Dobrze, że żołnierze antykomunistycznego powstania polskiego wracają do oficjalnego obiegu; źle, że w zmitologizowanej oprawie. Polska historia najnowsza wciąż stanowi nieodrobioną lekcję dzisiejszej elity i, co gorsza, czadzi głowy nowych pokoleń.
Tak się nam, Polakom, złożyło, że historyczne korepetycje opłacaliśmy bardzo drogo, morzem krwi i utraconego majątku.
Walka z komunistami po II wojnie światowej była nierówna i miała wiele płaszczyzn. Przede wszystkim prowadzona była bez powszechnego poparcia społecznego, wśród ludności zmęczonej i przetrzebionej wojną. Perspektywa tych zmagań zamykała się:
a) w oczekiwaniu na konflikt Sowietów z Zachodem – czytaj III wojnę światową,
b) ochronie lokalnej ludności przed ekscesami nowej władzy (co było kijem o dwóch końcach, bo akcje odwetowe na komunistach powodowały pacyfikacyjny odwet tychże) i
c) w ucieczce do lasu ludzi spalonych i poszukiwanych w miastach.
Czcząc pamięć ostatnich żołnierzy wolnej Polski, nie możemy zapominać o tym, że nigdy nie walczy się za darmo, krew najlepszych synów narodu jest najcenniejszą walutą, którą wydawać trzeba oszczędniej niż złoto, a walka musi być dobrze przygotowana i mieć jasno określone cele.
W tradycji polskiej pokutuje pojęcie ofiary całopalnej, "walki do końca", walki "za idee"; pokutują "zbaśniowane" wizje prowadzenia wojny. Tymczasem, aby skutecznie się bić, musimy zdawać sobie sprawę, po co jest wojna i kiedy ją prowadzić, a kiedy unikać.
W dzisiejszym świecie wojna nie jest domeną błędnych rycerzy czy roninów, lecz brutalną realizacją interesów państwowych i grupowych. Dlatego wojny należy prowadzić najlepiej cudzymi żołnierzami, na cudzym terenie i za cudze pieniądze. Romantyzm wojny istnieje tylko w książkach, w realu mamy do czynienia z demoralizacją, morzem łez, ruin i nieszczęść.
Brutalna rzeczywistość polskiego stalinizmu zasypała w bezimiennych grobach ostatnich żołnierzy niepodległej. Opuszczeni przez własną elitę, żyjącą mikołajczykowymi złudzeniami, wydawani przez coraz bardziej zastraszone i zsowietyzowane polskie społeczeństwo oraz wystawiani na prowokacje NKWD i UB, nie mieli szans. Komunistyczny aparat bezpieczeństwa działał w Polsce brutalnie i cwanie, opierając się na poprzedniej agenturze niemieckiej i różnej swołoczy, tej lokalnej oraz przywiezionej ze Wschodu.
Podręcznikowe zagrywki NKWD w rodzaju piątej komendy WiN-u dopełniły dzieła wypalania ogniem marzeń o polskiej niepodległości.
Dzisiaj, po 25 latach od rozpoczęcia postkomunistycznej transformacji, nareszcie zaczyna się głośno mówić o tamtych bohaterach. Uważajmy jednak, by pamięć o nich nie służyła do kolejnej mobilizacji najwartościowszych Polaków w cudzych grach o Europę Wschodnią; uważajmy, by nie zwodzono naszej młodzieży romantyką wojny. A mamy do tego tendencje.
Dlatego najważniejsza jest świadomość narodowa i rozpoznanie cudzych interesów; potrzebne jest krytyczne myślenie narodowe, a nie czadzenie głów pięknem umierania za Ojczyznę.
Antykomunistyczna walka po II wojnie światowej miała w Polsce kilka realnych celów i wygasła, gdy nie udało się ich osiągnąć. Terror komunistyczny był skuteczny i celnie prowadzony, komuniści za sprawą polskich zdrajców i rozeznanych w Polsce grup etnicznych mieli doskonałe informacje, a także praktykę z pierwszej okupacji ziem polskich zajętych po 17 września 1939 roku. Wtedy, jak wspominał w rozmowie ze mną Tadeusz Siemiątkowski z NSZ: Nie było wielkich możliwości działania. Na wschodzie NKWD zlikwidowała wszystko bardzo szybko. – Jak Pan myśli, dlaczego NKWD zdołało tak skutecznie rozprawić się z podziemiem? – Komuniści! – proszę pana. – NKWD miało od razu informacje. Bardzo szybko! No i bardzo szybko zaczęto wywozić elitę polską. Nie tylko zresztą elitę, wywożono wszystkich ludzi, Polaków z tych terenów.
W latach 50. możliwości prowadzenia antykomunistycznej dywersji czy odwetowego terroru ustały zupełnie. W Polsce nie przeprowadzono nawet zamachów na prominentnych katów w rodzaju Różańskiego czy Brystygierowej, komunistyczni zdrajcy poruszali się po kraju swobodnie i bezpiecznie. Wola narodowego oporu zbrojnego została zgnieciona, walka żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego zakończyła się porażką we wszystkich wymiarach prócz jednego – ducha.
Dzisiaj musi służyć wzmacnianiu polskiej siły, a nie prowadzić do produkcji polskiego mięsa armatniego. I to jest nasz obowiązek pamięci wobec nich – ostatniego wojska II Rzeczpospolitej.
To nie byli donkiszoci z karabinami, lecz inteligentni ludzie, myślący Polacy, kalkulujący możliwość prowadzenia walki w jednej z najtrudniejszych dziejowych sytuacji. Uczmy się oceny postaw, uczmy się budować siłę państwa i narodu.
Kiedyś rozmawiałem tutaj, na emigracji, z żołnierzem Andersa, który zarzucił mi "skomunizowanie" w ocenie powstania warszawskiego. Kiedy zabrakło mu argumentów, stwierdził, że moja ocena wynika z wychowania w komunistycznej Polsce… Odparowałem: – Tak, wychowałem się w komunistycznej Polsce, bo Pan przegrał wojnę, nie obronił mnie i został na emigracji!
Dlatego czapkę z głowy ściągam przed tymi żołnierzami "wyklętymi", którzy przynajmniej próbowali. Do końca i za straszną cenę pozostali wierni również wobec nas, przyszłych pokoleń Polaków.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!