Teksty
Publicystyka. Felietony i artykuły.
Napisano w grudniu 2009
Dawno temu po różnych kopnięciach losu i z wielkim trudem dotarła mi do głowy oczywista prawda, że wyroki Opatrzności są nieznane i rzadko kiedy wiemy, dlaczego coś się dzieje lub nie dzieje.
Prócz naszej zaganianej doczesności istnieje bowiem prawdziwa rzeczywistość egzystencjalna. Coś, co wydaje się krzywdą, w konsekwencji okazuje się wielkim darem, innym razem zaś coś, co latami stanowiło przedmiot pożądania, niszczy nas lub rozsypuje się jak truchło.
Dlatego idąc przez życie, bierzmy z wdzięcznością to, co Pan Bóg nam daje, i nie wykręcajmy mu ręki dla wymuszania darów.
- Click to open image! Click to open image!
- Click to open image! Click to open image!
- Click to open image! Click to open image!
- Click to open image! Click to open image!
- Click to open image! Click to open image!
- Click to open image! Click to open image!
- Click to open image! Click to open image!
- Click to open image! Click to open image!
- Click to open image! Click to open image!
- Click to open image! Click to open image!
- Click to open image! Click to open image!
- Click to open image! Click to open image!
http://www.goniec24.com/teksty/itemlist/category/10-teksty?start=3289#sigProIdf7f2240970
•••
Lata całe nie mieliśmy dzieci. Bóg raczy wiedzieć dlaczego. Nauczyliśmy się z tym żyć. Między innymi po to, aby nie wykręcać ręki Panu Bogu w warunkach in vitro, gdzie przyjściu na świat jednego istnienia towarzyszy odesłanie w zaświaty kilku innych.
Rodzice nie dają życia. Są tylko akuszerami ludzkiej duszy, którą Bóg powierza im w pieczę. Nie wszyscy muszą mieć dzieci i nie wszyscy mają. Zresztą zawsze w grę wchodziła adopcja, choć zabrakło nam odwagi, by ją przeprowadzić.
Ani człowiek się nie obejrzał, jak stuknęła 40-tka. Przyszły kłopoty ze zdrowiem, podejrzenie endometriozy u Małgorzaty, podejrzana cysta, comiesięczne badania USG; czy czasem się nie zwiększa, czy zanika. W związku z zaburzeniami hormonalnymi dla wykluczenia jednej z możliwości zalecono test ciążowy. Wyszedł negatywnie...
Przy czwartym badaniu USG laborantka przez długi czas dziwnie nic nie mówiła. Okazało się bowiem, że "cysta" ma rączki i nóżki.
– Pani nie wierzy, proszę sobie zobaczyć – pokazała ekran mojej żonie.
Małgorzata była w czwartym miesiącu ciąży.
Jak to możliwe, żeby przez trzy miesiące nie zauważył tego ginekolog?
No właśnie!
Ginekolog zaproponował natomiast od razu "zabieg".
Małgorzata zmieniła ginekologa.
Mieliśmy mieć dziecko. Byliśmy w siódmym niebie.
•••
Po serii standardowych badań krwi, telefon z kliniki, proszą o szybki kontakt. Występuje duże prawdopodobieństwo zespołu Downa, zalecają dalsze badania genetyczne, tylko one dadzą pewność...
Ostrzegają, że zespół Downa to poważny defekt, trisomia – dodatkowy trzeci 21. chromosom, dziecko narażone jest na wiele problemów...
Sprawdzam w Wikipedii: * upośledzenie umysłowe * wrodzone wady serca (typowo ubytek przegrody międzykomorowej), * deficyt słuchu * zaburzenia wzroku * infekcje dróg oddechowych * celiakia * niskorosłość * zaburzenia czynności tarczycy * choroba Alzheimera o wczesnym początku. Do innych rzadszych chorób należą: * białaczki * niedobory odporności * padaczka.
Dostajemy oficjalne skierowanie na "konsultacje genetyczne".
Małgorzata podczas wizyty u położnika, siwego dziadka pod koniec praktyki, zgłasza gotowość do dalszych badań. Ten pyta wprost, co zamierzasz zrobić, gdy będziesz wiedziała ze stuprocentową pewnością?
Chwila milczenia i zdecydowane: "nic".
– Skoro "nic", to po co ci ta pewność – enjoy your pregnancy – stwierdza sentencjonalnie położnik i wychodzi z gabinetu.
Okazuje się, że to, co nam usiłuje wyjść na świat, jest dziewczynką. Od 20 lat wiadomo, że ma na imię Julia. Rośnie, zaczyna kopać. Wszystko biegnie utartym torem.
O drugiej w nocy zaczyna się poród, jedziemy pustą autostradą do szpitala. Są małe komplikacje – zanika bicie serca. Julia, jak wiele dzieci z Downem, nie ma zamkniętej przegrody międzykomorowej. Tuż po 12. w południe pojawia się zakrwawiony tobołek, nożyczkami przecinam pępowinę. Czuję się dziwnie, jakbym trzymał w rękach kawałek własnego ciała.
– Jaka ona śliczna – mówi jedna z asystujących pielęgniarek.
Julia ma Downa. Są problemy z karmieniem piersią, karmię ją z własnego palca, do którego przylepcem umocowana jest maleńka rurka z mlekiem.
Jadąc autem do domu, krzyczę i wyję w samochodzie. Dla odreagowania.
Przez 6 miesięcy czekamy, czy wada serca będzie się zmniejszać, a przegroda zrastać. Rentgen, USG po uśpieniu w szpitalu dziecięcym.
Ostatecznie decyzja o operacji. Mówią, że to standardowa rzecz – najczęściej przeprowadzana operacja kardiochirurgiczna u małych dzieci. Prawdopodobieństwo śmierci jeden na sto przypadków, operacja trwa 6 godzin, po rozcięciu osierdzia i otwarciu klatki piersiowej zatrzymuje się akcję serca, następnie przez tętnicę i otwartą zastawkę chirurg "wejdzie" do komory i wszyje łatę z gortexu. Narzędzia chirurgiczne wyglądają, jak z domku dla lalek. W tym czasie przez ok. 5 - 10 minut Julia jest na sztucznym płucosercu. Tak to ma wyglądać.
Jest termin. O czwartej rano jedziemy do szpitala, głodząc wcześniej dziecko; na kilka godzin przed operacją nie może dostać nawet wody. Julia płacze.
W południe wracamy do domu – operacja odwołana, nie zwolniło się miejsce na intensywnej terapii, na którą ma trafić po operacji. Czekamy w domu, następny termin za dwa tygodnie, chyba żeby coś się zwolniło... W nocy telefon ze szpitala. Jest miejsce na intensywnej, chirurg chce operować jak najszybciej, bo święta. Głodzimy znów dziecko. Następnego dnia po 12.00 przekazuję wózek pielęgniarce, Julia śpi. Znikają za drzwiami.
Koczujemy w poczekalni. Dziwna rzecz. Nie mamy czasu rozczulać się nad sobą czy Julią – mamy mnóstwo rzeczy do załatwienia, przede wszystkim musimy być dla niej, gdy się obudzi. Mam jakąś jasną stuprocentową pewność, że Julia będzie żyć.
Po czterech godzinach przychodzi chirurg, spokojnie mówi, co i jak, co konkretnie zrobiono. Wszystko się udało, serce kopnięte prądem ponownie zastartowało, jest niewielki przeciek z łaty i cofanie na zastawce, ale to OK. Julia jest już w rękach zespołu kończącego, który zamyka, zaszywa≤, drutuje osierdzie, skleja skórę, zakłada sączki.
Na moment jadę do domu, wracam w nocy koło 3. Julia śpi w pojemniku na intensywnej terapii dogrzewana z góry. Serce bije regularnie. Z klatki piersiowej wychodzi duża rura igelitowa do przyklejonego na brzuchu woreczka – odprowadza krew, zbierającą się w jamie serca. W innym miejscu dwa druciki w izolacji to do podłączenia ewentualnego rozrusznika, gdyby trzeba było serce kopnąć jeszcze prądem, motylki z kroplówkami wkłute wprost do tętnicy szyjnej, drugi do udowej.
Wygląda strasznie. W szpitalnym 24-godzinnym sklepie z zabawkami kupuję tygrysa-wygrysa.
Sick Kids wspominamy bardzo dobrze – chyba tylko jedna napotkana osoba nie była miła, ale zachowywała się profesjonalnie.
Dziesięć dni dochodzenia do siebie, po kolei małe ciałko uwalnianie jest o rurek, drucików przylepców i opatrunków. Zaliczamy jeden kryzys z malejącą temperaturą ciała – Julia leży opatulona od stóp do głów w czapce. Przeszło.
Jedziemy wszyscy do domu.
Po kilku miesiącach tylko jeszcze korekcyjna operacja na zeza w szpitalu Credit Valley. Ale to już betka
Dzisiaj Julia ma trzy i pół roku. Trzy razy w tygodniu na dwie godziny chodzi do przedszkola. Rozwija się wolniej niż reszta dzieci. Mimo to jest strasznie żywym łobuzem. Pełny jest jej cały dom, który nam poprzestawiała, jak całe życie. Bawi się klockami, jeździ autem po podłodze, rysuje maluje, karmi lalkę, nas karmi, lubi się przytulać i przymilać.
Zawsze radosna i zadowolona. Na spacerach zbiera komplementy, bo jest "cute". Codziennie zaskakuje nas różnymi "odkryciami". Dobrze to wróży - może będzie samodzielna.
•••
Dlaczego rodzą się niepełnosprawni? Proste! Aby przypomnieć wszystkim normalnym ludziom dookoła o ich własnym człowieczeństwie; abyśmy nie zapomnieli, że nie jesteśmy stadem baranów, czy bydłem hodowanym na mięso, lecz dziećmi Bożymi.
Trzy lata temu w święta Bożego Narodzenia chrzciliśmy Julkę w kościele św. Stanisława pewna siostra zakonna, popatrzyła na nasz zawiniątek z rozanieleniem i wyrwało się jej: "This is small Jesus".
– Coście uczynili jednemu z tych Moich braci najmniejszych, Mnieście uczynili. "Mnie", czyli temu maleństwu które w noc Wigilijną leży przed nami w żłobie.
W Ameryce rodzi się coraz mniej dzieci z Downem, są zabijane przed urodzeniem. Tak robi 90 proc. kobiet, które dowiadują się o możliwości urodzenia dziecka z mongolizmem. Czy zabicie niepożądanego "płodu" różni się od zamordowania "niepożądanego" starca albo członka grupy uznanej za mniej wartościową czy "społecznie szkodliwą"?
Wiek XX pokazał, jak brutalnie śmieszni są ludzie, którym wydaje się, że niczym Bóg, mają prawo decydować o cudzym życiu; którzy w imię tej czy innej sprawy uzurpują sobie prawo do zabijania.
W wieku XX przećwiczono zabijanie na mokro i bez rękawiczek. Świat się jednak wówczas sam siebie przestraszył.
Dzisiaj w XXI wieku mimo tamtych mordów, łagrów i obozów koncentracyjnych, nie zrezygnowano z eugeniki, snują się pomysły projektowania ludzi, zabija się w ukryciu "czysto", mniej "nieprzyjemnie".
Mordercy-kaci z NKWD zakładali do "pracy" skórzane fartuchy rzeźników, dzisiejsi mordercy często mają na sobie fartuchy lekarzy.
Mimo to, nie różnią się. Chcą rozstrzygać o tym, kto ma prawo być na tym świecie, a kto nie, chcą występować w roli Pana Boga, mimo że on już o tym zadecydował, uzurpują sobie prawo do trzymania kluczy życia. Nie wiedzą głupcy, że pozbawiają się w ten sposób tej jedynej egzystencjalnej nadziei wszystkich ludzi, którą przynosi bezbronny Bóg życia, leżący w szopie na sianie.
Ten tekst byłem winien Julii. Jeśli zdoła ocalić choć jedno maleńkie istnienie, to "Goniec" będzie najbardziej "opłacalną" gazetą świata. Ludzie niepełnosprawni każą nam inaczej popatrzeć na nas samych; zmuszają do nowej nauki w momencie, kiedy wydaje się że wszystkie rozumy mamy już pozjadane.
Kiedyś o. Andrzej Madej powiedział w rozmowie dla "Gońca", że po to, aby kogoś zabić, a zwłaszcza zabić dziecko, trzeba się najpierw dać okłamać, okłamać złu, które chce nadać sens zabijaniu.
Andrzej Kumor
Mississauga
Instrukcja dla użytkowników iPad lub iPhone
po ściągnięciu pliku na dysk otwieramy program iTunes idziemy do zakładki "File" i tam klikamy w "Add File to Library" wybieramy ściągnięty plik,
który następnie powinien pojawić się w iTunes Library w podfolderze "Books" . Podłączamy iPad lub iPhone idziemy do "Books" na głównym panelu i włączamy synchronizację - wszystkich książek, lub tylko naszej, ściągniętej. Do czytania potrzebny jest darmowy "apps" "iBooks" do ściągniącia z Apps Store.
W przypadku czytnika KOBO wystarczy po ściągnięciu pliku podłączyć czytnik kablem do komputera i przesunąć ściągnięty plik do ikonki KOBO
Miłej lektury życzy
zespół techniczny "Gońca"
- Felietony mniej więcej aktualne w wersji epub (726 Ściągnięć)
- Felietony mniej więcej aktualne w wersji .pdf (2659 Ściągnięć)
Niemcy to moi chlebodawcy. Gdyby nie ten kraj, moja rodzina umarłaby tu z głodu. Moja wielodzietna rodzina. Tak, ja jestem matką pięciorga dzieci. Zostawiam swoją rodzinę, zostawiam męża i dzieci i jadę tam na zarobek.
Opiekuję się ludźmi starszymi. Całe życie się kimś opiekuję. Najpierw moimi dziećmi... jeszcze nie wszystkie są odchowane.
Cieszę się, że mam tę pracę. Co prawda dzieci za mną tęsknią, wszyscy tęsknimy za sobą, licząc moje dni do przyjazdu, ale jest za co zapłacić za mieszkanie, opłaty i starcza na jedzenie. Na więcej już nie starcza, a przydałoby się okna wymienić. Wszyscy mają okna wymienione, tylko my nie. W dodatku pomalowałam je kiedyś na różne kolory. Na leciutkie pastelowe kolory. Na pomarańczowo – okno w kuchni, dalej na zielonkawo, następne na niebieskawo. Przed sześciu laty wyglądało to pięknie, aż się dziwiłam, że ludzie nie wiedzą, jakie piękne farby są teraz w sklepach. Teraz jednak przydałoby się okna wymienić, bo w syna pokoju przecieka.
No dobra, może kiedyś mnie na to będzie stać. Na razie nic nie kupujemy do mieszkania, ubrania czasem kupujemy w szmateksie – sklepie z noszonymi ubraniami, ale jak jest najniższa cena. Zawsze coś tam się wybierze komuś z rodziny.
Więc cieszę się, że mam na życie, że moja rodzina nie przymiera głodem i że mnie na ten szmateks stać. A dzięki komu to? Dzięki sąsiedniemu narodowi. Dzięki Niemcom.
My sobie nawzajem pomagamy. Ja pomagam staruszkom niemieckim, oni mi. Jest to symbioza.
Państwo niemieckie płaci swoim staruszkom pieniądze za opiekę, w zależności od stopnia niepełnosprawności. Dopłacają trochę i mają mnie. Na całe 24 godziny.
A ja nie dość, że się nimi opiekuję, to jeszcze dbam o ich myśli, żeby nie były za smutne. Więc malujemy sobie, więc śpiewamy sobie... Jestem gaduła, więc gadamy. O tym, co było, co mogło być. I czasem czuję, że coś zrobiłam dobrego, że tam, w przeszłości coś uporządkowałam. Łatwiej teraz o niej myśleć.
Że zmieniłam nastawienie, bo już starsza pani nie myśli o sobie "ich bin alte Kuh", czyli po niemiecku "ja jestem stara krowa". Ja, Polka, uważam, że krowa to sympatyczne zwierzę, czy młoda, czy stara. Stara krowa tym bardziej jest sympatyczna. Więc uczę starszą panią niemiecką, żeby z sympatią na siebie patrzyła, chociaż jest stara.
I gotuję im zdrowo. I piekę serniki.
Minusem moim jest to, że lubię wprowadzać trochę zmian. Na przykład ostatnie święta wielkanocne spędzałam w Niemczech, bo święta płatne dwukrotnie. Chciałam umyć okna w kuchni, ale na parapecie leżało za dużo rzeczy. Nie mogłam otworzyć okien. Więc pomyślałam, zrobiłam pani starszej jej własną szufladę, na jej własne rzeczy, i to była szuflada łatwa do odnalezienia oraz dobrze oświetlona. Na samej górze i przy oknie. Przeniosłam z tej szuflady rzeczy do innej, a z innej jeszcze gdzie indziej. I wszystko grało. Pani starsza miała luksus – miała swoją własną szufladę i mogła teraz luksusowo wyglądać przez okno, opierając się o czysty i pusty parapet.
Przyzwyczaiłyśmy się do tych niewielkich zmian, a tu dostaję telefon z firmy, że córka tej pani mnie nie chce, bo się szarogęszę. Bo ledwo przyjechałam, a już tyle zmian. Z córką się prawie nie widywałam, młodsza o 47 lat od swojej matki. Porozmawiałam więc z córką. Jej nawet do głowy nie przyszło, że okna umyłam, że rzeczy babci są w szufladzie. Nic nie wyrzucałam. Potem spytałam obie panie, czy zmienić z powrotem, tak jak było. Bo ja na to potrzebuję tylko pięciu sekund. Ależ nie... nie, nie, nie. I już wszystko było dobrze.
Ta moja tendencja do zmian, do ulepszania, nie jest dobra na Niemcy. Oni się przyzwyczajają.
Ale oni, jako naród, mają bardzo dobrze. Przez te lata, po wojnie, dorobili się dużych majątków. Dużych domów, z ogrodami. Wszystko u nich jest takie solidne. Każda rzecz jest droższa od tej, którą mam w domu. Nawet taki otwieracz do puszek.
Ale oni wiedzą, że nie dorobili się tego tylko własną pracą. Niemcy wiedzą, że dużą pomoc uzyskali od USA. W roku 1949 zaroiło się tam od towarów angielskich i amerykańskich w sklepach. I naraz, w ciągu jednego tygodnia do kraju wszedł dobrobyt. I jest do dzisiaj.
Dużo się też zarabiało w amerykańskich firmach.
My tak dobrze nie mieliśmy.
Ale dobrze, że Niemcy są bogaci. Bo co by nasza rodzina zrobiła.
My mamy problemy finansowe od 2009 roku. Wcześniej żyliśmy skromniutko, chowaliśmy nasze dzieci, ale starczało nam na życie, na jedzenie. Jesteśmy oboje inżynierami chemii. Dodatkowo jeszcze mamy i inne umiejętności. Ja zrobiłam studia podyplomowe – matematyka. I fizykę mi uznano, mogłam jej uczyć w szkole, bo na politechnice mieliśmy jej dużo godzin.
Więc my stosunkowo późno potraciliśmy swoje prace. Ja, na skutek wypadku samochodowego. ZUS twierdził, że jestem zdrowa, zdolna do pracy, a ja nie byłam zdolna do dojazdu do pracy. Musiałam dojeżdżać 30 kilometrów, ale przed laskiem, z którego to skarpy fikołkowałam samochodem... Przed tym laskiem zawsze zawracałam. Nie wiedziałam, dlaczego. Strach. Strach przed tym miejscem był we mnie.
Mąż stracił pracę niedawno, stosunkowo niedawno. Zakład rozwiązano.
Więc od 2009 zaczęłam jeździć do Niemiec. Mieszkamy w małym mieście, tu pracy nie ma.
Inne rodziny już wcześniej musiały zarabiać na chleb poza granicami kraju. Wtedy już obiło mi się o uszy, że jacyś wredni rodzice zostawili swoich sześcioro dzieci w domu, a sami sobie pojechali na zarobek do Niemiec czy do Anglii. Nasze państwo chciało im te dzieci zabierać. Jacy niedobrzy rodzice!!! Ale przecież, jak się ma dzieci, to dzieci muszą jeść.
Niemcom już przy trójce dzieci nie opłaca się matce pracować. Takie mają dofinansowania od państwa. Przy szóstce dzieci mieliby dużą pomoc i by nie musieli wyjeżdżać daleko, dzieci zostawiać. Bo to przecież nonsens.
Czyżby światem rządzili ludzie, którzy nie są stworzeni do założenia rodziny? Czyżby Polską tacy ludzie rządzili? Nie, na pewno mają po dwójce dzieci maksimum i wszystkie ustawy tworzą pod taki schemat. Rodzinny. Ale co ja będę filozofować…
Mąż opiekuje się teraz domem, dziećmi. Brakuje mu pracy zawodowej, ale co by było tutaj bez niego? Nie mogłabym spać po nocach w tych Niemczech. Przecież to, co robi w domu, jest bardzo ważne. Gdyby Niemcy jego chcieli do pracy na opiekuna, tobyśmy się wymieniali. Raz ja bym była w domu, raz on. Ale Niemcy do takiej pracy chcą tylko kobiet.
Więc matka musi jechać i cieszy się ta matka, że dzieci biedy nie muszą cierpieć. Patrzę tylko, że nasza rodzina niczego się nie dorobiła. I na chleb nam brakuje. Jak to jest, w porównaniu z tymi Niemcami. Ale nie ma co się nad sobą użalać. Na pewno im dalej na wschód, tym biedniej.
Inne rodziny już wcześniej musiały być rozbite, nawet nie wiedzieliśmy, jak źle jest w Polsce. Państwo nam prawie nic nie pomagało, ale my jeszcze stosunkowo długo mieliśmy pracę.
Ale nie ma co narzekać. Teraz jestem w Polsce, przyjechałam na dwa tygodnie i jest mi dobrze. Córka ma maturę i nawet dobrze napisała poziom rozszerzony z matmy. Może pójdzie śladami starszego brata, na informatykę. Nie jest to miły zawód, a na studiach trzeba nieźle gimnastykować mózg, ale pracę po tym może znajdzie.
Na takie studia nie pójdą dzieci ludzi bogatych, po wielu korepetycjach. Za ciężko.
Tylko że dociera do mnie, że moja praca już nie wystarcza. Musiałabym w ogóle do domu nie przyjeżdżać. Każdy przyjazd do domu to brak zarobku.
Więc od rana mówię już do męża po niemiecku. Uczę go.
Niemcy to nasi chlebodawcy.
Niemcy to nasi dobroczyńcy.
Wanda Ratajewska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Ludzie rozumni powtarzają: nie ma takiego zła, którego rząd nie zechciałby uczynić obywatelom, gdy zacznie mu brakować pieniędzy. Najlepszym dowodem nadwiślańskie przedsięwzięcie, przebiegle zatytułowane "reforma emerytalna", autorstwa rządowej sitwy.
Ludzie, którym słoń nastąpił na uszy, niekoniecznie czynią krzywdę swoim bliźnim. Tak naprawdę skrzywdzić nas mogą wyłącznie ci, którym diabeł walcem rozjechał sumienia. Taka jest widać parlamentarna większość, pod dyktando tuskopolaków nowelizująca ustawę o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Nowelizująca nie tylko wbrew woli wyrażonej przez znaczący statystycznie odsetek polskich obywateli, ale i w sposób urągający zdrowemu rozsądkowi oraz przyzwoitości. Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK: "Prezentując swą pogardę dla ludu w iście wschodnim stylu, dopchnięto ustawę o podniesieniu wieku emerytalnego do 67 lat, nawet nie tyle kolanem, co buciorem".
GUSTOWNY CAŁUN
Swoją drogą, rządowym biurokratom czy parlamentarzystom nie ma się co dziwić. Sami mają na siebie harować? Przy tak lichych uposażeniach, a coraz obfitszych wymaganiach? Przy tych stadach krewnych i rozrastającej się nieprzytomnie trzodzie znajomych, którym przecież też trzeba dać zarobić nieco publicznego grosza? Niechaj więc na pensje nadzorców pracują inni, choćby do śmierci. Potem w majestacie bandyckiego prawa odłożone przez nich pieniądze przywłaszczy się, zmęczone zwłoki zutylizuje – i pozamiatane.
Ustawa, o której mowa, podwyższa wiek emerytalny do 67. roku życia i zrównuje go dla kobiet i mężczyzn. Począwszy od 2013 r. wiek emerytalny obowiązujący obecnie będzie wzrastał o trzy miesiące każdego roku. Tak, by mężczyźni przechodzili na emeryturę w wieku 67 lat w 2020 roku, a kobiety w wieku lat 65 w roku 2040. Ciekawostką jest przy tym gustowna firaneczka (firaneczka w samej rzeczy przypominająca kir, woal czy całun), jaką wprowadzane rozwiązania osłania Platforma Obywatelska. Otóż w terminie do końca przyszłego roku minister pracy ma przedstawić Sejmowi program "wspierania zatrudnienia i aktywizacji zawodowej osób powyżej 60. roku życia" (w tym miejscu warto zauważyć i ten niuans, iż poparcia sejmowej większości nie uzyskała propozycja Prawa i Sprawiedliwości, nakazująca rządowi opracowanie takiego programu jeszcze w tym roku).
ROZWIĄZANIE KWESTII POLSKIEJ
Że rządowi chodzi wyłącznie o pozory, więc o typowe mydlenie oczu, dowodzą katastrofalne efekty podobnego programu, przygotowanego przez platformersów dla osób "50+". Mimo wydatkowania na ów program na przestrzeni dwóch lat około 8 mld zł, zatrudnienie w tej grupie wiekowej wzrosło zaledwie o 2 proc. Bezrobocie wśród Polaków w wieku ponad 55 lat jest rekordowe. W grudniu 2011 roku zarejestrowanych było u nas blisko ćwierć miliona takich osób. Co czwarta pozostawała bez pracy więcej niż dwa lata. W rocznikach 50+ przeciętnie zatrudnionych jest zaledwie 37 proc. osób. Tak więc Polacy, którzy po ukończeniu 50 lat stracą pracę, na świadczenia emerytalne będą musieli poczekać nawet kilkanaście lat.
Najwyraźniej rządowi Donalda Tuska chodzi o jedno, mianowicie o radykalne (ostateczne?) rozwiązanie kwestii polskiej. Bo wiadomo, że przeciętny Polak przeżywa w zdrowiu 86 proc. swego życia, a przeciętna Polka 84 proc. Tym samym niewiele osób urodzonych w Polsce w latach 1950-2000, ma szansę dożyć emerytur. Tym bardziej w chorobie, na szpitalnych łóżkach. Mało tego, proplatformerscy "eksperci" przekonują, że wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat uzasadnione jest wydłużeniem przeciętnego trwania życia kobiet do 80,5 lat, zaś mężczyzn do 71,5 lat. Niestety, nikt z nich nie dodaje, iż prognozowane parametry być może osiągną dzieci urodzone dopiero w... 2010 roku. Z danych GUS wynika wprost, iż mężczyźni urodzeni na początku lat 50. będą żyli 58 lat, a kobiety urodzone w tym czasie 64 lata. Zaś mężczyźni urodzeni na początku lat 90. dożyją przeciętnie 66. roku, a kobiety 75.
EMERYCIE, ŻYJ KRÓTKO
Tak czy inaczej, ludzie płacący składki przez cztery czy pięć dekad, albo nigdy nie będą mogli skorzystać z owoców swojej pracy, albo będą się nimi cieszyć, na szpitalnych łóżkach oczekując na eutanazję. Mamy jak najwcześniej zaczynać pracę zawodową, w jej trakcie bez protestów pozwalać łupić się do gołej skóry, a następnie jak najpóźniej tę harówkę kończyć – zaraz potem masowo kładąc się do trumien. Być może ta świadomość jest okolicznością wzbudzającą największą niechęć zarówno do zmian tak bezwzględnie zadekretowanych przez aktualny rząd, jak i do samego rządu.
"Żeby emerytura była godziwa, no to niestety – mówmy o przykrych rzeczach, ale jest to konieczne – przejście na emeryturę musi być na tyle późne, żeby oczekiwana przeciętna długość życia nie była bardzo długa" – obwieszczają tymczasem rządowe usta językiem rodzimego nadzorcy deficytu budżetowego, przez niektórych nadal nie wiedzieć czemu uważanego za polskiego ministra finansów. Ale dane statystyczne pokazują wyraźnie, iż rządzącym wcale nie chodzi o emerytury wyższe, a jedynie o krótsze. Dla porównania: statystyczny Francuz żyje na emeryturze 15 lat. Szwed lat 13. Holender, Hiszpan i Grek – 12. Austriak, Niemiec, Anglik, Fin oraz Portugalczyk – 10. Tymczasem Polak "cieszy się" emeryturą zaledwie cztery lata. A i tak przez cały ten okres licząc na pomoc finansową rodziny albo pożyczając pieniądze w bankach. Nie po to, by podróżować po świecie, ale by końcówce życia nadać przynajmniej podstawową jakość.
Aby ocenić prawdziwe intencje ludzi "prowadzących" zza kulis Donalda Tuska i ferajnę jego totumfackich, człowiekowi rozumnemu żadne inne dane nie są już do niczego potrzebne. Wystarczy tego również po to, by należycie ocenić zachowanie i wybory tuskopolaków. Pora najwyższa na rozliczenia.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Polsko, pawiem narodów byłaś i papugą a teraz jesteś służebnicą cudzą... napisał kiedyś polski wieszcz, Juliusz Słowacki, w poemacie "Grób Agamemnona". Trudno o lepsze określenie odnoszące się do dzisiejszych czasów, kiedy Polaków starających się o wizy turystyczne w konsulatach amerykańskich traktuje się właśnie jako służebnice cudze.
Kiedyś było inaczej.
Kiedy 44 lata temu starałem się o wizę emigracyjną do USA, będąc azylantem w Szwecji, konsul amerykański w Sztokholmie dzwonił do mnie osobiście z zapytaniem, dlaczego się z wyjazdem ociągam. Pytał się, czy mógłby mi w czymś pomóc.
Jakże czasy się zmieniły. Dzisiaj Polacy, sojusznicy Ameryki, są traktowani obraźliwie, mimo że wysłali swych żołnierzy do Iraku, wojny zasadniczo niepotrzebnej i przegranej, a dzisiaj nadstawiają głowy w odległym Afganistanie dla sprawy, której nawet Amerykanie nie potrafią zrozumieć ani wytłumaczyć.
Nie zawracałbym sobie głowy sprawami wiz amerykańskich, gdyż od blisko czterdziestu lat jestem obywatelem amerykańskim i tu, w USA, żyją moje dzieci i wnuki.
Niestety, wypadki ostatnich tygodni spowodowały, że otarłem się o rzeczywistość osób, którym bez uzasadnionego powodu wizy amerykańskiej odmówiono.
Otóż trzech moich młodych współpracowników, "rzeczywistych", urodzonych Amerykanów, Tim, Ken i Mike, podróżując w ramach delegacji służbowych, poznali i ożenili się z cudzoziemkami.
Ken ożenił się z Białorusinką z Mińska, Mike ożenił się z Japonką, a Tim ożenił się z Polką z Łodzi.
Interesująca jest sprawa Tima.
Tim, podróżując wielokrotnie do Polski, przyczynił się do milionowych zamówień aparatury naukowej zakupionej z naszej firmy przez polskie uniwersytety. Jego żona, naukowiec, biochemik, przyjechała do USA jako legalna imigrantka i jest aktualnie w piątym miesiącu ciąży. Tim jest wartościowym pracownikiem, który w przeszłości podróżował do wielu krajów, włączając w to Polskę, Rosję, Czechy, Arabskie Emiraty, Białoruś i Wietnam. Gdziekolwiek Tim podróżował, sławił amerykańską demokrację i wolności, z jakich każdy obywatel amerykański korzysta. Niestety teraz, kiedy odmówiono wizy czasowej (visitors visa) jego teściowej, która miała się opiekować jego żoną w ostatnim miesiącu ciąży i mającym się urodzić dzieckiem, będzie trudno Timowi sławić, że żyje w kraju, który szanuje jego przekonania do wolności. Powodem odmowy było standardowe biurokratyczne porzekadło, że starsza pani "nie udokumentowała wystarczająco, że wróci do Polski". Nie różni się ten zwrot od komunistycznego sloganu, z jakim odmówiono mnie i tysiącom innych Polaków polskiego paszportu w latach PRL-u z adnotacją:
"Odmawia się z ważnych powodów państwowych". Tim zarabia ponad 100.000 dol. rocznie i 60-letnia teściowa nie myśli o odbieraniu pracy bezrobotnym Amerykanom. Dokumenty o jej stanie finansowym w Polsce i uzasadnienie, że nie będzie żadnym obciążeniem dla podatników w USA, nie stanowiły żadnego zainteresowania dla młodych biurokratów w amerykańskim konsulacie w Warszawie. Nawet listowne poparcie od senatorów z Ohio nie wpłynęło na ich odmowną decyzję.
Tima teściowa nie zamierza emigrować do USA. W Polsce czuje się doskonale, ma mieszkanie, samochód i emeryturę, natomiast w Ameryce, nie znając języka anielskiego, czułaby się obco. Stara kobieta chciała odwiedzić i pomóc córce jedynaczce, która spodziewa się pierwszego dziecka.
Tim jest zdziwiony i zawiedziony tą decyzją konsulatu amerykańskiego w Warszawie, ponieważ teściowa jego kolegi Kena, Białorusinka, dostała bez żadnych kłopotów wizę amerykańską w identycznej sytuacji, właśnie w celu opieki nad ciężarną córką.
Tim, który kiedyś był na Białorusi, zna dramatyczną sytuację w tym kraju i desperację Białorusinów, aby się wyrwać z reżymu Łukaszenki. Niemniej Białorusini mają widocznie specjalne przywileje w porównaniu z NATO-wskimi sojusznikami, Polakami, aczkolwiek nie jest mi wiadomo, aby białoruska armia walczyła ramię przy ramieniu z amerykańskimi żołnierzami w Iraku i Afganistanie. W sumie, odnosi się wrażenie, że przyjaciele Stanów Zjednoczonych są traktowani gorzej od innych przez amerykańskich biurokratów. Szereg obywateli byłych krajów komunistycznych, gorzej finansowo sytuowanych niż Polacy, na przykład Węgrzy, Słowacy, Słoweńcy, Litwini i Łotysze, nie muszą mieć wizy amerykańskiej do krótkich podróży turystycznych.
Odnosi się wrażenie, że urzędnicy konsulatów amerykańskich w Polsce mają odgórne zalecenie odmawiania wiz, aby udokumentować, że wysoki procent odmów uzasadnia utrzymanie statusu wizowego dla Polaków. Fakt, że rząd polski z tym stanem rzeczy się zgadza bez oficjalnego protestu, jest także ubliżający. Nie mam specyficznej rady, jak zmienić tę sytuację, ale przynajmniej w związku ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi, obywatelom amerykańskim polskiego pochodzenia radziłbym brać sprawę wiz dla Polaków jako najważniejszą. Zostawmy sprawę małżeństw gejów innym do walki. W pewnej mierze jest to sprawa honorowa. Wypowiedzi prezydenta Obamy, że sprawy wizowe należą do Kongresu, są mało przekonywające. Natomiast dla rządu polskiego mała rada. Już czas, aby podnieść się z kolan. Lizanie butów satrapów na Kremlu przez władców PRL-u miało kiedyś pewien sens, ale Waszyngton nie jest Kremlem i tutaj się nie nagradza, ale pogardza lizusami. Sprawa wiz dla Polaków jest tego najlepszym przykładem.
dr inż. Jan Czekajewski
Columbus, Ohio, USA
e-mail:Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…