Ludzie rozumni powtarzają: nie ma takiego zła, którego rząd nie zechciałby uczynić obywatelom, gdy zacznie mu brakować pieniędzy. Najlepszym dowodem nadwiślańskie przedsięwzięcie, przebiegle zatytułowane "reforma emerytalna", autorstwa rządowej sitwy.
Ludzie, którym słoń nastąpił na uszy, niekoniecznie czynią krzywdę swoim bliźnim. Tak naprawdę skrzywdzić nas mogą wyłącznie ci, którym diabeł walcem rozjechał sumienia. Taka jest widać parlamentarna większość, pod dyktando tuskopolaków nowelizująca ustawę o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Nowelizująca nie tylko wbrew woli wyrażonej przez znaczący statystycznie odsetek polskich obywateli, ale i w sposób urągający zdrowemu rozsądkowi oraz przyzwoitości. Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK: "Prezentując swą pogardę dla ludu w iście wschodnim stylu, dopchnięto ustawę o podniesieniu wieku emerytalnego do 67 lat, nawet nie tyle kolanem, co buciorem".
GUSTOWNY CAŁUN
Swoją drogą, rządowym biurokratom czy parlamentarzystom nie ma się co dziwić. Sami mają na siebie harować? Przy tak lichych uposażeniach, a coraz obfitszych wymaganiach? Przy tych stadach krewnych i rozrastającej się nieprzytomnie trzodzie znajomych, którym przecież też trzeba dać zarobić nieco publicznego grosza? Niechaj więc na pensje nadzorców pracują inni, choćby do śmierci. Potem w majestacie bandyckiego prawa odłożone przez nich pieniądze przywłaszczy się, zmęczone zwłoki zutylizuje – i pozamiatane.
Ustawa, o której mowa, podwyższa wiek emerytalny do 67. roku życia i zrównuje go dla kobiet i mężczyzn. Począwszy od 2013 r. wiek emerytalny obowiązujący obecnie będzie wzrastał o trzy miesiące każdego roku. Tak, by mężczyźni przechodzili na emeryturę w wieku 67 lat w 2020 roku, a kobiety w wieku lat 65 w roku 2040. Ciekawostką jest przy tym gustowna firaneczka (firaneczka w samej rzeczy przypominająca kir, woal czy całun), jaką wprowadzane rozwiązania osłania Platforma Obywatelska. Otóż w terminie do końca przyszłego roku minister pracy ma przedstawić Sejmowi program "wspierania zatrudnienia i aktywizacji zawodowej osób powyżej 60. roku życia" (w tym miejscu warto zauważyć i ten niuans, iż poparcia sejmowej większości nie uzyskała propozycja Prawa i Sprawiedliwości, nakazująca rządowi opracowanie takiego programu jeszcze w tym roku).
ROZWIĄZANIE KWESTII POLSKIEJ
Że rządowi chodzi wyłącznie o pozory, więc o typowe mydlenie oczu, dowodzą katastrofalne efekty podobnego programu, przygotowanego przez platformersów dla osób "50+". Mimo wydatkowania na ów program na przestrzeni dwóch lat około 8 mld zł, zatrudnienie w tej grupie wiekowej wzrosło zaledwie o 2 proc. Bezrobocie wśród Polaków w wieku ponad 55 lat jest rekordowe. W grudniu 2011 roku zarejestrowanych było u nas blisko ćwierć miliona takich osób. Co czwarta pozostawała bez pracy więcej niż dwa lata. W rocznikach 50+ przeciętnie zatrudnionych jest zaledwie 37 proc. osób. Tak więc Polacy, którzy po ukończeniu 50 lat stracą pracę, na świadczenia emerytalne będą musieli poczekać nawet kilkanaście lat.
Najwyraźniej rządowi Donalda Tuska chodzi o jedno, mianowicie o radykalne (ostateczne?) rozwiązanie kwestii polskiej. Bo wiadomo, że przeciętny Polak przeżywa w zdrowiu 86 proc. swego życia, a przeciętna Polka 84 proc. Tym samym niewiele osób urodzonych w Polsce w latach 1950-2000, ma szansę dożyć emerytur. Tym bardziej w chorobie, na szpitalnych łóżkach. Mało tego, proplatformerscy "eksperci" przekonują, że wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat uzasadnione jest wydłużeniem przeciętnego trwania życia kobiet do 80,5 lat, zaś mężczyzn do 71,5 lat. Niestety, nikt z nich nie dodaje, iż prognozowane parametry być może osiągną dzieci urodzone dopiero w... 2010 roku. Z danych GUS wynika wprost, iż mężczyźni urodzeni na początku lat 50. będą żyli 58 lat, a kobiety urodzone w tym czasie 64 lata. Zaś mężczyźni urodzeni na początku lat 90. dożyją przeciętnie 66. roku, a kobiety 75.
EMERYCIE, ŻYJ KRÓTKO
Tak czy inaczej, ludzie płacący składki przez cztery czy pięć dekad, albo nigdy nie będą mogli skorzystać z owoców swojej pracy, albo będą się nimi cieszyć, na szpitalnych łóżkach oczekując na eutanazję. Mamy jak najwcześniej zaczynać pracę zawodową, w jej trakcie bez protestów pozwalać łupić się do gołej skóry, a następnie jak najpóźniej tę harówkę kończyć – zaraz potem masowo kładąc się do trumien. Być może ta świadomość jest okolicznością wzbudzającą największą niechęć zarówno do zmian tak bezwzględnie zadekretowanych przez aktualny rząd, jak i do samego rządu.
"Żeby emerytura była godziwa, no to niestety – mówmy o przykrych rzeczach, ale jest to konieczne – przejście na emeryturę musi być na tyle późne, żeby oczekiwana przeciętna długość życia nie była bardzo długa" – obwieszczają tymczasem rządowe usta językiem rodzimego nadzorcy deficytu budżetowego, przez niektórych nadal nie wiedzieć czemu uważanego za polskiego ministra finansów. Ale dane statystyczne pokazują wyraźnie, iż rządzącym wcale nie chodzi o emerytury wyższe, a jedynie o krótsze. Dla porównania: statystyczny Francuz żyje na emeryturze 15 lat. Szwed lat 13. Holender, Hiszpan i Grek – 12. Austriak, Niemiec, Anglik, Fin oraz Portugalczyk – 10. Tymczasem Polak "cieszy się" emeryturą zaledwie cztery lata. A i tak przez cały ten okres licząc na pomoc finansową rodziny albo pożyczając pieniądze w bankach. Nie po to, by podróżować po świecie, ale by końcówce życia nadać przynajmniej podstawową jakość.
Aby ocenić prawdziwe intencje ludzi "prowadzących" zza kulis Donalda Tuska i ferajnę jego totumfackich, człowiekowi rozumnemu żadne inne dane nie są już do niczego potrzebne. Wystarczy tego również po to, by należycie ocenić zachowanie i wybory tuskopolaków. Pora najwyższa na rozliczenia.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!