Jest wesoło. Jest śmiesznie. Coraz weselej i coraz śmieszniej można powiedzieć. Tak wesoło i tak śmiesznie, że niektórym aż łkanie w gardłach zamiera. Jedni z tej radości zapłakują się na śmierć, inni uważają, że uważny obserwator nadwiślańskiej codzienności na śmierć może się raczej ześmiać.
Na przykład obserwując kolejkę ambulansów, szturmujących odrzwia szpitalnych oddziałów (zwanych nie wiedzieć czemu ratunkowymi) podług zasady "czyj pacjent pierwszy, na tego bęc i ten może przeżyje". Na przykład czytając refleksje wieloletniego dziennikarza "Gazety Wyborczej", przekonującego nie do końca ogłupioną część tuskoidalnej gawiedzi (części ogłupionej ze szczętem przekonywać nie musi), że państwo "nie powinno zmuszać obywateli do określonych zachowań". Na przykład obserwując sytuację w powiatowych urzędach pracy, gdzie kolejki bezrobotnych coraz częściej przywodzą na myśl czasy pustych półek sklepowych z butelką octu w charakterze przerywnika, w okresie tuż przed Bożym Narodzeniem i kolejną dostawą "wołowiny z kością". Na przykład dowiadując się, że Radosław Sikorski nie musi przepraszać Jana Kobylańskiego za nazwanie go antysemitą.
Rasizm etniczny
Pewnie, że nie musi. Albowiem językiem miłości usta Sikorskiego mówiły. A kto uważa inaczej, niech uważa lepiej. Nadto obie sędziny (Bożena Chłopecka z Sądu Okręgowego w Warszawie oraz Barbara Trębska z warszawskiego Sądu Apelacyjnego) to kobiety można powiedzieć przewidująco inteligentne – wszak to oczywiste, że wyrazem ohydnego antysemityzmu jest na przykład utrzymywanie, że w Polsce powinni rządzić Polacy, podobnie jak obraźliwie dla niektórych "osób publicznych" może zabrzmieć zarzut, że z racji swego pochodzenia podejmują działania niezgodne z interesem Polski. Jeśli zaś cała reszta napomnienia zawartego w przekazie obu Wysokich Sędzin nie pojmuje, sama sobie winna i sama siebie zasłużenie wystawia na bęcki. Zanim jeszcze przytuli ich krata.
Wszelako poza słuszną ironią, niejako przy okazji, choć w kontekście wspomnianego rozstrzygnięcia, warto zauważyć, że tendencje do penalizowania wypowiedzi uznawanych dekretywnie za antysemickie, to coś znacznie więcej niż kaganiec zakładany swobodzie ocen. Moim zdaniem, to po prostu akceptacja hegemonii etnicznego rasizmu w przestrzeni publicznej. Niby czemu nie wolno oceniać negatywnie niewłaściwych postaw, wyborów czy zachowań przedstawicieli nacji żydowskiej w sytuacji konfliktu interesów z nacją polską? Skoro w ostatnim 20-leciu co trzeci szef polskiej dyplomacji miał żydowskie pochodzenie (Stefan Meller, Adam Daniel Rotfeld oraz Bronisław Geremek), jeden szczyci się honorowym obywatelstwem Izraela, zaś aktualny ma żonę Żydówkę, to czy nie powinniśmy koniecznie zadawać pytań o źródła postaw tych ludzi? Ich motywacje? A już zwłaszcza czy nie powinniśmy pytać o to w sytuacjach konfliktu interesów etny polskiej i żydowskiej?
Kod wrażliwości
Rzeczpospolita, rdzewiejąca przez przeszło dwie dekady, teraz rozsypuje się nam w proch. Wielu przekonuje, że już się nam rozsypała. Gdzie nie spojrzeć, czegokolwiek nie dotknąć, tam dramat bądź tragikomedia. Co jeszcze gorsze, owej samobójczej autodegradacji większość Polaków zdaje się nie dostrzegać. Ludzie na potęgę dziczeją, rząd Donalda Tuska za wszelką cenę stara się wygrać z przyzwoitością, ta aż skręca się w paroksyzmie bólu – niestety niewielu decyduje się przyzwoitości bronić. Wiadomo, wiadomo: imponderabiliami nie da się napełnić brzucha, na etat trudno się załapać, a kredytu nie przyznają niepokornym. W tych okolicznościach niedaleko do procesu eliminacji wszystkiego, co przeszkadza żyć. Wartości? Do diabła z nimi.
Skutek? Fatalny uwiąd w wymiarze etycznych fundamentów definiujących wspólnotę, albowiem żeby dostrzec cokolwiek niestosownego, należy mieć w głowie wspólnotową matrycę moralną, umożliwiającą porównanie tego jak postępujemy z tym, jak postępować powinniśmy. Profesor Andrzej Zybertowicz mówi o tym tak: "Żyjemy w świecie, gdzie z pokolenia na pokolenie nie są już przekazywane podstawowe standardy moralne, nie jest przekazywany pewien kod wrażliwości na drugiego człowieka".
Tylko otchłań
Cóż pozostaje nam czynić dla polepszenia nastroju? Dla polepszenia nastroju można oczywiście utonąć w telewizyjnych serialach. Tych u nas dostatek, podobnie jak serwisów informacyjnych. Przy czym – choć jedno i drugie daje się oglądać z rozmaitym natężeniem uwagi – gdy jakimś przedziwnym zrządzeniem losu wiadomościom, którymi między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca karmiony jest tłum zbudowany z telewizorów, zaczniemy przyglądać się uważniej niż dotąd, korzystając ze swoistego antymanipulacyjnego filtra, jakim jest zdrowy rozsądek, wówczas szydło prędko wychodzi z worka, by jednego z drugim ukłuć w mózgi nadto boleśnie. Albowiem wówczas okazuje się, iż wiadomości najczęściej w ogóle oglądać się nie da. A nie da się, ponieważ media dawno przestały mówić nam o świecie i ludziach to, co o świecie i ludziach wiedzieć powinniśmy. Zamiast tego pokazują nam tylko to, co nasi medialni nadzorcy chcą nam pokazać.
Jakoś mnie to nie dziwi. Nic nie straciły na aktualności słowa Mirosława Orzechowskiego sprzed paru lat: "destabilizacja Polski jest celem tych, którym nie udało się dotąd wyeliminować ze sceny ruchu narodowego i wszystkiego, co z sobą niesie. Mają w rękach media, gospodarkę i polityczne wpływy. Chcą jeszcze samej Polski, aby rzucić Ją na kolana i na powrozie zaprowadzić do stajni Augiasza, gdzie nie ma już ani prawdy, ani moralności, ani polskości. Jest tylko otchłań, która pożera wszelką wartość".
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!