Lektura Gońca (591)
Mimo niekorzystnej sytuacji polskość na Śląsku utrzymywała się. Świadectwo polskości ludu polskiego wystawił nawet uczony niemiecki Mikołaj Henel, który w swoim dziele pt. „Silesiographie” z r. 1613 stwierdził bez ogródek, że „ślązacy swoją polską mowę pielęgnują z zaciętością i że górnośląskie miasta i wsie są zupełnie polskie”. Nic więc dziwnego, że gdy Jan III Sobieski spieszył z odsieczą pod Wiedeń, ludzie ze łzami w oczach padali na kolana i wiwatowali w polskiej mowie na cześć polskiego króla, jak piszą naoczni świadkowie, pamiętnikarze francuscy d’Alerac i Dupont. „Żaden monarcha – pisał d’Alerac – nie spotkał się z tak jaskrawymi wyrazami hołdu ze strony ludności państwa obcego, jak król polski ze strony poddanych cesarza”. Dupont dodawał, iż „tak mieszkańcy miast, jak i wsi zbiegali się zewsząd, aby ujrzeć tego, od którego jedynie oczekiwali swych wolności, swego życia i mienia”.
W roku 1740 zmarł cesarz Karol IV, ostatni męski potomek Habsburgów, a kraje podlegające koronie austriackiej, zgodnie z zasadami sankcji pragmatycznej z roku 1717, miały przypaść najstarszej córce cesarza, Marii Teresie. Dotyczyło to również Śląska. Zawarte w sankcji pragmatycznej ustalenia zostały zakwestionowane przez licznych pretendentów. Swoje wojska zgromadził na pograniczu również król pruski Fryderyk II i ofiarował Marii Teresie pewną pomoc, w zamian za co żądał Śląska. Nie czekając na odpowiedź, wtargnął na jego obszar.
Z Polski rodem: Ten, który pożyczył pieniądze od prezydenta USA – Julian Ursyn Niemcewicz
Napisane przez Kazimierz KozubJeszcze za życia obdarzono go wieloma niezwykłymi tytułami. Mówiono więc o nim: człowiek-Polska. Albo: wyrocznia narodu, lutnista przeszłości. Na powszechny szacunek zasłużył sobie bowiem i jako pisarz, i jako działacz ruchów patriotycznych, i jako żołnierz.
Julian Ursyn Niemcewicz urodził się 16 lutego 1758 roku (choć niektóre źródła podają, że urodził się w 1757 roku) w miejscowości Skoki koło Brześcia, w średnio zamożnej rodzinie szlacheckiej. Był pierwszym z 16 dzieci Jadwigi i Marcellego. Kiedy Julianek miał już ośmioro rodzeństwa i 12 lat – z woli ojca skierowano go do warszawskiego korpusu kadetów, jak na francuski wzór nazywano istniejącą od 1765 roku Szkołę Rycerską, której jednym z pierwszych wychowanków był Tadeusz Kościuszko.
SICZ ZAPOROSKA
A dla przesyłania wiadomości, które tylko ustnie mogły przechodzić, bo nie było sposobu w papierki się wdawać, ciągle przedzierając się pomiędzy nieprzyjaciół, wysłano nas czterech młodzieży, na których spuścić się można było, bo i pan Azulewicz od nas nie wiekiem, ale wziętością był starszy, bo, biegły w językach bisurmańskich, posiadał szczególną ufność wodzów konfederacji, której to ufności nie zawiódł. Otóż było nas czterech jemu dodanych: pan Michał Ratyński, cześnikowicz miński, pan Wojciech Massalski, regentowicz oszmiański, pan Mikosza, co dobrze bisurmańczyzny wyuczywszy się, został później tłomaczem Rzeczypospolitej w Stambule, i ja; a każdy z nas osobno musiał jechać, dla uniknienia podejrzenia, i dopiero w Humaniu złączyć się nam trzeba było, gdzie pan Mładanowicz, rządca generalny, miał instrukcją od JW. Potockiego, wojewody kijowskiego, swojego pana, aby nas opatrzył, co tylko pan Azulewicz rekwirować będzie, i chociaż nas z Lwowa wyprawili, każdy swoją drogą do Humania szczęśliwie trafił, oprócz pana Massalskiego, który został męczennikiem miłości ojczyzny. Bo natrafiwszy na komendę pana Branickiego, wówczas łowczego koronnego, a który już się zaprawiał na krwi rodaków, został do niego przyprowadzony. Jakiś pana łowczego dworzanin wydał, że go widział we Lwowie przy dworze JW. Paca, starosty ziołowskiego, marszałka generalnego konfederacji. Zaczął go pan Branicki wybadywać, od kogo, gdzie i z czym jedzie, bo domyślał się, że z czymś ważnym; kusił go różnymi obietnicami, potem katował niemiłosiernie. Ale szlachetny młodzieniec, pamiętny swojej przysięgi, gdy ani łagodnością, ani datkami, ani mękami nie dał się zachwiać, oddał go JW. Branicki komendzie moskiewskiej, która jako szpiega natychmiast go powiesić kazała.
Z Polski rodem: Czarodziej mostów wiszących – Rudolf Modrzejewski – Ralph Modjeski
Napisane przez Kazimierz KozubDrewno i kamień dominowały przy budowie mostów aż do drugiej połowy XVIII stulecia, bo dopiero w 1779 roku angielski inżynier i pionier hutnictwa (wynalazł m.in. sposób koksowania węgla do celów hutniczych oraz dokonał pierwszego w świecie wytopu żelaza przy użyciu koksu, bez węgla drzewnego) – Abraham Darby, zbudował nad rzeką Severn w Wielkiej Brytanii pierwszy w świecie most żeliwny. Jest to most łukowy, o rozpiętości przęseł 31 metrów.
Na terenie Ameryki łukowe mosty żeliwne nie zdobyły popularności. W tym czasie, gdy w Europie mosty żeliwne wzorowano na dawnych łukowych mostach kamiennych – John Finley zbudował w 1796 roku pierwszy most wiszący, nad rzeką Jacobscreek, a w 13 lat później – na rzece Merimac słynny most łańcuchowy o rozpiętości skrzydeł aż 75 metrów!
Opierając się na amerykańskich doświadczeniach – konstruktorzy europejscy budowali odtąd głównie stalowe mosty łańcuchowe o rozpiętości skrzydeł nawet do 176 metrów. Po zastąpieniu łańcuchów przez kable – inżynier J. Chaley zbudował w 1834 roku we Fryburgu w Szwajcarii most wiszący o rozpiętości skrzydeł 275 metrów. Drewnianą jezdnię tego mostu zawieszono na 4 plecionych linach stalowych, z których każda składała się z 1056 drutów średnicy 3 mm.
Ustalono, że linia demarkacyjna przebiegać będzie według aktualnego frontu.
Formalnie biorąc, nastąpiło zawieszenie broni. Niemcy jednak nadal nie czuli się zobowiązani do ścisłego przestrzegania zawartych w układzie warunków, w dalszym ciągu próbowali korygować na swoją korzyść przebieg linii demarkacyjnej, gdzieniegdzie dochodziło znowu do walk.
Polskie Dowództwo Główne wyzyskało chwile wytchnienia i przystąpiło do budowania regularnej armii, wprowadzając nowy układ organizacyjny. Całą Wielkopolskę podzielono na 3 duże okręgi wojskowe, ściśle związane z trzema frontami: północny – ppłk Grudzielski, zachodni – płk Milewski, południowy – płk Kuszewski. Wreszcie podporucznicy przestali pełnić funkcje przerastające ich kwalifikacje, zwłaszcza że skończyła się partyzantka. Otwarto szkoły oficerskie i podoficerskie oraz krótkie kursy, które wypuszczały pierwszych absolwentów.
Silna i wyszkolona armia była potrzebna – nie tylko dla zabezpieczenia granic Wielkopolski i całego zaboru pruskiego od zachodu, ale przede wszystkim od północy, gdzie Niemcy zgromadzili potężną armię z wojsk, które, jak już mówiliśmy, opuszczały wschodni front.
TRYBUNAŁ LUBELSKI
Otóż rozgniewany W. Kurdwanowski tej biednej wdowy uporem ułożył sobie procederem wydrzeć, czego pieniędzmi dostać nie mógł. Miał on sobie obowiązanym neofity Abramowicza, który liznąwszy jurysterii, do wszystkich takowych interesów był sposobny. Jakoż podobnymi na obywatela się wykierował, tak że miał już gdzieś pod Berdyczowom kilka wiosek, które potem dzieci jego odziedziczyły, a przecie żadnego brudnego interesu nie opuścił, byle mu za niego coś kapnęło. Bo to był z tych, jakich niektórym potrzeba; jego antecesor za dwanaście srebrników Chrystusa Pana zdradził, on za sześć całą by Świętą Trójcę przedał.
Ułożyli więc z sobą następną machinacją: dziad pani Glinkowej od antecesorów pana Kurdwanowskiego nabył tę wioskę, która go tak mocno tentowała; a donacja, kontrakt resignationis i kwit de pretio na nią były w aktach żytomierskich. Przekupują więc niejakiego Chamca, plenipotenta pani Glinkowej, aby oryginały spomiędzy jej papierów wydobył i im oddał; one dostawszy jadą natychmiast do Żytomierza i tam za tysiąc czerwonych złotych wyrabiają u Chojeckiego, pisarza ziemskiego tamecznego, iż z akt wydziera obiatę tych dokumentów, a tak zatarłszy wszelki ślad nabycia wsi, zapozywa W. Kurdwanowski panią Glinkową o nieprawne posiadanie majątku sine nullo dato et accepto.
Z Polski rodem: Patriarcha amerykańskiej Polonii - Leopold Moczygemba - o. Bonawentura Maria
Napisane przez Kazimierz KozubW roku 1808 na małą rzeką Chicago i jeziorem Michigan, na tzw. Terytorium Indiańskim, powstał fort, wokół którego wyrosło osiedle cywilów – drugie (po Detroit) większe skupisko ludzkie w tej części Ameryki. W cztery lata później, w czasie wojny z Anglią, stanicę zniszczyli Indianie ze szczepu Illinois (od nich to właśnie wziął potem swą nazwę jeden ze stanów USA), którzy załogę i osadników wycięli w pień. Nawiasem mówiąc, tej krwawej operacji przewodził wielki wódz Indian i zarazem generał brytyjskiej armii – Tecumseh, który zresztą zginął rok później w bitwie w południowym Ontario, nad rzeką Tamizą.
Po zakończeniu wojny angielsko-amerykańskiej – osadę i fort nad rzeką Chicago odbudowano, choć przez 15 lat liczba cywilów pod fortem nie przekraczała nigdy 15 rodzin.
RODZICE
Mój ojciec, Juliusz Henryk Braun, urodził się 2 lipca 1904 r. w Dąbrowie Tarnowskiej, w polskiej Galicji rządzonej przez Austrię. Jego zaplecze rodzinne stanowiła uczciwa, skromna, solidna, obywatelska praca i postawa jego ojca, Karola Brauna, notariusza i działacza „Sokoła”, oraz matki, Henryki z Millerów, Sokolicy, społecznicy, harcerki (w wolnej Polsce była komendantką Chorągwi Krakowskiej ZHP). Ojciec sam był w młodości harcerzem, podobnie jak jego starsi bracia, Kazimierz i Jerzy.
Kazimierz (już go przypomniałem) był legionistą, walczył z bolszewikami w 1920 r., zginął śmiercią lotnika w 1920 r. Jerzy też walczył w wojnie z bolszewikami. Był poetą. To on napisał i skomponował w 1918 r. słynną pieśń „Płonie ognisko i szumią knieje...”. Był komendantem harcerskiego hufca w Tarnowie, publicystą i filozofem. W czasie II wojny założył organizację „Unia”, przewodził konspiracyjnej Radzie Jedności Narodowej i był ostatnim Delegatem Rządu na Kraj (Rządu Polskiego z siedzibą w Londynie), potem stalinowskim więźniem. Zmarł w Rzymie wygnany z kraju. Ojciec miał też młodszą siostrę, Jadwigę, która była aktorką, w czasie wojny żołnierzem Związku Walki Zbrojnej (ZWZ). Gdy przekraczała, idąc jako kurierka z Warszawy do Wilna, linię demarkacyjną między Niemcami i Sowietami w zimie 1940 r., została złapana, skazana na osiem lat łagru. Wyszła z niego dzięki umowie Sikorskiego ze Stalinem, dołączyła do 2. Korpusu gen. Andersa i tam została dyrektorem Teatru Dramatycznego, z którym przeszła, wraz z wojskiem, z „ziemi nieludzkiej” do Palestyny, Włoch, Londynu, gdzie zamieszkała po wojnie. Od lat 60. żyła na emigracji w Kanadzie.
Postanowili więc ujawnić istniejącą już od dawna tajną sieć organizacyjną Komitetów Obywatelskich. Odbywały się w tym czasie zebrania przedwyborcze Narodowego Stronnictwa Robotniczego. Seyda, zwoławszy szybko członków tajnego Komitetu Obywatelskiego oraz kilkunastu znanych w mieście osobistości na zebranie, zorganizował na tym spotkaniu wybory do Komitetu Obywatelskiego, a raczej delegatów do rozmów z nadprezydentem. W gmachu gubernatorstwa odbyło się burzliwe zebranie niemiecko-polskie. W toku zebrania usunięto gen. Hahna ze stanowiska przewodniczącego Rady Żołnierzy. Polacy zażądali usunięcia nadburmistrza m. Poznania dr. Georga Wilmsa, dalej znienawidzonego radcy policji Goehrkego oraz zapewnienia ludności polskiej wpływu na administrację Prowincji.
TRYBUNAŁ LUBELSKI
Aż tu zaczęli się zjeżdżać w ogromnym mnóstwie karety i z nich wysiadać jacyś panowie, jedni w kontuszach, drudzy w rokietach, ale z rogami i ogonami, które spod sukien się dobywały. I zaczęli iść po schodach, a przyszedłszy do sali trybunalskiej pozajmywali krzesła, jeden marszałka, drugi prezydenta, inni deputatów. Pomiarkowali się pisarze i kancelaria, że to byli diabli, i w wielkim strachu przy stołach siedząc czekali, co to z tego będzie. Aż tu diabeł, co marszałkował, kazał wprowadzić sprawę tejże samej wdowy. Przystąpiło do kratek dwóch diabłów jurystów: jeden pro, drugi contra stawał, ale z dziwnym dowcipem i z wielką praw naszych znajomością. A potem diabeł marszałek po krótkim ustępie przywołał pisarza województwa wołyńskiego (bo ten interes był z Wołynia), ale prawdziwego pisarza, nie diabła, i kazał mu siąść za stołem i wziąć pióro.
Zbliżył się pisarz, wpół umarły z bojaźni, i zaczął pisać dekret, jaki mu dyktowano - i dekret był zupełnie na stronę uciśnionej wdowy, a Pan Jezus na taką zgrozę, że diabli byli sprawiedliwszymi niż trybunał, przenajświętszą krwią Jego okupiony i w którym tylu kapłanów zasiadało, twarz swoją zasmuconą odwrócił i oblicza swego nie pokaże (jako miał o tym objawienie jeden święty bazylian lubelski), aż naród się pozbędzie zaprzedajności w sądach, świętokupstwa w duchowieństwie, a pieniactwa w szlachcie. Otóż ów dekret diabli podpisali (a zamiast podpisów były wypalone łapki różnego kształtu) i takowy dekret położyli na suknie czerwonym, co pokrywało stół trybunalski, i zniknęli. Na następnej sesji trybunał znalazł diabelski dekret tam, gdzie był położony, bo żaden z kancelarii ruszyć go nie śmiał. Jest teraz złożony w oryginale w archiwach, a że nemini acta impedita, każdemu wolno go odczytać, a nawet ekstraktem wyjąć.