Wiele wskazuje na to, że w naszym nieszczęśliwym kraju rodzi się nowa, świecka tradycja, a właściwie nie nowa świecka tradycja, ale wiele nowych, świeckich tradycji. Najpierw taka, że różne osobistości znane z zaangażowania politycznego popełniają samobójstwa, i po drugie – to do tego stopnia taktowne, że obywają się bez udziału osób trzecich. Zapoczątkował to dzisiaj już trochę zapomniany polityk lewicowy, piastujący w swoim czasie nawet funkcję wicepremiera, pan Ireneusz Sekuła. Jak pisała w jednej ze swoich pimpoletek noblistka Wisława Szymborska, "zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny". W przypadku pana wicepremiera Sekuły sprawdziło się to co do joty. Strzelał do siebie coś ze trzy, czy może nawet cztery razy, bo doniesienia w tej sprawie były sprzeczne, a w przerwach między kolejnymi śmiertelnymi strzałami jeszcze podobno zdążył pożegnać się z rodziną.
Dzisiaj takich samobójców próżno szukać ze świecą; pośpiech sprawia, że żaden z nich nie pozostawia nawet listu pożegnalnego, w którym czarno na białym napisałby, iż pozbawia się życia bez udziału osób trzecich, w związku z czym ten brak musi potem w podskokach uzupełniać niezależna prokuratura. Weźmy takiego dyrektora generalnego Kancelarii Premiera Donalda Tuska, pana Grzegorza Michniewicza, który powiesił się ni z tego, ni z owego, nie pozostawiając listu pożegnalnego. To zaniedbanie musieli później naprawić funkcjonariusze niezależnych mediów głównego nurtu, taktownie nie okazując najmniejszego zainteresowania tą zagadkową śmiercią. Podobnie postąpił Andrzej Lepper, który też nie pozostawił żadnej wzmianki o ewentualnym udziale osób trzecich w jego spektakularnym powieszeniu się w łazience warszawskiego biura Samoobrony, w związku z czym udział osób trzecich musiała z góry wykluczyć niezależna prokuratura.
Właśnie przy okazji śmierci pana Andrzeja Leppera rozwinęła się kolejna świecka tradycja, by energiczne śledztwo w takich sprawach rozpoczynać nie od razu, tylko zaczekać z jego rozpoczynaniem na początek następnego tygodnia. Jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy, a cóż dopiero w sytuacji, gdy śpieszyłby się nie jakiś zwykły człowiek, tylko funkcjonariusz niezależnej prokuratury? Cieszyłby się wtedy nie jeden, ale cały Legion diabłów. A czy to komukolwiek jest potrzebne, zwłaszcza w demokratycznym państwie prawnym? W demokratycznym państwie prawnym nie można niczego rozpoczynać na łapu-capu. Najsampierw niezależna prokuratura musi naradzić się z oficerami prowadzącymi z tych bezpieczniackich watah, które akurat przejęły nad nią surveillance. Ci oficerowie – tak samo jak ewangeliczny setnik – są też ludźmi pod władzą postawionymi i muszą się skonsultować z Siłami Jeszcze Wyższymi, jaką przyczynę śmierci ma podać niezależna prokuratura i w jaki sposób mają później nawijać funkcjonariusze niezależnych mediów. I dopiero kiedy już upłynie czas, w jakim w organizmie denata mogą rozłożyć się bez śladu rozmaite substancje, można rozpoczynać energiczne śledztwo. Dlatego również w sprawie śmierci generała Sławomira Petelickiego, który zginął w garażu na Mokotowie od strzału w głowę, energiczne śledztwo zaczęło się nie od razu, tylko od poniedziałku. I co Państwo powiecie? Postępowanie zgodne z nową świecką tradycją natychmiast przyniosło pożądane efekty! Okazało się, że generał Petelicki nie tylko sam się zastrzelił, ale w dodatku zastrzelił się bez najmniejszego udziału osób trzecich! Wprawdzie żadnych osób trzecich przy tym nie było, ale to nie znaczy, że nie było świadków. Przewidział to zresztą już dawno Rejent Milczek, stwierdzając, że "nie brak świadków na tym świecie". Oficerowie BOR, świadcząc jeden przez drugiego, zaświadczyli, że powody samobójstwa generała były ściśle osobiste, a w dodatku wkrótce okazało się, iż generał cierpiał na chorobę Alzheimera, co podobnież było publiczną tajemnicą. Takie rzeczy generałom niekiedy się zdarzają; Antoni Słonimski twierdzi na przykład, że w armii austro-węgierskiej służył generał Potiorek, który objawiał zainteresowania naukowe. Badał mianowicie ciężar gatunkowy żołnierza. W tym celu w pełnym oporządzeniu zanurzał go w beczce z wodą i zapisywał, ile wody taki żołnierz wypiera. Potem obliczał wagę wypartej wody i w ten oto sposób poznawał dokładny ciężar gatunkowy pojedynczego żołnierza. Kiedy jednak postanowił rozszerzyć swoje naukowe zainteresowania na oficerów sztabowych, wsadzono go do plecionki i oddano w ręce infirmerów, którzy stwierdzili, że już od dawna miał fioła, co nawiasem mówiąc, wcale nie przeszkadzało mu dowodzić wojskiem w sposób nie zwracający niczyjej uwagi. Jestem pewien, że również w naszej niezwyciężonej armii nie brakuje oficerów przejawiających zainteresowania naukowe, dzięki czemu – jak powiadają gitowcy – w naszym nieszczęśliwym kraju "wszystko gra i koliduje".
Dzięki postępowaniu ściśle według nowej, świeckiej tradycji, funkcjonariusze niezależnych mediów od razu mogli przystąpić do pryncypialnego dawania odporu zwolennikom skompromitowanych teorii spiskowych, którzy nie tylko próbowali traktować samobójstwo generała Petelickiego jako kolejne ogniwo łańcucha zagadkowych samobójstw, posuwając się do twierdzeń, jakoby w naszym nieszczęśliwym kraju grasował "zbiorowy samobójca" – ale w dodatku próbując doszukiwać się w nim ukrytego sensu politycznego. Na przykład takiego, że bezpieczniackie watahy, a konkretnie – razwiedka wojskowa, której, jak wiadomo, "nie ma", zaczyna eliminować przedstawicieli watahy bezpieczniackiej, która bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej próbowała wykorzystać konfuzję razwiedki wojskowej i odwojować sobie niektóre segmenty okupowanego kraju. Ponieważ wygląda na to, że o losach naszego nieszczęśliwego kraju zdecydują strategiczni partnerzy, którzy widać mają większe zaufanie do razwiedki wojskowej, ta szybko otrząsnęła się z początkowej konfuzji i zaczęła zuchwałych bezpieczniaków zapędzać w kozi róg. Wyrazem tego było ubiegłoroczne zatrzymanie generała Czempińskiego, który w związku z tym sprawę samobójstwa generała Petelickiego komentuje już jak się należy, no a poza tym – zgodne zeznania oficerów BOR, ochotników , co to wiedzieli o nękającej nieboszczyka chorobie Alzheimera, a przede wszystkim – odpór, jaki dają funkcjonariusze niezależnych mediów, unisono potępiając wspomniane teorie spiskowe. Żadnych spisków bowiem, jak powszechnie wiadomo, nie ma, a ich, funkcjonariuszy, z zasady nie interesują żadne samobójstwa, chyba że chodzi o samobójstwo Barbary Blidy. Oooo, w takim przypadku samobójstwem niczego wyjaśnić się nie da, bo wiadomo, że spiski są, ale oczywiście tylko w takich sprawach, albo wtedy, gdy Rywin przychodzi do pana redaktora Michnika. Wtedy nie tylko można, ale nawet pod rygorem wykluczenia z grona osób przyzwoitych, należy gorąco wierzyć w spiski. Ale generał Petelicki zginął zgodnie z nową, świecką tradycją, więc w jego zagadkowej śmierci nie ma i nie może by niczego interesującego. Już bardziej interesujące jest koko koko euro spoko, które, jak wiadomo, odbywa się bez udziału ekipy polskiej, więc mało kogo obchodzi nawet uwaga premiera Tuska, że nie martwi się o Platformę Obywatelską po swoim odejściu. Po swoim odejściu! Ale gdzie? Czyżby na trafikę, jaką Nasza Złota Pani Aniela przygotowała premieru Tusku w Brukseli? Może i słusznie nie obchodzi, bo o co tu się martwić, kiedy w odpowiednim momencie wszyscy Umiłowani Przywódcy z PO dostaną rozkaz: w lewo zwrot, do Palikota marsz!? Wprawdzie jeszcze razwiedka nie zdecydowała o podmiance, wprawdzie jeszcze trwają przepychanki na tle tajnego więzienia CIA w Starych Kiejkutach, ale przecież po koko koko euro spoko i olimpiadzie coś będzie musiało się zmienić, żeby wszystko zostało po staremu.
Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!