Teksty
Publicystyka. Felietony i artykuły.
Był to pomysł raczkujący w dobie dot.com, rozpasania giełdowo-finansowego; w Internecie na serwerach komputerowych powstawać zaczęły wydumane krajobrazy urbanistyczne, w których za całkiem realne pieniądze wypracowane w świecie można było kupować sztuczne majątki – domy, hotele, centra handlowe; kupować w nadziei, że uczestników zabawy będzie więcej i popyt na atrakcyjne nieruchomości wirtualnego świata wzrośnie.
Ot, taka gra w Monopol posunięta o jeden most dalej.
Wydawało się to wszystko czystą głupotą i fanaberią.
Tymczasem, gdy się człowiek dobrze zastanowi, okaże się, że dzisiejszy rynek finansowy, z jego wykładniczo skomplikowanymi narzędziami handlu ryzykiem, niewiele odbiega od tamtej niby-rzeczywistej przestrzeni do zabawy.
Wszak pieniądz nie wymaga już żadnego materialnego nośnika i jest sprowadzony do elektronicznego rejestru kont "ma" i "winien"; do informacji.
Wykreowane przez ten pieniądz instrumenty finansowe tworzą wirtualną rzeczywistość, w którą zaklinana jest niczym wąż fujarką realna ludzka praca; tworzą tak "kosmiczne" niby-bogactwo, że nie da się go przełożyć na żadne materialne posesje czy dobra. Gdyby dzisiejszy pieniądz zaklęty w piramidach ubezpieczeń kontraktów na ubezpieczenia kontraktów począł szukać realnych bogactw, ziemi, surowców, fabryk, budynków, placów, złota... okazałoby się, jaka jest prawdziwa wartość nagromadzonych środków, nastąpiłaby ich nagła dewaluacja.
Na dobrą sprawę nikt nie wie, ile jest obecnie pieniądza w obiegu (o ile można jeszcze mówić o czymś takim jak "obieg" pieniądza), więc jeśli ten "pieniądz" zacząłby szukać towaru", trzeba byłoby łapać szybko co pod ręką i uciekać, gdzie pieprz rośnie.
Dzisiejsza giełda niewiele przypomina tę sprzed kilkudziesięciu lat. Możliwość natychmiastowego przemieszczania miliardów dolarów w tę i we w tę po całym świecie, zautomatyzowanie i skomputeryzowanie handlu oraz właśnie wielość i powszechność instrumentów finansowych do handlowania ryzykiem; wszystko to w połączeniu z modelowaniem matematycznym procesów ekonomicznych sprawia, że jesteśmy świadkami wciągnięcia wszystkich ludzi w spekulacyjne superkasyno, na którym stawką są nie tylko oszczędności emerytalne drobnych ciułaczy, ale istnienie bądź nieistnienie całych sektorów jak najbardziej konkretnej gospodarki zatrudniającej jak najbardziej realnych ludzi.
Co więcej, można zaryzykować twierdzenie, że ten nadrealny rynek służy dzięki zręcznej manipulacji pozbawianiu większości ludzi efektów ich pracy w majestacie prawa i autorytetu państwa.
Oderwanie pieniądza od jakiegokolwiek realnego wyznacznika wartości pozwala elitom świata tworzyć bogactwo z niczego i sprzedawać je opakowane w różne uprzedzenia i wyobrażenia.
Stany Zjednoczone od lat sprzedają własny sen o potędze pod postacią obligacji państwowych podpartych li tylko zaufaniem do amerykańskiej siły i zmyślności.
Obligacje te tworzone są z niczego prostym "fiat", pozwalają "na wiarę" finansować wojny i mocarstwową politykę państwa emitującego.
Mówi się otwarcie, że tylko system pieniądza z niczego w sytuacji coraz większego przyrostu liczby ludności i ekspansji gospodarczej jest w stanie każdego z nas zaspokoić wizją bogactw, motywując do pracy i posłuszeństwa.
Zwolennicy tego systemu twierdzą, że służy bardzo dobrze utrzymaniu pokoju społecznego i pozwala hierarchizować nadzieje ludzi na konkretne towary, tworząc piramidę porządkującą świat po wyrugowaniu arystokracji i naturalnych elit ludzi dobrze urodzonych.
Dzisiejszy system pieniądza tworzy po prostu planszę gry, w której jesteśmy w stanie handlować nadzieją na bogactwo, czyli możliwość decydowania o losach innych.
Jak widać, system ten ma o wiele bardziej dalekosiężny cel, niż wynikałoby to tylko z praw ekonomii. W pewnym sensie można go również opisywać jako narzędzie dominacji, w którym wbrew głoszonym deklaracjom karty są znaczone.
Trzeba sobie z tych faktów zdawać sprawę, jeśli chce się bardziej rozumieć system polityczny państw wysoko uprzemysłowionych i mechanizmy sterowania pozostające do dyspozycji elit świata.
Trzeba ten system rozumieć, ponieważ po rozpadzie komunizmu Polska została weń również wpisana; i nie można rozpatrywać prawdziwej niezależności bez wypracowania jakiejś formy relacji przyszłego, wolnego państwa polskiego wobec tego systemu.
Nadal na świecie są kraje, które to urządzenie relacji odrzucają – z reguły są one zaliczane do narodów "terrorystycznych" i umieszczane na liście bliskich i dalszych celów wojennych – tak miało to miejsce w Libii, Syrii, Iranie, zobaczymy, co stanie się z Rosją i Chinami pozostającymi w "szarych strefach" tegoż globalnego ułożenia gry.
Andrzej Kumor
Mississauga
Takie będą Rzeczpospolite jakie młodzieży chowanie
Napisane przez Leszek WyrzykowskiPisałem nie tak dawno o akcji (organizacji o nazwie Parents as First Educators) mającej na celu obronę uczniów przed wprowadzanymi nowinkami, które nie mają nic wspólnego z tym, co szkoła powinna dzieciom przekazywać. Nie chcę przypominać niecności, które tylnymi drzwiami usiłuje się wprowadzić do szkolnych programów, ostatecznie widzimy na co dzień, jak pod osłoną wzniosłych haseł wprowadza się zamieszanie, czyli innymi słowy jak się robi dzieciakom wodę w mózgach i rodzice – ci, którym zależy na dobru dzieci – nie mają już wpływu na to, co się w szkołach wyrabia.
Niewiele ma to wspólnego z edukacją, no bo uświadamianie dzieci w szkole podstawowej, iż homoseksualizm jest ok, czy prowadzenie praktycznych zajęć z naciąganiem kondoma na marchewkę potępi chyba każdy rozsądny i odpowiedzialny rodzic. Czy rzeczywiście takie "postępowe" zajęcia są dzieciom potrzebne? Ostatecznie przez tysiące lat odbywała się ta edukacja naturalnie i przyrost mieliśmy znacznie wyższy niż teraz...
Kiedy przybyły do Teksasu pierwsze grupy imigrantów ze Śląska, pod wodzą ks. Moczygemby, miejscowi osadnicy bardzo się podniecali, widząc urodziwe kobiety w sukniach odsłaniających kostki. Trudno to sobie wyobrazić, ale tak było. To tak na marginesie, jak daleko odeszliśmy od dawnych wzorców.
Szkoła staje się miejscem, które coraz mniej przekazuje wiedzy, a coraz więcej zupełnie zbędnego śmiecia w postaci np. wspomnianych zajęć z marchewką, ideologicznych politpoprawnych zasad postępowania, mówienia i rodzice coraz częściej przegrywają, co szczególnie niebezpieczne – nowinki narzuca się nie tylko szkołom publicznym, ale także wyznaniowym, uzasadniając to wyższością prawa państwowego, koniecznością odpowiedniego przygotowania dzieci do życia we współczesnym społeczeństwie.
I dlatego np. obniża się wiek dzieci, które muszą iść do szkoły, np. w wieku 4 lat, a już pojawiły się głosy, że najlepiej byłoby obniżyć tę granicę do 2 lat! I tak może się stać, jeżeli pozostaniemy bierni i... zadowoleni, że pozbywamy się pociechy na cały dzień, a więc możemy zająć się czymś innym, np. pracą zawodową, i nie zdajemy sobie sprawy z tego, że tym samym oddajemy nasze dzieci w obce ręce; że skazujemy je na to, iż pranie mózgu zacznie się kilka lat wcześniej, a nasz wpływ zostanie znacznie ograniczony.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego pewne siły robią wszystko, aby między dziećmi a rodzicami wykopać przepaść? Oczywiście wiem, że są tysiące, miliony rodzin, które mówią NIE, które posyłają dzieci do szkół np. katolickich, które uczą dzieci w domu, ale władze oświatowe starają się narzucać swoje chore idee wszystkim, bez względu na przekonania, religię – zasłaniając się np. twierdzeniem, że tylko wprowadzenie tychże "światłych" nowinek pozwoli wyeliminować wszelkie prześladowania, jakich doświadczają dzieci o innym kolorze skóry, które są homoseksualne itd. itp.
Niestety, większość rodziców wykazuje się tzw. tumiwisizmem, skoro w szkole tak jest, to widocznie tak być musi i lepiej, żeby moje dziecko wiedziało, "co jest grane", bo łatwiej mu będzie się w życiu ustawić, względnie pogodzić z tym, co obecnie jest na topie i jakie kierunki obowiązują. Czyli znane owsiakowe "róbta, co chceta". Ale to nie Owsiak wymyślił to całe zło, on jest tylko jednym z owoców systemu, który narzucają nam zupełnie inne siły i który przyciąga poprzez podsuwanie tego wszystkiego, co może być lekkie, łatwe i przyjemne: pozbawione wyrzeczeń, troski o drugiego człowieka. Liczy się tylko to, co jest dzisiaj, bo żyje się tylko raz. I nie daj Panie Boże, aby nauczyciel postawił zero uczniowi, który nie wykonał zadanej pracy domowej – jeszcze wpadnie w depresję, prawda? A to, że w dorosłym życiu nie umie poradzić sobie z najmniejszym problemem, już nikogo nie obchodzi.
Wyniesiony na ołtarze ks. bp Sebastian Pelczar (1842-1924), ordynariusz przemyski, napisał książkę pt. "Masonerya. Jej istota, zasady, dążności, początki, rozwój, organizacya, ceremoniał i działanie. Według pewnych przeważnie masońskich źródeł". W roku 1914 ukazało się trzecie wydanie, co świadczy, iż dzieło świętego biskupa zostało docenione i było chętnie czytane.
Otóż we wspomnianej książce znalazłem pewne fragmenty, które chcę przytoczyć, aby każdy czytelnik mógł sam przemyśleć to, co napisał bp Pelczar, i porównać z tym, co dzieje się ze szkolnictwem. To nasz rodak przed laty rzucił hasło, że takie będą rzplite jak jej młodzieży chowanie. I to samo powiedział kardynał Glemp, że takich mamy kapłanów, jakie jest polskie społeczeństwo – ale gdzieś ten proces został zainicjowany i kiedyś musi nastąpić otrzeźwienie!
Autor przytacza słowa Dantona, jednego z przywódców rewolucji francuskiej: "Dzieci należą do republiki, nim należały do rodziców. Egoizm rodziców mógłby być niebezpieczny dla republiki; dlatego też wolność, jaką im zostawiamy, nie może posuwać się tak daleko, iżby wychowywali swoje dzieci inaczej, aniżeli my chcemy" .
Jakie cele stawiali masoni szkole? "Zadaniem waszym jest z powierzonego wam dziecka wyrobić męża w całej piękności tego słowa, to jest męża mającego mózg zupełnie wolny od nacisku tajemnic i dogmatów. Taki mąż posiada boskość w sobie. On sam jest bogiem, a jeżeli ten bóg był dotąd tak bezsilnym stąd to pochodzi, że kłamstwo udaremniało jego wysiłki".
Prezydent republiki chwalił grono profesorskie w Lyonie za to, że "potrafili uwolnić młodzież od jarzma dogmatów i kultu religijnego, wychowywać ich w duchu rewolucji".
Zwróćmy uwagę na to, co obecnie postuluje w Polsce J. Palikot, czyli np. usunięcie krzyża z Sejmu, a przecież to nic nowego, to jeden z obszarów zainteresowania masonerii. Biskup Pelczar pisał: "Konsekwentnie odsunięto tam (we Francji – LW) zakonników i zakonnice od szkół, wyrzucono z sal szkolnych krzyże czy obrazy święte, wymazano nawet słowo Bóg z książek szkolnych, iżby dzieci nie wiedziały nic o Bogu i dopiero w wieku dojrzałym wybrały sobie jakąś religię, albo pozostały w ateizmie. Jest też tam dążność, aby zamknąć wszystkie szkoły katolickie, a nauczycieli pociągnąć do lóż, co po części już się udało (...) Wszędzie stara się masonerya opanować szkołę i albo z niej wyrugować naukę religii, jak to się dzieje w szkołach państwowych Francyi, Włoch, Belgii i Stanów Zjednoczonych Ameryki, albo przy pomocy liberałów sparaliżować i ograniczyć wpływ religii na młodzież szkolną, jak to nastąpiło już w Austryi, gdzie nadto związek Freie Schule, popierany gorąco przez lożę wiedeńską Pionier, szturmuje o szkołę bezreligijną (...) Nadto dla przeprowadzenia swoich planów łączy się masonerya z innemi towarzystwami tegoż ducha, którym daje początek, albo pomoc i opiekę, a które korzystają z tajemniczości jużto odgrywają rolę literatów, stowarzyszonych w celach naukowych, jużto głoszą swą troskliwość o szerzenie oświaty i kultury, jużto chełpią się miłością dla biednego ludu, dążnością do polepszenia bytu pospólstwa (...) Masonerya nie zadawalnia się tem, że wychowuje młode pokolenie w ateizmie i że rozbija rodzinę (...) ale wespół z socyalizmem tłumi w narodach, które opanowała, miłość ojczyzny, bo ona marzy o zlaniu się mniejszych zwłaszcza państw, narodowości i szczepów, pod formą federacyi republik, albo republiki uniwersalnej, której ster dzierżyliby masoni".
Przypomnę raz jeszcze postać Palikota, on to bowiem nie tak dawno oświadczył, że wypisuje się z polskości, ale i z Kościoła – czy to jest to proste odniesienie do tego, o czym pisał sto lat temu święty S. Pelczar?
Jest rzeczą oczywistą, że współcześnie wprowadza się do szkół znacznie więcej zła pod przykryciem szczytnych haseł; wówczas nawet masoni nie śnili, że może dojść do takiego rozluźnienia moralnego.
Ktoś może mi zarzucić, że jestem wariat i nie rozumiem współczesnego świata, być może tak jest, ale nic się nie dzieje bez przyczyny. Taki Palikot – już więcej o nim nie wspomnę – ochrzczony, swego czasu religijny, patriotyczny, nagle staje po drugiej stronie barykady... Ot, tak z dnia na dzień wszystko mu się odmieniło? Przebudził się, czy ktoś mu pomógł w tak diametralnej zmianie postawy?
To jedno z wielu pytań, podobnie jak to, które dotyczy wszystkich zmian w szkole, zmian na gorsze. Ktoś za tym stoi, prawda? I jeżeli nawet nie mam racji i nie miał biskup Pelczar, to warto samemu sobie postawić pytanie, dlaczego tak się dzieje? Dlaczego w Polsce chce się np. znacznie ograniczyć liczbę godzin historii, a wprowadzić jakieś nowe przedmioty służące chyba tylko ogłupianiu dzieci i młodzieży?
Papież Leon XIII w encyklice "Humanum genus" napisał: "Z największą jednomyślnością do tego zdąża sekta masonów, by wychowanie młodzieży sobie przywłaszczyć, wiedzą bowiem, że miękką i chwiejną młodzież łatwo mogą według swych zasad usposobić i tam nakierować, dokąd oni zechcą, i że nie ma nad ten lepszego środka, by państwu potem takich dać obywateli, jakich sami mieć chcą".
I jak tu, jako rodzic, walczyć z siłami ciemności, które nastają na nasze dzieci...
Leszek Wyrzykowski
Windsor
Następnej niedzieli mnie tu już nie będzie. I może o tej porze będę już w Polsce. I w moim małym mieszkanku, jak z pudełka. Takie mam wrażenie, gdy wchodzę do domu po pobycie w wielkich, niemieckich domach. Czego im zazdroszczę? Zazdroszczę tego, że mogą mieć porządek, bo mają dużo miejsca. Nie mają zapchanych szuflad, szafek, w których bez przerwy trzeba układać, bo inaczej się nie widzi, co w nich jest.
W kościele pieniądze były zbierane już poprzez przekazywanie sobie tacy. Czyli już na zwyczaj niemiecki. Kilka lat temu na korepetycje do mnie przychodził uczeń, który był ministrantem. Mówił mi, że zawsze się głupio czuł, gdy szedł jakiś odcinek drogi sam z pieniędzmi zebranymi na tacy. Głupio się czuł z taką myślą, że ktoś by mógł go posądzić o to, że sobie wziął jakiś pieniążek.
Już zdążyłam wrócić z kościoła i obiad ugotować. Oni gotują jedno danie, co ja też i w Polsce w moim domu często stosuję.
Staruszek niemiecki zawsze mi towarzyszy, sprawdza, czy nie zmarnuję jego dobrego mięska. Chce dodawać do mojego sosu jakiegoś zagęstnika sosowego, na co ja się nie zgadzam. I dobrze, sos jest bardzo dobry i bez chemii, bez glutaminianów. To one chyba powodują, że wszystko nam dobrze smakuje. Takie polepszacze smaków. Za dużo bym zjadła dziadkowi. Musi na jutro zostać, jak w każdym domu, przy oszczędnej gospodyni. I trochę leniwej.
Nici z mojej przerwy poobiedniej, kiedy staruszkowie niemieccy śpią sobie. Deszcz pada. Byłam na dworcu tylko i zorientowałam się, że pociągi do Kolonii nie jeżdżą w soboty. A ja mam wyjechać do Polski właśnie w sobotę i muszę dotrzeć do głównego dworca autobusowego z moimi ciuchami, tymi z domu i tymi dokupionymi w Niemczech, z przeceny.
Jakoś to będzie. Nie chcę wyjechać do domu o jeden dzień wcześniej, bo szkoda mi zarobku, każdy dzień to dla mnie ponad 30 euro. A chcę mojemu najmłodszemu synowi kupić spodenki krótkie. On jest bardzo szczupły i trudno dla niego coś dostać. A tu jest taki sklep. Sprzedawczyni powiedziała mi w tajemnicy, że w czwartek będzie przecena. Poczekam.
Oglądam film o Jacksonie. Ich ojciec był bardzo surowy… takie małe dzieci grały po knajpach. Przedtem słyszałam, że ich cała rodzina nigdy nie bawiła się na podwórku, przed domem. Tak mówili sąsiedzi. Dzieci te siedziały po prostu w domu.
To dzisiaj minęła moja ostatnia niedziela tutaj. Dobrze, że czas jakoś kroczy do przodu. Jak jestem w Polsce, to leci jak szalony. Więc jutro poniedziałek, a przede mną następna noc pod kocykami. Pospałam pod wieczór, bo nie było co robić.
W domu, w Polsce, szykują się kłopoty. Syn wrócił ze szpitala i znów się izoluje. Ale za to tomografia komputerowa kolan naszego najmłodszego syna nie wykazała niepokojących zmian.
Wiedziałam, że w naszej rodzinie nie może być żadnych takich ciężkich chorób. Przecież moi rodzice nigdy po lekarzach nie chodzili ani żadnych leków nie brali. Kawy oboje nie pijali, ani mocnej herbaty. Dziadkowie też długowieczni. Z męża strony trochę gorzej, ale rodzice byli palaczami i mąż pamięta, jak im donosił popielniczki, jak oglądali telewizję. Ich M-4 miało 46 metrów kwadratowych. Wszystko się zgadzało, były tam trzy pokoje, kuchnia, łazienka i mieszkała rodzina 5-osobowa. Ale to były pokoiki, nie pokoje.
Zbaczam z tematu.
Mecz Anglia – Italia, nadal 0:0. Nic ciekawego, biegają za piłką.
Więc ten tydzień od jutra, to już mój ostatni. I wracam do Polski i wszyscy się zjedziemy. Żeby tylko pogoda była, bo co to jest teraz? To ma być lato? A trąbili tyle o ociepleniu klimatu, dziura ozonowa. A tu słońce jakoś nie chce zaglądać za bardzo. Wiosna była zimna. W kwietniu byłam w Niemczech, pięć tygodni. Potem prawie miesiąc w domu i z powrotem do Niemiec.
Nadal 0:0, chociaż jakieś hałasy słychać z boiska, z telewizji. Ja też grałam kiedyś w piłkę nożną. Zaczęłam pracować w zakładzie i codziennie dyrektor z nami chodził nas trenować. A potem był mecz, ja biegłam za piłką i wszyscy wrzeszczeli moje imię. Jednak bramki nie zaryzykowałam, podałam piłkę koleżance. Bałam się, że jak strzelę, to piłka potoczy się o centymetry, albo że nie trafię do bramki i będzie wstyd. Boisko wydawało mi się bardzo duże, a nas, zawodniczek, było za mało na to boisko. Nic nie umiałyśmy, ale to były ostatnie socjalistyczne podrygi zakładu. Dużo ludzi było w nim niepotrzebnych, ale bezrobocia wtedy nie było.
Nadal wrzeszczą i jest 0:0.
Jak poprzednio poszłam spać, to było 4:2, więc było na co patrzeć. Mecz jest ciekawy, gdy jest dużo bramek. Każda bramka to przecież wynik sprzyjających okoliczności i dążeń wielu ludzi, zespołu i przecież siedzą jeszcze ci hałaśnicy na trybunach i też w jakiś sposób tę piłkę pchają do bramki.
Dzisiaj zrobiłam dobre placuszki. Na drożdżach, takie jakby racuchy. Najpierw podsmażyłam cebulę na złoto-brązowo. Zamiast mleka dodałam trochę śmietany 30-proc. i wyszły bardzo delikatne. Zaniosłam na talerzyku 6 placuszków starszemu małżeństwu niemieckiemu. Ciekawe, kiedy zauważą. Czy dzisiaj, czy jutro. Będzie to dla nich zaskoczenie, bo będą się spodziewać słodkiego smaku. A tu słony... dziadek się ucieszy. Babci na pewno nie będzie się podobać ta cebula.
Niemki zazwyczaj szczycą się swoją kuchnią i ja na początku gotuję, jak sobie życzą. Potem powolutku przekazuję im moje wypieki czy wyroby. I naraz Niemki dochodzą same do wniosku, że nie… że one tego nie potrafią. I już wtedy kuchnia moja. Dwóch tygodni na to potrzebuję. Ja nie mam typowo polskiej kuchni. Taką sobie wypracowałam sama, gotowałam zawsze to, co lubiły dzieci, i patrzyłam też, żeby było zdrowo. Jak piec, to na maśle. Bo lubię smak masła i jego zapach. Niemcom mówię zawsze, jakie masło u nich tanie. Że u nas, w Polsce, masło jest droższe. I oni wtedy nie żałują masła na moje wypieki.
Ostatnio zdziwiły mnie ceny owoców. W markecie niemieckim. To, co niemieckie, było drogie. To, co przebyło masę kilometrów i było z dalekiego kraju, to było tanie. Czereśnie siedem razy droższe od bananów! Nie rozumiem, dlaczego tak jest. Banany podobno lecą nawet samolotem.
Nieciekawy mecz. Żadnej bramki. Co to za hałasy? Włosi bramkę strzelili? Nic nie rozumiem. Włosi wygrywają, ale z jakim wynikiem? Kiedy bramkę strzelili? Siedzę tu, przed telewizorem, i nic nie widziałam. Kto bramkę strzelił. Ten Murzyn, co koszulkę zdjął? Poczekam, zaraz będą gadać.
25 czerwca 2012
Już wiem, przegapiłam wczoraj ważne momenty meczu Włochy – Anglia. Nie widziałam rzutów karnych. A dlatego, że wolałam już pisać, niż patrzeć i wyczekiwać bramki. Telewizorek mam stary i akurat program z meczem był słabo widzialny.
Dzisiaj narobiłam się, że aż nogi mnie bolą. Towarzyszyłam dziadkowi przy robieniu obiadu. Moje mielone byłyby lepsze, ale ludzie w Niemczech mają swoje przyzwyczajenia i ja gotuję, jak oni chcą.
Poza tym, sprzątałam w swoim mieszkaniu, żeby Polacy, którzy tu w niedzielę zjadą, to małżeństwo polskie, żeby się nie przestraszyli. Ja przyjechałam tu 13 dni temu w sam środek remontu. I kupiłam do tych starych kafelków coś tam Bang. Znam dobrze jego silne działanie, bo przed kilkoma laty doprowadziłam do porządku stare kafle w mieszkaniu rodziców. Obowiązkowo potem trzeba wietrzyć, bo śmierdzi chlorem. Więc dzisiaj kończyłam jeszcze i tutaj kafle. A rano dziadek mi przekazał, żebym po śniadaniu poszła do mojego mieszkania, bo mają przyjść rano majstry. Czekałam i oglądałam film. Ponad 50-letni Niemiec, który mieszkał z siostrą i jej mężem, poznał przez Internet Ukrainkę Iwonę. Zaprosił ją i ona przyjechała. Młodsza od niego o 20 lat. Jego siostra walczyła przeciwko tej Iwonie i była wredna. Napuszczała na nich różne władze, skarżyła, chciała udaremnić ich małżeństwo. Potem nawet nie chciała ich wpuścić do domu, policję musieli wzywać. Iwona prosi tego swojego Niemca o pieniądze, bo mama chora i musiałaby wracać na Ukrainę. On nie chce, żeby ona wracała, więc pożycza 5 tys. euro. Potem okazuje się, że mama była zdrowa i tylko Iwona sprowadziła swojego brata wraz z jej synem. Więc go okłamała i on odchodzi. Potem jednak jej szuka i dowiaduje się, że ona za 20 minut odlatuje na Ukrainę. Jedzie szybko, poznaje jej syna, którego przytula… i wtedy majster pyta się mnie, gdzie jest ubezpieczenie czy zabezpieczenie. Czy na górze. Ja mówię, że tak, na górze, chociaż nie wiem dokładnie, o co mu chodzi. On idzie tam, ja z powrotem do telewizora... i naraz ciemno, telewizor wyłączony. I nie wiem, jak skończyła się ta historia. Była ku przestrodze Niemcom, bo podobno coraz więcej Niemców upatruje sobie młodsze Ukrainki. Majstrowi chodziło o bezpiecznik i wyłączył mi światło, podłączają w kuchni coś tam. Cały czas byłam po stronie tej Ukrainki. Niemka walczyła o majątek po rodzicach, ale nie szanowała uczuć swojego brata.
Jak ta historia mogła się skończyć...? Ślubem, tylko ślubem. Ale już ich raz wyproszono z pałacu ślubów, bo coś siostra naskarżyła. Pani z tego pałacu mówiła do nich – raus! raus! Nie za bardzo lubię to słowo, tak samo jak – jawohl. Myślę, że Polacy, którzy nie znają języka niemieckiego, to kilka słów na pewno znają, np. Haende hoch! Jawohl! Raus!
Więc jak ostatnio moja pani starsza mówiła do mnie – jawohl! , to jej powiedziałam, że kojarzy mi się to z armią, z wojskiem i gdy wydawała mi jakieś polecenie, też powiedziałam – jawohl. I już więcej tego słówka nie słyszałam. Nikt wcześniej w Niemczech tego słowa nie używał, więc możliwe, że mnie sprawdzała. Czasem mówi np. do mnie po angielsku albo przepytuje z gramatyki z języka niemieckiego. Angielski rozumiem trochę, bo kiedyś sama sobie poczytywałam. Gramatykę niemiecką znam prawie dobrze, ale jak chcę coś powiedzieć, to o niej nie myślę. Myślę o tym, co mam powiedzieć. Wróciłam z marketu. Przeżywałam tam prawdziwe męki. Czy kupić sobie truskawki, czy banany, czy lody orzechowe. Truskawek było pół kilo i jedna była zepsuta i dlatego jeszcze na mnie czekały, nikt ich nie wykupił… Bananów było za dużo, bo prawie kilogram, a ja miałam ochotę tylko na jednego. Czasami się kupi tak dużo, przydźwiga do domu, a one niedobre. Więc najpierw chciałabym spróbować, czy dobre, i wtedy dopiero dokupić.
Lody orzechowe nauczyła mnie jeść starsza pani niemiecka, gdy byłam u niej kolejny raz w Duesseldorfie. Jadłyśmy wciąż lody i, o dziwo, wcale nie przytyłam.
Oprócz tego jeszcze inne podstawowe zakupy i nie mogłam wszystkiego kupić, więc tylko jedno i... odłożyłam z boleścią truskawki. Na pewno byłyby słodkie i dobre. Odłożyłam banany, a potem z powrotem zastanawiałam się, czy po nie nie wrócić. Bo banany mają potas, a jak się je za dużo soli, to się je za dużo sodu, a potas i sód się zwalczają, są jak bracia, bardzo podobni. Potas bardziej zażarty. I potas, i sód to są metale. Dość dziwne, bo tak aktywne, że trzeba je trzymać w więziennym laboratorium. Zabezpiecza się je, żeby nie chwyciły tlenu, żeby nie chwyciły wody z powietrza. Malutkie kawałki potasu spalają się z trzaskiem na talerzu. Wodór z tlenem też w odpowiednim stosunku tworzą mieszaninę wybuchową, jak niektóre małżeństwa, jakoś tak dobrane.
Jem lody, już drugi kubek. Wcale nie żałuję, że je wybrałam. Dziadek niemiecki dał mi 10 euro na zakupy dla mnie.
Pod koniec tego tygodnia wyjeżdżam, chyba w niedzielę rano. I będę jechać przez cały dzień i pewnie późno w nocy dowiozą mnie do domu, aby szczęśliwie. Dzisiaj rozmawiałam chwilę z moim najmłodszym synem. I potem nie mogłam odżałować, że zdecydowałam się jechać tak, że nie przyjadę na niedzielę rano. Bylibyśmy już w niedzielę razem. Tak tęsknię za nim.
Idę znów po lody, do lodówki. Ubiorę się, bo mi zimno się zrobiło.
Jak zaczęłam, od 2009 roku, jeździć do Niemiec na zarobek na chleb, to zazdrościłam nawet mojemu psu. On mógł być w domu, z nimi, a ja nie. Każda chwila to była jedna wielka tęsknota. Szczególnie za najmłodszym synem, który mnie wtedy bardzo potrzebował. To była wielka krzywda dla rodziny. Mąż jeszcze pracował, ale jego pensja nie wystarczała. Zasiłki rodzinne, którymi państwo wspiera najbiedniejsze dzieci, starczają tylko na chleb dla dziecka. Dosłownie, bo jest to około 90 złotych na dziecko miesięcznie, to można za to kupić 30 bochenków chleba. Co to za pomoc? Bawicie się przed telewizorami, oglądając kopanie piłeczki, a dzieci polskie są głodne.
Rząd, cały naród polski powinien zadbać o rodziny polskie, aby matka nie musiała swojej rodziny zostawiać, swoich dzieci i zarabiać na chleb w obcym kraju.
Moja starsza pani niemiecka skupia się na tym, aby serweteczka prosto leżała, żeby tu wyrównać, tam wyrównać. Czy całe życie tylko to robiła? Bo ja nie miałam czasu na takie czynności. Obiad na drugi dzień gotowałam już poprzedniego dnia. Ja musiałam pracować, a pod wieczór sprawdzać sprawdziany uczniów. A na ich zeszyty już nie było czasu.
Dzisiaj cieplej. Ale pani starsza niemiecka nie chce jeść śniadania. A wczorajszy obiad jest w lodówce. Coś jest nie tak. Ona niedawno miała operację na żołądek.
Jak tęsknię za moim mężem, coś mi się w tej chwili przypomniało, z nim związanego. Nawet nie wiem dokładnie co, ale może po prostu on myśli w tej chwili o mnie i czeka na mój telefon. A ja nie mogę zadzwonić, bo telefonu na swoim miejscu w kuchni, na mikrofali, nie ma. Może pan starszy niemiecki specjalnie go schował, żebym nie telefonowała. Wczoraj trochę dłużej rozmawiałam z moim synem. Dzwonię przez prefiks, rozmowa wtedy kosztuje około półtora centa na minutę.
Dziwny sposób sprzątania ma ta pani starsza niemiecka. My wszystko myjemy wodą, ze środkami chemicznymi, coraz lepszymi. Ona ma swoje ściereczki i tylko poleruje, na sucho, np. do wanny miała specjalną ściereczkę, wanna była zabrudzona, bo obok był dorabiany prysznic i trochę się napyliło i nakruszyło. Kazała mi tylko tą ściereczką wszystko zebrać, wyrzucić... Ściereczki nie płukać wodą, tylko za oknem wytrzepać… Potem polerować tą ściereczką. I wanna rzeczywiście była umyta bez kropli wody. A jak się błyszczała. Ściereczka miała kolor zielony. Może do nas, do Polski, także docierają takie ściereczki, ale my o tym nie wiemy. Ja o tym nie wiem.
Liczę dni, jakie mi tu pozostały do mojego powrotu do Polski. Dzisiaj środa, przyszła była Rosjanka do sprzątania. Pytam się jej, czy nie tęskni za krajem. Mówi, że nie, bo ona ma tu wszystkich – bliską rodzinę, kuzynów, nawet koleżanki. Wszyscy ci ludzie mieli korzenie niemieckie. Jest miła i wie, która ściereczka do czego służy. Np. stolik ze szkłem na wierzchu najpierw trzeba przetrzeć na wilgotno ścierką ze skóry wielbłąda, a potem zieloną ściereczką do sucha. Ja bym wzięła płyn do mycia szkła czy szyb. Ale robię tak, jak tu się robi, i rzeczywiście, bez chemikaliów szkło na stoliku się błyszczy.
Przez wczorajszy dzień nie miałam telefonu, nie mogłam zadzwonić do rodziny i już się w środku buntowałam. Dzisiaj dziadek przyniósł telefon, ale była Rosjanka myje w kuchni podłogę i nie mogę zadzwonić. Potrzebuję tego bardziej niż jedzenia. Pięć minut mojej rozmowy kosztuje 8 centów. To niedużo.
Moja mama jest zatrwożona tą moją pracą w Niemczech. Ona pochodzi z Warszawy, tam przeżyła wojnę, straciła brata na Pawiaku. Opowiadam jej czasem, opowiadam, że ci Niemcy to normalni ludzie… Nie tacy, jak z czasów ostatniej wojny. Chociaż mama pamięta i dobrych Niemców.
Wanda Rat
Polska
To, co zaczyna się kryzysem w obszarze finansów, o ile pożaru na czas nie stłumić, zwykle eksploduje ognistym huraganem w każdym innym obszarze człowieczej egzystencji – w wymiarze państw przekształcając w przesilenie polityczne i społeczne. Albowiem gospodarcza bezkarność nie istnieje, na żadnym poziomie. Wie o tym każdy, kto zarabia i wydaje pieniądze.
Proszę przy tym zauważyć, że "pieniądze" w rozumieniu Berlina oraz "pieniądze" w rozumieniu Aten, Lizbony czy Madrytu to wciąż jeszcze te same pieniądze (w dalszym ciągu waluta euro), ale bynajmniej nie są to pieniądze takie same. Coraz więcej europejskich nacji pojmuje również, do jakich efektów praktycznych prowadzi Stary Kontynent przekonanie Angeli Merkel, że naturalną konsekwencją gospodarczej dominacji powinno być odgrywanie przez Niemcy na Starym Kontynencie roli mocarstwa politycznego. Ostatni unijny szczyt wykazał także poziom determinacji Niemców i Francuzów, pragnących uratować własne banki, konfrontowane z bankructwem Grecji, Hiszpanii czy Cypru – oraz nadchodzącym wielkimi krokami bankructwem Włoch. Bo nie tylko w unijnych kuluarach coraz głośniej mówi się i o tym, że recesja nad Tybrem poczyna sobie coraz śmielej.
ZBIORNIK ZE ŚCIEKAMI
Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK, ostrzega: "Szybko zbliżamy się w strefie euro i UE do hasła – ratuj się kto może". I dodaje, że ekstremalnie trudna sytuacja banków zachodnioeuropejskich musi przełożyć się na stan ich nadwiślańskich córek. Dla przykładu – banku Pekao S.A., od 1999 roku należącego do włoskiej grupy finansowej UniCredit, prowadzącej działalność w blisko dziesięciu tysiącach oddziałów, w ponad dwudziestu europejskich krajach.
Zapowiedź narzucenia bankom "w trybie pilnym" europejskiego nadzoru bankowego nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. Tego rodzaju ruchy przypominają dolewanie szamponu do zbiornika w celu wytworzenia piany przykrywającej cuchnące ścieki. Strefa euro jest już nie do uratowania, a ogień na loncie frunie ku beczce z prochem.
No dobrze. A co powyższe oznacza dla Polski? Dlaczego premier Tusk awarię w Fukushimie opisuje eufemizmem chwilowej przerwy w dostawie prądu? Czemu minister finansów zachowuje się jak człowiek zamknięty na wybiegu dla lwów, a mimo to tryskający optymizmem, bo ktoś obiecał mu podrzucić plasterek szynki, podczas gdy pora karmienia stada minęła przed tygodniem?
Robią dobre miny do złej gry, można powiedzieć, choć polska gospodarka upadnie szybciej niż ferajna medialnych klakierów Donalda Tuska zwykle otwiera usta, niż Tomasz Lis zgina kolana przed mądrością "Słońca Peru", niż Janina Paradowska marszczy czoło w obliczu finansowej subtelności Jacka Rostowskiego. Czeka nas fala bankructw. W budownictwie już trwają, w sektorze drogowym również rozkwitają coraz obficiej. Załamanie eksportu czai się za rogiem, a przyniesie ze sobą początek masowego drenażu kapitału z nadwiślańskich banków. Co z kolei w bliskiej perspektywie oznacza ostateczne załamanie rodzimych finansów publicznych i zamianę spowolnienia gospodarczego na długotrwałą recesję.
NIEMCY PONAD WSZYSTKO?
Skoro Niemcy nie chcą płacić hiszpańskich czy włoskich rachunków, tym bardziej nie zechcą zapłacić polskich. W każdym razie nie zapłacą ich za frajer. Prawdę powiedziawszy, trzymają asa w rękawie, mianowicie ewentualną rewizję ustaleń z Poczdamu. O co z czasem będzie coraz łatwiej, ponieważ Polska właściwie nie istnieje już jako państwo niepodległe w znaczeniu takiego, które samo określa interesy i potrafi skutecznie o nie zabiegać na arenie międzynarodowej. Na marginesie: kto z Polaków wie, że zadłużenie poznańskiego samorządu sięga 72 procent rocznych dochodów tego miasta, a samorządów Gdańska i Wrocławia prawie 65 procent dochodu?
Samorządy zadłużały się na potęgę, by wykorzystać unijne "programy pomocowe". Niestety, budżet Unii Europejskiej na lata 2014-2020 wypączkuje w takim kształcie, w jakim zażądają tego Niemcy, Polska w tej grze o kasę niewiele będzie miała do powiedzenia. A nawet gdyby chciała mówić, nikt nie będzie nas słuchał, chyba że przez zręcznie udawaną grzeczność. Wzorem dla Europy, a zatem i dla europejskiej do bólu dziąseł Polski, muszą stać się Niemcy. Na spotkaniu z tamtejszymi przedsiębiorcami Angela Merkel wyartykułowała to dawno temu i było to powiedziane bez ogródek: "Naszym zadaniem jest doprowadzić do tego, by Europa kierowała się na silnych". Pozostali chcąc nie chcąc będą musieli dostosować swoje zasady do standardów obowiązujących nad Szprewą i Hawelą.
Powtórzymy, bo warto i należy: człowieka rozumnego zniewala głupota i naiwność europoidów. Najpierw przekonali samych siebie, że wspólna waluta uchroni Europę przed kryzysami finansowymi. Teraz karmią się iluzją świetlanej przyszłości, która jakoby nastąpi natychmiast po konkretyzacji unii politycznej pod berłem Berlina, czyli po zamianie dżumy na cholerę. Ergo, propagandowa fikcja rozrasta się niczym nowotwór, coraz szybciej przekształcając w najczarniejszy koszmar pod tytułem: "Niemcy, Niemcy ponad wszystko".
I to jest właśnie ten powód, dla którego Wielka Brytania zapowiada renegocjację warunków brytyjskiego członkostwa w UE.
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Pomysł, aby opodatkować sprzedaż urządzeń do rejestracji dźwięku i obrazu w związku z możliwością użycia ich do nagrywania filmów i piosenek objętych prawem ochrony własności intelektualnej, jest sprzeczny z logiką prawną, a mimo to tu, w Kanadzie, niewiele osób zdaje się go kwestionować.
Rząd premiera Stephena Harpera łaskawie wyjął spod tego przepisu obrót kartami pamięci mini-SD – jednymi z popularnych urządzeń rejestracji, jakie znaleźć można w prawie każdym cyfrowym aparacie fotograficznym czy telefonie. Pamięć stała, ze względu na szybki czas odczytywania, jest powszechnie stosowana.
Że można ją wykorzystać do złamania prawa i nielegalnego zapisu piosenek czy obrazów... No można – i co tego? Większości rzeczy, jakie znam, można użyć nielegalnie – przykład pierwszy z brzegu i z podobnej działki – papier. Przecież można go użyć do nielegalnego skopiowania podręcznika – a więc proszę to opodatkować!
Sprzedaż noży powinna być również obłożona niewielką opłatą na rzecz funduszu ofiar napastników, którzy użyli tego narzędzia. Czujecie Państwo bluesa?
Idąc tym tropem, mogą nam opodatkować dosłownie wszystko, tłumacząc, że tak być musi, bo możemy wykorzystać dany przedmiot do czegoś nielegalnego. Paranoja!
W związku z kryzysem finansowym często mówi się ostatnio o konieczności dobrego zarządzania instytucjami państwa. To dobre zarządzanie to m.in. stanowienie dobrych podatków. Dobrych, czyli nie powodujących oczywistych frustracji, sprawiedliwie rozkładających obciążenia i nie skażonych inżynierią społeczną, w ramach której faworyzujemy tych poprawniejszych politycznie lub grupy o większej sile politycznego przebicia.
Oczywiście zawsze władza, dysponując możliwością pewnej bezczelności, może stwierdzić, a bo tak chcę, ale źle się dzieje, jeśli uzasadnienia wprowadzenia tej czy innej daniny obrażają zdrowy rozsądek.
Niestety, w tym przypadku tak właśnie się stało.
•••
Nie wiem dlaczego, ale jakoś ostatnio mniej słuchów dochodzi o działalności posła Władysława Lizonia. Mamy okres kanikuły i zaczyna się obieg letniego grillowania politycznego. Co rusz ktoś tam zaprasza wyborców na jakieś kiełbaski –zwłaszcza w okolicach Canada Day.
Tymczasem – i tu moje zdziwienie – jako mieszkaniec okręgu, dostałem ulotkę p. posła Lizonia, a w niej propozycja spożycia darmowego hamburgera i hot doga (wersji wegetariańskiej nie wykluczając) podczas wspólnego grillowania, ale... 10 września.
Cóż, moje tempo życia tego rodzaju plany każe nazywać dalekosiężnymi.
•••
Piszę z opóźnieniem, bo jakoś wcześniej zapomniałem, a ogarnęła mnie wesołość z powodu zdjęcia pani kanclerzowej Merkel na meczu Niemcy ktoś tam w Gdańsku. Otóż, na obrazku widać ekstatycznie rozochoconą niemiecką bramką p. kanclerz oraz premiera rządu RP Tuska. I nie chodzi o to, jaką p. Tusk ma minę, ale o przykry fakt, że siedzi w nogach p. Merkel.
W nogach, dlatego że obok szefa niemieckiego rządu zasiada szef UEFA Michel Platini.
Najwyraźnie w myśl niemieckiego protokołu dyplomatycznego ranga szefa organizacji kopania balona jest wyższa od rangi szefa rządu wschodniej marchii.
Pozory przestają się liczyć?
•••
No niestety, muszę to powiedzieć po raz kolejny, że apelowanie o międzynarodowe śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej to jest pomylenie porządków. Wzywanie rządu obcego państwa, które tyle razy nabijało nas w butelkę, do bezinteresownego załatwienia czegoś Polakom – to łagodnie mówiąc, wołanie na puszczy. Jest oznaką niemocy.
Rozumiem argument, że niby pozwala to bardziej nagłośnić skandaliczne okoliczności śledztwa (czy też jego braku), ale znając realia, Stany Zjednoczone podejmą ten wątek nie dlatego, że ileś tam osób podpisało listę, ale wówczas, jeśli będzie to akurat leżało w interesie bieżącej gry taktycznej z Rosjanami czy z kimś innym.
Z katastrofy smoleńskiej, a raczej reakcji na nią państwa polskiego płynie jeden wniosek – państwo nie działa – i zamiast pisać na Berdyczów, Polacy powinni się w tym państwie – przepraszam za słowo – upodmiotowić, czyli przede wszystkim odzyskać je dla siebie. Dopóki tego nie dokonają, będą zdani na łaskę innych.
Jeśli ktoś w dzisiejszych czasach, w Polsce, wierzy w amerykański protektorat, to znaczy, że w głowie mu ćwierka.
W polityce liczą się interesy. Nasze własne. Nikt za nas o nie nie zadba. Aby sądzić inaczej, trzeba gazet nie czytać.
Owszem, Stany Zjednoczone dokonały kilku poważnych interwencji, uzasadniając je "troską" o takie czy owakie prawa, ale gratuluję tym wszystkim, którzy skłonni są brać te uzasadnienia za dobrą monetę...
•••
Coś się skończyło, a czy się zacznie, nie wiadomo. Telewizja "Z ukosa" i "Na luzie" poszły w szafy archiwów. Można było im wiele zarzucić, niektórzy mówią lepsza żadna telewizja niż zła, ale tu nie będę wtórował, bo od czasu do czasu w programie "Z ukosa" pokazywałem buźkę, więc nie wypada. Tak czy siak, były lokalne i o naszych sprawach. Podobno ich oddziaływania nikt nie mierzył, a decyzja o likwidacji niektórych etnicznych kanałów podyktowana została czystym rachunkiem ekonomicznym. Co się tłumaczy, że jest nas za mało, by opłacało się takie telewizje utrzymywać.
Już zdążyłem się przyzwyczaić, że ten kanał nam się po prostu należy – jako jednej z kanadyjskich mniejszości. A widać nie.
Andrzej Kumor
Mississauga
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…