"Nie, on nie nasz!"
Idę ulicą. W głowie pełno niesfornych myśli. Szkoda czegoś. W duszy tak ciężko, jakbym stracił coś bezpowrotnie! Idę szukać kolegów, a potem pojedziemy do restauracji: upijamy się i kończymy wieczór u dziewek.
To wszystko zaczyna mnie nudzić. Zbrzydły mi i pijatyki, i kłamiący ludzie, i miasto, w którym prawdę się przemyca przez wiele kordonów – jak my towar!
Tu wszystko sztuczne, lśniące i bardzo skomplikowane, lecz pod tym się kryją zwykłe brudy i brak treści... Tam żyłem pełniej. Tam ludzie są szczerzy i pod lichą powłoką słów wyrażają złote myśli, ani jednego szczerego słowa. Tu wszyscy wszędzie, zawsze udają... grają role w olbrzymiej farsie... komedii... tragedii... Stały teatr – i w domu i na ulicy... Tu kobiety maskują ślicznymi strojami i wykwintną, często brudną, bielizną, ułomne, nędzne ciała... Tam pod lichą szatą i biedną, lnianą bielizną, są gorące, silne ciała, kochające bez obłudy – z potrzeby, nie dla zysku i nie dla ciekawości.
Zaczynam tęsknić... nie wiem, za czym... Mam zamiar przyśpieszyć powrót na pogranicze. Pretekst dobry: trzeba wyzyskać złoty sezon i załatwić się z powstańcami. Pomówię jutro o tym z chłopakami.
11
Pewnego razu wstąpiłem, z przygodnym znajomym, który znał dobrze "wesołą" podszewkę miasta, do "lokalu", w którym było kilka dość ładnych kobiet. Ze zdumieniem zobaczyłem tam Sonię Jurlinową. Z początku pomyślałem, że się omyliłem, lecz wkrótce się przekonałem, że to ona. Miała na sobie zieloną, jedwabną suknię, z głębokim dekoltem. Ramiona miała zupełnie nagie. Wyglądała młodo i ponętnie. Była wesoła. Zbliżyłem się do niej. Nie poznała mnie.
– Ma pani swój pokój? – zapytałem Soni.
– Tak.
– To pójdziemy.
Gdy znalazłem się w małym pokoiku, sam na sam z Sonią, to spostrzegłem, że kobieta chmurzy czoło i uważnie mi się przygląda.
Zapytałem ją:
– Jak pani na imię?
– Laura.
Wówczas powiedziałem do niej na "ty":
– Dobrze, więc dla innych będziesz Laura, a dla mnie jesteś Sonia.
– A ty kto?
– Jestem z Rakowa. Chodziłem z tobą i Jurlinem za granicę. Potem nie wzięto mnie, bo strzelałem do chłopów na bagnie w pobliżu Gorani.
– Aha! Już wiem!... Woż Włodzio!
– Tak.
– Nie mogłam ciebie poznać!... Tak się zmieniłeś!...
– Uciekłaś mężowi z Wańką Bolszewikiem!
– Tak.
– Gdzie on?
W oczach Soni ukazały się łzy.
– Porzucił mnie, cholera! Zabrał wszystko, co miałam i uciekł nie wiem dokąd!...
– To wracaj do męża. On ciebie tak kocha! Przyjmie ciebie.
– Tak, żeby znowu pod kluczem siedzieć, albo łazić po lasach... Dość mam granicy, bokami wylazła mi!
– Więc wolisz być tu?
– No tak... Co, źle mi tu?... Gospodyni dobra. Jedzenia, ile chcesz. Robić nic nie trzeba. Ubieram się, jak mi się podoba. Goście mnie lubią...
Ze zdumieniem słuchałem, jak wychwalała swój nowy zawód. Potem Sonia zapytała mnie:
– Będziesz w miasteczku?
– Będę.
– To, mój złoty, nie mów tam nikomu, żeś mnie tu widział. Nie powiesz?
– Jeśli nie chcesz, to nie powiem. Nic mnie to nie obchodzi.
Gdy później żegnam ją, znów prosi mnie, przymilnie zaglądając w oczy, abym nie mówił o niej nikomu. Wyczuwam w jej głosie trwogę.
– Nie powiesz, złotko?
– Mówię że nie, to nie! I skończone! – No, nie gniewaj się!
Żegnam Sonię. Prosi mnie, abym ją odwiedzał... Idę do Grabarza. Kolega przegląda nową serię zakupów, a Szczur siedząc w fotelu, pali papierosa i wyszydza go. Grabarz zwraca się do mnie:
– Widzisz go! – wskazuje dłonią na Szczura. – Nasiadł na mnie, jak Kasper na suczkę. Wszystko źle! Wszystko mu się nie podoba!
– No, po cholerę ci to? – mówi Szczur. – Gdzie to podziejesz?
– Zawiozę do Radoszkowicz... Oddam matce...
– I neseser też? – płyta Szczur.
– Wszystko.
– Co będzie tym robić?
– Przyda się w gospodarstwie. Pierwsza kategoria?
– Neseser zamiast miarki na kartofle. – Szkoda ci moich pieniędzy?
– Możesz jen nawet wyrzucić lub spalić!... Mnie i swoich nie szkoda! – rzekł Szczur. – Ale po diabła ci to wszystko? Dajesz zarobić dorożkarzom, kelnerom,
numerowym, dziewkom, to rozumiem... Ale po co kupujesz to wszystko: nie wiem, nie wiem!
– Trzeba dać zarobić i fabrykantom – mówi Grabarz i parska głośnym śmiechem.
– Śmieje się, jak ogier do kobyły! – powiedział Szczur, wstając z fotela i zbliżając się do okna.
Nadchodzi wieczór. W pokoju robi się ciemno. Nie zapalamy światła. Milczymy. W pewnej chwili Szczur mówi:
– Wiecie co, chłopaki?... Czy nie dość tego?... Teraz złoty sezon, sama robota, a my tu bąblujemy, babom włosy pod pachami podglądamy!...
– Dość tego! Jutro wracamy! – mówię stanowczo.
Grabarz milczy.
– I ja wracam! – mówi Szczur.
– No, to i ja z wami! – odzywa się Grabarz. – Ale trzeba się zabawić na ostatku! – dodaje z ożywieniem. – Żeby skry leciały. Pierwsza kategoria!
Zatrzymaliśmy się na skraju miasteczka i zwolniliśmy chłopa, który przywiózł nas ze stacji Olechnowicze do miasteczka.
– Wy, chłopaki, zaczekajcie tu, a ja pójdę do Gęsiarza. Dowiem się, co słychać w miasteczku – rzekł Szczur.
– Tylko wracaj duchem! – powiedział Grabarz.
– Dobra jest.
Szczur zniknął w ciemności.
Nie wracał przeszło godzinę. A gdy wreszcie przyszedł do nas, powiedział: – No, chłopaki, dobrze, że nie poszliśmy od razu na melinę. Tam na nas czekają drugi dzień... Zrobili rewizję... Ktoś doniósł, że ukrywasz się u Kruczka... Na oślep, psia krew, tykają palcami, a trafią! O mnie nie wiedzą jeszcze nic... Tylko ciebie szukają!... No i jego – Szczur skinął głową na Grabarza. – Ale nie wiedzą, kto to jest.
– Co teraz robić? – zapytałem Szczura.
– Znam ja jedno miejsce... Melina murowana i punkt dobry... Tylko tam trzeba ciiicho...
– To prowadź tam!
Omijając brzegiem rzeki miasteczko, wyszliśmy w pole. Potem długo brnęliśmy po wąskich ścieżkach w pobliżu Isłoczy. Następnie, idąc polami na przełaj, zbliżyliśmy się do dużego, murowanego, nieco zrujnowanego gmachu.
– Co to jest? – zapytałem Szczura.
– Gorzelnia... Tu zaraz wieś Pomorszczyzna. A do granicy, jak ręką sięgnąć. Nieraz melinowałem tu towar i sam kimałem.
Szczur zbliżył się do jednego z okien, w tylnej ścianie nieczynnej obecnie gorzelni i bez wysiłku wyciągnął z framugi duży żelazny hak, obluzowany kiedyś i wyrwany łomem. Potem odchylił okiennice i kazał nam włazić do środka. Znaleźliśmy się w niewielkiej ubikacji, z której prowadziły drzwi do innych sal i do właściwej gorzelni. Zobaczyłem w jednym kącie duży kocioł, a w drugim olbrzymią beczkę, w której od biedy we dwie pary zatańczyć by można. Zajrzeliśmy 201 do środka tej beczki. Było tam sporo słoniny, wiadro i kilkanaście flaszek po wódce – pozostałość po dawnej gospodarce Szczura.
Umieściliśmy w beczce przyniesione ze sobą rzeczy. Potem Szczur przyniósł dla nas z pobliskiej rzeczułki wiadro wody. Następnie udaliśmy się do lasu, w pobliżu chutoru matki Kruczka. Odnalazłem lipę, w której schowaliśmy broń, wyjąłem z dziupli rewolwery, naboje, noże, pasy, torby i latarki. Zabraliśmy broń i rzeczy.
– Szkoda, że nie mamy naszych ubrań – rzekł Szczur.
– Tak. Wszystko pozostało na strychu.
– A może pójdziemy na melinę? – rzekł Grabarz. – Nie powinni stale jej pilnować... Jest nas trzech. Mamy broń. W razie czego poradzimy sobie!
– Ja myślę inaczej – powiedział Szczur. – Niech nikt nie wie, że wróciliśmy. Najlepsza, to dzika melina. A zresztą po co nam stała melina? Teraz czas na robotę. A w lesie każda jodła ukryje, każdy krzaczek otuli.
Urwał. Długo milczał, a potem rzekł uroczyście:
– A teraz, chłopaki, trzeba będzie uderzyć na całego!... Żeby pamiętała granica: jakich miała fartowców.
– Poszło. Pierwsza kategoria! – rzekł Grabarz zacierając dłonie.
Mnie również zrobiło się weselej. Wróciliśmy na nową melinę. Szczur powiedział, żebyśmy nigdzie nie wychodzili stąd we dnie, bo możemy być dostrzeżeni, a sam poszedł do miasteczka po zakupy potrzebnych dla nas rzeczy i po nowiny.
Wypiłem z Grabarzem flaszkę wódki i ułożyliśmy się do snu w olbrzymiej beczce. Tu melina żelazna. Czujemy się zupełnie bezpieczni. Palimy i po cichu rozmawiamy o przyszłej pracy. Ja snuję na tym tle różne fantazje, a Grabarz mi przytakuje:
– Poszło! Pierwsza kategoria!
12
Złoty sezon i złota jesień stanęły na granicy. Przemyt idzie nieustannie. Starych fartowców prawie nie ma... pracują powstańcy. Intrygują, plotkują, zasypują się nawzajem po obu stronach granicy, zbijają ceny za roboty.
Szczur był w miasteczku przez dwa dni. Dowiedział się dokładnie: jakie partie chodzą za granicę, gdzie mają punkty, jakimi drogami idą na pograniczu...