Wiedza o rzeczywistości to zaledwie początek. Niepozorny przyczółek. Punkt widokowy, z którego można dostrzec właściwą drogę. Ludzie przyzwoici w tym miejscu wybierają wyzwanie: zmianę zastanego na pożądane.
Przy okazji wygłaszania pryncypialnej krytyki "polowania na sędziego Tuleyę", wielce zatroskany prezydent Komorowski raczył pochylić się nad deficytem poszanowania sędziów i sądów, zauważając w tym obszarze Rzeczypospolitej wyraźny niedostatek. Bynajmniej nie w sobie, o nie, a tylko wśród swoich rodaków. O sobie na pewno nie myślał. Zresztą w tym momencie mniejsza z tym, kto i w kogo rzuca kamieniem, i czy aby na pewno do takiej postawy pan prezydent dysponuje wystarczającą legitymizacją. Ważne, iż przy tej samej okazji głowa państwa nie odważyła się wspomnieć, że na szacunek wypada sobie najpierw zasłużyć. Pewnie nie było tego na kartce z przemową.
Ale korzystając z nadarzającej się okazji, proponuję odrobinę inną perspektywę. Otóż nie mam wątpliwości, iż gdyby ktoś usiłował zadać dziś pytanie, czy w wolnej Polsce udało się zbudować kompetentny, bezstronny, sumienny i rzetelny wymiar sprawiedliwości, czy wznieśliśmy struktury systemowe, do których obywatele mieliby zaufanie, niechybnie byłyby to pytania z gatunku mało rozsądnych. Te właściwe powinny brzmieć: czemu przez ponad dwie dekady to się Polakom nie udało i dlaczego gorzkie spostrzeżenie Waldemara Łysiaka sprzed wielu lat ("W Polsce istnieje prawo, ale nie istnieje sprawiedliwość") nic nie straciło na aktualności, przeciwnie, czemu z każdym rokiem nabiera mocy?
Nie ma to, tamto: nadwiślański aparat sprawiedliwości jest ślepy jak trzewiki Moniki Olejnik, głuchy jak tipsy Doroty Rabczewskiej i zepsuty niczym charakter policjanta drogówki. Na dodatek często sprawia wrażenie kokoty, umęczonej po całonocnej szychcie. Nie ma dostatecznie twardych "cojones", by skoczyć do gardeł swoim ciemiężycielom – tym, którzy gwałcili go przez długie dziesięciolecia, począwszy od 1944 roku. Czy zniewolili polską praworządność ze szczętem – oto jest pytanie.
Pytanie ważne, może nawet najważniejsze, skoro w kraju położonym między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca o sprawiedliwości rozstrzygają de facto znajomości, pieniądze oraz władza, zaś maluczkich odsyła się po sprawiedliwość do bogini Temidy. Co często oznacza, że odsyła się ich do diabła.
Zjeść naiwnych
Do diabła usiłuje się również odesłać ludzi pytających o rodzinne koneksje dzisiejszych decydentów, a to z kolei przy okazji przekazania opinii publicznej informacji o przeszłym statusie zawodowym matki pewnego sędziego.
"Owady łajnolubne" – strzyknął komentarzem jak śliną Tomasz Lis, dając tym samym świadectwo przemożnego szacunku dla przeciwnika politycznego. Lis napisał tak o ludziach, którzy wyrazili zainteresowanie biografiami person, we współczesnej Polsce zasiadających na świecznikach. Racji w bełkocie Lisa tyle, że rzeczywiście to, co tkwi w życiorysach wielu świecznikowych bytów, to bardzo często łajno.
Dlatego powiadam: ludzie podobni Lisowi, odstręczając od własnych i cudzych życiorysów, oszukują nas. Nie pozwólmy zgnieść w sobie przyzwoitości. Dziecko nie dziedziczy przewin swoich przodków, natomiast wartości, którym hołdują czy hołdowali ich rodzice, nie pozostają bez wpływu na sposób, w jaki dzieci te postrzegają i rozumieją świat. I dlatego kpiną ze zdrowego rozsądku jest rozpowszechnianie poglądu, głoszącego, jakoby korzenie rodzinne, kulturowe czy etniczne pozostawały bez wpływu na wychowanie, wynikające z wychowania przekonania, wynikające z przekonań wybory oraz wynikające z wyborów opinie i osądy, za pomocą których własne wybory racjonalizujemy.
Krócej: nikt nie bierze się znikąd. A nasze korzenie mają na nas wpływ – bezsprzecznie. Zakłamywanie tej oczywistości bierze się ze złej woli, i to jest jedna rzecz, natomiast ignorowanie owego faktu – i proszę to sobie naprawdę bardzo starannie przemyśleć – jest świadectwem zatrważającej i samozgubnej naiwności. A we współczesnym świecie naiwnych się zjada.
Medialna berbelucha
Zatem strzeżmy się naiwności i abstrahując od matki tego czy innego sędziego, zapytajmy: kim byli rodzice ludzi, którzy dysponują dziś największymi wpływami w biznesie, mediach, polityce? Z zaułków jakich mrocznych aksjologii się wywodzą? Jak brzmiały kryteria ich moralności politycznej? Jakim wartościom służyli i w związku z tym jakie wartości mogli przekazać swoim potomkom? I tak dalej, i tak dalej.
Rozumiem powyższe wątpliwości i znam dla nich uzasadnienie. Wiem, że dzień dzisiejszy oraz przyszłość Polski warte są dokładnie tyle, ile warte są zasady moralne, kształtujące sumienia ludzi, którzy w Polsce odpowiadają za polskość. Tym bardziej drażni mnie ślepota przeciętnego Polaka. Zaś przeciętny Polak nie dostrzega tych oczywistości, ponieważ prawdy tej nikt nie pokazuje mu w telewizorze, nie wygłasza w radiu, nie publikuje w gazecie. Przeciętnemu Polakowi spacyfikowano część mózgu odpowiedzialną za krytyczną analizę i wnioskowanie. Jak tego dokonano? Przemilczając pewne informacje na śmierć oraz troszcząc o obudowywanie tych, których zamilczeć nie sposób, odpowiednim kontekstem. W efekcie przeżarty medialną berbeluchą rodak obserwuje, co dzieje się dookoła niego, lecz nie potrafi wzbudzić w sobie refleksji, co może oznaczać fakt, że dzieje się akurat to, co się dzieje. Albo dlaczego pokazują mu to, co pokazują, a nie cokolwiek innego. "Fatalna fikcja, rozpanoszona u nas, przeżera już nie tylko obyczaje, ale psychikę narodu. Wierzymy i widzimy to tylko, co widzieć chcemy, a nie to, co jest zgodne z rzeczywistością" (Józef Mackiewicz).
Demokracja skaleczona
Zaglądajmy w życiorysy ludziom ze świeczników. Zaglądajmy tym bardziej, im bardziej ten i ów od zaglądania w życiorysy nas odstręcza. Oni wiedzą, czemu to robią i co chcą przed nami ukryć. Zaręczam: wszystkim ludziom przyzwoitym ta wiedza również się przyda. To dla niektórych bardzo niewygodne, lecz w sumie wcale nietrudne (co więcej właściwe i zawsze na miejscu): wydać właściwą opinię o ludziach, którzy swoją dzisiejszą pozycję zawdzięczają rodzicom aktywnym w aparacie represji PRL.
Z perspektywy interesów wspólnoty, postawa antenatów zawsze jest czynnikiem znaczącym, zwłaszcza wtedy gdy determinuje pozycję potomków. Albowiem niezmiernie istotne jest (i powinna to być wiedza dostępna opinii publicznej bezwzględnie), w jaki sposób dzieci wczorajszych decydentów zbudowały swoje dzisiejsze pozycje zawodowe i społeczne: w opozycji do postaw rodziców czy zgodnie z nimi bądź nawet dzięki nim. Ci, którzy tę pozycję wznoszą dzięki określonym wyborom dokonanym przez rodziców, wyborom jednoznacznie złym, zasługują co najmniej na ostracyzm. Tacy ludzie sami to wiedzą i dlatego tak bardzo boją się naszej oceny.
A między nami w samej istocie nie brak nikczemników. Ludzi uwikłanych w przeszłość w takim stopniu, że trudno im ją przekreślić, w takim razie musieliby bowiem przekreślić samych siebie. Nie dziwota, że temu i owemu zależy, by wszystkie przejawy nepotyzmu nomenklaturowego, kulturowego czy etnicznego, ukryć w czarnej dziurze naszej niewiedzy. Komu i dlaczego?
* * *
I na koniec w powyższym kontekście przypomnienie bodaj najważniejsze: wspólnotowe wybory dokonywane w oparciu o niedobór wiedzy zawsze są jałowe, niejako z definicji kalecząc demokrację śmiertelnie. Jak to ujął Lech Kaczyński na jednym z seminariów w Lucieniu: "Elementarny mechanizm demokratyczny nie może funkcjonować przynajmniej w miarę sprawnie, jeżeli rozeznanie potoczne – bo to z punktu widzenia mechanizmu demokratycznego jest najistotniejsze – tak bardzo odbiega od rzeczywistości".
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!