W locie zmieniłem marynarkę, krawat… no i twarz. Ściągnąłem z głowy ciasną siatkę i poczochrałem włosy. Ubrania powiesiłem do szafy, a silikonową twarz zwinąłem w niewielką paczkę. Po kilku sekundach byłem przy Henrym, który coś niewyraźnie bełkotał i chciał wstać. Stary doktor słyszał i widział całe zajście na ekranie telewizora, ale nie byłem pewny, czy zrozumiał, co się stało. Założyłem mu z powrotem na rękę jego rolexa, odkleiłem unieruchamiające go taśmy i postawiłem go na nogi. Najpierw się zachwiał i oparł o poręcz skórzanej kanapy, ale po chwili odzyskał równowagę i częściowo mowę.
»Coś ty zrobił, skurwysynu? Czyś ty zwariował? Wszystkie dzieci… nasze? Co to za pierdoły? Ja cię, skurwysynu, urządzę« – ruszył przed siebie, ale ponownie zachwiał się i zatrzymał. »Siedem lat temu zabiłeś moje dziecko i moją żonę, popełniła samobójstwo po usunięciu ciąży«.
»Gówno mnie to obchodzi, zapłacisz mi za to, nie wyjdziesz z pierdla do końca…«
»Masz rację, Henry, wygrałeś. Idę do więzienia na ochotnika. Chodź, wyjdziemy tam razem i przed kamerami powiesz, że ty to nie byłeś ty, że ja to byłem ty, a ty wtedy byłeś związany i oglądałeś wszystko w telewizji. Oni wszyscy już i tak myślą, że ci się ostro we łbie pomieszało. Przemyśl swoje szanse, Henry. Wszystkie listy i oświadczenia podpisałeś własnoręcznie własnym długopisem na podsuniętym przeze mnie czystym papierze przy okazji różnych transakcji. Dupa, Henry. Szach… mat«.
»Skurwielu, ja to wszystko odwołam publicznie, a z tobą rozliczę się później«.
»Tak, tak, powiesz im: 'Proszę państwa, proszę o chwilę uwagi. To, co przed chwilą usłyszeliście, to był zaległy żart primaaprilisowy. Tak naprawdę aborcja jest dobra i pożyteczna i zapraszam do moich klinik'. Chcesz, żebym włączył taneczną muzykę?«
»Ty gnoju, ja…«
»Aha, Henry, nie zapomnij im powiedzieć, że jednak chcesz ten order.«
Henry wyprostował się i ruszył zamaszyście w kierunku drzwi. Podbiegłem i wziąłem go pod rękę, kiedy wychodził na werandę.
»Zostaw mnie, skurwysynu« – wysyczał przez zęby i podszedł do mikrofonów.
Tłumek wrzał i wszyscy naraz zadawali mu pytania. Zależało mi na tym, żeby widziano nas razem. Henry zaczął coś mówić, ale nie miało to za wiele sensu i na szczęście nikt go nie dosłyszał. Światła zbliżających się kamer raziły go w oczy. Trwało zamieszanie. »Proszę państwa… proszę o uwagę« – odezwałem się do mikrofonu z moim emigranckim akcentem – »prosimy o chwileczkę uwagi. Ja ze swojej strony proponuję odłożyć zaplanowaną konferencję prasową na inny termin, jako że stały się tu dzisiaj rzeczy nieprzewidziane i niezaplanowane. Czy chciałbyś coś dodać jeszcze od siebie, doktorze?« – zwróciłem się do Henry'ego z uśmiechem. Nachyliłem się i do ucha szepnąłem: – »Pamiętaj… ty to nie ty, ja to ty, a tak naprawdę to chcesz order… bo widziałeś to wszystko w telewizji«.
Henry wytrzeszczył oczy, odwrócił się i odszedł w kierunku drzwi. Przez ułamek sekundy zrobiło mi się go żal. Był to jednak bardzo krótki ułamek sekundy.
»Przepraszamy wszystkich za niezaplanowany przebieg wydarzeń. Dobranoc.«
Wróciliśmy do pokoju gościnnego i Henry opadł bezwładnie na fotel. Z postaci starego, bladego, zmęczonego człowieka promieniowała wyczuwalnie słabnąca żądza zemsty.
»Nie podaruję ci tego… znam najlepszych prawników.«
»Posłuchaj i uspokój się. Jedno jest pewne, przyjacielu… przegrałeś. Nikt ci nie pomoże, a nawet bym powiedział, że sam nie będziesz szukał pomocy. Oprócz dzisiejszego przedstawienia stworzyłem jeszcze pewien system bezpieczeństwa. Jeżeli zrobisz jakiś gwałtowny, nieprzemyślany ruch przeciwko mnie i decyzji zamknięcia klinik, to zapali się przysłowiowe żółte światełko ostrzegawcze i na rynek medialny trafią dokumenty wszystkich twoich malwersacji finansowych włącznie z planowaną darowizną nieruchomości dla feministek. Wszystko mam udokumentowane. Wszystko. Sam wiesz najlepiej, że wszystko.«
»Zabiję cię…«
»To też ci nie pomoże. Moje żółte światełko zapali się automatycznie bez mojego udziału. Ale… nie bądźmy wrogami, Henry.«
»Proponujesz przyjaźń, sssskurwysynu?« – głos Henry'ego drżał przedzawałową wibracją.
»Proponuję rozsądek. Możesz mi nie wierzyć, ale moim celem nie było zniszczenie starego doktora, tylko tej pierdolonej instytucji, którą stworzył. Myślę, że mi się udało. Jeśli będziesz mi teraz skakał do gardła, to nie pozostawisz mi wyjścia i będę musiał cię zniszczyć. Jest jeszcze drugie wyjście…«
»Mam cię polubić?«
»Niekoniecznie. Wystarczy, że zamkniesz gębę i nie będziesz mnie prowokował. Jest w tej sytuacji i dobra strona… uważaj. Kliniki są już zamknięte, zamknąłem je za ciebie. Jeżeli cały dochód ze sprzedaży firmy przeznaczysz na dotacje dla grup antyaborcyjnych, to zwrot podatkowy z darowizny może być całkiem pokaźną emeryturą. Pięć budynków z parkingami na terenach miejskich, sprzęt medyczny i biurowy to w sumie ładne czterdzieści milionów. Masz okazję dokonać pierwszej uczciwej dotacji dla organizacji charytatywnych. Widzisz, nie jestem zupełnie bezdusznym skurwysynem, zostawiłem ci wyjcie ewakuacyjne.« »Czy mam ci dziękować?« – tak jak przez całą naszą znajomość, tak i wtedy Henry nie spojrzał mi prosto w oczy. »Jesteś bardzo sarkastyczny. Pogadamy, jak się otrząśniesz i przemyślisz nową sytuację.«
Wyszedłem, zostawiając doktora siedzącego na fotelu, w którym nie udało mi się go zastrzelić. Po drodze do domu zniszczyłem wszystkie rekwizyty użyte w najtrudniejszej sztuce teatralnej mojego życia. Następnego dnia rano w wiadomościach radiowych usłyszałem o samobójstwie doktora Henry'ego Rosswooda.
Myślałem, że będzie lepszym graczem, odwoła wszystko, posiedzi w szpitalu psychiatrycznym, kupi kilku prawników i wróci do swojej praktyki. Zaskoczył mnie słabością i załamaniem. Przyznaję, że nie było mi smutno. Nie zabiłem doktora. Można mnie jednak oskarżyć o spowodowanie jego samobójstwa. Czy żałuję tego, co uczyniłem? W żadnym przypadku nie. Zrobiłem to, bo mogłem, bo pozwalały mi na to wrodzone zdolności. Śmierć ludzka nie napawa mnie jednak radością. Do widzenia… mówił Karol Levicki".
Nagranie się skończyło. Trzech doświadczonych gliniarzy siedziało bez ruchu, nie wierząc temu, co usłyszało. W najśmielszej wyobraźni autorów podręczników policyjnych i wywiadowczych taki przebieg wydarzeń nigdy by nie powstał. Gdyby nie poszlaki i wiedza o faktach, które bezlitośnie potwierdzają prawdziwość historii Karola, nikt by w to nie uwierzył. Wieloletnie doświadczenie Toma i Larry'ego i moja młoda pewność siebie zamarły z otwartymi ustami. Karol dokonał tego, czego jeszcze nikt nie dokonał, oszukał osoby bliskie doktorowi, oszukał media, oszukał tysiące widzów, oszukał FBI. W ciągu kilkuminutowego przedstawienia sam zlikwidował sieć klinik aborcyjnych. Beznadziejne kręcenie głowami przerwał szef:
– Dlaczego ten facet się zabił? Straciliśmy geniusza.
– Zamiast go karać, FBI powinno mu zaproponować pracę – dodał Larry.
Siedziałem cicho, wyraźnie pamiętając, jak zlekceważyłem zadanie pod kryptonimem "Levicki". Miała to być strata czasu dla mnie – bohatera walki z prawdziwymi gangsterami.
– OK, jest piętnaście po siódmej, nie ma czasu na wnikliwą analizę tego niesamowitego przypadku. Zaraz tu będą nasi koledzy – przerwał rozmyślania Tom Norman. – Potrzebuję pół godziny. Wy w tym czasie idźcie załatwić łódź ze sternikiem, jakieś śniadanie i dużo kawy. Będę na nabrzeżu o ósmej. Jak się pojawią, to powiedz… cokolwiek, żadnych szczegółów.
W knajpie po drodze zamówiłem trzy śniadania i duży termos kawy z dostawą na posterunek policji wodnej. Larry Knott w tym czasie dyskutował o rozmiarze potrzebnej nam łodzi. Oprócz sternika miało nas być sześciu. Jedna łódź patrolowała północną część jeziora, więc pozostała nam otwarta, dziewięciometrowa łódź pontonowa typu RIB z silnikiem 300 KM, osiągająca prędkość do stu kilometrów na godzinę. Kilka minut przed ósmą na wybrzeże zajechał czarny chevrolet suburban. Trzech facetów w czarnych garniturach podeszło do nas szybkim krokiem. Kevin Brown na przywitanie wypowiedział pierwszą uwagę krytyczną:
– Nie rozumiem, dlaczego nie można na wyspę polecieć helikopterem. Czy to nie prościej?
– Dzień dobry. Zapytaj Toma, powinien zaraz tu być.
– Gdzie on jest?
– Bierze prysznic, pracowaliśmy całą noc.
– Derek, chciałbym zamienić z tobą kilka słów.
– Będzie na to czas, Kevin. To tamta łódź, do której wsiada pilot. Możecie się rozgościć – z rozmowy z Brownem wybawił mnie Larry.
Po kilku minutach pojawił się szef. – Zmieścimy się wszyscy? – pokazał ręką w stronę łodzi. – A gdzie śniadanie? Umieram z głodu.
– Właśnie nadchodzi – zrobiłem gest w stronę faceta niosącego trzy tekturowe pudełka i duży błyszczący termos. Odebrałem dostawę pachnącą jajkami na bekonie i ruszyliśmy w stronę naszej łodzi, w której Amerykanie już zdążyli się rozgościć.
– Cześć, Kevin! Już nie będziesz na mnie krzyczał?
– Co?
– Osobiście nie lubię, kiedy współpracownicy podnoszą na mnie głos. To pewnie przez to, że za długo jestem już szefem… i w ogóle za długo już chyba pracuję w tej branży.
– Wiadomość o samobójstwie, o nagłym końcu tak długo przygotowywanej akcji wyprowadziła mnie z równowagi. Przyznaję… – tłumaczył się Kevin usadzony spojrzeniem Toma Normana.
– Pozwolicie, że zjemy śniadanie – otwierając pudełko, przeprosił Tom. – Płyniemy na wyspę do Glacier Resort, na południe – odwracając się, rozkazał sternikowi.
Łódź odbiła od nabrzeża i powoli wypłynęła z wód przystani. Kiedy odwróciliśmy się w kierunku południowym, silnik zawył, nabierając prędkości, i uniósł do góry dziób łodzi. Mimo szumu i rozbryzgujących się na boki fal łódź pokonywała przestrzeń płynnie i bez wstrząsów, co pozwoliło nam nalać kawę do papierowych kubków. – Muszę przyznać… i nas zaszokował taki koniec sprawy – już bardziej przyjaźnie rozpoczął rozmowę Tom. Larry i ja dyplomatycznie zajęliśmy się jajkami na bekonie, próbując w milczeniu odgadnąć, w co gra Tom.
– Przesłuchaliście nagrania?
– Oczywiście. Nagrane są tylko rozmowy z pierwszych dni. Potem, z tego, co mówi detektyw sierżant Vescot, wynika, że Levicki ukradł zapalniczkę.
– Ukradł? Jak to ukradł?
– Derek…
– W zeszły piątek wysłał mnie do miasta po części do pompy i podczas mojej nieobecności przekopał moje rzeczy. Zniknęły zapalniczka i beretta. Nie umiem powiedzieć, jak to się stało, że domyślił się, kim jestem. Miał jakiś siódmy zmysł… W niedzielę wieczorem powiedział mi, że mam opuścić wyspę. Był wyraźnie załamany. Sprawiał wrażenie, jakby spodziewał się zasadzki, nagonki. Zeszłej nocy próbowaliśmy retrospekcyjnie, dzień po dniu, odgadnąć, gdzie popełniłem błąd. Niestety nie wiem – popatrzyłem na Toma wyczekująco.
– Wygląda na to, że jeżeli przez osiem lat nie udało wam się wyłuskać detali, to już tak pozostanie. Levicki coś przeskrobał, ale tajemnicę zabrał ze sobą do grobu. Tu jest twoja zapalniczka – Tom sięgnął do kieszeni. – Nic z tych rozmów nie wynika.
– Telefon i beretta – podałem przedmioty wyjęte z moich kieszeni najbliższemu agentowi. – Telefonem zrobiłem kilkanaście zdjęć z miejsca, w którym Karol Levicki odebrał sobie życie. Możecie zobaczyć.
– Dołączyliśmy już te zdjęcia do protokołu zdarzenia. Wyślemy wam kopie całości – potwierdził Tom.
– Tak od razu, bez próby walki, ucieczki… po prostu odebrał sobie życie? – nie dawał spokoju Kevin.
– Myślę, że to mógł być skutek życia w ciągłym napięciu przez wiele lat – próbowałem analizować sytuację. – Nie był wesołym człowiekiem.
– Zostawił cokolwiek, jakiś list? Jakąś notkę tłumaczącą taką desperację? – Nic. To znaczy zostawił list – grałem swoją nową rolę – ale są to tylko dyspozycje spadkowe w sprawie wyspy i Glacier Resort. Nie ma to żadnego związku z przeszłością ani ze śmiercią doktora Rosswooda, ani z samobójstwem.
– Co z wyspą? – zapytał Kevin. Podałem mu złożoną kartkę papieru.
– To jest kopia. Do końca swojego życia ma na niej mieszkać i prowadzić Glacier Resort Joe Mayoos, Indianin, jedyny przyjaciel Karola do niedawna mieszkający po drugiej stronie jeziora. – A, to ten, któremu spłonęła chałupa – Kevin był dobrze zorientowany w pracach przygotowawczych do mojego przyjazdu.
– Tak, to ten sam. Po śmierci Joego posiadłość ma być sprzedana, a cała suma przekazana w darze UFI, czyli United Families International, na prewencję aborcyjną.
– Co? Jest coś więcej o tej organizacji? Czy wspomina gdziekolwiek o jakimś ruchu antyaborcyjnym? – w oczach agenta zabłysła iskierka ciekawości i nadziei.
– Nic. Została wymieniona tylko raz w związku z instytucją, która ma otrzymać spadek – rozczarowałem Kevina.
Dwadzieścia kilometrów, które kilka dni wcześniej przepłynąłem w ciągu dwóch godzin, rozglądając się po okolicznych szczytach, łódź policyjna z trzystukonnym silnikiem przebyła w dwadzieścia minut.
Kończyliśmy śniadanie, kiedy na prawym brzegu w oddali zamajaczył czarny komin pogorzeliska. – Podpłyń bliżej, pod ten pomost – przekrzykując pęd powietrza, pokazałem na brzeg.
– Coś nie w porządku? – po raz pierwszy odezwał się Larry.
– Zniknęła łódź Levickiego. Zostawiłem ją wczoraj przywiązaną do pomostu i pojechałem do Revelstoke toyotą.
Podpłynęliśmy bliżej. Jeden z Amerykanów wstał z lornetką w dłoni. Ja też rozglądałem się zdziwiony.
– Jaka to łódź? Dwudziestostopowy, szary aluminiak? – zapytał agent z lornetką.
– Dokładnie. Widzisz ją?
– Stoi przycumowana do pomostu na wyspie.
– To ciekawe. Kto i po co dostał się na wyspę? Zostawiłem tam tylko zabezpieczone zwłoki Karola i dwa zamknięte w komórce psy – dołączyłem do grona uczciwie zdezorientowanych. – Ktoś tam jest. Widzę człowieka i psy.