Ledwo zakończył się pogrzeb Jadwigi Kaczyńskiej, matki nieżyjącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego, a już nadeszła wiadomość o śmierci Józefa kardynała Glempa, byłego prymasa Polski. Pogrzeb Jadwigi Kaczyńskiej był uroczysty, ale nie przekształcił się w jakąś polityczną manifestację – co zostało przyjęte z ulgą przez tak zwany Salon. Jego uczucia wyraził Mirosław Czech, działacz Związku Ukraińców w Polsce, pisujący w żydowskiej gazecie dla Polaków, a więc będący żywą ilustracją proletariackiego internacjonalizmu. Zauważył mianowicie, że "nie chowaliśmy generałowej Sowińskiej". Jak wiadomo, pogrzeb generałowej Sowińskiej w roku 1860, wdowie po "jenerale z nogą drewnianą", co to poległ w obronie wolskiej reduty podczas Powstania Listopadowego, przekształcił się w patriotyczną manifestację, która zapoczątkowała kolejne, prowadząc do wybuchu Powstania Styczniowego.
Najwyraźniej Salon przez gęsią skórkę czuje, że atmosfera w naszym nieszczęśliwym kraju coraz bardziej sprzyja manifestacjom, które Bóg wie, do czego mogą doprowadzić, a z pewnością – do konieczności opowiedzenia się po jakiejś stronie: pałowanych albo pałujących. Nietrudno się domyślić, że w środowisku autorytetów moralnych wzbudza to żywe zaniepokojenie, bo i poczucie wspólnoty interesów i instynkt samozachowawczy nakazywałby stanąć murem po stronie pałujących – oczywiście patetycznie uzasadniając to koniecznością obrony wolności i demokracji, bo wiadomo, że nic tak demokracji nie służy jak czołgi na ulicach i spałowanie suwerenów – ale z drugiej strony, czy autorytetom moralnym wypada tak ostentacyjnie przyłączać się do pałowania, podskakiwać i pokrzykiwać?
Nie tylko nie wypada, ale nawet stwarza ryzyko zwichnięcia aureoli – toteż nic dziwnego, że spokojny przebieg uroczystości pogrzebowych pani Kaczyńskiej Salon przyjął z widoczną ulgą, co w żydowskiej gazecie dla Polaków odnotował swoimi słowami działacz Związku Ukraińców w Polsce, nazwiskiem Czech. Ciekawe, jak będzie wyglądał pogrzeb pana red. Adama Michnika – bo myślę, że towarzyszyła mu będzie oprawa znacznie bardziej okazała niż nawet w przypadku Jacka Kuronia. Jak pamiętamy, w pogrzebie Jacka Kuronia, który uchodził za agnostyka, wzięli udział przedstawiciele wszystkich możliwych wyznań, co jakiegoś poczciwca skłoniło do komentarza, że "chłop wierzył we wszystko".
Tak to pozory mylą, o czym wspomina również Adam Grzymała-Siedlecki, opisując, jak to słynący z zamiłowania do retorycznych popisów abp obrządku ormiańskiego Józef Teodorowicz po uroczystej mszy w Wilnie w roku 1918 miał udzielić błogosławieństwa – ale przedtem nie oparł się pokusie przemówienia: "Mnież to, niegodnemu słudze Bożemu przygodzi się błogosławić ciebie, ludu wileński, ludu, któryś tyle przecierpiał? Mnież to ciebie – a nie tobie mnie błogosławić? – co jeden ze słuchaczy streścił głuchawej żonie, pytającej, co arcybiskup powiedział: "prosto waha się, czy błogosławić!".
Z okazji śmierci prymasa Glempa, który kazał pochować się w warszawskiej Archikatedrze, a nie w "panteonie wielkich Polaków" przy świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie, w telewizji podkreślano, że był on prymasem "kompromisu" i "rozwagi", przypominając jego słowa z pierwszego dnia stanu wojennego nawołujące, by nie podnosić ręki na braci-Polaków.
To oczywiście bardzo ładnie – ale niepodobna nie zauważyć, że te nawoływania skuteczne były jedynie w odniesieniu do pałowanych, bo pałujących sługusów generała Jaruzelskiego żadne braterstwo przed niczym by nie powstrzymało. Jestem nawet pewien, że do żadnego braterstwa żaden z nich się nie poczuwał – i słusznie – bo już wtedy byli to ludzie sowieccy, a więc grupa etniczna zupełnie inna niż Polacy, chociaż z braku własnego posługująca się zubożonym językiem polskim.
Niestety, tamta fałszywa diagnoza – również za sprawą "lewicy laickiej", która w drugiej połowie lat 80. już obwąchiwała się z razwiedczykami generała Kiszczaka – na dobre, a właściwie na złe się utrwaliła, ośmielając zarówno przedstawicieli ubeckich dynastii, jak i komuszków drobniejszego płazu nie tylko do natrętnej i nieznośnej amikoszonerii, ale również do reprezentowania narodu polskiego – co wydaje się jawnym i łajdackim nadużyciem. Stąd też kompromis awansował do najważniejszej cnoty obywatelskiej, a nawet chrześcijańskiej – co znakomicie wychodzi naprzeciw głosu instynktu samozachowawczego. Jeśli jednak nawet w tej sytuacji Salon przez gęsią skórkę zaczyna odczuwać niepokój, to znaczy, że i diagnoza Jego Eminencji z 13 grudnia 1981 roku z wolna może tracić na aktualności.
Tymczasem kryzys dał o sobie znać w sposób zupełnie nieoczekiwany, mianowicie w postaci zapobiegliwości Umiłowanych Przywódców. Okazało się, że sejmowa marszalica Ewa Kopacz przyznała sobie 45 tysięcy złotych nagrody, a swoim zastępcom, w osobach Jerzego Wenderlicha z SLD, Wandy Nowickiej z dziwnie osobliwej trzódki biłgorajskiego filozofa, Markowi Kuchcińskiemu z PiS, Cezaremu Grabarczykowi z PO i Eugeniuszowi Grzeszczakowi z PSL po 40 tys. złotych.
Kiedy podniósł się klangor, że "Sejm to nie koryto", Umiłowani Przywódcy z kwaśnymi minami deklarowali, że przekażą te pieniądze "na cele charytatywne" – co niestety nie jest pewne, bo nagrody owe zostały im przyznane w dwóch transzach – w listopadzie i grudniu ub. roku, więc jest wysoce prawdopodobne, że już dawno zostały skonsumowane i nawet strawione.
Najgorzej wyszła na tym Wanda Nowicka, której trzódka dziwnie osobliwa cofnęła rekomendację na wicemarszalicę sejmową, co konkretnie oznacza utratę alimentów na poziomie co najmniej 5 tysięcy złotych miesięcznie. Niby niewiele, ale mamy kryzys, więc, jak to mówią, dobra psu i mucha. A cóż może lepiej przekonywać o kryzysie niż owa zapobiegliwość Umiłowanych Przywódców? Kryzysowi, ma się rozumieć, nie zapobiegną; to zadanie na znacznie tęższe głowy – ale własne problemy socjalne mogą sobie rozwiązywać, niczym diligens pater familias – żeby zacytować Digesta cesarza Justyniana. A cóż tu cytować, jeśli nie Digesta, kiedy idzie o problemy socjalne Umiłowanych Przywódców – naszych nadzorców i – podobno – prawodawców?
Podobno – bo nie jest żadną tajemnicą, że zdecydowana większość prawa obowiązującego w naszym nieszczęśliwym kraju to są dyrektywy Komisji Europejskiej, które Umiłowani Przywódcy tylko tłumaczą własnymi słowami, dodając najwyżej wtręty w rodzaju "lub czasopisma", pozwalające nakraść się komu tam trzeba w tak zwanym "majestacie prawa".
W tym też kontekście należy spojrzeć na debatę, jaka odbyła się w Sejmie w związku z trzema projektami ustaw o tak zwanych związkach partnerskich. Inicjatywa ta jest, z jednej strony, następstwem presji, jaką na Umiłowanych Przywódców wywiera Eurokołchoz, dyrygowany przez marksistów, realizujących na tym etapie strategię Antoniego Gramsciego. Polega ona na stopniowym zoperowaniu nieświadomych niczego europejskich narodów, by przekształcić je w zbiegowiska człowieków sowieckich. Zoperowaniu temu służą rozmaite semantyczne sztuczki, wśród których są również "związki partnerskie". Potrzebę ich zinstytucjonalizowania tłumaczy się obłudnie koniecznością skasowania dyskryminacji – ale to oczywiście nieprawda, bo przecież zarówno sodomici i gomorytki, jak i konkubenci zwyczajni nie potrzebują urzędowego certyfikatu do odbywania stosunków płciowych. Mogą też zapisać sobie nawzajem majątek w testamencie i złożyć oświadczenie uprawniające do uzyskania informacji medycznej.
Jeśli w tej sytuacji forsowane są specjalne ustawy instytucjonalizujące "związki partnerskie", to wyłącznie w tym celu, by stopniowo, zgodnie z wytycznymi strategii Antoniego Gramsciego, zrównać nie tylko konkubinaty, ale i związki sodomickie i gomoryckie z małżeństwami i w ten sposób doprowadzić do prawnej degradacji rodziny jako instytucji "dawnego reżymu" przez postępactwo znienawidzonej. Jak wiadomo, Umiłowani Przywódcy w naszym nieszczęśliwym kraju uprawianie prawdziwej polityki mają już zakazane – ale rujnować fundamenty łacińskiej cywilizacji nie tylko im wolno, ale nawet zaleca im zarówno Eurokołchoz, jak i tubylcza razwiedka, której najtwardsze jądro stanowią wszak człowieki sowieckie.
W tej sytuacji tylko patrzeć, jak wszystkie trzy projekty zostaną skierowane do komisji, która wypichci z nich produkt finalny, dzięki któremu Umiłowani Przywódcy będą mogli podlizywać się nie tylko postępactwu, ale również – sodomitom i gomorytkom. Jakkolwiek przykro czy okrutnie by to nie zabrzmiało – ale może zarówno pani Kaczyńska, jak i kardynał Glemp umarli w samą porę?
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!