"Nic ci to nie mówi? Za kilka tygodni wrócę z powrotem do mojego mieszkania… niewinny. Tak jak poprzednio otrzymam wyrok w zawieszeniu, a ty, glino, będziesz wściekły. Cha, cha, cha!"
"Zamknij się!" – krzyknąłem bez przekonania, wiedziałem, że ten kpiący ze mnie, piskliwy głos ma rację.
"Dlaczego? Nie lubisz słuchać przepowiedni? Nawet nie trafię za kratki. Nic nie możesz zrobić, przyjacielu. Jest nas coraz więcej, w każdym mieście, w każdym kraju, na każdym kontynencie. Jesteśmy wszędzie, nawet w sądzie, w rządach i w polityce.
Niedługo będą nas tysiące, setki tysięcy i poprzez naszych polityków i prawników wywalczymy sobie demokratyczne prawo do posiadania dzieci. Cha, cha! A ty, glino, i twoja banda będziecie patrzeć. I co??? I nic! Będziemy mieli swoje kina, bary i teatry, a ty, glino, będziesz słuchał naszych poleceń. Twoim nowym zadaniem będzie strzec naszych praw! Cha, cha, cha. Rozumiesz? Naszych praw obywatelskich zagwarantowanych przez nową, ogólnoświatową konstytucję i kartę praw obywatelskich" – Edgar stanął w rozkroku i patrzył mi wyzywająco w oczy.
"Siadaj!" – tym razem popchnąłem go tak mocno, że wylądował obok kanapy na plecach.
Wstał szybko, usiadł na kanapie i sięgnął po mały pilot służący do obsługi pomieszczenia. Przy pomocy tej zabawki można regulować temperaturę, wilgotność powietrza, światło, a nawet otwierać i zamykać drzwi i okna.
"Zostaw to!"
Nacisnął guzik otwierający główne okno salonu z widokiem na jezioro. Do wnętrza wtargnęła nagle lodowata fala grudniowego powietrza znad jeziora Ontario.
"A co by było, gdybym tak wyskoczył przez okno? Po karierze, co?"
"Zrobiłbyś to dla mnie?"
"Spróbujemy?"
"Siadaj!"
Robił, co chciał, a ja powoli traciłem pewność siebie. Zlekceważył znowu moje polecenie i podszedł do otwartego okna. Parapet, a raczej fragment ściany poniżej otwartej przestrzeni sięgał człowiekowi zaledwie do wysokości kolana. Takie rozsuwane automatycznie okna można było zamówić na specjalne życzenie pod warunkiem, że w mieszkaniu nie mieszkały dzieci. Takie prawo… chroniące dzieci przed wypadkiem.
"Gdybym tak wyskoczył podczas aresztowania, tobyś się z tego gówna nie wybronił, co, glino?"
"Dwanaście pięter…"
Edgar, prowokując, stał tyłem do otwartej, szarej, zimnej przestrzeni. Podniósł lewą stopę i oparł ją o marmurowy parapet.
"Boisz się? Byłoby po karierze. Wiesz, coś ci powiem – nagle zaczął innym tonem – kiepsko grałeś. Od razu, od pierwszego dnia wiedziałem, że nie jesteś jednym z nas. Powinienem cię zabić, na przykład otruć."
"Za późno. Odejdź od okna, usiądź na kanapie i wyciągnij przed siebie łapy".
"Ciekawe, czy zapamiętałeś dobrze i na zawsze te wszystkie piękne, głęboko wzruszający obrazy, które miałeś okazję tu obejrzeć. Będziesz je pamiętał na zawsze… czy nie są piękne… te twarze dzieci…" – to były ostatnie słowa Edgara Roskova wypowiedziane na tym świecie.
Nie odpowiedziałem już nic. Nie kazałem już mu więcej siadać. Nie groziłem użyciem broni. Zrobiłem dwa szybkie kroki do przodu i dwoma rękami popchnąłem go z całej mojej zgromadzonej nienawiści. Tracąc równowagę, rozłożył szeroko ręce, szukając podparcia. Jego szeroko otwarte oczy w obliczu śmierci nagle zmieniły wyraz, unikając do ostatniej chwili mojego wzroku. Obydwie stopy zostały na krótką chwilę na dywanie, kiedy ciężkie ciało przegrywało nieubłaganie sekundową walkę z grawitacją. Zatoczył w powietrzu kilka nieregularnych kół ramionami i… zniknął. Najzwyczajniej w świecie, bez hałasu czy krzyku zniknął z mojego pola widzenia. Zniknął z mojego życia. Zniknął ze swoją wizją świata rządzonego przez pedofilów. Nawet nie popatrzyłem w dół. Wyjąłem telefon, zadzwoniłem po karetkę i złożyłem krótki raport na temat wypadku, prosząc o przybycie specjalnej komisji cywilnej.
Na dachu chroniącym wejście do budynku, na wysokości pierwszego piętra, czyli po przebyciu jedenastu pięter, leżał w kałuży mokrego, czerwonego śniegu martwy jak jego wizja przyszłości. Nie poczułem kompletnie nic. Zabiłem człowieka. Nie miałem żadnego momentu zawahania, nie zastanowiłem się nawet przez sekundę, tak jak ty patrząc na skroń Henry'ego Rosswooda przez lunetę snajpera.
Fakt śmierci tego człowieka do dzisiaj nie przebił ściany mojej świadomości, nie czuję wyrzutów sumienia. Zrobiłem to z uczuciem… jakby to zrobił ktoś inny, a nie ja. Chcesz posłuchać o tym, co czułem? NIC! O czym myślałem?
Derek nie czekając na reakcję słuchacza, powiedział głośno:
– O NICZYM!
Zapadła długa cisza.
– Tego samego grudniowego wieczoru zostałem zawieszony w czynnościach oficera policji. Zabrano mi broń, identyfikatory, pozmieniano hasła i pozbawiono dostępu do informacji systemu komputerowego.
Proroctwo Edgara spełniło się w tym jednym punkcie, moja kariera dobiegła końca. Wstępnie zarejestrowano samobójstwo aresztowanego podczas zatrzymania i rozpoczęto oficjalne śledztwo, które trwa do dziś. Ponad trzy miesiące leżałem na kanapie, nie robiąc prawie nic. Potem zniesiono zakaz opuszczania miejsca zamieszkania, tak że mogłem wyjechać na narty i odwiedzić rodziców. Nadal jednak nie mogę wyjechać za granicę.
– Możesz. W każdej chwili możesz opuścić wyspę… i zniknąć. Nikt cię nigdy nie znajdzie.
– Mam żonę, którą bardzo kocham, mam dom. Nie mam zamiaru znikać i jak wyjadę z twojej wyspy, to udam się prosto do domu.
– A co będzie, jak cię skażą za morderstwo?
– Mam prawnika. A poza dzisiejszym nagraniem nie ma żadnych dowodów. Z tego nagrania też może mi się uda wykręcić. Wszystko, co mówię, mówię pod presją. Jestem związany, zniewolony i może mówię to, co byś chciał usłyszeć.
– Dokonałeś tego, czego ja nie mogłem, a powinienem. W obliczu bezradnego prawa uratowałeś dziesiątki niewinnych dzieci.
– Karol, jest już dawno po północy, już jest następny dzień. Daj mi mój telefon, pozwól mi zadzwonić i złożyć zwykły raport. Nie zdajesz sobie sprawy, czym może się skończyć akcja policyjna w takim przypadku. Nie chcę mieć cię na sumieniu.
– Jeszcze mi nie opowiedziałeś, skąd wziąłeś się w moim domu i co tu robisz. Nie myślisz, że ten drobiazg może mnie bardzo interesować?
– Po latach bardzo intensywnego działania nicnierobienie zepchnęło mnie bardzo szybko w depresję. Okazało się, że jestem znacznie mniej odporny, niż dumnie myślałem. Anna była wyraźnie zaniepokojona. Rano, w wolne dni, zwykle nie dawałem jej spać. Przed siódmą budziłem moją kobietę z wymowną czułością, a o ósmej byliśmy już w aucie, jadąc na kolejną wycieczkę. Byłem facetem, który nie mógł usiedzieć na dupie.
Nagle okazało się, że Anna nie mogła mnie wyciągnąć z domu. Spałem po szesnaście godzin na dobę, jadłem, przybierając na wadze, nie czytałem, nie oglądałem filmów… nic. Patrzyłem przed siebie. Wszystko, z karierą włącznie, zaczęło mi po prostu zwisać i powiewać. Sprawa i całe dochodzenie może trwać cały rok albo i dłużej.
W połowie marca, ciągle jeszcze jako zawieszony w czynnościach glina, dostałem coś w rodzaju propozycji nie do odrzucenia. Zaproponowano mi przyjazd na twoją wyspę w celu wysłuchania i nagrania twoich wspomnień. Dostałem tymczasowe przeniesienie do innego działu i delegację na czas nieokreślony, podpisaną chyba gdzieś "wysoko u góry".
Tym razem moi szefowie traktowali to zadanie poważniej niż ja. W mojej świadomości jechałem do czegoś w rodzaju sanatorium, żeby wyleczyć się z mojego chorobliwego marazmu.
Tak naprawdę to do dzisiaj nie wiem, czego oni szukają. Przestudiowałem przed wyjazdem detale twojego życiorysu. Wiedziałem, że jesteś wdowcem, że mieszkałeś w Kalifornii, że nagle zniknąłeś ze świata i pojawiłeś się na tej bezludnej wyspie.
– Nie dostałeś szczegółowych instrukcji, na co masz zwrócić uwagę?
– Prosiłem o coś takiego, o jakiś namiar, czego mam szukać. W odpowiedzi jednak usłyszałem, że jest to zbędne w przeprowadzeniu zadania. Mam po prostu nakłonić cię do wspomnień z przeszłości i nagrać to, co masz do powiedzenia.
– Ciekawe, co w moim życiu tak zafascynowało Kanadyjską Królewską Policję Konną.
– Nie zabiłeś aborcjonisty. Pamiętam, że w czasie jedynej, krótkiej rozmowy instruktażowo-motywującej wspomniano coś o ważności informacji, które możesz posiadać. Padło nawet hasło… wybory prezydenckie w USA.
– To ciekawe. Wydaje mi się jednak mało prawdopodobne, żebyś nie znał celu swojej misji.
– A mnie się wydaje, że ty znasz ten cel. Myślę, że to już nie zaszkodzi mojej karierze, jeżeli powiem ci, co wiem. Ja jestem tu dzięki mojej znajomości języka polskiego, ty coś wiesz, a Amerykanie chcą to coś wiedzieć, znacznie bardziej niż policja kanadyjska. Ja mam to coś nagrać i za pośrednictwem policji kanadyjskiej ma to dotrzeć do Amerykanów. Opowiesz mi, o co tu chodzi? Mam zgadywać? Domyślam się jedynie, że nieźle musiałeś namieszać, skoro ja tu jestem.
– Nie wiem, o co może im chodzić.
– Oczywiście, że nie wiesz. Im się, kurwa, coś przywidziało, prawda? Musisz wiedzieć. Mój pracodawca nie wysyła płatnych agentów zupełnie bez celu. Jak chcesz, możemy wyłączyć zapalniczkę.
– Czuję, że przestałeś być szczery.
– Mówię prawdę. Obawiali się, że jeżeli mi powiedzą, o co im chodzi, mogę zacząć podświadomie sugerować ci temat i wzbudzić tym twoje podejrzenie. Moi szefowie traktowali cię bardzo poważnie, a ja nie. Gdybym bardziej docenił przeciwnika, to może nie leżałbym związany jak ten…
– Baleron. W Polsce się tak mówiło – "związany jak baleron".
Karol zamyślił się i zapalił następne cygaro. Milczeli obydwaj, nie wiedząc, co mówić dalej.
– Powiedz, dlaczego, jeżeli podejrzewałeś, że nie jestem tym, za kogo się podaję, opowiedziałeś mi tak dużo? Czy nie prościej byłoby zwolnić mnie z pracy?
Na to pytanie nie było odpowiedzi. Karol nadal milczał.
– Uwierz mi w jednej sprawie i podaj mi mój telefon. Złożę spóźniony raport, powiem, że telefon wpadł do wody albo że nie mogłem doładować baterii. To bardzo ważne w tym momencie. Helikopter jednostki specjalnej może się pojawić nad twoją wyspą w każdej chwili…
Widać było, że Karol intensywnie analizuje w głowie wszystko, czego się dowiedział. W głębokim zamyśleniu przestał odpowiadać na pytania, chowając twarz za dymem cygara. Wyczerpany opowieścią Derek opadł z powrotem na poduszki, ocierając wolną ręką zmęczoną twarz. Za oknami była czarna, niczym nieporuszona noc. Wnętrze kabiny Dębowej rozświetlała żółtawym światłem migotliwa, jedyna lampka propanowa. Mijała druga, nieprzespana noc opowieści i obydwaj byli już zmęczeni tym dziwnym pojedynkiem. Jednak mimo zmęczenia zarówno Karol, jak i Derek wiedzieli, że nie mogą po prostu pójść spać i chwilowo zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Nie nadszedł jeszcze czas na opadnięcie kurtyny.
Karol zgasił cygaro, wstał i zabrał ze stołu zapalniczkę, zostawiając resztę rekwizytów.
– Zgasić ci światło? Idę do siebie. Rano będziesz mógł opuścić wyspę.
– Rozwiąż mnie i daj mi, do cholery, ten telefon!
– Dobranoc.
Drzwi cicho stuknęły. Karol wyszedł, zostawiając mnie nadal związanego na łóżku. Zabrał tylko swoją giwerę i zapalniczkę. Wyczerpany opadłem na poduszkę i na spokojnie zacząłem analizować sytuację. Bezwzględna ciemność krótkiej, majowej nocy świadczyła o tym, że do świtu było jeszcze sporo czasu. Emocjonalne wyczerpanie wspomnieniami ciemnych momentów mojego życia unieruchomiło mnie na jakiś czas. Przeleżałem, myśląc, może nawet pół godziny, zanim zwyczajnym, codziennym ruchem otarłem dłonią pot z czoła. W słabym świetle propanowej lampki przyglądałem się mojej lewej ręce, którą Karol, wychodząc, zapomniał przywiązać z powrotem do brzozowej żerdzi. Jak archeolog drogocenne znalezisko tak ja obracałem przed oczami swoją własną, wolną dłoń. Lepiej późno niż wcale. Pamiętam, jak pomyślałem: "Może Karol celowo dał mi szansę ucieczki i zniknięcia?". Nawet przy pomocy jednej wolnej ręki niełatwo było uwolnić się z ciasno zaciągniętych plastikowych pasków. Pod pasek, którym w nadgarstku była związana prawa ręka, mogłem wsunąć tylko jeden palec. W zasięgu mojej wolnej ręki była jedynie bezużyteczna, plastikowa butelka po wodzie i mój zegarek, ciągle jeszcze leżący tarczą w dół. Była prawie trzecia. Wolną ręką przeniosłem zegarek do związanej ręki, żeby ręce zaczęły ze sobą współpracować. Nowoczesne zegarki nie mają szkiełka, które mogłoby posłużyć za narzędzie do przecięcia więzów, a cyferki wyświetlają się pod miękkim okienkiem z plastiku. Na szczęście okrągła klapka na spodzie zegarka, pod którą jest schowana bateria i reszta części elektronicznych, miała całkiem ostrą krawędź nadającą się do tego celu. Po piętnastu minutach zwariowanego piłowania zaciskowy pasek pękł, uwalniając prawą rękę. Mocne uderzenie pięści i kilka szarpnięć obydwiema nogami naraz posłały w powietrze brzozowe drzazgi. Paski zaciskowe nadal pozostały na moich nogach, ale udało mi się zsunąć je z przełamanej żerdzi. Byłem wolny. Po dwudziestu czterech godzinach w pozycji leżącej czułem lekkie odrętwienie całego ciała. Przede wszystkim udałem się do łazienki i z nieopisaną ulgą odrobiłem zaległości w dziedzinie oddawania moczu. Opłukałem twarz zimną wodą i wypiłem dwie szklanki kranówki.
Po powrocie do pokoju rozejrzałem się w koło. Na stole nadal leżał mój telefon satelitarny, kabelki, paszport… zniknęły broń i zapalniczka. Zostało pięć godzin do rozpoczęcia prawdziwej akcji interwencyjnej przez moich przełożonych. Włączyłem telefon, symbol baterii zabłysnął w kolorze żółtym, co oznaczało dwadzieścia pięć procent pojemności ładowania. Powinno wystarczyć. Wybrałem numer kontaktowy i hasło. Nikt nie odpowiedział i włączyła się poczta głosowa. Zacząłem stękać mało zrozumiałym bełkotem.
– Mówi Derek Veskot… Eee, raport opóźniony o dziewiętnaście godzin. Sytuacja pod kontrolą. Następny kontakt jutro, w poniedziałek, dwudziestego piątego maja. Będę w Revelstoke. Koniec.
Szybko przerwałem połączenie, oszczędzając baterię, i schowałem telefon do kieszeni. Ubrałem się i przez okno niewidoczne z domu Karola wyśliznąłem się zimną, ciemną przestrzeń nocy. Powoli zbliżyłem się do domku sauny, na lewo od którego w odległości najwyżej trzydziestu metrów stał dom Karola. W zupełnej ciemności dostrzegłem kontur sąsiedniej kabiny, co oznaczało, że u Karola było jeszcze zapalone światło.