– Wszyscy już? – rozległ się głos Hetmana.
– Brak Janka Kiełbia! – odparł ktoś.
– Zaraz przyjdzie. Poszedł po spirytus dla nas – rzekł inny powstaniec.
Za kilka minut posłyszeliśmy, zbliżające się ku nam pośpieszne kroki. Idący zawrócił ku stodole, odemknął wrota i wszedł do środka. Zerwaliśmy się na nogi i w ślad za nim wpadliśmy do stodoły. Prawie jednocześnie zaświeciliśmy latarki i, wysuwając naprzód w smugach świateł rewolwery, zakomenderowaliśmy:
– Ręce do góry!
– Siadać!
Znów zrewidowałem słoni. Zacząłem i teraz od Hetmana, zabierając mu znowu naga. Powiedziałem do niego:
– Jak trzeci raz znajdę u ciebie taką zabawkę, to ci z niej mózg ze łba wydmuchnę! Rozumiesz?
Zrewidowałem wszystkich słoni. Robiłem to umyślnie powoli. Tymczasem Grabarz powyrzucał ze stodoły wszystkie noski, a Szczur odnosił je, po dwie naraz, daleko w pole. Potem kazałem przemytnikom nie wychodzić do rana ze stodoły i zamknąłem wrota. Naturalnie, nie posłuchają nas, wyjdą wcześniej, lecz było to nam obojętne.
Przenieśliśmy towar do pasera, którego Szczur uprzedził o tym w dzień. W pół godziny po grandzie towar był już opylony. Wzięliśmy zaledwie trzecią część jego wartości.
Szczur wesoło się śmiał:
– To będzie gadanina! To będzie haju! Ale zrobiliśmy swoje. A jak się nadarzy sposobność, to i po raz trzeci ich położymy!
Kilka dni straciliśmy na zebranie, pochowanego w różnych miejscach towaru na jedną melinę i na przyniesienie go stamtąd do pasera. Spieniężyliśmy wszystko i mamy wolne ręce. Postanowiliśmy trochę odpocząć.
Ja i Grabarz we dnie śpimy w Gorzelni, a nocami wałęsamy się w pobliżu Rakowa. Chodzimy po lasach, po polach, po drogach, a czasem zapuszczamy się i do miasteczka. Szczur tymczasem szykuje robotę na przyszłość. Spotykamy się z nimi nocami.
Mam obecnie, poza tamtymi 6000 dolarów, które dałem na przechowanie Pietrkowi, jeszcze 8500 dolarów i przeszło 2000 rubli w złocie. Większą część tych pieniędzy schowałem w skrytce u Kruczka. Grabarz też przechowuje tam swe pieniądze. Nazywamy tę skrytkę (dziuplę starej lipy) naszym bankiem.
Pewnego wieczora poszedłem, wraz ze Szczurem i Grabarzem, do Mamuta, który okulał tak fatalnie, że musiał zaprzestać pracy przemytniczej. Kolega radośnie nas przywitał. Pozasłaniał okna firankami i zamknął okiennice. Zaczęliśmy pić wódkę. Mamut długo mi się przypatrywał, a potem rzekł powolnie, z wysiłkiem wymawiając wyrazy:
– Czy to... prawda... ty... ten tego?...
– Co? – zapytałem go.
– Pod–pol–nik?...
Szczur parsknął śmiechem, a potem rzekł:
– Ciemno ci w głowie, Mamucie... To my wszyscy razem kładziemy powstańców. Rozumiesz?... Kryjemy ich i tam, i tu... Widzieli go, gdy ich strzygł, no i gadają!
Mamut skinął głową i oczy mu wesoło błysnęły.
– To bracie, im za wszystko! – mówił dalej Szczur. – I za Kruczka, i za Lorda, i za to, że są cepy, chamy, szkopy!...
Wypił szklankę wódki i uderzył pięścią w stół:
– Jak zechcemy, ani jednej partii za granicę nie puścimy! Nasza granica, a nie ich! Nasza i już!... Nas trzech, a ich trzystu i żaden nie przejdzie! Żaden!... Nasza granica!...
Mamut pił i kiwał głową. Twarz miał jak w kamieniu wykutą i tylko oczy olbrzyma, dziecinne, dobre, wesoło się śmiały do nas i odbijało się w nich mnóstwo różnych uczuć i myśli, których nigdy nie potrafił wyrazić słowami.
Gdy zbieraliśmy się do odejścia, Szczur zawołał żonę Mamuta i rzekł do niej:
– Nie macie teraz pociechy z męża... Co?
– Co robić? Ja nie narzekam...
– Chcecie założyć sklep, albo jakiś interes?
Oczy kobiety radośnie błysnęły.
– Ale z czego?
– Ja dam 1000 rubli – rzekł Szczur.
– I ja dam tysiąc – powiedziałem za nim.
– Ja też dam tysiąc – dodał Grabarz.
– Jak ja wam spłacę? – rzekła kobieta.
– Wcale nie trzeba! To dla niego – Szczur wskazał palcem na Mamuta. – Tylko wy o niego dbajcie, o tego... mamuta, bo go i dziecko skrzywdzi. A teraz taki świat: słabego, dobrego, wstydliwego, zębami zagryzą.
Daliśmy żonie Mamuta 3000 rubli i opuściliśmy ich mieszkanie.
Nazajutrz Szczur przyniósł mi pocztę, która była przysłana pod jego adres, lecz była przeznaczona dla mnie. Poczta była z Wilna od Pietrka. Zawierała list i małe pudełeczko. Znalazłem w nim doskonałą bezardowską busolę w skórzanym portfelu. Nigdy nie pomyślałem o kupnie busoli, chociaż była to bardzo wygodna i potrzebna dla mnie rzecz. Teraz mogłem nieomylnie, w najciemniejszą noc, w zupełnie nieznanym terenie, odnaleźć potrzebny mi kierunek. Wieczorem długo patrzyłem na świecącą się wskazówkę kompasu i, rozrzewniony, myślałem o Pietrku:
"Jak mu to przyszło do głowy?... Jednakowoż myślał o mnie... Kupił to dla mnie!..."
13
Pośrodku Krasnosielskiego lasu, o trzy kilometry od granicy, leży, przecięta na ukos traktem, olbrzymia polana. Z południowej strony tamtej polany znajduje się duży, ciemny, gęsto porosły drzewami wąwóz. Tędy często przekradają się powstańcy, którzy, dla skrócenia drogi, przechodzą pośpiesznie polanę i znikają w gęstwinie krzaków, porastających brzegi wąwozu.
Sto kroków od lewego rogu tej polany pewnej nocy wyrósł krzaczek, a za nim się zjawił niewidzialny z dala dół. A o kilkanaście kroków w lewo, na skraju wąwozu, znalazła się kopica siana... Ja siedziałem w dole za krzaczkiem, a Szczur ukrył się w kopicy. Grabarz czatował w grupie krzaków o kilkanaście kroków przed połączeniem brzegu lasu z wąwozem.
W ten sposób utworzyliśmy sak, w rodzaju tamtego, który poprzednio urządziliśmy w pobliżu Gorani, łapiąc w niego, przypadkiem, zamiast partii Hetmana, sześciu przemytników i przemytniczkę.
W godzinę po nadejściu poranka, spostrzegłem wyłaniających się z lasu, po drugiej stronie polany, ludzi. Szli pośpiesznie, starając się jak najprędzej przemierzy – otwartą przestrzeń... Wszyscy są w czarnych, krótkich kurtkach i długich butach... Zbliżają się ku mnie. Przechodzą w kilka kroków od mej zasadzki i zbliżają się do grupy krzaków w kącie polany. Widzę, że na spotkanie ich – aby nie dopuścić słoni zbyt blisko do lasu – biegnie Grabarz. Powstańcy nie dostrzegli go w pierwszej chwili. Potem w osłupieniu stanęli. Rozległ się głos Grabarza:
– Ręce do góry!
Powstańcy ławą rzucili się w lewo, ku brzegowi polany. Z kopicy siana wyskoczył Szczur. W rękach miał dwa rewolwery. Krzyknął do nich z bliska:
– Padnij, bo rzucę granat!
Runęli na ziemię.
– Ręce na krzyż! – krzyknął Grabarz.
Pośpiesznie obmacałem ich: szukałem broni. Potem kazałem im powstać i zrewidowałem dokładnie każdego. Worki ze skórkami, które nieśli ze sobą, rzucałem na kupę. W skład tej partii wchodzili tędzy, rośli mężczyźni.
– Dobrzy byliby żołnierze dla krasnej armii! – powiedziałem rewidując ich.
Powstańcy pochlebnie zachichotali. Nagle z jednego końca partii posłyszałem znany mi głos Aliganta (dziwna rzecz, że nie dostrzegłem go wcześniej).
– Chłooopaaaki!... toooż Szczuuur!...
Aligant wskazał palcem w kierunku Szczura, który stał o kilka kroków od kopicy. Z twarzy jego spadły źle przyklejone wąsy, więc natychmiast go poznano. Podbiegłem do Aliganta:
– Zamknij mordę, bo zaraz ci pokażę nie szczura, a kota!
Aligant zaczął się cofać ode mnie, mówiąc płaczliwie:
– Panie... towarzyszu... Władku...
Zrewidowałem powstańców i puściłem ich. Przedtem powiedziałem:
– Oznajmijcie waszym chojrakom w Rakowie, że granica zamknięta! Że żadnej partii nie puszczę! Powiedzcie, że to za Kruczka i za Lorda, i za to, że się zadają z Alińczukami! Zrozumieliście?
Rozległy się głosy powstańców:
– Tak.
Zrozumieli.
Wówczas powiedziałem:
– No to urywajcie! Biegiem, bo będę rąbał do was!
Słoni w nogi. Wystrzeliłem kilka razy za nimi (tak, aby nie trafić). A Grabarz krzyczał:
– Go–go–go!... Trzyyymaj fartowców, żyganów, chojraków, blatniaków, szubrawców, cwaniaków!...
Gdy później odnieśliśmy towar na melinę, Szczur powiedział:
– No, teraz i dla mnie klapa. Całe miasteczko będzie wiedziało. Teraz i ja muszę iść na wystawę.
– Nic, poradzimy sobie! – rzekł Grabarz.