy stopniowo ucichły.

»Dobry wieczór« – odezwał się mój własny głos z nieukrywanym obcym akcentem – »dobry wieczór, chciałem bardzo serdecznie przywitać wszystkich przybyłych na dzisiejszą uroczystość. Witam panią przedstawiciel Izby Reprezentantów, reprezentację biura senatora Kalifornii, przedstawicieli Organizacji Obrony Praw Kobiet oraz wszystkich współpracowników i przyjaciół doktora Henry'ego Rosswooda. Witam również przedstawicieli środków masowego przekazu. Przyszliśmy tu dzisiejszego wieczoru, żeby uczcić życie i pełną poświęcenia, wieloletnią karierę naszego wybitnego doktora i przyjaciela. Prawie czterdzieści lat temu doktor Rosswood rozpoczął opiekę nad kobietami, które tej pomocy bardzo potrzebowały, a ich prawa do decyzji o własnym ciele i własnej przyszłości były ciągle rozważane w kategoriach bezprawia. To dzięki jego poświęceniu system opieki zdrowotnej zmienił się raz na zawsze. Życie tysięcy kobiet w USA i na całym świecie zmieniło się bezpowrotnie dzięki upartemu dążeniu doktora do zmian systemu prawnego, które to umożliwiły przeciętnej, niezamożnej kobiecie amerykańskiej dostęp do profesjonalnego, bezpiecznego i niedrogiego zabiegu aborcyjnego. Mimo wieloletnich represji i prześladowań przez grupy antyaborcyjne doktor Rosswood nigdy nie porzucił misji swojego życia. Przyszliśmy tu dzisiaj do domu naszego bohatera, żeby oddać hołd jego życiu i uwiecznić moment, w którym społeczeństwo Kalifornii postanowiło uczcić całokształt jego pracy. Jeszcze raz witam wszystkich serdecznie i proszę o kilka minut cierpliwości. Wasz bohater i przyjaciel za chwilę dołączy do dzisiejszej uroczystości. Dziękuję za uwagę« – tak mniej więcej brzmiało moje przemówienie.

Rozległy się oklaski, a ja z uśmiechem wycofałem się z powrotem za witrażowe drzwi, przekręcając na wszelki wypadek zamek.

»No i jak wypadłem?« – rzuciłem, idąc szybkim krokiem w stronę wstającego z fotela Henry'ego.

»Jesteś geniusz…« – tylko tyle zdążył powiedzieć Henry, zanim zdecydowanym ruchem popchnąłem go z powrotem w głąb fotela.

Fizycznie stary doktor nie zaliczał się do kulturystów. Bez oporu, ze zdziwieniem na twarzy upadł na fotel. Potrzebowałem najwyżej sekundy, żeby zablokować mu drogi oddechowe gazą nasączoną specjalnie przygotowanym przez fachowca roztworem fosforanu tricresylu, którą przez cały czas miałem w kieszeni. Z otwartymi szeroko oczami doktor momentalnie stracił siły. Bardzo słaby roztwór chemiczny sporządzony był tak, aby jego działanie ustąpiło po krótkim czasie. Dwa – trzy wdechy oparu spowodowały tymczasowy paraliż mięśni kończyn, karku i klatki piersiowej, pozostawiając unieruchomionego Henry'ego w pełnej świadomości. Przy pomocy budowlanej taśmy klejącej usadziłem go w pozycji, w której mógł bez problemu oddychać i widzieć wszystko, co działo się na ekranie telewizora. Nie mógł jednak się uwolnić ani wstać. Przećwiczona wielokrotnie czynność zajęła najwyżej minutę. Szybkim ruchem zdjąłem z ręki doktora srebrnego rolexa i popędziłem do pokoju gościnnego, gdzie czekała moja mała walizeczka. W sekundę zmieniłem marynarkę i krawat na identyczne ze sklepu Tessori Uomo Collezione. Na i tak krótkie włosy naciągnąłem ciasną siatkę elastyczną, po czym przed lustrem szybko, ale bardzo ostrożnie ubrałem moją głowę w silikonową podobiznę Henry'ego Rosswooda stworzoną przez wybitnego charakteryzatora filmowego z Hollywood, Davida Fillmore'a. Było to dzieło geniusza dopracowane przeze mnie nocami, podczas których inspiracja twórcza pomieszana z tęsknotą i chęcią odwetu nie dawała mi szansy na sen. Każdy włos krzaczastych brwi, zmarszczka pod okiem, lekkie zgrubienie u nasady nosa i grymas wygiętych lekko w dół ust były bezbłędnie uchwycone. Przerzedzone, w większości siwe już, przystrzyżone na tę okazję włosy układały się gładko ku tyłowi głowy.

Od trzech lat powoli poznawałem szczegóły wyglądu i ruchy tego człowieka. Mój szaleńczy pomysł był w ogóle możliwy tylko dzięki temu, że obydwaj mieliśmy podobnego typu budowę ciała. Największą przeszkodą wydawał się wzrost. Henry był niższy ode mnie, tak że musiałem nieznacznie pochylać się do przodu.

Lekkie zgarbienie pleców doktora nadrobiłem wszytą w marynarkę miękką podkładką. Popatrzyłem w lustro na rezultat kilkuset godzin wytężonej pracy i ćwiczeń.

Byłem Henrym Rosswoodem. Cała transformacja zajęła tak jak w czasie prób… dwie minuty. Henry grzecznie siedział w swoim fotelu wpatrzony w ekran telewizora. W holu znowu usłyszałem grający w koło ten sam utwór… »wszystkie dzieci należą do naszej ludzkiej rodziny…«.

Z plikiem papierów w ręce podbiegłem pod drzwi. Zatrzymałem się, wziąłem jeszcze raz głęboki oddech, otworzyłem drzwi i dostojnie, powoli zatonąłem w światłach kamer jak podczas podniesienia kurtyny. Rozległy się burzliwe oklaski. Ukłoniłem się kokieteryjnie, tak jak zawsze robił to doktor podczas owacji na jego cześć. Podniosłem na powitanie dłoń. Pomachałem w stronę znajomych twarzy i w stronę obiektywów. Podszedłem do gąszczu mikrofonów, które konspiracyjnie zasłoniły część mojej twarzy, chrząknąłem w dłoń i przystąpiłem do próby najtrudniejszej… wydałem z siebie głos Henry'ego Rosswooda. Od momentu, kiedy w moim szaleństwie stwierdziłem, że jest to możliwe, nagrałem prawdopodobnie dwadzieścia, a może trzydzieści godzin, naśladując jego głos z różnych nagrań wystąpień publicznych.

»Witam was wszystkich serdecznie« – przerwały mi oklaski. – Witam wszystkich i dziękuję za przybycie tu w ten najważniejszy w moim życiu dzień. Wielu z was było przy mnie przez niełatwe lata walki o słuszną, wydawało nam się wtedy, sprawę. Witam was…« – zagrałem pięknie zadławienie, załamanie głosu wzruszeniem.

Jak na wstęp to byłem z siebie dumny. W tamtym momencie z krzesła w pierwszym rzędzie wstała delegatka Izby Reprezentantów i z małym czarnym pudełeczkiem w dłoni weszła kilka stopni wyżej na werandę i stanęła obok mnie, czekając, aż pozwolę jej mówić. Odsunąłem się troszkę na bok, a ona podeszła do mikrofonów.

»Szanowni zebrani…« – zaczęła jak zwykle przy takich okazjach, ale nie pozwoliłem jej kontynuować.

Każda następna minuta mojego występu przynosiła groźbę potknięcia, wpadki, zdemaskowania mojej gry. Trzeba było zakończyć całą imprezę szybko i sprawnie do momentu, kiedy Henry znowu będzie mógł chodzić o własnych siłach. Ku zdziwieniu delegatki delikatnym ruchem wyjąłem czarne pudełeczko z jej ręki i otworzyłem je, pokazując order kamerom i widzom.

»Szanowni zebrani!« – ponownie zająłem miejsce przy mównicy. – »Oto order, którym nigdy nie powinienem być uhonorowany. Przepraszam, że pani przerwałem, ale dzisiejszego wieczoru chciałbym wam tu zgromadzonym i tysiącom ludzi przed telewizorami powiedzieć, że z całego serca żałuję i że jest mi wstyd. Poświęciłem życie na działanie przeciwko życiu. Moje kliniki nie pozwoliły urodzić się stu tysiącom dzieci. Czy należy mi się za to order?« – wszystkie oczy w pierwszym rzędzie wpatrywały się we mnie z niedowierzającą zgrozą.

– »Ani ja, ani nikt inny nie ma prawa decydować o tym, kto ma się urodzić, a kto nie. Ani ja, ani nikt inny nie mamy wglądu w przyszłość i nie wiemy, czy odmawiamy urodzin wspaniałemu człowiekowi, czy kryminaliście. Zamiast próbować ratować każde poczęte istnienie ludzkie, jak przystało lekarzowi, byłem promotorem śmierci. Zamiast rozmawiać z każdą matką znajdującą się w trudnej sytuacji, moje kliniki namawiały je do szybkiej i sprawnej aborcji. Czy za to należy mi się order? W życiu każdego człowieka nadchodzi moment refleksji i zastanowienia się nad sobą. Popełniłem straszny i niewybaczalny błąd. Przepraszam wszystkich, których skrzywdziły moje kliniki i ja osobiście. Przepraszam nienarodzone dzieci i ich matki, które pozostają w depresji, zmagają się z wyrzutami sumienia, okaleczone fizycznie i psychicznie do końca życia. Przepraszam ojców, którzy nie ujrzeli swoich dzieci. Przepraszam całe rodziny za to, że po aborcji były skazane na rozpad z powodu niekończącego się poczucia winy. Przepraszam za to, że doprowadziłem do strasznych w swoich konsekwencjach, morderczych zmian w prawie« – oddałem czarne pudełeczko delegatce.

– »Proszę usiąść. Zdaję sobie sprawę, że moje przeprosiny dzisiaj, po latach promowania i czynienia spustoszenia, niewiele znaczą. Pomogłem stworzyć chore prawo, a potem wszystko, co robiłem, było zgodne z tym prawem, co też zapewniało mi bezkarność. Za to wszystko szczerze przepraszam i głęboko żałuję. Jako jedyny możliwy gest zadośćuczynienia za łzy i ból, których byłem przyczyną, ogłaszam natychmiastowe zamknięcie California Family Planning Clinics. Przepraszając wszystkich współpracowników zwolnionych z dniem dzisiejszym z pracy, ogłaszam wystawienie całego majątku firmy, z budynkami i gruntem włącznie, na sprzedaż.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.