Dlaczego demokracja się psuje? Dlaczego psuje się tutaj w Kanadzie; w Ontario, dlaczego na poziomie lokalnym, gdzie notabene rozdziela się całkiem spore pieniądze, miotają nami wichry biurokratycznych idiotyzmów, a politycy plotą trzy po trzy?
Powód pierwszy: masowa imigracja.
Aby demokracja obywatelska mogła działać, ludzie muszą spełniać pewne wymogi, muszą być rozsądni, zainteresowani dobrym urządzeniem państwa, miasta czy gminy, muszą też być na tyle wykształceni, by rozumieć to, co wokół nich się dzieje.
Temu nie sprzyja imigracja. Imigrant w pierwszej kolejności musi okrzepnąć, osiąść, zabezpieczyć główne potrzeby, nauczyć się języka, rozejrzeć. To zajmuje trochę czasu. Najpierw nowi imigranci mieszkają blisko siebie i obracają się we własnym środowisku. Środowiskami takimi łatwo jest manipulować i łatwo je kupić – np. za obietnicę lepszych warunków socjalnych, łączenia rodzin czy zaangażowania politycznego Kanady w krajach pochodzenia, które wciąż są imigrantom bliskie.
Tego rodzaju środowisko jest mniej zainteresowane tym, kto dostanie wielomilionowy kontrakt i o ile wzrosną wydatki na pensje biurokratów, a bardziej tym, jakie będą ułatwienia imigracyjne czy w jaki sposób uznawać się będzie dyplomy wystawione w szkołach Bangladeszu. Za stosowne obietnice kanadyjskie grupy lobbingowe mogą łatwo uzyskać poparcie dla swych interesów. Do tego dochodzą manipulacje polityczne w zwartych i zmobilizowanych środowiskach imigracyjnych – wówczas głosuje się tak, jak imam powie.
Podsumowując, nowych imigrantów jest łatwiej kupić niż starych. c.b.d.o.
Powód drugi: skorumpowanie samego procesu demokratycznego – głosowanie blokiem przez grupy bezpośrednio zainteresowane rwaniem państwowej kasy. Mieliśmy tego przykład w Ontario, gdzie lider opozycji przestraszył pracowników administracji masowymi zwolnieniami. Ponieważ są to ludzie politycznie świadomi i materialnie zasobni, jakakolwiek próba powołania do życia rządu, który dobierałby się im do portmonetki, uznawana jest za "zamach stanu" i powód szturmu na urny.
Podobnie zachowują się wyborcy kupowani przez partykularne interesy – np. związków zawodowych. Mniejsze podatki? Sprawy społeczne? Bzdura! Ważne są rządowe inwestycje – obojętne, potrzebne czy nie – ważne, aby lał się beton…
Podsumowując: bliższa ciału koszula, więc poszczególne sitwy tak ustawiają sytuację w mieście, prowincji czy federacji, aby podsuwać swoje garnki i garnuszki pod państwowy strumień. To daje lżejsze, lepsze życie, a przecież każdy chce być zdrowy i bogaty… Ci ludzie blokować będą wszelkie procesy emancypacji zwykłego elektoratu i ucinać na wejściu niezależnych trybunów ludowych w rodzaju Roba Forda.
Powód trzeci psucia się demokracji jest systemowy. Elity uznały kiedyś, że nie można spraw ważnych, zwłaszcza dla przebudowy samego społeczeństwa, puszczać na żywioł, i musi być instancja, która zapewni, że ostatecznie dostaniemy, co trzeba. Wytrych jest bardzo prosty – trzeba jedynie ustanowić instytucję zdolną zrecenzować każdą demokratycznie podjętą decyzję – uznać, czy jest właściwa. W ten sposób tak bardzo ulepszamy demokrację, że ją praktycznie likwidujemy. Wprowadzamy dyktat. Z punktu widzenia zwykłego obywatela, nie jest ważne, czy dyktator jest pojedynczy, czy grupowy, ważne, że nam dyktuje – odbiera zdolność kolegialnego podejmowania wiążących decyzji.
Mechanizm taki działa w Kanadzie od 1982 roku, kiedy znowelizowano konstytucję, wprowadzając Kartę praw i swobód; działa w Europie, gdzie mamy Kartę praw podstawowych; działa w Stanach Zjednoczonych, gdzie Sąd Najwyższy recenzuje ustawy pod kątem konstytucyjności.
Bo właśnie o to tutaj chodzi. O możliwość cofnięcia demokratycznie przegłosowanej ustawy przez gremium quasi-dyktatorów, którzy stwierdzają, np. że eutanazja jest prawem człowieka, że tradycyjna definicja małżeństwa dyskryminuje kazirodcze pary, że modlitwa dyskryminuje niemodlących się. Na dobrą sprawę dyskryminację można dostrzec w całej naturze, żywej oraz martwej. Przypadki dyskryminacji grubych, chudych, zdrowych, chorych, mądrych czy głupich można obserwować na każdym kroku. Powołując się na nie, można postawić świat na głowie i przeprowadzić każdą rewolucję. To właśnie dzieje się na naszych oczach. Pod pozorem doskonalenia demokracji daliśmy sobie ją odebrać.
Demokracja w tradycyjnym znaczeniu przestała istnieć. Koniec, finito. Dzisiejsza to ni pies, ni wydra, w sumie dość podobna do "demokracji socjalistycznej", gdzie muszą być zapisane "sojusze" i imponderabilia. Miłość do tych i wstręt do tamtych. Słowem, elita skonstruowała system, który pozwala rządzić z pominięciem głosu zwykłych ludzi. Ale zwykli ludzie są przecież głupi i nie wiedzą, co dobre dla nich samych...
Zwykli ludzie od czasu do czasu zauważają, że coś jest nie tak, czują, że to nie tak było, ale zazwyczaj na tym się kończy. Zwykli ludzie od czasu do czasu mogą przegłosować czy gmerać palcem w lewym czy w prawym bucie, bo w końcu jakaś wolność jeszcze jest... System tymczasem został domknięty, a idol "demokracji" wymalowany na sztandarach dyktatury równiejszych i mądrzejszych. Oczywiście w imię pokoju i miłości.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!