Wigilia. Dzwoni telefon. To dobry znajomy Stefan, dzwoni z Nowego Jorku. Przyjechał do USA z Polski w okresie przemian "solidarnościowych". Inżynier elektryk. Dzisiaj, można by powiedzieć, model Amerykanina, z wyjątkiem przekonań religijnych, bo w niedzielę zaobserwowano go na klęczkach w katolickim kościele. Zawsze był za rządem i za każdą amerykańską wojną, głównie dlatego że nie miał synów w wieku poborowym, a sam był już za stary na komandosa (Marines). W każde święto narodowe flagę amerykańską wywieszał. Nigdy go z pracy nie wyrzucano, chyba że firma plajtowała, co zdarzało się ostatnio nieco częściej. Ma od lat obywatelstwo amerykańskie. Mieszka w okolicy Nowego Yorku.
Co słychać? Jak leci? – zapytałem. Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia! Niestety nie mogę się cieszyć, bo zwolnili mnie z pracy, powiedział Stefan. Dlaczego? Czy twoja firma plajtuje? Nie. Nie plajtuje, ale zarząd w Belgii stwierdził, że produkcja w Chinach będzie tańsza. Nie mogę narzekać, bo dali mi dobrą odprawę, ale ze znalezieniem innej pracy będzie mi tym razem trudno. Mam już 60 lat. Wiele fabryk w mojej okolicy zlikwidowano. Przez ostatnie dwa lata wysyłano mnie do Chin, abym uczył Chińczyków naszej produkcji. Nawet byli pojętni. Nauczyli się szybciej, niż się spodziewałem. Byłem z nich dumny. Teraz nie wiem, co z sobą zrobić, bo czuję się w pełni sił i chciałbym jeszcze popracować i być przydatny. Problem ma także moja żona, Genia. Jest o 10 lat młodsza ode mnie i pracuje jako księgowa w wielkiej firmie. Dobrze zarabia, ale ostatnio wysłali ją do Indii, aby nauczyła Hindusów, jak prowadzić amerykańską księgowość. Już zwolnili z jej firmy trzy tysiące ludzi i nie wiadomo, jak długo Genia będzie pracować, jeśli cały wydział księgowości przeniosą do Indii. Problem jest z jej ubezpieczeniem na zdrowie. Bo ja za pięć lat będę miał ubezpieczenie państwowe (Medicare), bo mam już 60 lat, ale ona będzie musiała czekać następne dziesięć. Na prywatne ubezpieczenie nie będzie nas stać. Na szczęście dom mamy spłacony, ale nie będziemy go mogli utrzymać. Podatki od nieruchomości, ogrzewania i elektryczności nas dobijają. Czy starczy nam na benzynę – wątpliwe, bo mieszkamy daleko za miastem i do sklepu trzeba jechać samochodem.
Stefan, zapytałem, czy dyrekcja firmy nie była w stanie utrzymać produkcji w Ameryce? Przecież twoja firma była dochodowa. Dyrekcja nie jest już w Ameryce, powiedział Stefan. Moja mała firma, zatrudniająca 250 pracowników, w ciągu kilku lat kilkakrotnie zmieniła właścicieli. Konsolidacja, wtedy nam tłumaczono. W tej chwili dyrekcja jest w Belgii. Oni nawet nie przyjechali zobaczyć, co produkujemy. Decyzja o przeniesieniu produkcji do Chin zapadła w ich księgowości. Tam w Shenzen, koło Hongkongu, Belgowie zbudowali nową wielką fabrykę. My, Amerykanie, nie mieliśmy nic do gadania.
Przykro mi, Stefan, powiedziałem, ale ty jesteś jedną z wielu ofiar GLOBALIZACJI. Globalizacja nie zaczęła się od wczoraj. Już po drugiej wojnie światowej powstało porozumienie zwane GATT (General Agreement of Trade and Tariffs), które ostatnio, bo w roku 1995, przekształcono w WTO (World Trade Organization). Ja jeszcze pamiętam poparcie, jakie dla GATT-u wyrażał prezydent John Kennedy. Ameryka wtedy była potęgą przemysłową, której nikt się nie równał. Za jednego amerykańskiego dolara dostawało się wtedy cztery zachodnioniemieckie marki. Dosłownie za grosze można było kupować europejskie produkty, a nawet całe przemysły.
Dzisiaj sytuacja się zmieniła. Jeden dolar dzisiaj pozwala zakupić tylko 0,75 euro. Założeniem poparcia dla GATT było umożliwienie eksportu amerykańskich produktów i kapitału. Wtedy nikt nie przypuszczał, że wraz z eksportem kapitału wystąpi także eksport miejsc pracy i wzrost bezrobocia. Parafrazując przysłowie, można by powiedzieć, że Amerykanin strzela, a Bóg kule nosi. Jeszcze niedawno, cztery lata temu, pisano szeroko o amerykańskiej postprzemysłowej gospodarce opartej na wysoko wykwalifikowanej sile roboczej składającej się z naukowców i bankowców. Prosta praca pracowników w branży wytwórczej zostanie przeniesiona do krajów azjatyckich. My, intelektualnie lepiej przygotowani, prawie że namaszczeni przez Boga, zajmiemy się kontrolą płodów wypracowanych przez poślednich pracowników innej rasy. Pod wpływem tego rodzaju "ideologów", głównie ze strony bankowej, kolejni prezydenci, jak i Izby Ustawodawcze uwierzyli i w tę bzdurę i jej przyklasnęli. Związki zawodowe także do emigracji miejsc pracy się przyczyniły, wymuszając wysokie płace niewspółmierne z wydajnością.
Teraz okazuje się, że nie tylko prosta praca została wyeksportowana, ale także miejsca pracy dla niepotrzebnych już inżynierów, jak mój kuzyn Stefan. Wszystko to pogłębia amerykańską zapaść przemysłową i rosnące bezrobocie, nie wspominając o dwóch zasadniczo przegranych wojnach w Iraku i Afganistanie. Ci, którzy te wojny zmontowali, ukrywają się dzisiaj po różnych "pojemnikach myślicieli", zwanych w Ameryce jako " Think Tanks", licząc na to, że mogą być jeszcze w przyszłości potrzebni. Ktoś mógłby mi zarzucić, że się mylę, gdyż przebrzydły Saddam Husajn już zawisł w Iraku na szubienicy, a w Afganistanie idzie na lepsze. Nawet zaczęliśmy już rozmawiać z naszymi wrogami – talibami o możliwości wspólnego zarządu Afganistanem. Zgoda. Wojny być może militarnie zostały wygrane, ale jak wspomniał kiedyś generał Chuck Hagel, ostatnio proponowany na ministra obrony, nie widać tańców radości na ulicach Bagdadu (i Kabulu). A o to nam przecież chodziło. O demokrację na wzór amerykański, czyli dwupartyjną. No, a jeśli to nie jest możliwe, to przynajmniej o wdzięczność za wyzwolenie, którego u wyzwolonych narodów jakoś nie widać.
Demokracja na Bliskim Wschodzie, jak widzimy, rozwija się zgodnie z moimi przepowiedniami, czyli pasuje do nich jak siodło do krowy. Natomiast postprzemysłowa amerykańska gospodarka świetnie się rozwija, przynosząc spodziewane wyniki, których ofiarą padł mój postprzemysłowy znajomy, Stefan.
Jedyną nadzieją, a raczej rewanżem, dla Stefana jest, że niedługo resztki postprzemysłowej gospodarki przeniosą się z Wall Street do banków w Hongkongu, Szanghaju czy w Singapurze, a w kolejkach o zasiłki dla bezrobotnych staną, ramię przy ramieniu ze Stefanem, analitycy i maklerzy z Wall Street. A wraz z nimi wszyscy ci, którzy tą ekonomię wymyślili.
dr inż. Jan Czekajewski
Columbus, Ohio, USA
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!