farolwebad1

A+ A A-
Teksty

Teksty

Publicystyka. Felietony i artykuły.

piątek, 29 czerwiec 2012 17:03

Zapewniony komfort konania

Napisał


andrzejZapewniony komfort konania
Pomnik Smoleński w świętokrzyskim Kałkowie, postawiony na terenie tamtejszego sanktuarium maryjnego, w tzw. mainstreamowych mediach wzbudza salwy śmiechu. Pastwią się nad projektodawcą i wykonawcą (jest w jednej osobie) gazety, pastwi radio, chichocą etatowi wesołkowie telewizyjni, krytykując za kicz wykonania i pomysłu.


Pomnik złożony jest z betonowego modelu samolotu Tu-154 – sylwetka tutki jest potraktowana dość artystycznie – oraz serii fotografii ważnych osób, ofiar tragedii, które wedle autora, zasługują na to, by pokazać je w oknach i drzwiach modelu.
Powiem szczerze, że nagromadzenie kiczu przechodzi tu w nową jakość i może jeszcze 20 lat temu pastwiłbym się nad tymi, którym owe dzieło sztuki może przypaść do gustu.


A czy jest to dzieło sztuki – ależ oczywiście, bo pełni taką rolę i pod taką egidą gromadzi ludzi.
Na dodatek, patrząc z perspektywy tutejszego kontynentu, wcale takie dziwaczne to nie jest.


Tu, w Ameryce Północnej, mamy w końcu najwyższy na świecie pomnik termometru (o ile mnie pamięć nie zawodzi w miejscowość Baker w Kalifornii), mamy pomnik kurki preriowej w Rothsay w Minnesocie, mamy tu, w Kanadzie, okazały pomnik pięciocentówki w Sudbury, jadąc trochę dalej szosą transkanadyjską, miniemy okazały pomnik gęsi kanadyjskiej – słowem, ludzie o zdrowych, choć może mniej wyrobionych gustach artystycznych, od czasu do czasu postawią sobie coś sympatycznego i dosłownego, co dla nich jest SZTUKĄ i kurcze blade – wolnoć Tomku w swoim domku. – Nic innym do tego.


Powiem też, że wolę taką sztukę, niż – powiedzmy – rozwieszane na krzyżu genitalia – nad którą to "instalacją" debatowało z wielkim namysłem pół Polski, a która nie powinna była mieć prawa zaistnieć. Wolę taką sztukę niż inne przejawy szokującej głupoty produkowanej przez stuprocentowe naśladowcze beztalencia finansowane z przepastnej kieszeni podatnika w ramach różnych departamentów Ministerstwa Kultury.
Tupolew powstał ze zbiórki. Jest to bardzo zacny sposób finansowania sztuki. Więc jeśli ktoś na temat betonowego Tu-154M smędzi, to niech sobie uświadomi, że ci ludzie takiego pomnika chcieli, za taki sobie zapłacili, taki sobie wybudowali i taki mają – jednym słowem, kwintesencja liberalizmu – jakkolwiek by patrzeć.
I idę o zakład, że pomnik ten bardzo korzystnie wpłynie na gospodarkę Kałkowa, a może nawet całego regionu.
•••
Kanadyjskie oficjalny periodyk medyczny zachęca do rozpoczęcia ogólnokrajowej debaty na temat pomocy lekarskiej w samobójstwie.
Czy trzeba zacząć się bać? Oczywiście, że tak.
- Dlaczego tak?
- Dlatego, że tego rodzaju możliwość prawna to otwarcie drogi do eutanazji przymusowej. Bardzo często przymus nie polega na "trzymaniu kogoś pod pistoletem", lecz jest bardziej subtelny – na przykład schorowany starszy człowiek nie chce robić już kłopotu, krępuje się, że jego choroba angażuje tyle osób, że – jak mu się daje do zrozumienia – nadweręża system opieki medycznej finansowany przez podatników; że przecież dla niego samego i wszystkich dookoła będzie o wiele lepiej, jeśli komfortowo sobie skona.
Prorokuję, że dożyjemy takich czasów.
Życie jest w coraz mniejszym stopniu cenione i coraz bardziej utylitarnie traktowane – Nowy Wspaniały Świat wpycha się drzwiami i oknami, zaczyna być powszechnie akceptowalnym modelem myślenia.
I nie dajmy sobie wmówić, że chodzi tu o pomoc chorym. Już dzisiaj istnieje ściśle przestrzegana możliwość odmowy uporczywej terapii, zatem jeśli schorowana osoba starsza chce umrzeć, to sama lub jej plenipotenci tego rodzaju decyzję mogą podjąć, aby gdy przyjdzie czas przejścia, nie chwytać się ramy; aby konać z godnością, a nie wśród krzyków sanitariuszy czy w drgawkach od defibrylatorów.
Każdy z nas w większości sytuacji może też popełnić samobójstwo – na wiele różnych sposobów.
A zatem ustawowe dopuszczenie samobójstwa przy asyście lekarskiej wprowadzi tylko możliwość sterylnego zabijania – nie dajmy się okłamać.
- Nie dajmy sobie wmówić, że życie należy do nas – bo nie należy; jest wielkim darem, którego jesteśmy tylko kustoszami, przeżywając je w podarowanym ciele.
•••
Turcja gotowa całe NATO wysłać na wojnę z Syrią (choć NATO, jak zwykle, nie takie chętne na nieplanowane wojny) za zestrzelenie syryjskiego samolotu zwiadowczego w syryjskiej przestrzeni powietrznej.
Przepraszam bardzo, ale jak w ZSRS zestrzelili U2 z Powellem – to stany Zjednoczone nie miały pretensji do Moskwy, lecz zgrabnie sprawę tuszowały.
Więc dlaczego mamy mieć pretensje do Syrii, że broni swej przestrzeni powietrznej?
Chyba że uznamy zasadę Kalego za podstawę nowego globalnego porządku międzynarodowego – ci, którzy są przeciwko nam, są źli, ponieważ z samej definicji wszystko, co my robimy, jest dobre i tylko dobre.
Andrzej Kumor – Mississauga

Ostatnio zmieniany piątek, 29 czerwiec 2012 17:06
piątek, 22 czerwiec 2012 19:56

Czas seryjnych samobójstw

Napisane przez

barbararodeW Polsce obecnie rozwinął się na dobre okres seryjnych samobójstw. Dosyć systematycznie, co pewien czas ktoś z niejasnych powodów nagle odchodzi z tego świata. Co ciekawe, te samobójstwa występują dosyć regularnie, a odstępy czasu pomiędzy nimi są całkiem właściwe, nie za krótkie i nie za długie, takie w sam raz.

      Dziwnym zbiegiem okoliczności ofiary nie pozostawiają listów, co jest dosyć nietypowe według teorii psychologicznych, bowiem bardzo niewielki procent samobójców takiego listu nie pisze przed pozbawieniem się życia. Z psychologii również wiemy, że większość samobójców planuje swój akt sporo wcześniej i czyni kroki przygotowawcze, to znaczy żegna się z rodziną i znajomymi, pozbywa się majątku poprzez oddanie lub sprzedanie go, organizuje życie najbliższych i generalnie realizuje plan przygotowawczy. Na ogół również, osoby mające popełnić samobójstwo są w stanie klinicznej depresji, co jest łatwo zauważalne przez otoczenie. Wyklucza się również z grona osób popełniających samobójstwo osoby głęboko wierzące, jako że taki czyn jest sprzeczny z wiary.

      Znamienne jest też tzw. ostrzeganie innych przed popełnieniem czynu poprzez zwierzanie się bliskim osobom z uczuć rezygnacji i beznadziei i ogólnie z poczucia braku sensu w życiu. Dlatego właśnie część samobójstw można przewidzieć i można im zapobiec. Chory ma powracające myśli samobójcze. Choć 40-80 proc. osób cierpiących na depresję ma myśli samobójcze, to tylko 15 proc. popełnia samobójstwo. Tu mówimy o tych chorujących na ciężką, kliniczną depresję, nie o zdrowych ludziach, którzy mają problemy.

      Osoby chcące popełnić samobójstwo na ogół posiadają słabą wytrzymałość na stres, są wrażliwe i często reagują emocjonalnie na napotykane w życiu przeszkody. Stan depresyjny z reguły trwa dosyć długo, chory nie zauważa żadnych zmian w swoim życiu, rezygnuje z normalnie wykonywanych czynności, np. z pracy, przestaje angażować się w aktywności, w których zazwyczaj brał udział, nic nie sprawia mu już przyjemności i unika kontaktów ze znajomymi. W zaawansowanych przypadkach przestaje wychodzić z domu, często śpi lub leży na łóżku z zaciągniętymi zasłonami, przestaje nawet wykonywać codziennie czynności higieniczne, to znaczy rzadziej się myje, może przestać jeść albo nadzwyczaj objada się, nie dba o swój wygląd, w tym ubiór, ma obniżoną szybkość ruchów, zaburzenia snu i mówiąc potocznie, jest mu wszystko jedno. Charakterystyczne są też zaburzenia koncentracji uwagi, sprawności myślenia i niemożność podjęcia decyzji. Należy dodać, że osoby skłonne do depresji zapadają na tę chorobę regularnie, tzn. stan depresyjny powtarza się co jakiś czas, przy czym pierwszy epizod ma miejsce zazwyczaj w wieku średnim chorego. To znaczy, że osoba, która jest w stanie klinicznej depresji w wieku np. 60 lat, najprawdopodobniej chorowała już wcześniej, o czym powinni wiedzieć najbliżsi.

      Badania dowodzą, że większość samobójstw jest popełniana w stanach klinicznej depresji, w której chory nie widzi już możliwości wyjścia z beznadziei i odbiera sobie życie. Przy czym należy podkreślić, że żaden, nawet bardzo przygnębiony człowiek nie odbiera sobie życia, jeżeli nie jest chory na depresję lub nie robi tego w afekcie.

      Mając na uwadze powyższe, możemy spróbować przeanalizować zachowania osób, które ostatnio popełniały samobójstwa, i próbować ocenić ich stan umysłu, aby uwiarygodnić bądź zaprzeczyć wersji, iż dana osoba popełniła samobójstwo. Same bowiem problemy życiowe, których każdy z nas ma niewątpliwie wiele, nie skłaniają zdrowych ludzi do targnięcia się na własne życie.

      Wiemy, że ludzie są w stanie walczyć o życie do ostatniej sekundy, że nie tracą nadziei nawet w sytuacjach już beznadziejnych i że mogą znieść bardzo wiele, ale życia sobie nie odbiorą. Miliony ludzi prześladowanych, więzionych i torturowanych w obozach koncentracyjnych, aresztach śledczych i innych miejscach kaźni nie odbiera sobie życia i cierpiąc potworne męki, do ostatniej chwili życie próbuje uratować. Są oczywiście sytuacje, w których ktoś świadomie oddaje życie za życie bliskiej osoby czy w imię wielkich idei, czy też w afekcie, ale to są przypadki szczególne, z którymi nie mamy tu do czynienia. Takie samobójstwa z reguły nie są popełniane w samotności i nie są zaplanowane. Najczęściej świadkami są osoby trzecie.

      Kiedy jednak mamy do czynienia z samobójstwami popełnianymi w odosobnieniu, bez świadków, czyli zaplanowanymi, musimy założyć, że ofiary były w stanie klinicznej depresji i były niepoczytalne. To znaczy gdyby zostały wyleczone z choroby, to pomimo tego, iż ich problemy pozostałyby takie same, te osoby samobójstwa by nie popełniły. Jak więc wyjaśnić sytuację, gdzie tyle osób, zdrowych mężczyzn, którzy do ostatniego dnia brali czynny udział w życiu społecznym i publicznym, utrzymywali rozliczne kontakty, nie wykazywali oznak depresji, nie napisali listu pożegnalnego, nie przygotowali na tę ewentualność bliskich im osób ani nie pozbyli się majątku nagle w zupełnie zaskakującej sytuacji, w odosobnieniu odebrało sobie życie? Już samo takie postawienie sprawy, taka analiza ofiar od strony psychiatrycznej powinna zaniepokoić i zmusić do zastanowienia się, czy to były na pewno samobójstwa?

      Jeżeli dodamy do tego liczne powiązania ostatnich ofiar ze sprawami wielkiej wagi i różnymi ważnymi osobami w państwie, możemy śmiało podejrzewać udział osób trzecich. W momencie kiedy zachodzi nawet najmniejsze takie podejrzenie, należy przeprowadzić śledztwo bardzo wnikliwie i całkowicie dowieść, że działanie osób trzecich nie było w żaden sposób możliwe. I tu nie tylko chodzi o bezpośrednie działanie, jak przystawienie do skroni pistoletu i wystrzelenie, ale również wymuszenie określonego zachowania poprzez szantaż, groźbę skrzywdzenia najbliższych, podanie środków chemicznych regulujących zachowania czy też bezpośrednie wpłynięcie w jakikolwiek sposób na postępowanie ofiary. Bez ewidentnych dowodów wykluczających takie działania nie możemy absolutnie stwierdzić, że którakolwiek z tych śmierci była samobójstwem. Czekamy więc na niekwestionowane dowody w tych sprawach, a przynajmniej w tej ostatniej.

Barbara Rode

Georgetown

 

Polecamy także

piątek, 22 czerwiec 2012 12:16

Wyżej nerek nie podskoczysz

Napisane przez

 Wyżej nerek nie podskoczysz (czyli tradycyjnie nasi piłkarze dali ciała...)

wyrzykowskiPrawdę mówiąc, chciałbym jak najszybciej zapomnieć o występie polskiej reprezentacji, ale – jak to się potocznie mówi – nie da się. I nie chodzi mi o rozbuchane nadzieje, wyssane z palca zapewnienia, że polscy piłkarze tym razem "to naprawdę zawalczą".Wymieniano naszych kopaczy nawet w gronie faworytów!

      Ale nie dziwmy się, ludzie związani ze sportem, żyjący ze sportu, ale i kibice kierują się swoimi przekonaniami, względnie prowizjami i tego się nie zmieni. Nie zapominajmy też o propagandowej stronie sportu, aby daleko nie szukać: w Kanadzie mamy to samo. Kiedy Kanadyjki wybierały się na mistrzostwa świata w kopanej piłce, zapewniano nas, że wyjście z grupy to dla Kanadyjek mniej niż pryszcz w intymnym miejscu. Mało tego, zastanawiano się, z jakim medalem wrócą... Nie było zwycięstw, nie było bramek.

      Inny przykład, ostatnie mistrzostwa świata w hokeju: po porażce ze Słowacją nagle jakby zawody odwołano – a to tylko skoncentrowano się na czymś innym.

      My, Polacy starszego pokolenia, pamiętamy "Pana Kazimierza" i sukcesy naszych piłkarzy, ale to było lata świetlne temu; natomiast od iluś lat można odnieść wrażenie, że nasi zawodnicy mają krótsze nogi, względnie tylko jedno płuco... No bo nie wyobrażam sobie, że reprezentant po półgodzinie słania się na nogach. Mecz trwa 90 minut i zazwyczaj piłkarze przez te 90 minut walczą, robiąc wszystko, aby odnieść sukces.

      Inna sprawa, że jak się już rozbudzi nadzieje, to później znacznie trudniej pogodzić się z porażką. Ale, jak już pisałem wcześniej, wyjście z grupy uznawałem za ogromny sukces i nie dlatego, że nie kibicuję naszym. Zwyczajnie wziąłem do ręki klasyfikację UEFA, a tam stoi wyraźnie, że Rosja sklasyfikowana jest na 13. miejscu, Grecja na 15., a Czechy na 27. Proszę zwrócić uwagę, że nasi piłkarze są na... 62. pozycji. To jak, pytam, to jak można planować zwycięstwa? Tak, to też wiem, że w sporcie różnie bywa i statystyki nie zawsze się potwierdzają w starciu na stadionie, ale na podstawie tychże statystyk doszedłem do wniosku, że wyjście z grupy będzie naprawdę ogromnym sukcesem. Niestety, nasi zawiedli – względnie potwierdzili przed własną publicznością, że wyżej nerek się nie podskoczy.

      Dostaną więc swoje 15 tys. euro "na łebka", a może nawet i 20, ponieważ trwały spory o wysokość wypłaty za sam udział w turnieju; gdyby wyszli z grupy, w grę wchodziły poważniejsze pieniądze.

      I o samym występie polskich piłkarzy byłoby na tyle, żal mi tylko kibiców w kraju i w Kanadzie. Odrobina piłkarskiego szaleństwa dotarła bowiem i tutaj, np. w Windsor mecze oglądano w bardzo licznym gronie w Domu Polskim, w delikatesach państwa Zuskich obsługa w sobotę wystąpiła jak prawdziwy klub kibica; biało-czerwone flagi, które można było kupić na festiwalu "Karuzela", rozchodziły się w piątek jak przysłowiowe świeże bułeczki. No i Czesi pokazali nam, jak się gra w piłkę.

      Ale mówiąc o zakończonych dla nas mistrzostwach, warto wspomnieć o niektórych okolicznościach związanych z organizacją mistrzostw Europy. W wywiadzie prasowym były prezes PZPN, a obecnie szara eminencja w związku, powiedział, że gdyby nie inicjatywa Ukraińców, to strona polska nigdy nie wystąpiłaby z takim pomysłem. Ukraińcy wiedzieli, że indywidualnie nie mają szans na organizację turnieju, ale wspólnie z Polską?

      Tak mi teraz przyszło do głowy, czy szefem związku na Ukrainie nie jest przypadkiem ten sam człowiek, który przed laty chciał przekupić sędziów futrami z sobola? Gdyby tak było, to tylko pogratulować partnera... Ale mniejsza z nim, chodzi o to, że pomysł podchwycono i po naszej stronie. I mamy zawody, które kosztują Polskę miliardy! Wydaje mi się, że to trochę za droga przyjemność, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, iż przy okazji tzw. rozkrusz trafił na odpowiednie konta, zrozumiemy, dlaczego niektórzy walczyli jak lwy (albo hieny), aby doprowadzić do organizacji turnieju. I uruchomienia wielomiliardowych inwestycji.

      Zapewne po zakończeniu mistrzostw posypią się dodatkowe wysokie premie, jeżeli bowiem "za wyjątkowe zaangażowanie" płaci się ogromne premie (przypomnę, że autostrady nie ma, ale premie wypłacono właśnie za wspomniane zaangażowanie), to cóż dopiero za zorganizowanie takiego widowiska? Zapewne prezes Lato też zostanie nagrodzony.

      I pomyśleć, że przed laty przebywał w Hamilton, gdzie był trenerem (?) polonijnego zespołu. Traf chciał, że spotkaliśmy się na boisku – w ramach polonijnego turnieju – zapamiętałem, że kondycji nie miał, ale kilka razy powtarzał, że "teraz to łatwiej się napić niż biegać za piłką".

      Później był senatorem partii komunistycznej: nie wyróżnił się niczym, ale wiedział, jak głosować, i o to tylko chodziło. Kiedy afery zmusiły poprzedniego szefa PZPN do ustąpienia, Grzegorz Lato okazał się idealnym kandydatem. Zapewne jest tylko figurantem, ale za to dobrze wynagradzanym.

      Trzeba też wspomnieć o Rosjanach, którzy przywieźli ze sobą flagi z sierpem i młotem, ale także ogromną płachtę z napisem "This is Russia". Jakie są zaszłości polsko-rosyjskie, wiemy, co się działo po meczu, wiemy, ale zwróćmy uwagę na jedno: jak ci ludzie są ogłupieni... No bo jak można z dumą odwoływać się do takich symboli? Jak można być dumnym z komunizmu, który w samej Rosji wymordował miliony ludzi? Ale to świadczy o jednym: dla nich komunizm wiecznie żywy! To ile pokoleń musi przeminąć, aby Rosjanie (oczywiście, nie wszyscy) zrozumieli, czym jest ideologia komunistyczna?

      Oglądałem w sieci krótki filmik. Ulicą idzie grupa Rosjan z czerwoną flagą, rzecz jasna jest sierp i młot. Do policjantki i towarzyszącego jej komandosa podchodzi mężczyzna i mówi o zakazanych symbolach nazizmu i komunizmu, że może trzeba byłoby coś zrobić, chociażby powiedzieć im, że w Polsce nie można się tak obnosić z sierpem i młotem. I zero reakcji. Oczywiście nie jest łatwo ścigać pojedynczych miłośników komuny, ale czy nie było to prowokowanie Polaków? Ostatecznie może pomeczowe zadymy były zbyt skromne?

      Ale było i tak, przed meczem z Czechami, że do ekspedientki w polskich delikatesach podchodzi Rumun i pyta: kogo dzisiaj będą bić Polacy... I jest na tyle nachalny, że nie pomagają tłumaczenia, że tutaj jest sklep, w którym można kupić kiełbasę, a nie miejsce, gdzie toczy się mniej czy więcej mądre dyskusje. Widzimy na tym przykładzie, jak zadyma z rosyjskimi kibicami została przez niektórych idiotów odebrana i jak może być w przyszłości interpretowana na naszą niekorzyść, niestety.

      A ja tak sobie myślę, abyśmy zdrowi byli – psychicznie i fizycznie – ostatecznie ziemia dalej się kręci jak gdyby nigdy nic, a ci, którzy się piłką nie interesują, nawet nie wiedzą, że taki turniej właśnie się toczy i polscy piłkarze mają już wolne...

Leszek Wyrzykowski

Windsor

piątek, 22 czerwiec 2012 12:06

Musiałam stamtąd wyjechać...

Napisane przez

  RatajewskaJestem tutaj przy starszym małżeństwie niemieckim. Przyjechałam do nich sześć dni temu, dokładnie 12 czerwca. Na moje poprzednie miejsce firma kieruje mężczyznę- opiekuna, bo pani jest zazdrosna o swego 92-letniego męża. Ja bym też chyba była zazdrosna, gdyby koło męża kręciła się młodsza kobieta. Od rana do wieczora.

      Bardzo mi szkoda tamtego miejsca, bo było tam pięknie, a w ogrodzie rosły i dojrzewały czereśnie wspaniałe i czerwone porzeczki, których kwaśny smak uwielbiam. I herbatkę co wieczór robiłam sobie z melisy. I dziadek pozwolił mi malować mój obraz, czyli moje bazgroły. W bazgrołach najważniejszy jest dobór kolorów, a ja to potrafię. Więc szkoda, że nie powstanie mój pierwszy obraz.

      To ciekawe, jak mało człowiek wie o sobie. W wieku ponad 50 lat można się dowiedzieć, że się dobrze pisze... a może i się dobrze maluje. Szkoda, musiałam stamtąd wyjechać.

      I przyjechałam znów do innego małżeństwa niemieckiego. Dziadek były lekarz, 92 lata, zdrowy. Babcia po operacji niedawnej na raka żołądka. Bardzo wesoła i rozporządzająca ze swojego łóżka. Dziadek jeździ z instrukcjami z góry na dół i odwrotnie na swojej windzie fotelowej, która oplata swoim biegiem schody. Dziadek jest bardzo poważny i bardzo poważnie zjeżdża tą swoją windą.

      I przybyłam ja, żebym biegała po schodach, od kuchni do pani pokoju. Wcale mi to nie przeszkadza, lubię schody. Trochę może będę chudsza? Żeby tylko mi nie umarli. Mam tu być tylko dwa tygodnie, potem firma planuje dać tutaj, do pracy przy nich, polskie małżeństwo. Szykowane jest dla nich mieszkanie, w którym aktualnie jestem. Telewizor przybył mi tu dwa dni temu. Przedtem miałam tylko przedpotopowe radio. Polubiłam to radio. W TV zaczęły się mecze. Przegapiłam niektóre, bo to akurat jechałam od jednych staruszków niemieckich, do drugich. Trzema pociągami, z dwoma przesiadkami. I firma kupiła mi bilet bez miejscówek. Nawet nie wiedziałam, że powinnam mieć miejscówkę. Było mi bardzo niemiło, gdy stanęła nade mną jakaś pani, mówiąc, że to miejsce jest jej. Sprawdziłam, inni też mieli miejscówki, tylko ja nie. To nie w moim stylu taka jazda. Poszłam do konduktora i wskazał mi przedział, gdzie już mnie nikt nie niepokoił.

      W następnym pociągu znów ta sama sytuacja z miejscówkami. Można było się naprawdę bardzo zdenerwować. Stacja za stacją, a ja patrzyłam na wchodzących ludzi, czy mnie nie wyproszą z mojego miejsca... Dojechałam. Mieszkam obok małżeństwa, mamy wspólny ogród. W ogrodzie żadnego drzewa ani krzaka owocowego. Jak Niemcy mogą tak żyć. Czy oni sądzą, że najlepsze jest wszystko w markecie? W tamtym roku zbierałam kilogramami rydze. To było niedaleko Stuttgartu. Nikt z tubylców niemieckich nie znał tych grzybów. Za to kupowali ukraińskie kurki. Moja starsza pani niemiecka nie mogła spać w nocy, bała się, że nie dożyję następnego dnia po tych dziwnych grzybach. Rosły one sobie koloniami, w lesie. Wcale nierobaczywe. Pyszne.

      Tutaj będę jeszcze prawie dwa tygodnie. I już więcej nie pojadę opiekować się małżeństwem. Ci tutaj trzymają ze sobą sztamę. Tamci wcześniej sztamy nie trzymali, ale za to Frau była zazdrosna. Najbardziej chyba o moje stopy. Dopiero potem o tym pomyślałam. Jako opiekunka trzeba bardzo uważać. Pani starsza niemiecka miała dziwne stopy. Dwa palce nóg sterczały w górę i leżały na pozostałych palcach. Stopa od środka szła pod dużym skosem, do środka. Była już po operacjach. To defekt rodzinny. Żaliła mi się, opowiadała, ale ja jakoś na to nie mogłam patrzeć. Przecież rok temu widziałam taka stopę u pani w Duesseldorfie. Taką stopa powoduje, że powierzchnia, na której dana osoba chodzi, jest zmniejszona. Powinno być to ze szkodą dla zdrowia. Ale nie. Pani z Duesseldorfu do lat 60 grała w tenisa i była w tym bardzo dobra.

      A ja zrobiłam błąd, dzięki któremu pani zazdrosna zrobiła się jeszcze bardziej zazdrosna. Było gorąco, więc założyłam klapki. Paznokcie u nóg pomalowane jeszcze w Polsce. No i efektem był mój wyjazd stamtąd.

      Tutaj, nowa pani Niemka też spojrzała zaskoczona na moje pomalowane paznokcie u nóg. Na kolor różowo-czerwony. Od razu jej wyjaśniłam, że w Polsce wszystkie kobiety się malują. Że to u nas normalne. Że maluje się paznokcie u nóg i u rąk także.

      Teraz jednak, jak do niej idę, to nie zakładam klapek. Pani starsza zapomni i pomyśli po niemiecku, że nowa opiekunka to jakaś prostytutka. U nich kobieta usta może lekko pomalować. Oczu nie powinna malować.

      W kościele też byłam. Dotarłam do niego, niestety, spóźniona. Siedzę i po kilku minutach uświadomiłam sobie, że msza jest po polsku. Po polsku! Więc wszyscy naokoło byli Polakami. Coś niesamowitego. Do domu odwiozła mnie pani, która od 25 lat mieszka w Niemczech i pracuje jako pielęgniarka. Rozmawiałyśmy po polsku. Pani była ładnie, elegancko ubrana, umalowana i włosy miała ufarbowane na blond. Starsze panie niemieckie rzadko farbują włosy. Przeważa typ sportowy, w wygodnych sandałach lub adidasach.

      To my, Polki, tak męczymy się na tych obcasach dla tych mężczyzn. Czy oni to docenią?

      Całkowicie zaniedbuję się w tych Niemczech. Człapię sobie często w wygodnych butach. Nikt mnie tu nie zna. Nie muszę wyglądać lepiej niż inne kobiety. Jaka to wolność. Ale i tak bez malowania nie wyjdę z domu. Tylko usta i rzęsy pomalować. Inaczej czuję się bezbarwną, nijaką blondynką.

      Oj, o czym ja tu piszę.

      Wczoraj tu był remont, musiałam ukrywać się z czytaniem książki, którą jako ostatnia w rodzinie czytam. Moja mama – 90 lat, przyniosła ją do mojego domu. Zaraz… zobaczę, jaki ma dokładnie tytuł. "Przypadek Adolfa H.". Już tę książkę skończyłam. Przeleciałam, bo niektóre strony wydawały mi się nierealne. Albo nie chciałam ich czytać. Nie takiej książki się spodziewałam. Jest to podejście do Hitlera jak do człowieka, ale za bardzo naciągane. Raziło mnie to, że wszystkie kobiety, które go otaczały, były podobne.

      Dziadek ma 92 lata, musiał brać udział w wojnie, więc nie chwaliłam mu się, jaką książkę czytam. Poza tym, zauważyłam, że Niemcy mają II wojnę światową całkowicie wypartą i czasem odczuwają strach, gdy o niej muszą pomyśleć. Jest to dla nich niewygodny temat.

      My, Polacy, nie.

      Ten czerwiec akurat jest bardzo ważny, dla mężczyzn zwłaszcza. Mecze piłki nożnej. I my, Polacy, dalej nie idziemy. Nie ma co rozpaczać. Znajdźmy sobie drużynę, której będziemy kibicować. Niech wygrywa ten lepszy i niekoniecznie ten nasz. Przez to gra jest ciekawsza.

      Nasi byli dobrzy, zespołowo. Brakowało jakiegoś talentu nieujarzmionego, niepodporządkowanego zespołowi. Żeby albo z daleka główkę strzelił, albo… W sytuacji, gdy są dobre dwa zespoły, tylko takie działania, których przeciwnik nie przewidzi albo ich się nie domyśla… tylko takie mogą dać bramkę. Ukochaną bramkę.

      Dobrze, że ci mężczyźni walczą na boisku, a reszta mężczyzn się tym entuzjazmuje. I utożsamia się z nimi. Polacy, wcale nie przegraliśmy. Czesi mieli po prostu szczęście, a my pecha. Na drugi raz dopuśćcie do gry młodych nieprzewidywalnych.

      Ale wracam do mojej rzeczywistości. Ludzie w wieku 90 lat mało jedzą. Brakuje mi jedzenia, ale już poczekam na Polskę. Tam się najem. U nas jest pyszny biały twaróg. W Biedronie i w Lidrze, z Kalisza. W wiaderku. Tęsknię za nim. To mój syn najmłodszy nauczył mnie mówić "w Lidrze". Niech sobie tak będzie, przynajmniej nikt nie pomyśli, że bawię się w reklamę.

      Upiekłam sernik, ale jest u nich w lodówce. Niemcy jedzą wszystko o określonej godzinie. Ja czasami zjem sobie w Polsce ciasto na śniadanie, czasami w południe spostrzegę, że śniadania jeszcze nie jadłam. U nich wszystko na zegarek. Żadnego polotu, żadnego czegoś innego. Toż to nuuuuda.

      Duszę się. Chcę do Polski!!!

      Zamiast kołdry mam dwa cienkie koce. Jeden z nich jest w poszewce. Ostatnie dni zimno mi w nocy. Na samym początku byłam przy tym, jak rodzina niemiecka rozmawiała na temat kołdry. Kołdra nie nadawała się do uprania, więc dano mi koce. I zimno mi w nocy. I muszę włączać klimatyzację, ogrzewanie, wypalać im energię. Taniej by było, gdyby mi za 10 euro kupili nową kołdrę. Można już chyba za tę cenę dostać. Teraz wyjeżdżając z Polski, do pracy do Niemiec, muszę brać ze sobą kołdrę albo śpiwór. Albo męża! On też jest ciepły. I grzeje. Gdybym miała być tu dłużej, tobym poprosiła o kołdrę, o dostęp do telefonu, do Internetu. A ponieważ wyjeżdżam za 10 dni, to nie warto niepokoić zadaniami ludzi starszych.

      I pod kątem dostępu do telefonu i Internetu będę teraz szukała w Niemczech nowej pracy. Dzwoni do mnie dużo firm z propozycjami. Czasami nie wiem, na który wyjazd mam się zdecydować. Zarobki podobne. Więc powinnam się spytać od razu – czy będę mogła telefonować do domu, bo ja mam dużą rodzinę i muszę mieć z nią kontakt i muszę wiedzieć, co się w mojej rodzinie dzieje. Ja płacę za telefon stacjonarny 15 euro na miesiąc. Po to tylko, żeby będąc w Niemczech, móc rozmawiać z moją rodzina. Niemcy wykupują wtedy opcję za 4 euro, że mogą telefonować na telefony stacjonarne na całym świecie. M.in. w Polsce. Więc ich to taniej kosztuje niż mnie.

      Z dostępem do kompa jest gorzej, bo Niemcy boją się dopuścić osobę ze Wschodu do swojego kompa. Mam więc swojego notebooka, ale nie chcą udostępnić hasła. Do Internetu. Tak ogólnie, bo są przecież różni Niemcy. Powinnam zmienić zawód w Niemczech. Na opiekunkę znam już za dobrze niemiecki i jestem za mądra. Tak mi powiedziała pani zazdrosna na odchodne. Ja jestem zu klug. Na inne zawody z kolei jestem za stara. Kto przyjmie prawie 58-latkę do pracy w szkole. Lubię też dziećmi się zajmować. Kocham dzieci. I mam spore doświadczenie w wychowaniu moich dzieci. I w pracy w szkole. Co z tego? Mogę być tylko opiekunką ludzi starszych. Jestem za stara na inne zawody.

      Ale przecież wyglądam młodo. Dowody, Pesel, wszystko mi teraz przeszkadza. Jak odchowałam dzieci i chcę rozwinąć zawodowe skrzydła, to mi przeszkadza mój rok urodzenia. Wszyscy pod jedno kopyto musimy być?

      Pająk jakiś łazi po krześle. Zabić go?

      Nic nie napisałam o mojej ciężkiej pracy opiekunki. Więc mój dzień pracy to 24 godziny na dobę, czyli całą dobę. Muszę być wciąż w tym domu. Mój aktywny dzień pracy to tutaj od 7.45 do 19. Potem idę do mojego pokoju, ale w każdej chwili starsze małżeństwo może mnie wezwać, gdyby potrzebowało mojej pomocy.

      Jest to dla nich idealne rozwiązanie, taka Polka. Nie muszą iść do domu starców, mogą mieszkać dalej w swoich domach. Opiekunka dba o nich i czasami mają dopiero teraz dobre życie i poznają pyszne polskie potrawy. Jak tu przyjechałam, to pani od razu się mnie spytała, czy robię pierogi. Polki robią pierogi. Na szczęście, umiem to robić. Polki gotują też zupy.

      Muszę zacząć jeździć samochodem. Ma automatyczną skrzynię biegów. Nie jestem za dobrym kierowcą. O, dlaczego kierowca jest tylko rodzaju męskiego? Może być – ta kierowca? Kierownica jest tylko chyba.

      Dzisiaj następny dzień. Zaczynam się tu przyzwyczajać. Zawsze najgorszy jest pierwszy tydzień. Dzisiaj przyszła miła Niemka, która była przyjaciółką zmarłej córki tego starszego małżeństwa. Przywiozła zakupy, truskawki, szparagi. Obierałyśmy je razem, na dzisiejszy obiad. Po jej wizycie zaproponowałam mojemu poważnemu dziadkowi, żebyśmy się umówili i jak przyjdzie ktoś z rodziny lub ktoś obcy... i jeśli ja będę niepotrzebna i będę mogła sobie pójść, to on pociągnie się za ucho. Nie, nie za ucho. On złoży ręce razem. Natomiast jeśli ja będę prosić o opuszczenie niemieckiego towarzystwa, to wtedy ja dwie ręce złożę razem. On zrobi to samo i to będzie jego zgoda. Jutro rano muszę z dziadkiem potrenować nasze umówione gesty, żeby nie zapomniał. Chodzi o to, żeby uniknąć sytuacji, w której czuję, że przeszkadzam.

      Dzisiaj przed pewnym sklepem zauważyłam dużo kobiet w chustach na głowie. Przebierały w rzeczach, które sklep wystawił jako przecenione. Każda rzecz była po 1 euro. Też się przyłączyłam do nich i kupiłam sobie spodnie w małą granatową krateczkę, na dole wąskie. Rozmiar 42, chociaż czasem 40-tka jest dobra. Jutro znów idę tam na łowy. Nie wiedziałam, że mogą być aż takie przeceny. Moje spodnie na początku kosztowały 30 euro prawie. Moja starsza pani niemiecka zaproponowała mi dzisiaj rzeczy po jej siostrze. Gdyby to było ze 25 lat temu, tobym się ucieszyła. Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć, żeby jej nie urazić. Kręciłam jakoś, a ona sama powiedziała, że w Polsce dużo sklepów z towarami noszonymi już. Odłożyłyśmy na potem przeglądanie tych rzeczy. To prawda. Kiedyś ciuchy były drogie. Teraz możemy je kupić w szmateksie, ale za to żywność, opłaty są drogie. W latach 90. jeździłam do ucznia, który mieszkał na wsi. Wszyscy chcieli mu pomóc, ale dając jakieś rzeczy, które zbywały w domu. A rodzina ucznia potrzebowała pieniędzy na jedzenie.

      Oglądam mecz Ukraina-Anglia.

      Dzisiaj wtorek, myłam okna razem z tą byłą Rosjanką w całym ich domu. Podczas mycia na 1. piętrze zażartowałam sobie do leżącej pani niemieckiej, co wydaje rozkazy, że może i dach domu też umyć.

      Nie trzeba, deszcz go już myje. Niemcy są za poważni na żarty. I nie zapłacą za dodatkową robotę. Potraktowałam tę pracę jak ćwiczenia gimnastyczne, których mi brak.

      Zimno mi było w nocy. Wreszcie o tym powiedziałam. Dodali kocyk cieniutki, już trzeci, chyba przedwojenny. Nadal mi będzie zimno.

Wanda Rat.

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

\

piątek, 22 czerwiec 2012 12:01

Obiady z Babcią Leokadią

Napisane przez

janszczepankiewicz Dziś każdy prawie ma spore pretensje do "państwa", które po czasach komuny automatycznie nieomal zwykł utożsamiać z "rządem". Tysiące roszczeń określają więc obowiązki abstrakcyjnego molocha, wśród których chętnie umieszcza się także powinności "patriotycznego wychowania", "nauki ojczystego języka", czy wreszcie aplikowania w system publicznej oświaty ostrych wymagań programu "edukacji historycznej" młodzieży.

      Nie zawsze jednak można się było spodziewać, że ktoś takich żalów wysłucha, a starania, "żeby Polska była Polską", trzeba było wbrew wszystkim przeciwnościom i klęskom przypisać wyłącznie sobie.

      Różne koleje naszego narodowego bytu sprawiły, że nawet pod nieobecność własnego, a przy terrorze wrogiego nam państwa Polak – katolik wykształcił te najpewniejsze, bo tradycyjnie rodzinne formy przekazu, które początek swój brały z "nauk polskiego szlachcica" w czasach potężnej i wolność wszystkim dającej – Pierwszej Rzeczypospolitej.

      Przypominając tę starodawną powinność osobistego świadczenia na rzecz Ojczyzny, przy zrozumieniu dla zmieniającej się często fortuny naszego państwa, chciałbym przywołać dziś postać mojej Babci Leokadii Szczepankiewicz z domu Majewskiej, która jak tylko mogła dbała o historyczny depozyt także w niesprzyjającym, zwłaszcza jego integralności, okresie Polski Ludowej.

      Działała przy tym solidnie i solidarnie z innymi, zasłużonymi dla kraju członkami mojej rodziny ze strony Ojca i Matki, którzy byli jeszcze wtedy wśród nas, dla których nawet danina krwi nie stanowiła ceny, jakiej za wolność nie byliby w stanie zapłacić, nie myśląc przy tym o żadnym innym osobistym proficie.

      Babcia Leokadia pojawiała się w naszym domu zaraz po Mszy Świętej trzymając w jednej ręce najnowszy numer "Gościa Niedzielnego", a w drugiej torebkę słodyczy. Układając fałdy staromodnej sukienki, sadowiła się sprawnie za owalnym stołem, ogarniając bystrym spojrzeniem swoich stalowych oczu całe szykujące się do obiadu towarzystwo. Preferowała wzory kwieciste, jednak w dość stonowanych barwach, a wokół niej unosił się zawsze dyskretny zapach lekko dusznawych perfum.

      Zanim jeszcze z kuchni zdążono przynieść pierwsze danie, Leokadia zdołała omówić wszelkie aktualności, by przy spokojnej konsumpcji niedzielnych potraw wprost niezawodnie nawiązać do czasów dawnych oraz związanych z nimi pouczających historii.

      Trzeba wiedzieć, że autentyczne zdarzenia, aczkolwiek jakoś umocowane w książkowej wiedzy, obowiązkowo musiały mieć swe odbicie w klimacie domów rodzinnych, przypadkach ojców czy dziadków, by wreszcie trafiać jak drzewo odporne na każde wiatry korzeniem długim i silnym w grunt niewzruszonej starożytności rodów.

      Z tego zapewne powodu chronologicznie poprawny porządek tradycyjnego przekazu Babcia Leokadia umiejscawiała zgrabnie w czasach starożytnego Rzymu, kiedy to władał nim nasz legendarny protoplasta Oktawian August, przy czym pretekst do rozpoczęcia tak długiej podróży w czasie odnajdywała z zadziwiającą łatwością.

      Ta "legendarność" zdawała się całkiem oddawać pola zwykłej genealogii, gdy podczas dłuższych posiedzeń cierpliwie powtarzała imponujący ciąg pokoleniowych następców władcy Imperium, których koleje losu zaprowadziły do kraju Wiślan i Polan. Potomkowie Cesarza ostatecznie mieli zatem osiąść w Czeszewie, by dać tam początek jednemu z najstarszych rycerskich rodów, w pierwotnym swym kształcie noszących herb Koźlarogi.

      Przez rozmaite krainy starożytnego świata oraz dzieje przyjaźni naszego "dziada" Nagoda z Lechem I – pradynastą Piastów, trafialiśmy wręcz obowiązkowo na pola rozmaitych bitew, w których zwycięstwa utorowały nam drogę do państwowego bytu wśród nieprzyjaznych i wrednych, lecz zawsze jakoś z Bożą pomocą gromionych "złych sąsiadów".

      Przeżywaliśmy zatem nie raz bój pod Płowcami, gdzie Florian Szary bił się, oberwał i cierpiał, by potem dostać od króla Łokietka wieś oraz już nominalnie swe chrześcijańskie Trzy Kopie w herbowe pole pod klejnot dawnego Kozła.

      Dalej przez chwilę cieszyły nas powodzeniem pola Grunwaldu, gdzie dowodzona przez Floriana z Korytnicy 48. Chorągiew Braci i Rycerzy Koźlarogi herbu Jelita gromiła w kolejnym już pokoleniu przewrotny niemiecki żywioł.

      Zdobione dumną sentencją wieki tryumfu i chwały nieomylnie wiodły jednak słuchaczy w tragiczne lata Konfederacji, powstań i wojen dwudziestowiecznych, czyli najgorszej zarazy, jaką jawiła się zawsze Polakom – Moskwa. Nieludzkie pod każdą postacią – Imperium Zła.

      Tak się złożyło, że jedno z najstarszych szlacheckich nazwisk, które nosimy, można odnaleźć w raportach wszystkich możliwych wojen, kampanii i powstań.

      Nie mogło go także zabraknąć w działaniach pozytywnych prowadzonych w parafiach przez duszpasterzy, czy wreszcie w kadrach uczelni całego świata, gdzie rozrzuciły nas losy popowstaniowej tułaczki. Synowie uciekinierów wracali zresztą przez Wielką Wodę natychmiast, gdy tylko ta wymodlona tragicznie wojna zaborców dała im szansę przywołać nadzieję Ojców z 1863, by wreszcie pobić Azjatę w 1920, ratując wskrzeszone państwo.

      Wiedzę z historii nie tak już dawnej i równie poprzez rozmaite opresje dotkliwej także aplikowała nam Babcia Leokadia w formie króciutkich opowieści. Tu mniej było jednak rodowych legend, a więcej smutnych i autentycznych historii. Poznawaliśmy zatem ulice miasteczek Jury, których normalny rytm ludzkich relacji i pracy dławił obecny wciąż na ulicach kozacki patrol. Kolejne przykłady zaborczego terroru były związane z dramatycznymi wydarzeniami mającymi miejsce w majątkach, domach oraz na polach bitewnych, gdzie zawsze mieli coś do zrobienia dla Polski nasi Przodkowie lub krewni. Towarzyszyło temu przesłanie niewzruszonego szacunku dla własnej barwy, religii i państwa.

      Zawsze wymuszone przez zaborcę i wybuchające w obliczu nowych zagrożeń powstania przynosiły kolejne konfiskaty majątków, po których obowiązywał obecny po obu stronach rodziny zakaz podejmowania pracy najemnej, tak by nie zbyć przyrodzonego obowiązku organizowania Polaków w wymiarze społecznym. Kreowano zatem w miejsce grabionych nowe źródła utrzymania – już nie liczone w tysiącach hektarów, lecz nawiązujące do systemowo nowych form gospodarowania.

      Po dwóch dekadach szczęścia II Rzeczypospolitej wraz z wejściem starych wrogów przyszły kolejne klęski. Patrioci znowu setkami tysięcy tracili wolność, majątek i życie.

      Tragiczną klamrą, którą Babcia Leokadia na tamten czas zamykała historię zmagań z Azjatą, była zatem opowieść całkiem niestety świeża i związana z wielkimi stratami w kręgu najbliższej rodziny. Przekaz oddawał wciąż niezmieniony charakter relacji z okupantem, jak dawniej godzącym w religijną i narodową tożsamość każdego podbijanego narodu.

      Terror w "wyzwolonych" miasteczkach pradawnej Jury był znów tak wielki, że jej mieszkańcy pozostawali w ukryciu niczym za czasów tatarskich najazdów, bojąc się nawet oddać ostatnią posługę poległym bliskim.

      Historie z tego okresu miały wręcz aktualny charakter, gdyż jeszcze dwa lata po wojnie zostali przy życiu synowie Leokadii pomimo młodego wieku działali w konspiracji, czekając na jakąś cudowną odmianę pojałtańskiego porządku. Następstwem tego uporu były więzienia, utrata zdrowia i nieustanna "opieka" przez wiele kolejnych lat.

      Perłą wśród historycznych precjozów zawsze były osobiste stawiennictwa najdroższej polskiemu rycerstwu Bogurodzicy Maryi, której królewska rodzina także pojawia się często w tradycyjnie sarmackim przekazie z minionych epok. W jednym przypadku, to właśnie cud z Jej przyczyny spektakularnie cofa wojenne kalectwo Pradziadka na Jasnej Górze, a kiedy indziej przynosi słowa otuchy w niewoli oraz pomaga przeżyć więzienie w czasach UB.

      Szczególny kult Matki Boskiej wciąż daje Polakom siłę oraz nadzieję, że nawet w najcięższych opresjach starym biblijnym sposobem można uprosić łaskę szczególną, trafiając z Jej polecenia do Miłosiernego Syna.

      Dzięki tej naturalnej edukacji w wieku trzech lat sprawnie już kojarzyłem postaci Mieszka I, Królowej Jadwigi, św. Stanisława BM czy Kazimierza Pułaskiego. Znałem też co ciekawsze momenty bitew pod Płowcami, Grunwaldem, Savannah czy szarży pod Somosierrą.

      Zaraz potem rodzinne starania pozwoliły mi zwiedzić święte miejsca Wawelu, Skałki, Tyńca i Częstochowy, a w pierwszych prawie lekturach poznać dorosłe już całkiem pozycje literatury Kraszewskiego, Bunscha i Sienkiewicza.

      Lektura kolejnych powieści historycznych sprawiła, z jako dziesięciolatek orientowałem się doskonale w biegu tysiącletniej historii swojego państwa, a znajdywane w nich osoby – Bolków i Kazimierzów, obrońców Głogowa i Częstochowy, powstańców i konspiratorów – zacząłem traktować co najmniej jak bardzo bliskich znajomych.

      Nie przeszkodziło mi to bynajmniej w swoim czasie zafascynować się nowymi trendami w sztuce czy duchem motoryzacji, poznawać uroki życia normalne dla ludzi młodych i bardzo wszechstronnie aktywnych.

      Przybliżając dziś klimat oraz charakter moich rodzinnych relacji, chciałbym, by obiady z Babcią Leokadią, do których z oczywistym sentymentem wróciłem w tej krótkiej opowieści, stały się teraz przyczynkiem do osobistych przemyśleń dla wszystkich tych, co troską o zachowanie wiary i tradycji narodowej Polaków obarczyć pragną jedynie lepiej lub gorzej działające instytucje, zaś sami często nie wypełniają właściwie swych obowiązków.

      Jakże często dziś bywa tak, że "zagonieni" rodzice jedyny wspólny czas wolny od pracy spędzają na weekendowych zakupach, a miast podróży do cudem wręcz zachowanych zabytków i miejsc dla Polaków świętych, wolą zabierać swe dzieci do "ciepłych krajów", upatrując w tym oznak należytego statusu "obywatela świata".

      Bywa, że wcześnie zgorzkniali, kontestujący i nie dość rozumiejący ducha obecnych czasów dziadkowie wolą od rozmów z wnukami posłuchać preferowanych audycji, czy też oglądać wstydliwe w swoim przekazie seriale – by wreszcie z czasem nie mieć już o czym rozmawiać z nielubianymi, bo całkiem dla nich mentalnie obcymi, odrzucanymi za swoją inność "młodymi".

      Skutecznej recepty na zachowanie ciągłości pokoleniowej także w wymiarze religijnym i narodowym nie należy zatem upatrywać jedynie w kolejnych "zbiorkach podpisów przeciwko", ulicznych "protestach", czy też chwilowym zwycięstwie preferowanej partii, gdyż stałym polem bitwy o polskość, tym najważniejszym i przypisanym od wieków, jest każdy dom.

      Niezbędne dla zachowania najcenniejszych wartości naturalne wspólnoty rodzinne, narodowe i religijne ostaną się nam jedynie w oparciu o własne, a przy tym powszechnie prowadzone działania, od których żadna sytuacja osobista, ani też polityczna zwolnić nikogo nie może.

      Jan Szczepankiewicz

Kraków  

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.