Dopiero ostatnio wpadła mi w ręce książka A. Pruszyńskiego dot. stosunków Polaków ze starszymi braćmi w wierze. Polecam; porusza ona szereg ciekawych aspektów pojawiających się na styku tych odmiennych kulturowo nacji, dawniej i obecnie.
Stereotyp Polaka, co to wysysa antysemityzm z piersi matki (a co z tymi karmionymi butelką?) nie bardzo współgra z faktem, że najwięcej drzewek posadzonych przez sprawiedliwych wśród narodów świata ma polskie korzenie, bo posadzona jest przez naszych rodaków. Ano, twierdzą uparcie starozakonni, bo w Polsce było największe w Europie skupisko Żydów. Prawda. Ale dlaczego – odbijamy pałeczkę – właśnie tam się najchętniej osiedlali? I znowu – byliśmy traktowani jako obywatele drugiej kategorii (getta ławkowe, ograniczenia dostępu do pewnych zawodów itp.).
A jak zachowaliście się w latach 1939-41 na terenach przez armię CCCP "wyzwalanych", kiedy to w czerwonych opaskach i pod takimiże sztandarami rzucaliście się w ramiona, jakkolwiek by było najeźdźców? Skąd wzięliście wtedy tyle płótna? Chyba popruliście wszystkie pierzyny? Tak wam widocznie leżał na sercu los uciśnionych i eksploatowanych przez polskich panów, biednych chłopów ukraińskich i białoruskich. To by było bardzo szlachetne, tylko nieco przesadzaliści z denuncjowaniem do NKWD polskiej inteligencji, która dzięki temu znalazła się, chcąc nie chcąc, na gościnnej ziemi radzieckiej. Sowieckim służbom trudno byłoby się samem rozeznać – kto jest kto – bez waszej pomocy. Dla nich w porównaniu z rosyjskim standardem życia, wszyscy wyglądali na bogatych burżujów. Wiedzą sąsiedzi jak kto siedzi (Gross).
No cóż. Fortuna kołem się toczy. Czasami zbyt szybko. Nagle czerwony kolor stał się niemodny. Zastąpił go feldgrau Wehrmachtu, czarny SS i brunatny SA. A dla was niebieskie gwiazdy. Prosty lud polski, no bo wierchuszkę z niego pomagaliście gorliwie zdjąć, trochę się do was sąsiadów przez te prawie dwa lata zraził, a nawet tu i ówdzie wykazał pewną mściwość (np. Jedwabne), a przecież przez wieki żyliście zgodnie (znowu Gross).
A historia, jak historia, znów się kołem potoczyła. W latach 1944-45 "apiać" się w Polsce zaczerwieniło. Zadęto w propagandę (oj, potrzebna była!). Okazało się, że z około trzech milionów Żydów, sześć milionów wymordowali okrutni naziści. Ba, nawet podobno robili z ludzi mydło! I tylko ogarniała lud polski, który widział, że w tym rachunku coś się nie zgadza – dziwota, iż znowu zaroiło się od starszych braci w wierze (w wierze w komunizm) w urzędach bezpieczeństwa, milicji, komitetach PPR, oczywiście tylko na najwyższych stanowiskach. Z powrotem z mydła... – nie, lepiej urwijmy ten okrutny żart (kto wtedy żył, na pewno go pamięta). Ot, takie przekomarzanie się. Kto komu i co komu do jemu. I choć Żydzi ciągle z nas zejść nie chcą (a to polskie obozy koncentracyjne, a to oddajcie nam, co nam Niemcy zabrali, i temuż podobne), to nie jesteśmy już, jeśli kiedykolwiek byliśmy, dla nich problemem nr 1. Ich maleńkie, ciasne, ale własne państewko jest jak wysepka w morzu arabsko-islamskim. Trudno, przekomarzania przekomarzaniem, ale jak tu im, Izraelitom, nie kibicować? Pamiętam reportaże z wojny "sueskiej" w roku 1956, w których dziennikarze obserwatorzy komentowali fakty np. wydawania przez oficerów komend po hebrajsku, ale opieprzania marudnych żołnierzy po polsku. Kiedy izraelski wóz bojowy zakopał się w piachu, oficer domagał się, aby dziennikarze (a była ich akurat spora grupa na miejscu) pomogli go odkopać. Na zdecydowaną odmowę – jesteśmy tylko obserwatorami – zareagował krótko i po polsku – inteligencja psiakrew! Nasuwa się refleksja, na ile dobrze wyszkolona polsko-żydowska kadra wojskowa przyczyniła się do tego, że w tych pierwszych, najtrudniejszych dla nich latach, nie zostali całkowicie zasypani piaskiem przez Arabów. Pół wieku minęło, ale mnie (i chyba nie tylko) te zdarzenia ustawiły jako kibica – wiadomo której strony.
No cóż, lata mijają, wiosna za wiosną, ta poprzednia była "arabska". Przy pomocy NATO uciśnione masy zrzuciły jarzmo okrutnych tyranów: Kadafich i Mubaraków dawniej tak hołubionych. Dzięki temu władza przeszła w ręce junt wojskowych poprzetykanych patriotycznym bractwem muzułmańskim. Zwłaszcza ci ostatni gorliwi wyznawcy religii miłości, szykują się – na razie tylko w słowach, bo jeszcze się boją – do rozprawy z okupującymi "ich" Palestynę syjonistami. Ale żeby noże nie rdzewiały, używają ich dla wyprawy (plus kałasznikowy) do mordowania chrześcijan w swoich krajach. Tak nakazuje brodaty prorok i jego następcy. No żeby pokazać, że nie zasypiają gruszek w popiele, wystrzelą od czasu do czasu jakąś domowej roboty rakietkę, która – bo z celowaniem słabo – przesypie trochę piasku, dając Izraelowi gotowe argumenty w nieustających pokojowych rozmowach.
Synaj, który pacyfista Carter nakazał oddać pokonanemu Egiptowi (ziemie za pokój), to też doskonała baza wypadowa. Ale na razie Arabowie po paru twardych lekcjach odważają się syjonistów tylko lekko szczypać.
A bywszy prezydent Carter, choć już wiekowy, ciągle jest w estymie u amerykańskich lewaków, uśmiecha się szeroko i wygląda na bardzo zadowolonego z siebie. Ma wszak po tych okropnych Reaganach i Bushach godnego następcę na amerykańskim tronie. Mało kto dziś pamięta, że Carter nie potrafił (nie chciał zapewne) pomóc pewnemu sojusznikowi USA, szachowi Iranu. Ba, nie potrafił nawet obronić własnej ambasady w Teheranie. A przecież wystarczyło wysłać "a few marines" i razem z siłami szacha "uciszyć" krzykliwych tzw. studentów. Bezsiła Ameryki była wtedy żenująca. Gdyby Reza Pahlawi nie upadł – nie byłoby dwóch wojen z Irakiem i obecnego zagrożenia nuklearnego ze strony szalonych islamistów. No, ale nie ma już republikanina Reagana ani znienawidzonych przez lewaków Bushów. Jest na nieszczęście dla Izraela (i chyba nie tylko) znów demokrata Hussein Barack. Oby historia się nie powtórzyła! Reagan niewiele, ale się jednak spóźnił. Czy i teraz, zanim (jeżeli) republikanie odzyskają władzę – Iran narobi poważnych kłopotów? Prezydent Obama otwarcie krytykuje wojowniczą postawę Netanjahu (Netanjahu to nazwisko przybrane. Ojciec premiera urodził się w Warszawie i nazywał się Milejkowski. Coś tak jak z pierwszymi izraelskimi oficerami!), który chciałby interweniować, póki nie jest za późno. Mały nalocik na instalacje nuklearne pozwoliłby uniknąć w przyszłości czegoś znacznie gorszego. No cóż, przekazanie władzy republikanom może nastąpić dopiero w styczniu przyszłego roku. Ale czy nastąpi? To wcale nie jest pewne. Na razie Obama prowadzi. Szuka nawet międzynarodowego poparcia u Miedwiediewa i Putina (!). Nie przeszkadzajcie mi teraz, proszę! Może wygrać drugą kadencję, to ponura perspektywa dla Żydów, a za przyjaźń Rosji trzeba będzie zapłacić. Szykuje się ciekawa rozgrywka. Tyle się mówi o potędze żydowskiego lobby w USA i w ogóle na świecie. Azali mit to tylko?
Trzymają banki, media, są widoczni w polityce. W Hollywood rządzą Żydzi, powiedział kiedyś oficjalnie Marlon Brando. Potęga Żydów w Stanach to prawda, czy tylko celowy pijar? Są na pewno zwarci i solidarni. I na pewno nie chcą Baracka. To nie ulega dziś wątpliwości. Izrael jest w niebezpieczeństwie. Ich media niedwuznacznie się w tych sprawach wypowiadają. To, że Iran pod rządami ajatollahów jest nieobliczalny, to wszyscy widzą. Potęgą jednak zagrażającą światu nie jest i nigdy nie będzie. Może jednak spowodować, że w Izraelu nie tylko morze będzie wkrótce martwe. Czy Netanjahu zdecyduje się na samodzielną akcję wbrew stanowisku USA?
Czy Żydzi podejmą próbę przeszkodzenia Obamie w wygraniu jesiennych wyborów i czy taką możliwość mają? Oto jest pytanie! Mają siłę czy nie? W czasie Holokaustu okazało się, że jej nie mieli. Czasy się jednak zmieniły na ich korzyść. Jak dalece, zobaczymy.
Polonia amerykańska – jak zwykle jest podzielona. Lubiliśmy Reagana. Ale Brzeziński popiera Obamę. Był też przecież "zausznikiem" Cartera. My, niestety – mimo liczebności – lobby w USA nie mamy. Żydzi je mają. A jak silne, przekonamy się w listopadzie. Żyjemy w ciekawych (politycznie) czasach. Pruszyński analizuje przeszłość. Ja teraźniejszość – i próbuję prognozować. Jestem za samodzielną akcją Izraela – a nawet przeciw. Myślę, że wbrew Husseinowi Barackowi ją przeprowadzą. A on nic nie zrobi, bo jakkolwiek by liczyć głosy, to Żydzi mają ich w USA więcej niż Arabowie. A Obama jest zależny od vox populi.
Wkrótce będziemy mieli sportowe zapasy piłkarskie w Polsce i na Ukrainie. Potem olimpiada w Londynie. To porywające, ekscytujące emocje. Wielu kibiców zedrze sobie gardła na stadionach i przed telewizorami. Wielu połamie sobie resory na naszych nieco wyboistych drogach budowanych i unowocześnianych przez ministrów energicznego i dającego z siebie wszystko naszego rządu (cytat PO) albo ślamazarnego, nieudolnego rządu niekompetentnych szemranych kolesiów (cytat PiS). Niepotrzebne skreślić – po uważaniu. Emocje sportowe jednak szybko przemijają. No, chyba że spadkobiercy i następcy "Orłów Górskiego" sprawią nam niespodziankę jak w 1974 r. na Wembley! Śpiewało się kiedyś "piłka jest okrągła, a bramki są dwie". Ech! Pomarzyć można. Polska gola, Polska gola, taka jest kibiców wola! Inne zmagania polityczne, których efekty świat może długo pamiętać, czekają nas na koniec roku. Niestety, ciemno to widzę, i to nie tylko z powodu koloru skóry jednego z kandydatów do (ciągle jeszcze) Białego Domu. Jak mówi mądre – bo zawsze się sprawdza – polskie przysłowie: na dwoje babka wróżyła.
Proszę, nie szczypcie nas dawni sąsiedzi (znów Gross). Macie siłę przebicia – czy ta wasza "potęga" to nadmuchany (łatwy do przebicia) balonik?
Jan Ostoja
Toronto
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!