Wytłumaczeniem tak nietypowej sytuacji jest fakt wystawienia grupy przez działającego w jej szeregach agenta. Wkrótce po zrzucie od grupy odłączył się Mirosław Borsuk "Sokił", który udał się na spotkanie z członkami siatki "Zenona" Marią Romaniec i jej bratem Emilem. Na winę "Sokiła" w wystawieniu grupy zrzuconej w Lasach Sieniawskich w nocy z 14 na 15 maja jednoznacznie wskazują dane przytoczone przez D. Vedeneeva, który w swojej pracy poświęconej grze sowieckich służb z ukraińskim podziemiem stwierdza, że wśród skoczków znajdował się sowiecki agent o pseudonimie "Kara", któremu przed likwidacją grupy udało się umiejętnie wycofać z rejonu działań. Warto uwagę zwrócić również na fakt, iż przed rozstaniem z pozostałymi członkami grupy "Sokił" zakopał przenoszoną przez siebie pocztę. Po przycichnięciu całej sprawy wydobył ją i przekazał stojącemu na czele fikcyjnej siatki OUN Leonowi Łapińskiemu ps. Zenon. Ten udostępnił pocztę funkcjonariuszom UB, którzy wykonali fotokopie dokumentów, po czym ponownie puścili ją w obieg za pośrednictwem swojego agenta. Zabieg z przekazaniem poczty Łapińskiemu doskonale wpisuje się w metody stosowane przez służby do sprawdzania wiarygodności i lojalności swojej agentury.
{gallery}san0416{/gallery}
W przypadku nieudostępnienia przez Łapińskiego przekazanej mu poczty jego opiekunowie śmiało mogliby wysnuć przypuszczenia, że są okłamywani. Przekazanie korespondencji potwierdziło jednak jego pełną lojalność. Na agenturalne zaangażowanie "Sokiła" wskazuje ponadto fakt, że jako kurier kilkakrotnie bez większych przeszkód przekraczał granicę.
Zastosowanie taktyki polegającej na wystawianiu grup przez wewnętrzną agenturę również było standardową metodą, wykorzystywaną przez sowieckie służby.
Operacja w Lasach Sieniawskich miała jeszcze jeden niewielki epizod. Na podstawie znalezionego przy zwłokach skoczków szkicu, na którym zaznaczono miejsce ukrycia radiostacji, UB rozpoczął poszukiwania. W ich rezultacie w lesie pod Wiązownicą odnaleziono radio, zakopane najprawdopodobniej przez rezydenturę SIS działającą przy ambasadzie. Prawdziwa radiostacja została zabrana, a na jej miejscu ukryto podobnych rozmiarów skrzynkę, którą następnie zaminowano. Pomimo kilkunastu dni oczekiwania nikt nie złapał się w zastawioną pułapkę i zaminowana atrapa została zdjęta.
Informacje wyciągnięte z notatnika jednego ze skoczków pozwoliły wzbogacić wiedzę UB na temat powiązań siatki. Część z nich została wykorzystana do prowadzenia dalszej gry, a po ich zdezaktualizowaniu posłużyły jako podstawa do przeprowadzenia aresztowań.
W maju 1954 roku aresztowano między innymi Wołodymyra Biłozura, którego adres znaleziono przy zabitych skoczkach.
Przedstawiam te wydarzenia szerzej, ponieważ uważam, że w ten sposób rozpoczęła się kolejna zawierucha na wschodnim pograniczu.
Matka czy macocha?
Ukraińcy z OUN twierdzą, że nienawiść do Polaków ma swoje uzasadnienie w złym traktowaniu Ukraińców w II Rzeczypospolitej. Przyjrzyjmy się faktom. Kiedy w Przemyślu Ukraińcy opowiadali o swoich krzywdach Niemcowi z powodu akcji "Wisła", ten zadał pytanie, o co im właściwie chodzi. Że nie mieszkają tam, gdzie mieszkali ich dziadkowie? Ja też nie. Że żyje im się gorzej w tym Przemyślu niż Polakom? Nie! A gorzej niż Ukraińcom tuż za miedzą po ukraińskiej stronie? Też nie! Języka ukraińskiego nie znają? Znają. Książek nie mają? Gazet? Mają. Kościoły? Mają. No to o co chodzi?
Przecież w każdym kraju, jak świat długi i szeroki, po obu stronach administracyjnych granic tak jest, że ludność jest mieszana. Skutki wojny przeorały głęboko nasze ziemie, zniszczyły poprzednie struktury. Czy wszyscy wypłakujemy się z tego powodu na cudzych piersiach? Na czym więc polega ten szczególny ból Ukraińców w Polsce? Nie wiem. Wiem tylko, że morze krzywd między naszymi narodami jest ogromne. Polacy są traktowani przez niektórych Ukraińców jak aroganccy ciemiężcy, jako ci, którzy okupowali ich przez kilkaset lat. Przecież Ukraina nie miała swojej państwowości aż do 1991 roku. To jak można okupować państwo, którego nie było? Być może, że chodzi tu o czasy 1918–1939, czyli o II Rzeczpospolitą.
O tych czasach przywołam na świadków Ukraińców.
Oto jak w książce pt. "Oleszyccy krajanie", wydanej w 2000 roku, napisał po ukraińsku Piotr Kozij o tym, jak żyli Ukraińcy w Oleszycach w II Rzeczypospolitej: "Uroczyście obchodzono rocznicę Towarzystwa »Proświta«, rocznicę T. Szewczenki, podczas której wystąpił nasz chór z koncertem. Teatr amatorski, do którego należały 22 osoby, wystawił następujące ukraińskie sztuki: »Za Ojca«, »Marko spotykajło«, »Kapral Tomko«, »Zakukuryczone ciotki«, »Zajazd św. Mikołaja«. Na przedstawienia średnio przychodziło 130 widzów. Zakupiono do biblioteki 35 książek. Niestety, książek było mało. Czytelnia prenumerowała czasopisma »Nedela«, »Ukraiński Głos« i inne.
Opłata za rok korzystania z czytelni wynosiła od osoby 1 zł i 20 gr, cały budynek był własnością Towarzystwa »Silskij Hospodar«, a czytelnia go podnajmowała. W 1939 roku bibliotekarką została Maria Monczak. Zwiększyła się liczba czytelników do 82 osób. Dzięki sumiennej pracy zespołu teatralnego i zapobiegliwości skarbnika, Michała Serkisa, roczny dochód wyniósł 692 zł, z czego 411 zł przeznaczono na budowę domu ludowego. Na budowę domu zaciągnięto kredyt na sumę 15 tys. zł, roczna spłata wynosiła 500 zł. Majątek czytelni oceniono na 11 tys. zł. Zespół teatralny wykonał samodzielnie stroje i rekwizyty. Chór w składzie 10 mężczyzn i 18 kobiet z solistką Anielą Żdan, pod kierunkiem Józefa Szwedzickiego, wykonywał religijne i patriotyczne pieśni. Obok czytelni prowadzone było także przedszkole i ridna szkoła. Oleszycka młodzież założyła klub sportowy z sekcją piłki nożnej, drużyna nazywała się »Zbrucz«.
W ciągu następnych pięciu lat popularność czytelni »Proświta« wzrosła w kierunku jej pracy oświatowej dla rozwoju narodowej tożsamości Ukraińców. W 1936 dom ludowy oddano do użytku. Przy finansowej pomocy członków czytelni i ukraińskiej emigracji w nowym domu ludowym założono kółko analfabetów".
Nie mogę nie zauważyć, że pan Kozij pomija rzeczy dla niego niewygodne.
Zapomniał dodać, że polscy obywatele narodowości ukraińskiej stawiali wkraczającym wojskom Hitlera bramy tryumfalne. Zapomniał dodać, że w lubaczowskich Niwkach policjanci ukraińscy rozstrzelali 50 Polaków.
Nigdy Polacy nie wypędzali Ukraińców, podczas gdy niejaki "Zakin" z UPA nakazał oleszyczanom wyjechać w ciągu 24 godzin. Ukraińcy mordowali polską bezbronną ludność. Napisałem o tym w I tomie "Zawieruchy nad Sanem". Zamordowali w rejonie lubaczowskim około 900 osób.
O stosunkach z sąsiadami ukraińskimi publikowane są liczne wspomnienia Polaków. Ze wspomnień Stanisławy Tokarczuk, z domu Zaremba, ze wsi Marcelówka, gmina Werba: "Jedynym przypadkiem negatywnego odnoszenia się Ukraińców w stosunku do Polaków było przezywanie »wy Lachy«. Nauczycielki, najpierw pani Ozierowa, potem Antonina Skalska, wytłumaczyły nam, skąd pochodzi nazwa, i dzięki temu dzieci polskie nie czuły się obrażane.
Nie pamiętam, żeby dzieci polskie przezywały dzieci ukraińskie. Przykładem na poprawność wzajemnych stosunków było wspólne kolędowanie w czasie świąt, w święta prawosławne dzieci polskie wolały brać ciasto, a ukraińskie pieniądze, a w święta katolickie odwrotnie. Umiałam śpiewać kolędy ukraińskie, a dzieci ukraińskie kolędy polskie. Cała nasza rodzina po zakończeniu żniw – co ze względu na ilość osób w rodzinie oraz niewielką ilość pola następowało szybciej niż u sąsiadów – ruszała na pomoc sąsiadom, Ukraińcom.
Pewnego razu brat Stanisław ukradł z pola sąsiadom Giergielom słonecznik. Ja zostałam wysłana przez rodzeństwo, aby panią Aleksandrę Giergielową przeprosić, całowałam ją w rękę. Te przeprosiny nie pomogły, bo sąsiadka przyszła na skargę do rodziców i lanie dostały także te dzieci, które słonecznik jadły".