farolwebad1

A+ A A-

Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (65)

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

kochanekwielkiej    Ja i Grabarz wzięliśmy po dwie noski, a Szczur jedną. Ruszyliśmy powoli naprzód. Otulił nas gęsty mrok. Nieśliśmy znaczny ciężar i musieliśmy często wypoczywać. Do rana ledwie zdołaliśmy dotrzeć do naszej meliny w Krasnosielskim lesie. Wieczorem tegoż dnia przenieśliśmy towar do miasteczka i szczur opylił go ze sporą stratą.

    A za dwa dni znów położyliśmy partię Hetmana. Szczur dowiedział się w miasteczku, że partia Hetmana idzie na inną melinę. Przybiegł do nas we dnie:

    – No, chłopaki – rzekł ze złym błyskiem w oczach. – Dziś Hetman ze swoimi znów wali w drogę... Trzaśniemy ich tu... w miasteczku. to będzie haju, waju!... Idą ze stodoły Malcysiaka, z Zagumiennej. Tylko robić z trzaskiem! Damy im pieprzu powąchać!

    Wieczorem zrobiliśmy zasadzkę) w pobliżu stodoły, w której musieli zbierać się powstańcy z partii Hetmana. Gdy zupełnie się ściemniło, przeleźliśmy przez ogrodzenie i położyliśmy się w bruździe, dziesięć kroków od wejścia do stodoły. Słyszeliśmy, jak w pobliżu nas zatrzymał się wóz, z którego wyładowano towar.

Potem wóz odjechał i do stodoły zaczęli zbliżać się przemytnicy. Przychodzili po jednym, po dwóch. Słyszeliśmy ich przyciszone rozmowy.

    – Wszyscy już? – rozległ się głos Hetmana.

    – Brak Janka Kiełbia! – odparł ktoś.

    – Zaraz przyjdzie. Poszedł po spirytus dla nas – rzekł inny powstaniec.

    Za kilka minut posłyszeliśmy, zbliżające się ku nam pośpieszne kroki. Idący zawrócił ku stodole, odemknął wrota i wszedł do środka. Zerwaliśmy się na nogi i w ślad za nim wpadliśmy do stodoły. Prawie jednocześnie zaświeciliśmy latarki i, wysuwając naprzód w smugach świateł rewolwery, zakomenderowaliśmy:

    – Ręce do góry!

    – Siadać!

    Znów zrewidowałem słoni. Zacząłem i teraz od Hetmana, zabierając mu znowu naga. Powiedziałem do niego:

    – Jak trzeci raz znajdę u ciebie taką zabawkę, to ci z niej mózg ze łba wydmuchnę! Rozumiesz?

    Zrewidowałem wszystkich słoni. Robiłem to umyślnie powoli. Tymczasem Grabarz powyrzucał ze stodoły wszystkie noski, a Szczur odnosił je, po dwie naraz, daleko w pole. Potem kazałem przemytnikom nie wychodzić do rana ze stodoły i zamknąłem wrota. Naturalnie, nie posłuchają nas, wyjdą wcześniej, lecz było to nam obojętne.

    Przenieśliśmy towar do pasera, którego Szczur uprzedził o tym w dzień. W pół godziny po grandzie towar był już opylony. Wzięliśmy zaledwie trzecią część jego wartości.

    Szczur wesoło się śmiał:

    – To będzie gadanina! To będzie haju! Ale zrobiliśmy swoje. A jak się nadarzy sposobność, to i po raz trzeci ich położymy!

    Kilka dni straciliśmy na zebranie, pochowanego w różnych miejscach towaru na jedną melinę i na przyniesienie go stamtąd do pasera. Spieniężyliśmy wszystko i mamy wolne ręce. Postanowiliśmy trochę odpocząć.

    Ja i Grabarz we dnie śpimy w Gorzelni, a nocami wałęsamy się w pobliżu Rakowa. Chodzimy po lasach, po polach, po drogach, a czasem zapuszczamy się i do miasteczka. Szczur tymczasem szykuje robotę na przyszłość. Spotykamy się z nimi nocami.

    Mam obecnie, poza tamtymi 6000 dolarów, które dałem na przechowanie Pietrkowi, jeszcze 8500 dolarów i przeszło 2000 rubli w złocie. Większą część tych pieniędzy schowałem w skrytce u Kruczka. Grabarz też przechowuje tam swe pieniądze. Nazywamy tę skrytkę (dziuplę starej lipy) naszym bankiem.            

Pewnego wieczora poszedłem, wraz ze Szczurem i Grabarzem, do Mamuta, który okulał tak fatalnie, że musiał zaprzestać pracy przemytniczej. Kolega radośnie nas przywitał. Pozasłaniał okna firankami i zamknął okiennice. Zaczęliśmy pić wódkę. Mamut długo mi się przypatrywał, a potem rzekł powolnie, z wysiłkiem wymawiając wyrazy:

    – Czy to... prawda... ty... ten tego?...        

    – Co? – zapytałem go.

    – Pod–pol–nik?...

    Szczur parsknął śmiechem, a potem rzekł:

    – Ciemno ci w głowie, Mamucie... To my wszyscy razem kładziemy powstańców. Rozumiesz?... Kryjemy ich i tam, i tu... Widzieli go, gdy ich strzygł, no i gadają!

    Mamut skinął głową i oczy mu wesoło błysnęły.

    – To bracie, im za wszystko! – mówił dalej Szczur. – I za Kruczka, i za Lorda, i za to, że są cepy, chamy, szkopy!...         

    Wypił szklankę wódki i uderzył pięścią w stół:

    – Jak zechcemy, ani jednej partii za granicę nie puścimy! Nasza granica, a nie ich! Nasza i już!... Nas trzech, a ich trzystu i żaden nie przejdzie! Żaden!... Nasza granica!...

    Mamut pił i kiwał głową. Twarz miał jak w kamieniu wykutą i tylko oczy olbrzyma, dziecinne, dobre, wesoło się śmiały do nas i odbijało się w nich mnóstwo różnych uczuć i myśli, których nigdy nie potrafił wyrazić słowami.

    Gdy zbieraliśmy się do odejścia, Szczur zawołał żonę Mamuta i rzekł do niej:

    – Nie macie teraz pociechy z męża... Co?

    – Co robić? Ja nie narzekam...

    – Chcecie założyć sklep, albo jakiś interes?

    Oczy kobiety radośnie błysnęły.

    – Ale z czego?

    – Ja dam 1000 rubli – rzekł Szczur.

    – I ja dam tysiąc – powiedziałem za nim.

    – Ja też dam tysiąc – dodał Grabarz.        

     – Jak ja wam spłacę? – rzekła kobieta.

    – Wcale nie trzeba! To dla niego – Szczur wskazał palcem na Mamuta. – Tylko wy o niego dbajcie, o tego... mamuta, bo go i dziecko skrzywdzi. A teraz taki świat: słabego, dobrego, wstydliwego, zębami zagryzą.

    Daliśmy żonie Mamuta 3000 rubli i opuściliśmy ich mieszkanie.

    Nazajutrz Szczur przyniósł mi pocztę, która była przysłana pod jego adres, lecz była przeznaczona dla mnie. Poczta była z Wilna od Pietrka. Zawierała list i małe pudełeczko. Znalazłem w nim doskonałą bezardowską busolę w skórzanym portfelu. Nigdy nie pomyślałem o kupnie busoli, chociaż była to bardzo wygodna i potrzebna dla mnie rzecz. Teraz mogłem nieomylnie, w najciemniejszą noc, w zupełnie nieznanym terenie, odnaleźć potrzebny mi kierunek.             Wieczorem długo patrzyłem na świecącą się wskazówkę kompasu i, rozrzewniony, myślałem o Pietrku:

    "Jak mu to przyszło do głowy?... Jednakowoż myślał o mnie... Kupił to dla mnie!..."

 

13

 

    Pośrodku Krasnosielskiego lasu, o trzy kilometry od granicy, leży, przecięta na ukos traktem, olbrzymia polana. Z południowej strony tamtej polany znajduje się duży, ciemny, gęsto porosły drzewami wąwóz. Tędy często przekradają się powstańcy, którzy, dla skrócenia drogi, przechodzą pośpiesznie polanę i znikają w gęstwinie krzaków, porastających brzegi wąwozu.

    Sto kroków od lewego rogu tej polany pewnej nocy wyrósł krzaczek, a za nim się zjawił niewidzialny z dala dół. A o kilkanaście kroków w lewo, na skraju wąwozu, znalazła się kopica siana... Ja siedziałem w dole za krzaczkiem, a Szczur ukrył się w kopicy. Grabarz czatował w grupie krzaków o kilkanaście kroków przed połączeniem brzegu lasu z wąwozem.

    W ten sposób utworzyliśmy sak, w rodzaju tamtego, który poprzednio urządziliśmy w pobliżu Gorani, łapiąc w niego, przypadkiem, zamiast partii Hetmana, sześciu przemytników i przemytniczkę.

    W godzinę po nadejściu poranka, spostrzegłem wyłaniających się z lasu, po drugiej stronie polany, ludzi. Szli pośpiesznie, starając się jak najprędzej przemierzy – otwartą przestrzeń... Wszyscy są w czarnych, krótkich kurtkach i długich butach... Zbliżają się ku mnie. Przechodzą w kilka kroków od mej zasadzki i zbliżają się do grupy krzaków w kącie polany. Widzę, że na spotkanie ich – aby nie dopuścić słoni zbyt blisko do lasu – biegnie Grabarz. Powstańcy nie dostrzegli go w pierwszej chwili. Potem w osłupieniu stanęli. Rozległ się głos Grabarza:

    – Ręce do góry!

    Powstańcy ławą rzucili się w lewo, ku brzegowi polany. Z kopicy siana wyskoczył Szczur. W rękach miał dwa rewolwery. Krzyknął do nich z bliska:

    – Padnij, bo rzucę granat!

    Runęli na ziemię.

    – Ręce na krzyż! – krzyknął Grabarz.    

     Pośpiesznie obmacałem ich: szukałem broni. Potem kazałem im powstać i zrewidowałem dokładnie każdego. Worki ze skórkami, które nieśli ze sobą, rzucałem na kupę. W skład tej partii wchodzili tędzy, rośli mężczyźni.

    – Dobrzy byliby żołnierze dla krasnej armii! – powiedziałem rewidując ich.

    Powstańcy pochlebnie zachichotali. Nagle z jednego końca partii posłyszałem znany mi głos Aliganta (dziwna rzecz, że nie dostrzegłem go wcześniej).

    – Chłooopaaaki!... toooż Szczuuur!...

    Aligant wskazał palcem w kierunku Szczura, który stał o kilka kroków od kopicy. Z twarzy jego spadły źle przyklejone wąsy, więc natychmiast go poznano. Podbiegłem do Aliganta:

    – Zamknij mordę, bo zaraz ci pokażę nie szczura, a kota!

    Aligant zaczął się cofać ode mnie, mówiąc płaczliwie:

    – Panie... towarzyszu... Władku...       

     Zrewidowałem powstańców i puściłem ich. Przedtem powiedziałem:

    – Oznajmijcie waszym chojrakom w Rakowie, że granica zamknięta! Że żadnej partii nie puszczę! Powiedzcie, że to za Kruczka i za Lorda, i za to, że się zadają z Alińczukami! Zrozumieliście?

    Rozległy się głosy powstańców:

    – Tak.

    Zrozumieli.

    Wówczas powiedziałem:

    – No to urywajcie! Biegiem, bo będę rąbał do was!

    Słoni w nogi. Wystrzeliłem kilka razy za nimi (tak, aby nie trafić). A Grabarz krzyczał:

    – Go–go–go!... Trzyyymaj fartowców, żyganów, chojraków, blatniaków, szubrawców, cwaniaków!...

    Gdy później odnieśliśmy towar na melinę, Szczur powiedział:

    – No, teraz i dla mnie klapa. Całe miasteczko będzie wiedziało. Teraz i ja muszę iść na wystawę.

    – Nic, poradzimy sobie! – rzekł Grabarz.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.